Rozdział III
Rozdział III
Za ścianą
Strach ma wielkie oczy, jak głosi znane przysłowie. Boimy się tego, co obce i nieznane. Zawsze brakuje nam odwagi, by zmierzyć się z własnym lękiem. Nie wiemy, jak zaprzeczyć różnego typu uprzedzeniom i przekonaniom, w które ślepo wierzymy. A przecież wystarczy tylko jedna myśl, aby rozproszyć wszelkie wątpliwości. Jeden gest, jako dowód naszej śmiałości i jeden krok do przodu, aby być bliżej prawdy...
~1997~
Nowi właściciele mieszkania na szóstym piętrze wprowadzili się rok po interwencji policji w sprawie Bryleckiego, na początku czerwca w 1997 roku.
Tego dnia pani Helena Lisiecka jako pierwsza zauważyła nowych sąsiadów. W momencie, gdy na parkingu pod szarym blokiem zaparkował zielony fiat punto, pani Helena akurat podlewała kwiaty w balkonowych donicach. Widząc nieznane jej jeszcze auto, które nie potrafiła skojarzyć z żadnym mieszkańcem bloku, natychmiast zainteresowała się owym obiektem.
Po chwili wysiadła z samochodu para młodych ludzi. Wysoki mężczyzna miał szerokie barki i z łatwością brał po kolei grube walizki, które podawała mu kobieca postać o krótkich, czarnych włosach.
- Słoneczko, nie bój się... Wyjdź z samochodu! Andrzej, no powiedz mu coś! - Do uszu pani Heleny zaczęły dochodzić strzępki rozmów. - Mamusia jest przy tobie... A widzisz, kto tam niesie dla ciebie nowe łóżeczko? Tak, to tatuś! Andrzej, na litość Boską! Czyś ty oszalał? Nie jesteś siłaczem! Zostaw to łóżeczko, zaraz tu przyjedzie cała ekipa...
- Beata, poradzę sobie! - odparł mężczyzna, nie zważając na obawy ciemnowłosej. - Idźcie na plac zabaw.
Kobieta westchnęła ciężko, po czym chwyciła małego chłopca za rękę i podeszła w stronę balkonów.
- A tam, koło pani, która podlewa kwiaty, będzie nasze nowe mieszkanie. Widzisz? No, uśmiechnij się! Pani do ciebie macha... Dzień Dobry!
- Dzień dobry - odparła pani Lisiecka. - Państwo wprowadzają się do mieszkania obok na drugim piętrze? Do tego po Bryleckim? - spytała.
- Tak, dokładnie tam! A poznaje pani tego chłopca? To właśnie jego syn, Wiktor! - Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie do dziecka, które stała tuż obok jej kościstej postaci i kurczowo trzymało ją za rąbek jasnoróżowej sukienki. Maluch wyglądał na trochę onieśmielonego, ale z ciekawością zaczął przyglądać się kobiecie na balkonie.
- A więc będziemy sąsiadami. Bardzo mi miło, jestem Helena! - powiedziała pani Lisiecka, odkładając blaszaną konewkę, którą ciągle trzymała w dłoni. - Może państwu w czymś pomóc?
- Nie, dziękujemy! Mój mąż dobrze sobie radzi z przenoszeniem rzeczy. Po za tym, czekamy na całą ekipę od przeprowadzek... Zaraz nam dowiozą pozostałe meble.
- Rozumiem. W razie czego będę w mieszkaniu obok. To dobrze, że zajęli się państwo malcem Bryleckiego. Biedne dziecko...
- Mały już czuje się lepiej - rzekła kobieta, spoglądając na chłopczyka, który w dalszym ciągu miał nieco przestraszony wyraz twarzy. - Muszę panią na razie pożegnać, właśnie mieliśmy iść na plac zabaw. Do widzenia! Kochanie, pomachaj naszej nowej sąsiadce!
- Do widzenia - odparła pani Lisiecka.
Gdy kobieta z dzieckiem zaczęła się oddalać, pani Helena zauważyła, że w okularach przeciwsłonecznych i krótkich, czarnych włosach, jej nowa sąsiadka przypomina trochę aktorkę Audrey Hepburn. Pierwsze wrażenie było dobre, a i pani Lisiecka miała nadzieję, że nie zawiedzie się na nowej mieszkance bloku. Młoda kobieta nie tylko wydawała się być bardzo miła, ale także doskonale odnajdywała się w roli przybranej matki dla potomka Bryleckiego.
