7. Walka
Patrzyłam pomiędzy innymi gapiami na Mak Moon'a, jak leży sponiewierany na podłodze, a wszyscy tylko mu się przypatrują lub dokopią. To najwyższy czas mu pomóc i znowu go uratować. Nie chcę go tu zostawić samego, nawet jeśli wiem, że Dog-Bird już tu jest i czeka na odpowiedni moment. Wybacz kochany, ale to moje pięć minut. Zakładając swoją chustę na pół twarzy, wyszłam spomiędzy stojących przede mną ludzi i stanęłam na przeciwko tych chłopaków. Jeden z nich nie przestawał miażdżyć głowy mojego idioty. Patrzyłam na nich bezpośrednio, uśmiechając się pod chustą i nie wzbudzając podejrzeń. Cała ich grupa spojrzała na mnie jak na głupią.
- Dziewczynki nie powinny bawić się w wojowników. - zaśmiał się, a z nim większość ludzi z sali.
Na jego słowa uśmiechnęłam się szerzej, nadal zachowując pozory grzecznej dziewczynki, tak jak sam też powiedział. Moje oczy pewnie wyrażały moje rozbawienie, co nie wielu może zobaczyć. Poprawiałam skrawek materiału na twarzy, przygotowując się.
- Na twoim miejscu lepiej bym się zamkną. - Mak Moon odezwał się do tego, który miażdży mu głowę swoimi brudnymi butami. Teraz jeszcze bardziej go przycisną, na co wydał kolejną salwę jęków z bólu.
Nie odzywając się i nadal z moim uśmiechem, zrobiłam dwa piruety, przemieszczając się w przód. Trzeci zrobiłam szybciej i podniesioną nogą kopnęłam w twarz właśnie tego chłopaka. Słysząc jego jęk i strzyknięcie w szczęce, mój uśmiech się poszerzył. Mak Moon przeczołgał się do mnie, a ja obserwowałam wkurzoną twarz jego kata. Nie cierpię gnoja już na starcie. Mojego brata atakować i wyśmiewać mogę tylko ja, co i tak rzadko robię i tylko, kiedy oboje mamy z tego zabawę. Spojrzał na mnie trzymając się za swoją szczękę, mrucząc coś, czego nie dało się zrozumieć. Boli, prawda? Teraz mniej-więcej wiesz jak czuł się mój idiota. Zrobiłam dwa kroki i trzymając się jego ramion, wyskoczyłam do góry. Robiąc salto i lądując za nim, nawet nie dałam mu się odwrócić. Szybko i mocno kopnęłam go w plecy, posyłając jego kolegom moje wściekłe spojrzenie. Stanęłam wyprostowana z rękami za plecami, odwracając się w kierunku leżącego. Z tego co widzę to Dog-Bird pomógł mojemu kochanemu idiocie. To pora skończyć moje dzieło. Uklękłam przy głowie tego chłopaka i złapałam za jego włosy, by podnieść go na wysokość moich ust.
- Skrzywdź jeszcze raz kogoś, kogo znam i cenię, a twoja głowa zawiśnie na drzwiach własnego domu. - szepnęłam do niego, po czym wstałam i użyłam go sobie jako wycieraczkę do butów.
Podeszłam do stojącego Dog-Bird, który podtrzymywał ledwo trzymającego się na nogach Mak Moon'a. Teraz ich kolej na karę. Niech nie myślą, że im odpuszczę dzisiejsze zachowanie. Najpierw mi w ciągu dnia uciekają, a teraz im się walki zachciało. Oni mnie kiedyś wykończą. Albo znowu zabiją, jak te dwa razy, kiedy trenowaliśmy. Przez ten wypadek Mak Moon boi się trzymać łuk, a co dopiero z niego strzelać.
