19. Tizita

Tizita

Słodko-gorzkie wspomnienie
z dzieciństwa i tęsknota
za czasem, który minął.

Stephen i Sadie stawali za sobą murem bez względu na wszystko od dnia, w którym się w sobie zakochali, a czasem nawet i wcześniej.

Stephen pokochał Sadie prawie natychmiast. Była jego pierwszą dziewczyną i pierwszą osobą, przy której pragnął się otworzyć. Uwielbiał jej humor, bezpośredniość i uczucie, które towarzyszyło mu, gdy tylko się uśmiechała i kiedy ze sobą rozmawiali. Marzył, aby stać się dla niej lepszym człowiekiem i zasłużyć na jej miłość.

Sadie pokochała Stephena, gdy uświadomiła sobie, że to nie była już zwykła ciekawość. Początkowo to właśnie ona nią kierowała. Sadie od razu zauważyła, że Stephen nie jest jak inni; że różni się od reszty chłopaków z wyspy i ma w sobie coś, co chciałaby zrozumieć. Gdy dokonała już swojego odkrycia i poznała odpowiedzi na wszystkie nużące pytania, a Stephen w dalszym ciągu był dla niej kimś niezwykle interesującym, zrozumiała, że to coś więcej niż ciekawość.

Stephen i Sadie zawsze stawali za sobą murem, dlatego Jeremy nie powinien być zdziwiony, iż Sadie przekazała Stephenowi jego słowa oraz fakt, że tajemnica Joey pozostała tajemnicą już tylko dla babci.

Dzień po rozmowie z mamą Jeremy nie wrócił od razu ze szkoły do domu. Poszedł z Elim i Eden do centrum miasta i wszelkimi siłami starał się zbytnio nie odpływać gdzie indziej myślami. Nie zamierzał pozwolić sobie na głupie kontemplacje, skoro postanowił nie wyjawiać przyjaciołom więcej tajemnic.

Zaczął kierować się do domu dopiero pod wieczór. Podmuchy wiatru były wówczas niezwykle silne, a słońce powoli zaczynało zachodzić za horyzont. Jeremy nigdy nie był typem osoby, która lubiła włóczyć się po mieście przez długie godziny bez wyraźnego celu, ale tym razem bawił się tak dobrze, że ani myślał o powrocie.

Gdzieś z oddali słyszał cykanie owadów, a chłodne powietrze raz po raz uderzało go po twarzy. Przebywał w towarzystwie dwójki najlepszych przyjaciół, pogoda była niesamowita, a spokojna atmosfera nie do wyobrażenia, mimo to Jeremy wiedział, że gdy tylko dotrą do końcowej ulicy, wszystko to stanie się jedynie niemrawym wspomnieniem.

Ostatecznie wcale się nie pomylił.

Pożegnał się z Elim i Eden przed domem przyjaciela, a następnie przekroczył próg własnego. Mama znajdowała się w kuchni, Stephen siedział na kanapie, a babci i Joey nigdzie nie zauważył, co znaczyło, że obie przebywały w swoich pokojach albo w łazience.

— Gdzie byłeś? — zapytała Sadie, gdy Jeremy zdejmował buty.

— W centrum — odparł zwięźle.

— Z Elim i Eden? — dopytywała.

— Tak.

— Mogłeś dać znać, że wrócisz później.

— Sorry — rzucił, znalazłszy się już przy schodach.

— Po prostu napisz następnym razem. Siostra się o ciebie martwiła.

— Oh — wydukał tylko. — Okej, sorry.

Zostawił w swoim pokoju plecak i od razu ruszył do sypialni Joey. Wszedł, zapukawszy i usłyszawszy ciche „proszę".

— Hej — przywitał się i usiadł obok siostry na łóżku. — Podobno się o mnie martwiłaś. Coś się stało?

— Wcale mi nie uwierzyłeś, prawda? — zapytała od razu. — Skłamałeś, że mi wierzysz, aby nie sprawić mi przykrości.

Jeremy spoważniał.

— Wierzę ci, Joey, wcale nie kłamałem. Porozma...

— Przestań! — wrzasnęła i odsunęła się od niego na kolejny metr. — Przestań kłamać! Przestań! Nie wytrzymam już tego dłużej!

W jej oczach pojawiały się łzy. Jeremy przestraszył się nie na żarty i poczuł wyrzuty sumienia, że być może nie poświęcił Joey tak wiele czasu, jak w rzeczywistości powinien.

— Joey... O co chodzi?

— Masz mnie gdzieś i to, co mówię! Tak jak mama! Pewnie stoisz po jej stronie!

— Rozmawiałem o tym z mamą i...

Joey omal nie zachłysnęła się powietrzem.

— Rozmawiałeś z nią o tym?! — pisnęła przerażona i zaczęła kręcić głową. — Nie... Jak mogłeś? Przecież... Zaufałam ci...

