Rozdział VI

Rozdział VI


Macocha


Kiedy doświadczamy największych rozczarowań? Wtedy, gdy czujemy niemoc, jakiś wewnętrzny paraliż, a z oczu płyną strumienie gorzkich łez, którymi już w myślach podlewasz chwasty na mogile Twych pogrzebanych nadziei. Jeszcze chwilę temu radowałeś się ze swoich planów, jak na widok pierwszej w tym roku rozkwitającej magnolii. Zdawałoby się, że wraz z nadejściem wiosny przyjdą ciepłe, słoneczne dni, a tymczasem nagła burza niszczy wszystkie marzenia dotyczące przyszłości. Rozczarowanie to taki właśnie dzień po ulewie. Z jednej strony widzisz wszystkie zniszczenia, jaki wyrządził żywioł i masz poczucie straty, a z drugiej dochodzi cię przekonanie, że woda to nie tylko niszcząca siła, ale i życiodajna moc. Wtedy pojawia się nadzieja, choć czasem ciężko ją zobaczyć, to jednak przyznaj, że masz takie wrażenie, że nawet przez najciemniejsze chmury zawsze przebija się jakiś promień słońca.


~ 2024 ~

„ Coś tu się nie zgadza" - pomyślał Iwo, spojrzawszy na listę uczniów uczęszczających do szkoły podstawowej nr X w Narewnie w latach 2001-2007. Mężczyzna jeszcze raz przebiegł wzrokiem po wszystkich nazwiskach, po czym westchnął ciężko i podparł ręką głowę. Przejechał szorstką dłonią wypukłe czoło i sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów. Już miał zapalić, gdy wtem dobiegł go głos Sylwii.

- Ani się waż!!! Już od pięciu dni jarasz jak smok! Pomyśl o swoich płucach...

- Daj mi spokój! Muszę się skupić!- To mówiąc, rzucił jej do stóp kartkę z listą nazwisk.

- Co? Znowu? - Skrzyżowała ręce na piersiach. - Nie ma Ogrodzińskiej?

- A właśnie, że jest! - uśmiechnął się zawadiacko i nie bacząc na nadąsana minkę Sylwii, wykrzesał ogień z zapalniczki.

- Szukałeś jej... Nie cieszysz się, że wreszcie odkryłeś, do jakiej chodziła szkoły? - Kobieta podniosła z dywanu kartkę papieru i delikatnie położyła ją na ławie obok fotela, na którym siedział jej narzeczony. Mężczyzna o płowej czuprynie i błękitnym spojrzeniu uśmiechnął się tajemniczo.

- No tak.. tylko, że.. wskazał palcem wolnej ręki na napis „ Ogrodzińska". - To nie jest Olimpia, a Oliwia!

- Może to błąd?

- Nie sadzę, z resztą przecież oboje znamy Oliwię Ogrodzińską...

- Jak to? - W głosie Sylwii dało się poznać nie tyle zdziwienie, co i pewnego rodzaju zakłopotanie. - Oliwia Ogrodzińska? Pierwsze słyszę.. - zaprzeczyła, lekko kręcąc głową. Zamrugała szybko oczami i wyszła z pokoju, zostawiając Iwo zupełnie zbitego z tropu.

- Hej! No.. nie udawaj! Oliwia Ogrodzińska... to ta Oliwia, która była w twojej klasie w liceum! Blondynka chyba.. ale na pewno nosiła okulary...

- Nie kojarzę - dosłyszał jej przytłumiony głos.

- Jak to? A to nie była ta siostra Lilki, o której tyle mi mówiłaś?

- Lilka nosiła nazwisko Kwiecińska, nie Ogrodzińska, idioto!!!

- Może.. ty lepiej ją znasz. Byłyście przyjaciółkami w liceum, ale czekaj no... nosiła? Czyli, że wyszła za mąż? Kiedy? Czemu nic nie mówiłaś?

- Urwał nam się kontakt po liceum.. - usłyszał jej odpowiedź. Po chwili Sylwia weszła znów do pokoju i zarzuciwszy rudymi włosami zapytała cicho:

- Myślisz, że Oliwia to jakaś krewna Olimpii Ogrodzińskiej?

- Niewykluczone... może ona wie coś o tamtej - westchnął cicho, wypuszczając z ust chmurę siwego dymu. Zapach tytoniu zaczął gryźć go nieprzyjemnie w oczy. Pożałował kolejnego papierosa i energicznym ruchem ręki zdusił niedopałek w popielniczce. - W każdym razie - dodał. - Może warto odnowić dawne znajomości?


~ 2001 ~

Ciepłe lato było ulubioną porą roku Olinki. Wtedy to mogła każdego dnia wylegiwać się na nagrzanej posadzce balkonu i wpatrywać się w białe obłoki na przejrzystym, lazurowym niebie.