- To teraz wasza kolej. - skrzyżowałam ręce na piersi, patrząc na nich groźnie. Doskonale było słychać jak przerażeni przełykają ślinę. - Czy wy jesteście normalni?! - wykrzyknęłam, przykuwając jeszcze większą uwagę na siebie niż przedtem. - Dobrze wiecie, że macie talent do tworzenia kłopotów, więc po jaką cholerę, przyszliście w takie miejsce?! - patrzyłam wyczekująco na Mak Moon'a, ale nie dam mu nawet dojść do słowa. - A ty! - wskazałam na drugiego chłopaka obok. - Doskonale wiesz jak się kończy zostawianie was samych! Więc wytłumacz mi, czemu wpadliście na tak głupi pomysł?! - czułam jak mi żyłka na czole pulsuje. - Wychodzić! I to już! - chyba trochę przesadzam, ale nie będę ich klepać po plecach za każdym razem, kiedy zrobią coś głupiego. Po za tym, od jakiegoś miesiąca na nich nie krzyczałam jak teraz, więc muszę im przypomnieć jak to było. Dog-Bird specjalnie jak najszybciej ciągnął za sobą bruneta, wychodząc przede mną. Tylko niech nie myślą, że z nimi skończyłam. Ja się dopiero rozkręcam. - Nawet nie myślcie, że z wami skończyłam! - krzyknęłam za nimi, kiedy byli przy drzwiach.
Odwróciłam się do tych chłopaków z wcześniej, widząc, że ten, który posłużył mi jako wycieraczka, już stoi na nogach. Teraz najgorsza część, którą muszę zrobić, by choć trochę ich udobruchać. Ukłoniłam się lekko i przeprosiłam za problem, jaki przez jednego z tych idiotów się zrobił. Kiedy się odwracałam mignęła mi znana twarz między gapiami. Spojrzałam w tym kierunku i przystojna twarz długowłosego bruneta rzuciła mi się w oczy. Patrzył na mnie zdziwiony, na co posłałam mu jedynie mój czarujący i podobno zaraźliwy uśmiech, którego pewnie nie widział przez chustę, i udałam się do drzwi, by znaleźć moich ulubionych wywoływaczy problemow. Jeszcze muszę się na nich wyżyć. Niech nie myślą, że ja im odpuszczę. Stali przy drodze, szepcząc coś między sobą i rozglądając się na boki. Szybko do nich podeszłam, od razu łapiąc ich za uszy i ciągnąc w dół.
- Zwariowaliście?! Chcecie wszystko popsuć czy skrócić nas o głowy?! Jak można być takimi idiotami jak wy?! Nic nie potrafić normalnie załatwić i tylko chodź za wami, jak za dziećmi! Na prawdę czuję się jak wasza matka, a nie siostra! - zaczęłam ich ciągnąć, mając gdzieś, że jeden z nich jest ranny, a drugi ma problemy zdrowotne.
- Jin, wybacz nam. Wszedłem tam, bo widziałem jak dziewczyna z takim samym naszyjnikiem tam wchodzi! Chciałem tylko sprawdzić czy to ona. - jęczał w tym czasie z bólu, tłumacząc się.
Musiał długo wytrzymać w tym klubie, skóra ja z Ah Ro tam weszłyśmy dobry kawał czasu temu. Pewnie długo potrzebował by wejść. Westchnęłam, podnosząc wyżej chustę, bo zaczęła mi spadać.
- A ty? Jakie jest Twoje wytłumaczenie? - spojrzałam na Dog-Bird, który marszczył brwi, starając się jakoś uwolnić.
- Wiem jakby skończył, dlatego poszedłem za nim. - warknął, szarpiąc się dalej.
Westchnęłam jedynie, stając i puszczając ich. Niech znają moją łaskę. Tutaj nie mogę dać im ich typowej kary, jak dźwiganie ryb lub drzewa, czyszczenie kilku domów w wiosce lub tych kilku stadnin i zagród. Może i zwierząt dużo tam nie mają, ale paskudzą jakby było ich trzy razy więcej.
- Już myślałem, że ucho mi urwiesz. - zaczął się masować, robiąc głupie miny przy tym.
- Myślałam nad tym, ale za mocno się trzyma. - wystawiałam mu język.
- Nie zrobiłem nic złego, by dostać taką karę - założył ręce na piersi, patrząc na mnie obrażony.
- Martwienie mnie to nic złego?!
- Uciszcie się w końcu. - oboje spojrzeliśmy na Dog-Bird. - Zachowujecie się jakbyście byli dziećmi. - wywrócił oczami, idąc powoli przodem.
Szybko go dogoniliśmy, zauważając jak Mak Moon się prawie przewraca. Gdyby nie nasz szybki refleks, leżałby na ziemi i nie mógłby pewnie wstać sam. Złapaliśmy go po obu stronach, biorąc go pod ramię. W taki sposób w trójkę zmierzaliśmy przez uliczki stolicy, szukając jakiegoś bezpiecznego miejsca do snu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top