Jeremy nie miał pojęcia, co należy zrobić. Nic nie rozumiał i sam zaczynał powoli panikować. Spróbował zbliżyć się do siostry, ale Joey natychmiast się odsunęła i zaczęła płakać.

— Miałeś dzisiaj pewnie fajny dzień, co? — wydukała, otwarłszy policzki. — Wiesz, co ja robiłam, gdy mama i babcia poszły do pracy, i z kim wtedy zostałam? Znowu?

Jeremy chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia, jakie słowa byłyby najlepsze, dlatego w pomieszczeniu nastąpiła długa, potwornie męcząca cisza.

— Zawsze wracasz w miarę wcześnie — wymamrotała Joey — Z reguły jakieś dwie godziny wcześniej niż mama i babcia. A dzisiaj... — Pociągnęła nosem i odwróciła wzrok.

Jeremy przypomniał sobie uścisk, w jakim tata zamknął szczęśliwą Joey, gdy mama przywiozła go z aresztu.

— Hej, Joey, hej — zaczął Jeremy spokojnie. — Posłuchaj: wierzę ci, okej? I przepraszam, że wróciłem dzisiaj tak późno. Nie miałem pojęcia, że na mnie czekasz.

— Nie? — wydukała przez łzy. — Co więc sobie myślałeś po tym, co ci powiedziałam? Że uwielbiam zostawać w domu sama z tatą i czekać niecierpliwie, aż w końcu do mnie przyjdzie z wymówką dotyczącą tamtej krwi?

Cisza. Jeremy'ego zatkało.

— N... nie — odparł po chwili milczenia. — Myślałem, że... — No właśnie; co myślał? Że Joey przez półtora miesiąca czekała na wyjaśnienie, wierząc, że jest całkowicie uzasadnione, że w ogóle istnieje i że kiedyś będzie mogła je otrzymać?

— Po prostu nie myślałeś. Ale to nic. Nie musisz mi wierzyć, jeśli masz się dzięki temu czuć lepiej — powiedziała, po czym położyła się i przykryła kołdrą. — A teraz idź do siebie. Pewnie masz sporo lekcji do zrobienia.

— Nie chcę...

— Idź — przerwała mu.

— Proszę...

— Ja też prosiłam — wykrztusiła Joey. — Ale na to już za późno. Teraz karzę ci wyjść.

Jeremy spojrzał na siostrę błagalnie, ale ona miała zamknięte oczy. Ostatecznie wstał z łóżka i skierował się do wyjścia z pokoju.

— Przepraszam — powiedział, odczuwając względem siebie tyle żalu, ile tylko mógł. — I naprawdę ci wierzę. Przyjdź do mnie, jeśli będziesz potrzebowała pogadać.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, wyszedł z pokoju. Przejście do własnej sypialni zajęło mu raptem dwie sekundy, ale było chwilą, w której Jeremy pewnie zatrzymałby się na dłużej, gdyby wiedział, że najcięższą rozmowę z tego dnia miał dopiero przed sobą.

— Chciałem ci coś wyjaśnić — oznajmił Stephen, gdy tylko Jeremy otworzył drzwi. Siedział na krześle, przy biurku, które znajdowało się obok ściany bezpośrednio graniczącej z pokojem Joey. Czy tata ich słyszał? Joey krzyczała w pewnym momencie naprawdę głośno. — I porozmawiać.

— O czym? — zapytał, robiąc dobrą minę do złej gry.

— Myślę, że wiesz.

Wiedział, ale wcale nie chciał wiedzieć. O ile prostsze byłyby poprzednie dni, gdyby Joey nie zeszła tamtej nocy na dół.

— Usiądź, proszę.

Jeremy spełnił jego prośbę, zajmując miejsce na łóżku, w nie za dużej, ale i nie za małej odległości od taty.

— Źle zrobiłem — westchnął Stephen.

— Nie powiedziawszy Joey od razu, o co chodzi?

Stephen pokręcił głową.

— Niektórych rzeczy... — Wzruszył ramionami. — Przecież wiesz. Niektórych rzeczy po prostu nie można mówić.

— Więc zdecydowałeś, że lepsze będzie milczenie?

— A co miałem zrobić? Nie mogłem wyjawić jej prawdy i nie potrafiłem wymyślić wiarygodnego kłamstwa.

Po słowach Stephena nastąpiła cisza, podczas której Jeremy był w stanie usłyszeć bicie własnego serca. Dłonie zaczęły mu się pocić.

— Dlaczego nie mogłeś wyjawić jej prawdy? Wersja, którą Joey usłyszała od mamy, jest rozsądna. Mogłeś spokojnie jej wszystko powiedzieć — Jeszcze zanim Stephen zdążył odpowiedzieć, Jeremy wypalił całkowicie przerażony: — Jesteś w to zamieszany, prawda?

Nie chciał patrzeć na ojca, ale nie potrafił oderwać od niego wzroku. Stephen siedział na krześle wyprostowany i wpatrzony w syna uważnie, ale Jeremy nie potrafił go przejrzeć. O czym mógł myśleć? Co zamierzał mu powiedzieć? Rozważał kłamstwo, czy prawdę?