- A ten wygląda jak króliczek! - Dziewczynka uniosła palec do góry, wskazując na jedną z pierzastych chmur! - Tylko spójrz! - powiedziała, odwracając głowę w stronę sąsiedniego balkonu. - Wiktoś!!! Wiktoś!!!!! Wiktoś!!!! - krzyknęła, lecz chłopiec zza metalową balustradą nie odrywał wzroku od książki. - To niby jest ciekawsze, tak? - Olinka wstała i zniknęła za drzwiami od swojego mieszkania.

- Olinka? Mówiłaś coś? - W tym momencie chłopiec o ciemnych włosach wysunął nos zza okładki książki, lecz po chwili znów powrócił do lektury.

- Owszem, mówiłam! - nadąsana siedmiolatka weszła energicznie na balkon i oparła ręce na barierce, która i tak ciągnęła się jeszcze jakieś pięć centymetrów nad jej głową. Dziewczynka wykrzywiła się, napinając wargi do lewej strony kącików ust i zmarszczyła cienkie brwi.

- Musisz czytać? W wakacje? W tak piękną pogodę?

- Przeszkadza ci to, Olinko?

- Nie, ale rano znów obudziłam się słysząc, jak liczysz coś na głos! Myślałam, że teraz będziemy bawić się na podwórku - posmutniała.

- Pobaw się z Iwo...

- Nie ma go, trzy razy już pukałam do jego drzwi.. Jakaś pani spod dziewiątki powiedziała, że wyjechał z rodziną na wczasy. Chyba tak szybko nie wróci... Byłam rok temu z ciocią i wujkiem i kuzynami nad Morzem Bałtyckim. Nie było mnie aż dwa tygodnie! Pamiętasz?

- Tak, nudziłem się bardzo...

- Teraz i ja się nudzę!

Olinka podniosła zieloną piłkę, która razem z trzema lalkami leżała na jej balkonie w otoczeniu donic z czerwonymi pelargoniami. Dziewczynka udawała, że to tropikalna wyspa. W pobliżu była też niewielka miska z wodą, która miała być basenem dla lalek.

W pewnej chwili dziewczynka rzuciła piłkę na balkon Wiktosia, tak celnie, że wytrąciła mu z rąk książkę.

- Ha! - pisnęła radośnie. - Koniec czytania! Idziemy na plac zabaw!

W ciągu ostatnich dwóch lat Olinka, Wiktoś i Iwo bardzo zaprzyjaźnili się ze sobą. Codziennie bawili się razem zarówno w swoich mieszkaniach, jak i w przedszkolu. Choć nie byli lubiani przez dzieci z ich podwórka, nie przejmowali się tym wcale. Olinka nawet już nie miała za złe koleżankom, że nie chcą jej w swoich klubach, ani nie robiła sobie nic z tego, że kuzynki naśmiewają się z niej, że ma „ chłopaków", a ciocia nazywa jej przyjaciół kawalerami. Wtedy to rezolutna siedmiolatka bystro spoglądała w oczy pani Heleny Lisieckiej i z powagą odpowiadała:

- Ciociu! To nie są żadni kawalerowie, tylko Wiktoś i Iwo!

Olinka doświadczyła przyjaźni wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebowała. Z osamotnionego, zagubionego dziecka stała się ważną osobą. Cały czas w jej uszach brzmiały najpiękniejsze słowa, jakie usłyszała od nich: „ Olinko! Przyszliśmy po ciebie, bo nam się nudziło!". To dość banalne zdanie było naprawdę zupełnie wystarczające, by nabrała przekonania, że jest osobą niezastąpioną, a żadna inna dziewczynka nie będzie nigdy najlepszą przyjaciółką i towarzyszką zabaw Wiktosia i Iwa. Zapewne ta sielanka dzieciństwa Olinki trwałaby dalej, gdyby nie pewien sierpniowy dzień, który raz zawsze zniszczył jej świat.

Było to wtedy, gdy próbowała namówić Wiktosia, aby wyszedł na plac zabaw. Gdy już miała opuścić mieszkanie, ktoś zastąpił jej drogę. Dziewczynka uniosła głowę, by przypatrzeć się osobie, która zatarasowała jej przejście w stronę wyjściowych drzwi.

- Wujek... - uśmiechnęła się szeroko i już miała go minąć, gdy wtem jakby znikąd stanęła obok niego wysoka blondynka. Była to około czterdziestoletnia kobieta o oczach w kształcie migdałów, nasuwające na myśl swą barwą wzburzone, morskie fale. Nieznajoma miała też nieco szpiczasty nos oraz pociągłą twarz z zaznaczonymi kośćmi policzkowymi wyraźne, które nadawały jej surowości. Głos miała ciepły, ale i zdecydowany.

- To jest Olimpia Ogrodzińska? Pańska siostrzenica? - spytała.

