9. Ból

Moja głowa pulsowała niemiłosiernie, tak samo większość mojego ciała. Bolał mnie najmniejszy jego centymetr, do tego miałam wrażenie jakbym została sparaliżowana. Dookoła była ciemność, która wydawała się mnie opatulać. Przyjemnie jest w tym miejscu i mimo bólu czuję się tu dobrze, jakbym od zawsze powinna tutaj być. Za każdym razem tutaj trafiam z bólem i uczuciem bezpieczeństwa. Przez moją pierwszą śmierć trafiłam do tego świata, ale to nie była ostatnia i jedyna. Zaledwie rok po niej, zaczęliśmy polować na zwierzynę za pomocą łuków, co nie skończyło się dobrze. Miałam na początku wiele problemów, ale staruszek dobrze mnie wyszkolił i po kilku dniach radziłam sobie sama. Dog-Bird podobnie, ale Mak Moon w ogóle nie był w stanie strzelić do celu chociaż raz. Nie pamiętam jak do tego doszło, ale przez przypadek znalazłam się w złym miejscu w złym czasie. Mak Moon sam starał się nauczyć strzelania, bez pomocy innych i bez nadzoru. Nie wiedziałam o tym i przez przypadek znalazłam się na linii lotu jego strzały, która miała trafić w drzewo obok mnie. Pamiętam jedynie ból w sercu i jak zrobiło mi się zimno. Mak Moon krzyczał coś, ale ja znalazłam się w tej samej ciemności co teraz z bólem. Później zdarzyło się to jeszcze raz, kiedy Mak Moon starał się mnie nauczyć pływać i utonęłam i kiedy zaplątałam się w jakichś chwastach. Za każdym razem tutaj trafiałam i budziłam się z nową raną jakiś czas później. Rana się normalnie goiła, a ja wracałam do zdrowia z nową blizną. Jednak tym razem jest inaczej, bo nie powinnam tutaj być tym razem. Powinnam zniknąć, umrzeć. Mimo to jestem tu i wiem, że wrócę do żywych. Przecież tylko Dog-Bird miał przeżyć, a nie ja i on. Można powiedzieć, że się cieszę i nie będę zmuszona zostawić Dog-Bird samego, ale nadal coś mnie w serce kuje. Wiem, że to strata Mak Moon'a mnie boli i to jest straszne. Nawet jeśli się zbytnio do niego nie przywiązywałam, to i tak był dla mnie ważny. Wychowaliśmy się razem, jedliśmy wspólnie ryż, pracowaliśmy lub po prostu spędzaliśmy większość czasu razem. Głównie dlatego, że żyliśmy w jednym pokoju i niezbyt wiedzieliśmy co to znaczy "strefa prywatna". Jednak nie pogodzę się z jego śmiercią. Jest w końcu moim bratem.

Zaczęłam kaszleć przez ból w gardle i suchość, odzyskując przytomność. Plecy zaczęły mnie jeszcze bardziej boleć niż kiedy spałam. Mogłam się przyzwyczaić do bólu przez te wszystkie lata wypadków i kłopotów. Dobrze, że przynajmniej się obudziłam. Próbowałam otworzyć oczy, co mądre nie było. Ostre światło słońca, które wpadło do pokoju przez niewielkie okienko na ścianie, zaczęło mnie palić w oczy. Mogłam zarejestrować coś obok mnie, co po posturze wydawało się być człowiekiem. Mrugałam starając się zobaczyć postać obok mnie i wyostrzyć obraz. Trochę mi to zajęło, nim mogłam w końcu zobaczyć jej kontury. Wydaje się taka znajoma i na pewno gdzieś ją widziałam. Długie, ciemne włosy, jej delikatne rysy twarzy, ciemne oczy, urocze i różowe usta. Czy to... Ah Ro?

- Ah... Ro? - starałam się coś powiedzieć, ale moje suche gardło mi w tym nie pomogło. Zaczęło mnie palić, na co mogłam jedynie zacząć kaszleć. Potrzebuje wody.

- Nic nie mów. Nie jesteś w pełni zdrowa. Dasz radę wstać? - usłyszałam jej zmartwiony i miły głos, przez co od razu zaczęłam się powoli i ostrożnie podnosić. Boli jak nie wiem, ale trzeba się przyzwyczaić. Pewnie tak szybko nie minie, bo to nie jest zwykłe zadrapanie czy płytka rana. - Proszę, napij się. - jedną ręką podtrzymywała mnie, a drugą przystawiła mi glinianą, niewielką miskę z wodą.