~ 1999~
W ciągu dwóch lat nowi sąsiedzi z mieszkania na szóstym piętrze zyskali sobie sympatię także innych mieszkańców bloku na osiedlu C.K Norwida w Narewnie. Wieczkowiakowie, bo takie było ich nazwisko, okazali się być bardzo spokojnymi i cichymi sąsiadami. Nie sprawiali problemów, ze wszystkimi żyli w zgodzie, a nawet bardzo często zapraszali innych do siebie.
Podczas jednej z takich sąsiedzkich wizyt, pani Lisiecka zauważyła, że mieszkanie obok zostało w całości wyremontowane. Zamiast starych, zżółkłych ścian i sypiącego się z sufitu tynku, widniała morelowa tapeta z motywem słoneczników van Gogha. Drzwi od pokoi zostały wymienione, a niegdyś brudna podłoga lśniła czystością i tuliła puszystością perskich dywanów. Pani Helena bardzo pochwalała takie zachowanie, które nie tylko miało na celu wyremontowanie mieszkania, ale także stwarzanie nowych, bardziej przyjaznych warunków dla małego Bryleckiego.
Pewnego słonecznego popołudnia, w osttnim tygodniu maja 1999 roku, pani Helena i jej mąż musieli na chwilę opuścić mieszkanie w celu zrobienia większych zakupów. Ich dzieci; syn oraz dwie córki były już na tyle duże, aby mogły na moment zostać same. Darek, jako najstarszy z rodzeństwa, dostał zadanie, aby nie tylko pilnować młodsze siostry Martę i Magdalenę, ale także kuzynkę Olinkę, która w dalszym ciągu, po śmierci matki i odrzuceniu przez ojca, mieszkała u swojego wujostwa.
Dziewczynka, w ciągu trzech lat od wydarzenia, które zupełnie zmieniło jej bardzo wrażliwą, dziecięcą naturę, stała się bardzo zamknięta w sobie oraz miewała rożne niepokojące lęki. Najdziwniejszym z nich było to, że panicznie bała się wychodzenia na balkon. Dziewczynka dostawała napadów spazmatycznego płaczu i zimnych dreszczy za każdym razem, gdy ktoś namawiał ją, aby zaczerpnęła świeżego powietrza na balkonie lub pomogła podlewać pelargonie w doniczkach. Na początku pani Helena wzięła to za jakąś chorobę, więc regularnie chodziła z dzieckiem do lekarza. Jednak, gdy wyniki badań nie potwierdzały żadnych anatomicznych urazów, kobieta zaczęła poważniej zastanawiać się nad psychiką dziecka.
- Ma to po matce! - uspakajał ją mąż, Tomasz Lisiecki. - Kasandra też miała bardzo wrażliwą psychikę. Takie rzeczy się dziedziczy...
To dawało pewną ulgę, ale i tak nikt nie znał prawdziwej przyczyny strachu małej Olinki. Scena balkonowa z przed trzech lat, już dawno przeminęła wraz ze zniknięciem Bryleckiego w ośrodku dla alkoholików. Ale czy na pewno? Dzieci zawsze pamiętają lepiej i widzą więcej. Olinka także... Dziewczynka, choć miała wtedy dwa latka i wydawać by się mogło, że jej świadomość i procesy poznawcze nie były jeszcze tak dobrze rozwinięte, to jednak w dalszym ciągu miała w umyśle obraz cierpiącego chłopca, nad którym znęcał się pijany ojciec. Nie wiedziała, skąd to się u niej wzięło, nie rozpoznawała postaci, ale wiedziała, że to coś ma związek z balkonem... To jej balkon stał się źródłem tej dziwnej wizji, której zawsze towarzyszył ból i strach. Kto wie, co jeszcze się wydarzy, gdy znów znajdzie się na balkonie?
Teraz, mając pięć lat, w dalszym ciągu czuła ten sam rodzaj lęku, co wtedy. Czasem miewała też koszmary, ale choć umiała już dobrze mówić, nie chciała nikomu zdradzać swoich myśli. Nawet nie potrafiłaby tego wytłumaczyć... Niewyraźne kontury nic jej nie przypominały. Chodziło tylko o emocje - negatywne uczucia, do których nie chciała wracać. Jednakże one same, utkwione w jej podświadomości, codziennie przedzierały się do jej umysłu, by znów stać się czymś realnym.