- Tak, to ona - odparł Tomasz Lisiecki, kładąc rękę na ramieniu dziewczynki. Olinka próbowała się wyrwać w stronę drzwi, ale dłoń wuja była silniejsza.

- Kim jest ta pani, wujku? - rzekła siedmiolatka.

- Może niech pani sama się przedstawi... - westchnął pan Lisiecki, nieco zakłopotany. - Tak... Niech pani jej wszystko wytłumaczy... - To mówiąc otarł drugą dłonią krople potu z łysej czaszki.

- Olimpio...

- Mówią na mnie Olinka!

- No dobrze, Oilinko... Jestem twoją macochą.

- Kim? - spytała zdziwiona dziewczynka. - Kopciuszek miała macochę i złe siostry...

- Olinko! - syknął wujek, szczypnąwszy pulchnymi palcami jej ramię.

- Spokojnie. - Kobieta nabrała powietrza. - Twój tatuś ożenił się ze mną po śmierci twojej mamy. To było dawno i nikt ci o tym nie mówił, ale teraz przyszła pora, abyś się o tym dowiedziała.

- Dlaczego?

- Pół roku temu zmarł twój tatuś. Prosił mnie, abym zaopiekowała się tobą, kwiatuszku. - Kobieta podeszła bliżej Olinki i kucnęła tuż przed nią. Spojrzała prosto w orzechowe oczy dziewczynki i nawet wyciągnęła ręce, by ja przytulić. - Teraz jestem twoją macochą, czyli nową mamusią. Zabiorę cię ze sobą do moich córek, które będą twoimi siostrzyczkami.

- Nie chcę nowej mamusi! Nigdy nie miałam mamusi! Tatusia też nie miałam! Ja chcę ciocię i wujka! Nie pójdę z tobą!

- Olinko! - strofował wujek. - Teraz pani Hortensja zajmie się tobą. Przykro mi, ale taka była wola twojego taty.

- Nie!!!

Olinka wyrwała się i z płaczem wybiegła na podwórko pod blokiem.

- No, wreszcie! - ucieszył się Wiktoś. - Mam twoją piłkę! Pogramy w ali-ali?

- Ona chce mnie zabrać!

- Kto? Olinko, czemu płaczesz? Co się stało?

Dziewczynka otarła piąstką łzy na policzkach i lekko poruszyła ustami. Była bardzo rozżalona i lada chwila znów mogła wybuchnąć płaczem. Usiadła na kamiennych schodach przy wejściu do klatki schodowej. Podkuliła nogi i opuściwszy brodę do kolan, rzekła drżącym głosem:

- Ratuj mnie, Wiktoś! Ratuj!!! Jesteś moim przyjacielem...

- Co mam robić, Olinko? - zapytał chłopczyk.

W tej chwili z klatki wybiegła blondynka w towarzystwie wujka dziewczynki.

- Tu jesteś, Olinko! Zachowałaś się bardzo niegrzecznie! Przeproś swoją nową mamusię!

- Nie! - wystawiła język Olinka.

- To na nic! - westchnęła pani Hortensja. - Idziemy, Olinko, pożegnaj się z wujkiem.

- Zostaw mnie! - syknęła siedmiolatka.

Wujek dziewczynki próbował wziąć ją na ręce, lecz ta wyrwała się i stanęła za plecami Wiktosia, który nie wiedział, co ma zrobić, ale czuł się odpowiedzialny za swoją przyjaciółkę.

- Dlaczego pani chce ją zabrać? Ona czuje się tu bardzo dobrze, bez niej będzie smutno...

- Bardzo mi przykro, Wiktorku, ale już nie zobaczysz swojej koleżanki.

Tomasz Lisiecki wziął dziewczynkę za rękę i zadał jej klapsa. Olinka rozpłakała się i spazmatycznie szlochając próbowała ostatkami sił chwycić za rękę Wiktosia. Przez moment ich dłonie splotły się w uścisku, lecz surowy wyraz twarzy pana Tomasza zmusił zlęknionego chłopca by puścił dłoń przyjaciółki.

- Żegnaj, Olinko! Znajdę cię! Obiecuję,że jeszcze się spotkamy i nie pozwolę ci już odejść! - To mówiąc usiadł bezradnie na tych samych kamiennych schodach od klatki schodowej i przycisnąwszy do klatki piersiowej piłkę dziewczynki, spoglądał załzawionymi, jasnymi ślepiami w stronę samochodu, do którego wsiadła zapłakana Olinka ze swoją macochą. Chłopczyk nie spuszczał oczu z ulicy dopóki czerwona plamka w postaci samochodu forda mondeo nie zniknęła z jego pola widzenia.

- Znajdę cię, przyjaciółko - szepnął, opierając twarz o zieloną piłkę, jedyną pamiątkę po Olince.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top