Nie czekając długo, od razu się napiłam. Ciepła i mokra ciecz, czyli z tego co czuję to jakaś herbata, od razu mnie napoiła i moje gardło nie jest już takie suche. Jak dobrze, taka ulga. Odchrząknęłam porządnie, mogąc w końcu normalnie mówić. Teraz mogę się spytać najważniejszą dla mnie teraz rzecz.

- Przeżył? - spojrzałam na brunetkę obok mnie.

Wzięłam od niej naczynie, pijąc już sama. Spuściłam głowę, przyglądając się cieczy w niej, widząc lekko żółtawy odcień i malutkie płatki.

- Jest cały, ale jeszcze się nie obudził. Ojciec jest przy nim. - uśmiechnęła się do mnie, ale nie dam rady tego odwzajemnić. Nie teraz.

Wszystko mnie boli i strasznie tęsknię za Mak Moon'em. Jego śmierć zrobiła w moim sercu wielką dziurę, a poczucie winy zżera mnie od środka. Wybacz mi, bracie, nie zasługuję by dalej być twoją siostrą lub chociażby przyjaciółką.

- To dobrze. - mój nieobecny wzrok wbił się w naczynie w moich rękach.  Nawet nie stać mnie na lekki uśmiech. Nie jestem w stanie nawet podnieść moich kącików ust. Nie mogę tergo zrobić, widząc, że to ja zabiłam własnego brata. To ja jestem za to winna!

- Dziwne jest widzieć cię bez uśmiechu. - usłyszałam jej zmartwiony głos przed sobą, na co powoli spojrzałam na brunetkę.

- Strata rodziny i przyjaciela w jednym boli bardziej niż rana na plecach. Czemu tak jest? - moje oczy zaczęły stawać się mokre, a widoczność zamazywać.

Czemu to tak boli?! Nawet kiedy tu trafiłam tak mnie nie bolało, kiedy wiedziałam, że nikogo z rodziny więcej nie zobaczę. Może dlatego, że byłam wtedy dzieckiem, a teraz jestem dorosła? Wtedy wiedziałam, że to ja umrę, a nie ktoś mi bliski. To jest jednak różnica. Nawet wielka. Powinnam była jednak się postarać i go uratować. Dałabym radę zapewnić im wystarczająco czasu, by uciekli. Mogłabym opóźnić naszą podróż do stolicy, lub chociaż wybrać inną drogę, którą szliśmy, albo chociaż się ukryć. Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej?!

- Pewnie dlatego, bo czujemy się przywiązani do tej osoby, w szczególności jak znamy ją bardzo długo. Ciężko to wytłumaczyć, ale rany na sercu bolą bardziej, niż rany na ciele. - podniosłam głowę i patrzyłam w jej oczy.

- Mogę cię przytulić? - wystawiłam w jej kierunku jedno ramię, na co dziewczyna się na szczęście przytuliła.

Od razu to odwzajemniłam, czując jej ręce na moich bandażach i z tego co wcześniej zauważyłam, mam je od klatki piersiowej po sam koniec brzucha. Czując jej bliskość i ciepło, zaczęłam płakać w jej ramię. To takie przyjemne, kiedy ktoś cię przytula w takich momentach.

- Jesteś taka ciepła. - wyszeptałam, mocniej się wtulając. Chyba się zdziwiła moją wypowiedzią, bo poczułam jej lekkie wzdrygnięcie. Powoli zaczęłam się odsuwać, starając się zapomnieć o bólu na całych moich plecach, by jej nie zmartwić. - Dziękuję. - puściłam ją, siadając jak wcześniej. - Myślisz, że mogę wyjść się przejść? - spojrzałam w jej oczy, patrząc na nią z typowym zimnym wyrazem twarzy.

- Dopiero co się obudziłaś, więc powinnaś odpoczywać. Może za kilka dni. - powiedziała poważnie, pchając mnie delikatnie do tyłu.

Tak jak chciała położyłam się z powrotem, przykrywając się i zamykając oczy. Bez słowa starałam się zasnąć, trafiając zaraz po tym do tej przyjemnej ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top