Kuzyni Olinki, którzy tamtej nocy smacznie spali, nie mieli pojęcia o tym, co stało się z ich dawnym sąsiadem. Rodzice nic im nie powiedzieli, bo niby, po co mówić małym dzieciom o pijanym człowieku, który znęcał się nad maluchu w wieku ich młodszej kuzynki. Żadne dziecko nigdy nie powinno doświadczyć cierpienia, ani nawet o nim usłyszeć. Niestety, Olinka doświadczyła tego za szybko.
Nieświadomi kuzyni dziewczynki uważali jej dziwne lęki za jakąś paranoję i nie szczędzili jej uwag o chorym umyśle. Wyzywali ją również od bojek i ochrzcili imieniem psa Chojraka ze znanej wówczas kreskówki, którą cała trójka oglądała na kanale Cartoon Network.
Tego dnia, gdy dzieci zostały na chwilę same, postanowiły zrobić swojej kuzynce mały psikus, aby raz na zawsze wyzbyła się dziwnej fobii. Gdy tylko rodzice odjechali, nakazawszy uprzednio, aby nikomu nie otwierali drzwi i nie odbierali telefonów, Darek i jego siostry postanowili zrealizować swój plan.
- Pooglądajmy coś w telewizji! - zaproponowała Olinka. - Zaraz będzie moja ulubiona bajka, Madeline - pisnęła radośnie dziewczynka.
- Nudy! Jesteś za duża na takie bajki - stwierdziła jej starsza kuzynka, dziewięcioletnia Marta.
- Tak, to głupie i dla maluszków! - poparła ją siedmioletnia Magdalena, która we wszystkim naśladowała siostrę. Tego dnia miały na sobie takie same dżinsowe ogrodniczki i czerwone bluzki z krótkim rękawkiem. Ich długie, ciemne włosy były zaplecione w warkocze, które zdobiły również identyczne niebieskie spinki z kokardkami.
- No to może pobawimy się w dom? - spytała Olinka. - Ja mogę być waszą córką, a Darek będzie tatą...
- Co to, to nie! - zaprotestował dziesięciolatek. - Nie będę twoim ojcem! Nie chce mieć takiej córeczki, która ogląda bajki dla dzidziusiów i boi się wychodzić na balkon!
- Właśnie, a my nie chcemy być twoimi mamami! - dodały Marta z Magdaleną. - Jak chcesz się z nami bawić to musisz nam udowodnić, że nie jesteś chojraczką!
- To co mam zrobić? - Olinka zamrugała piwnymi oczami. - No co?
- Idź na balkon! - powiedział Darek, szczerząc krzywe zęby. Chłopiec podwinął rękawy od koszuli w szkocką kratę, po czym dodał:
- A jak nie, to sami cię tam wepchniemy, żebyś nie była taką beksą!
- Nie, nie... Prze... Przestańcie! - W jednej chwili rumiana twarzyczka Olinki zalała się łzami. - Bo powiem cioci!
- No i co nam zrobi? - zaśmiała się Marta, a rodzeństwo zawtórowało jej chichotem. - Darek, złap ją! Ona musi iść na balkon!
Dzieci zaczęły biegać po całym mieszkaniu, próbując uchwycić zapłakaną kuzynkę. Olinka nie mogła dać się złapać, dlatego ile sił w nogach pogoniła do kuchni, aby znaleźć odpowiednią kryjówkę. Jednak, gdy już miała się schować się pod stołem, poczuła, że ktoś chwycił ją za nogę.
- Mam ją! - krzyknęła Magdalena. - Tu jest! W kuchni! - zawołała rodzeństwo.
Wszyscy troje, trzymając bardzo mocno jej chude rączki, szamotali się z Olinką do samych szklanych drzwi od balkonu. Olinka krzyczała i zaklinała kuzynów, aby dali jej spokój. Bezskutecznie. Starsze i nieco silniejsze od niej dzieci, szybkim ruchem opuściły ją na posadzkę i natychmiast zamknęły drzwi od balkonu.
- Siedź tam, bekso! Już nie uciekniesz! - śmiali się do rozpuku z biednej Olinki.
Dziewczynka, która przez cały czas miała zamknięte oczy, podkuliła kolana i zaczęła cicho zawodzić. Nie było jej zimno, maj w tym roku był bardzo ciepłą porą, więc różowa bluzeczka z krótkim rękawem i fioletowa spódnica z falbanką, były odpowiednim ubiorem.
