15. Król

Szybkim krokiem chodząc po kryjówce, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów, usłyszałam gwizdanie. Przynajmniej jeden z nich pomyślał i daje mi jakiś znak, gdzie ich szukać. Biegłam w stronę dźwięku, wpadając prawie na plecy wielkiego gościa. Stał przed drzwiami do jakiegoś pomieszczenia i chyba najwyraźniej mnie usłyszał, bo zaczął się odwracać w moją stronę. Zrobił to powoli, co dało mi czas na wyjęcie drugiego sztyletu i rzucenie go w niego. Trafiłam w to samo miejsce co u jego przywódcy. Martwy zaczął upadać do tyłu, swoją masą wywarzając drzwi. Powoli i z założonymi rękami na plecach weszłam do środka, używając go jako podłogi. Spojrzałam na nich, kiedy oni patrzyli na mnie w szoku.

- Nawet, kiedy chcę odpocząć, nie dajesz mi spokoju, Orabeoni. - specjalnie go tak nazwałam, chcąc go wkurzyć.

- Czemu ty tu jesteś? - spojrzał na mnie zdziwiony, nadal wisząc nad ziemią.

Westchnęłam, stając przed nimi, nie rozumiejąc tego idioty. Normalni ludzie by się cieszyli, gdyby ktoś przyszedł im pomóc, ale on musi marudzić.

- Nie denerwuj mnie, bo znowu cię zostawię na pastwę losu. - warknęłam obrażona i wróciłam się do mojego kolegi z wcześniej.

Wyjęłam z jego czoła ostrze i z powrotem zaczęłam biec w stronę Dog-Bird i będąc na odpowiedniej odległości, wybiłam się w powietrze. Udało mi się złapać za sznur, którym był owinięty i objęłam go swoimi nogami. Spojrzałam na niego z wyrzutem, co najwyraźniej zauważył. Spuścił swój wzrok i odchrząknął.

- Zawsze musisz mieć jakieś kłopoty. Nie ważne czy jestem w pobliżu czy nie, ty zawsze sprawiasz problemy. - mówiłam, po czym zaczęłam ciąć line.

Dzięki temu, że się jej trzymałam, nie spadliśmy. Mocniej go ścisnęłam nogami, by mi nie wypadł i zaczęłam powoli go opuszczać, potem sama zeskoczyłam na dół. Teraz go rozwiąż.

- Poradzę już sobie sam. - wyjął swoją jedną rękę, nie patrząc na mnie ani na chwilę.

Nie chcąc mu przeszkadzać, obróciłam się w stronę milczącego króla. Widząc jego wzrok wiedziałam, że jest w poważnym szoku.

- Wiesz, że nie chcę po ciebie skakać? - spojrzałam w jego oczy, na co oprzytomniał.

- To rzuć mi chociaż coś ostrego. - odchrząknął, zaczynając jeździć wzrokiem po wszystkim w pomieszczeniu.

- Nie męcz się tak. - jak w przypadku Dog-Bird, pobiegłam i wzbiłam się w powietrze, by zaraz objąć go nogami i złapać za line. Nim ją przetnę, muszę to zrobić. - Wybacz za moje zachowanie, Wasza Wysokość. - wyszeptałam mu do ucha, na co spojrzał na mnie zdziwiony.

- Skąd wiesz? - zmarszczył brwi i też zniżył ton.

- Spokojnie, nikomu nic nie powiem, o ile mi coś obiecasz. - z uśmiechem godnym samego demona, patrzyłam w jego oczy.

- Żeby tak do mnie mówić! - syknął wściekle, ale szeptem. - Zgoda. - jego oczy teraz wydawały się takie pociągające, ale nie o to mi teraz chodzi.

- Uważaj na Orabeoni, proszę. - mój szept był błagalny, a sama mogłabym teraz go błagać, by na niego uważał gdy będą w Hwarang.

Ji Dwi spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. Pewnie nie wierzył w moje słowa, co mnie nie dziwi. Przecież jeszcze przed chwilą zabiłam tego goryla, używając zwykłego sztyletu. Nie wie o reszcie tej bandy, ale pewnie by się też zastanawiał, czemu ja tego nie zrobię.

