Rozdział 4 : Nowy Ja
Kiedy przestałem już płakać, spotrzegłem, że wokoł mnie stali ,,gapiowie" odgrodzeniu odemnie barierką policyjną. Po chwili jak zauważyli, że przestałem płakać podszedł do mnie fukcjonariusz ,, Bronek". To on dostał sprawę tych morderstw. Zapytał mnie:
-Witam cię chłopcze. Jak się mniewasz? Widzę,że płakałeś napewno z jakiegoś ważnego dla ciebie powodu? Może się nim podzielisz?-powiedział Bronek z uśmiechem na twarzy.
-Daj mi pan spokój! Nic nie wiem, nie widziałem! To wszystko przez ten głupi napis!-Szybko lecz doniośle odpowiedziałem, poczym wskazałem palcem na napis. Dopierdo pochwili zorientowałem się, że go tam już nie ma. Dałbym słowo, że przedchwilą jeszcze tu był.
-Dobra, załatwmy do szybko. Albo powiesz kto to zrobił albo zostaniesz posądzony o pięciokrotne morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Za to dostaniesz tak około.... Acha dostaniesz tyle, że z wieźenia nie wyjdziesz !- odpowiedział z lekkim zniecierpliwieniem.
-Dobra już panu mówię tylko po swój plecak pójdę.-odpowiedział i poszedłem po swój plecak. Zanim się zorientowali zacząłem uciekać. Zgubił wszystkich po skręceniu w jakiś las. Co prawdę ja tego lasu nie znam, ale wydał mi się bezpiecznym. W lasie jedynym światłem był blask księżyca. Jego ,,światło" było wyjątkowo mocne. Po pięciu minutach biegu zorientowałem się, że nie wiem gdzie jestem. W tedy spostrzegłem jakiś dziwny obiekt. Poruszał się wyjątkowo szybko w moją stronnę. Dopiero gdy do mnie dotarł uświadomiłem sobie,że to był wielki,ciężki,ostry nóż. Bez problemu przeleciał przeze mnie. Po chwili ogarnąłem co tak naprawdę się stało. Upadłem i wydałem ostatni dech z moich płuc...
Obudziłem się w zwykłym domu. Nic szczególnego od białe ściany po starą zużytą kanapę. Powolnym krokiem wszedł do tego pokoju wysoki pan. Miał ona na sobię czarny,elegancki garnitur, drogie oxfordy i czarny połyskujący melonik. Wszedł i stanął obok łóżka na, którym leżałem. Po patrzył się na mnie i wrócił tymi samymi drzwiami, którym przed chwilą wszedł. Nagle z szczeliny między drzwiami, a podłogą zaczyła wypływać czarna jak smoła krew. Oblała do okoła całe łożko. Poczym wszedł do środka ten sam pan z melonikiem i mówi:
-Witaj w naszych skromnych progach! Mnie nazywają ,, Pan". Wiem śmieszna nazwa, ale prosta i każdy ją pamięta.- powiedział z uśmiechem na twarzy.
-Dzień dobry ja jestem...-zacząłem mówić.
-Nie obchodzi mnie jak miałeś na imię! Skoro tu jesteś to musisz wybrać nowe imię oraz nowy wygląd!-odpowiedział krzycząc.
-W takim razie mam na imię....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top