32. Pobudka

Przewróciłam się na drugi bok, czując denerwujące mnie światło słońca. Picie wczoraj z Ban Ryu było błędem i mam ochotę go teraz udusić. Moja głowa boli mnie bardziej, niż kiedy spadłam z drzewa i o nią uderzyłam. Przykryłam się kołdrą czy innym kocem po sam czubek głowy, ukrywając się pod nim. Usłyszałam czyjś nie zadowolony warkot i jak część mojego nakrycia znika. Co ten Dog-Bird wyprawia? Ma własny pokój u Pana Ahn Ji Gong'a, więc po co do mnie przyszedł? Stęsknił się za siostrą? Zdenerwowana uderzyłam go w bok, kładąc na nim nogę. Kiedyś zawsze taki robiłam, pokazując mu, że ma ze mną nie zadzierać, kiedy jestem śpiąca. Od razu po tym usłyszałam prychnięcie z rozbawienia i ciepłą kołdrę na sobie. Uśmiechnęłam się, bardziej się nią opatulając.

- Nie nauczyłeś się jeszcze, by nie zadzierać z siostrą? - mruknęłam, przybliżając się do niego.

- Nie miałem możliwości. - szepnął przy moim uchu, a ja dopiero wtedy zrozumiałam bardzo ważną rzecz.

To nie mój idiota leży obok mnie.

Przestraszona poderwałam się do góry, opadając jednak szybko z powrotem na poduszkę przez ból głowy. Syknęłam, łapiąc się obyma rękami za nią. Ostrożnie tym razem się jedynie obróciłam, patrząc prosto w oczy mężczyzny obok mnie. Otworzyłam zszokowana usta, przed oczami widząc obrazy z zeszłej nocy i naszej rozmowy. Moje policzki zapiekły mnie niemiłosiernie, ale muszę pozostać spokojna.

- Zawsze myślałam, że jak obudzę się koło jakiegoś przystojnego, młodego mężczyzny, to będę przynajmniej z nim w związku. - zakryłam na chwilę zażenowana oczy ręką, leżąc na plecach.

- Zawsze możemy to zmienić. - oparł się o rękę, leżąc na boku i patrząc się na mnie z uśmiechem. - Nie pij już nigdy więcej, szczególnie z obcymi. - jego głos brzmiał ciepło i z troską, na co się lekko uśmiechnęłam.

- Nie śpieszy mi się w ogóle pić. - podniosłam się, siadając.

Przetarłam twarz rękami, starając się wybudzić. Spojrzałam na leżącego obok Ji Dwi, którego uśmiech nawet na chwilę nie zszedł. Prychnęłam, odwracając szybko wzrok. Na prawdę ciekawy poranek, nawet jeśli mam wrażenie, że serce zaraz mi wyskoczy z piersi. Odchrząknęłam i wstałam z łóżka, rozprostowując kości.

- Gdzieś się wybierasz, Jin? - spojrzałam na niego za siebie, widząc jak nadal mi się przyglądał z uśmiechem w tej samej pozycji.

- Muszę iść się przebrać i coś załatwić. Mam pracę do zrobienia. - westchnęłam, poprawiając ubrania i włosy.

- Jaką? - wstał ze swojego miejsca, podchodząc do mnie.

- Dowiesz się w swoim czasie. - odwróciłam wzrok, stojąc zaledwie kilka centymetrów od niego. - Muszę już na prawdę iść. - chciałam go wyminąć.

Złapał mnie w talii i przyciągnął bliżej siebie. Stykaliśmy się ciałami, patrząc sobie w oczy, na co poczułam jak moje policzki mnie pieką. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, szczególnie od jego ciemnych oczu, które patrzyły na każdy cal mojej twarzy. Chciałam się odsunąć, jednak on złapał mnie mocniej, na co poczułam na moim boku ślady po Ban Ryu ze wczoraj. Syknęłam, kiedy znowu uderzyłam o jego ciało. Najwyraźniej dopiero to go oderwało od patrzenia na mnie i puścił mnie w końcu.

- Ty... - odepchnęłam go od siebie, nie dając mu dokończyć.

Pobiegłam za parawan, szybko zdejmując górną część ubrania, by rozpiąć następne. Zajrzałam pod koszulę, będącą ostatnią warstwą mojego ubioru, widząc na moim lewym boku wielkiego siniaka. Wzięłam głęboki wdech, denerwując się. Dopiero co skończyłam nosić bandaże i już mam coś nowego do zakrycia.

- Cholera. - zaklęłam, uderzając pięścią w ścianę obok.

- Jin, ktoś cię skrzywdził? Powiedz kto, a dopilnuję, by dostał surową karę. - usłyszałam jego zmartwiony i poważny głos z drugiej strony parawanu.

- Sama się nim zajmę. Ten drań zapamięta, że ja nie jestem do zgniatania. - warknęłam, zaczynając się ubierać.

- To Ban Ryu coś ci zrobił. - stwierdził, uderzając w ściankę parawanu, na co zrobił w nim dziurę.

Przestraszona szybko zaczęłam się zakrywać, niechlujnie zapinając ubranie. Co z niego za idiota? Nie umie się opanować?

- Przepraszam, ja nie... - odchrząknął, szybko się obracając tyłem do mnie.

- Zboczeniec. - warknęłam, czując jak serce podchodzi mi do gardła. - Nie wiesz jak bardzo chcę cię teraz uderzyć. Masz szczęście, że cię lubię i jedynie mogę cię ochrzanić. - ubrana wyszłam zza parawanu, idąc w stronę drzwi.

- Zaczekaj, Jin. - złapał mnie za ramię, zatrzymując. - Po prostu się zdenerwowałem na tego drania, nie chciałem cię podglądać. Gdybym chciał, to bym po prostu poszedł za tobą. - zaczął się tłumaczyć, mając w oczach wstyd i troskę.

Ze zdenerwowania przygryzłam lekko wargę, opanowując się trochę. Najpierw najdziwniejszy wieczór w moim życiu, potem poranek. Chcę, by ten denerwujący dzień się już najlepiej skończył, a ja pójdę spać sama, najlepiej w lesie, gdzie nikt nie będzie mi przeszkadzać. Wzięłam kilka głębokich wdechów i stanęłam na przeciwko niego, zakładając ręce na boki.

- Co ja z tobą mam, wasza wysokość? - przetarłam skronie, patrząc gdzieś w podłogę. - Naucz się panować, inaczej ja będę zmuszona potraktować cię jak Doo Woo. - założyłam ręce na piersi, patrząc na niego poważnie.

- Postaram się. - uśmiechnął się miło, patrząc na mnie z powrotem z ciepłem.

- To dobrze. Chodźmy razem do Seonmoon, puki nie jesteśmy spóźnieni. - też się uśmiechnęłam, uspokajając w końcu swoje serce.

- My? - zdziwił się.

- Nie marudź tylko chodź, nie będą czekać wiecznie.

Razem Poszliśmy do siedziby Hwarang, gadając o byle głupotach lub coś o sobie. Nie raz się śmialiśmy lub wygłupialiśmy jak dzieci, przykuwając wzrok innych mieszkańców stolicy. Takiego Ji Dwi polubiłam i nadal lubię - wesołego i uśmiechniętego. Co z tego, że musiałam zmienić plany i na kacu łazić po całej Stolicy. Dla tęgiego momentu było warto.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top