- Niech ci będzie, ale nie obiecuję, że będę za nim chodzić jak cień. - na to od razu przecięłam line i powoli go opuściłam, by Orabeoni go rozwiązał.

Dalej już na nich nie patrzyłam, chcąc już tylko znaleźć Ah Ro i wrócić do domu.

- Wy dwaj idziecie po Ah Ro i wracacie. Jesteście strasznie spóźnieni na ceremonię Hwarang. - wyszłam pierwsza na zewnątrz, kierując się w stronę wyjścia i masakry, jaką pozostawiłam.

- Nie idziesz z nami? Mamy cię zostawić tutaj samą? - zaczął bohaterski Ji Dwi.

- Idziemy. - złapał bruneta za ramię i chciał go pociągnąć za sobą, ale ten się wyrwał.

- Nie zostawię jej! - krzyknął i pobiegł do mnie, zaczynając iść za mną.

- Nie potrzebuję pomocy. - spojrzałam na niego, zaczynając zakładać swoją chustę na twarz.

- Wątpię żebyś sobie sama poradziła z całą bandą złodziei. Może i dałaś radę w Okcie, ale to jest już inny świat. - mówił poważnie, ze zmartwieniem.

Nie przerywając mu, skręciłam razem z nim na plac, gdzie nadal są pozostawione przeze mnie ciała. Kiedy to zobaczył, stanął zdziwiony w miejscu i patrzył. Ziemia w tym miejscu już doszczętnie przybrała kolor czerwieni.

- Mówiłam. Nie potrzebuję niczyjej pomocy.

Poszłam przodem, przechodząc przez krew i martwe ciała, nie patrząc za siebie na Ji Dwi. Nie jestem słabą kobietą, którą trzeba bronić. Ja sama toruję sobie drogę do zwycięstwa. Poczułam czyjąś dłoń na talii i jak szybko ciągnie mnie do wyjścia. Zmieszana spojrzałam na Ji Dwi, który z kamienną twarzą szedł po trupach, brudząc sobie czerwoną substancją buty i dolne części ubrania.

- Jesteś dziwnym królem. - mruknęłam, stając po drugiej stronie bramy.

- Zawsze byłem wyjątkowy. - uśmiechnął się lekko. - Teraz powiedz mi, skąd wiesz kim jestem? - złapał mnie za rękę i patrzył prosto w oczy.

Nie był wściekły, zły, czy przestraszony. Wydaje się w jakimś stopniu szczęśliwy. Pewnie ulżyło mu, widząc, że nie musi dusić tego już w sobie sam.

- Zanim mnie zabiłeś, tamtej nocy w lesie, też ci to powiedziałam, Sam Maek Jong. Nie tylko mój brat widział twarz króla. - wyszeptałam, chowając włosy pod kaptur.

- On był... twoim bratem? - przełknął ciężko ślinę, robiąc krok w tył. - Ja... nie wiedziałem...

- Czy to by coś zmieniło? - zapytałam, dostając jego zmieszany wzrok, nie rozumiejący mnie. - Gdybyś wiedział, że to był mój brat. Zmieniłoby to coś?

Na chwilę spuścił wzrok na ziemię, milcząc dłuższą chwilę. Po tym westchnął i potrząsną lekko głową.

- Zapewne nic.

- Wiem, tylko zastanawia mnie fakt, że ja nadal żyję. Czy nie powinieneś mnie zabić? Tu i teraz, bez świadków? - zrobiłam krok w jego stronę, zmniejszając dystans między nami jeszcze bardziej.

Widziałam jego szukanie pomocy w oczach, jak bardzo nie komfortowo się czuje. Właśnie taki był zamiar. Będąc kilka centymetrów od siebie, wyjęłam pewną małą rzecz. Pokazałam mu bransoletkę z dwoma smokami ze złota.

- Może kiedyś ci ją oddam, ale na razie zostanie u mnie. Będę o nią dbać. - puściłam mu oczko, odchodząc na kilka kroków.

Kątem oka widziałam idących w naszą stronę Dog-Bird i Ah Ro, którzy wyszli innym wyjściem. Szybko zamknęłam drzwi od bramy i nim do nas doszli, zaczęłam iść w innym kierunku, nie chcąc rozmawiać z bratem. Wrócę do stolicy i będę na niego uważać po tajemnie, by być pewną, że nic sobie więcej nie zrobi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top