- Czemu płaczesz? - W pewnej chwili Olinka usłyszała za sobą cienki głos.
Pięciolatka otworzyła oczy i otarła łzy z policzków. Dopiero po tym uniosła lekko główkę z burzą brązowych loczków i spojrzała przed siebie.
Po prawej stronie, na balkonie, zza szarych prętów, wyłaniała się niewielka głowa chłopca w zbliżonym do niej wieku. Miał ciemne włosy, które barwą przypominały gorzką czekoladę. Duże, zielone oczy i bardzo szeroki uśmiech.
- Jestem Wiktoś! - przywitał się malec. - A ty?
- Olinka... - odparła niepewnie dziewczynka, otrzepując kurz z falbanek sukienki.
- Olinka? - powtórzył chłopiec i zamyślił się. - Czyli Ola?
- Nie, po prostu Olinka. - Pokręciła głową. Na jej twarzy powoli wyłaniał się uśmiech. - To od Olinka Okrąglinka - dodała z dumą.
- Olinek Okrąglinek? - zaśmiał się chłopiec. - Lubię tę bajkę, ale ty tak nie możesz się nazywać!
- A właśnie, że mogę! - oburzyła się pięciolatka. - Wszyscy mówią na mnie Olinka! - dziewczynka wstała i tupnęła nóżką. - Tak ma być i już. - Wiktoś to też dziwne imię...
- Nie! - chłopczyk po prawej również wstał, podtrzymując się za pręty od balkonu. - Moje imię nie jest dziwne! Tak ma być i już!
W pewnej chwili nadąsane dzieci popatrzyły na siebie i jednocześnie wybuchnęły śmiechem. Gdy tylko przestały i odpowiedziały sobie przyjaznym uśmiechem, Wiktoś zapytał nową koleżankę:
- Dlaczego płakałaś?
- Kuzyni wepchnęli mnie na balkon i zamknęli...
- Zamknęli? Zachowali się bardzo niegrzecznie!
- Tak, a ja boję się tego miejsca!
- Dlaczego? Tu nie jest strasznie. - Chłopiec zmarszczył brwi. - Tu jest wysoko.
Olinka spojrzała w przestrzeń pomiędzy jej balkonem, a balkonem Wiktosia. Ich balkony dzieliło zaledwie kilkanaście centymetrów, ale odległość z góry do dołu, wydawała się ciągnąć w nieskończoność.
- Nie bój się! - Wiktoś wyciągnął swoją drobną dłoń w stronę dziewczynki.
Pięciolatka ostrożnie podała mu swoją rękę. Olinka nie miała lęku wysokości, śmiało patrzyła na balkony sąsiadów z niższych pięter w bloku, aż w końcu jej wzrok zatrzymał się na parkingu. Potem obróciła lekko główkę, aby spojrzeć na drugą stronę ulicy. Zauważyła kolorowe balkony innych mieszkańców osiedla oraz plac zabaw z roześmianymi dziećmi, które dokazywały na huśtawkach i karuzelach pod czujnym okiem rodziców.
- Nie, to nie to... - wyszeptała po chwili.
Dziewczynka czuła, że jej lęk nie dotyczył samego faktu, że znajdowała się paręnaście metrów nad ziemią, ale zupełnie czegoś innego. Coś się nie zgadzało. Jak straszne miejsce, którego zawsze się bała, mogło zmienić się w całkiem przyjemny punktem obserwacyjny? A nawet więcej... poznała chłopca, który nie bał się przebywać na balkonie. Olinka pomyślała, że jest bardzo miły, ale po chwili w jej głowie zadźwięczały słowa, które codziennie wysłuchiwała z ust ciotki:
- Nie rozmawiaj z nieznajomymi! Nie zadawaj się z osobami, których nie znasz!
Mimo to chłopiec z sąsiedniego balkonu nie wydawał się być obcym, co ciekawe, Olinka miała wrażenie, że gdzieś go już widziała. Z każdą chwilą zielone oczy Wiktosia były bardziej wyraziste i dziwnie znajome. Jego uśmiech coraz szerszy... Pulchna dłoń chłopca dalej trzymała ją za rękę. Był to ten rodzaj uścisku, który dawał ciepło i ukojenie. Przestała się bać!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top