— Jesteś? — pisnął Jeremy, nie panując nad emocjami.

— Nie tak jak myślisz — odparł ostatecznie Stephen, zadziwiająco spokojnie.

— A jak myślę? — wypalił, odsunąwszy się odrobinę na drugi kraniec łóżka. — Co to w ogóle znaczy „nie tak jak myślisz"?! O co tu chodzi? Powiedz coś wreszcie!

— Jeremy, uspokój się, proszę.

— Więc zacznij odpowiadać wreszcie na moje pytania! O co tu chodzi?!

— Nie mogę! — Stephen podniósł głos po raz pierwszy od naprawdę dawna. — Nie mogę, Jeremy! W tym rzecz!

— Dlaczego do diaska?! Wypuścili cię! Ścigają teraz kogo innego!

Stephen popatrzył na niego ostro, trochę jak zwykły surowy ojciec niezadowolony z zachowania własnych dzieci, ale Jeremy'ego naprawdę to przeraziło. Zaczął się odrobinę trząść.

— Uwierz, wiem o tym doskonale.

Jeremy'emu drżała dolna warga, gdy rozmyślał nad słowami, które powinien wypowiedzieć. Potrząsnął głową.

„To się nie dzieje naprawdę" — pomyślał odrętwiały.

Był zbyt przerażony, aby powiedzieć cokolwiek.

— Przepraszam — westchnął Stephen i przetarł twarz dłonią. Następnie splótł ze sobą palce i oparł łokcie na kolanach. — Źle zacząłem. Chciałem tylko powiedzieć, że każdy ma w życiu jedną rzecz, dla której zrobiłby praktycznie wszystko.

Jeremy był pliski ataku paniki.

— To wcale nie brzmi lepiej.

Stephen westchnął.

— Uh, masz rację. Przepraszam. Pozwól w takim razie, że... — Podrapał się po karku. — Pozwól, że opowiem ci pewną historię.

* * *

Dinah Palmer nie miała łatwego życia.

Aby nie oszaleć, próbowała wieść je z dnia na dzień, ale działanie nigdy nie było jej mocną stroną. Dość regularnie słyszała od męża, iż powinna wyluzować, ale wiedziała, że nie potrafiłaby stać się kimś tak beztroskim, jak Eddie.

Od najmłodszych lat musiała walczyć o siebie i o każdy pojedynczy grosz. Denerwowało ją, iż Eddie nie potrafił tego zrozumieć i bez przerwy tylko prosił, aby się rozluźniła. Jego rodzice posiadali zarówno kupę pieniędzy, jak i masę znajomości, dlatego łatwo mu było mówić i trudno rozumieć.

Dinah nie miała nic poza ciężkim charakterem, nieczułym mężem i trzyletnim synkiem, mimo to czasami łapała się na myślach, iż tak naprawdę posiadała za dużo.

Wyszła za Eddiego w 1974 roku zaledwie dziesięć miesięcy po pierwszym spotkaniu. Miała wówczas dwadzieścia lat oraz głowę pełną marzeń o rodzinie i bogactwie, którego nigdy się nie doczekała. Eddie zbliżał się wtedy nieubłaganie do trzydziestki, a rodzice nie przestawali mu suszyć głowy o żonę i dzieci. Był niezwykle przystojny i bogaty, dlatego Dinah początkowo nie rozumiała, dlaczego wybrał akurat ją.

Doszła do tego dopiero rok po ślubie, gdy paskudny charakter Eddiego stał się dla niej codziennością i zwykłym faktem. Pojęła, iż od początku chodziło mu tylko i wyłącznie o ego oraz wizerunek. Mimo przystojnej aparycji Eddie w rzeczywistości był brzydki. Nie poślubił Diny, ponieważ chciał się z nią związać – poślubił biedną kobietę, przy której dzięki pieniądzom rodziców mógł bawić się w bohatera.

Dinah przejrzała Eddiego, ale nie zrobiło to na niej wielkiego wrażenia, ponieważ sama wyszła za niego głównie ze względu na majątek. Chciała zapewnić swoim przyszłym dzieciom życie, o którym sama zawsze marzyła.

Pieniądze nie były jednak niczym stałym. Eddie wydawał je zupełnie bezmyślnie. W 1976 roku zaprzyjaźnił się z hazardem oraz alkoholem i ani się obejrzał, został bankrutem. Pożyczka miała być jego ostatnią deską ranku, ale szybko okazała się decydującym gwoździem do trumny.

Eddiego przerażała bieda oraz życie na ulicy, dlatego pod koniec 1978 roku skoczył z mostu do Yerry i już nigdy z niej nie wypłynął.

Dinah nie płakała za Eddim; płakała za utraconymi pieniędzmi i mieszkaniem. Nie miała planu na dalsze życie, ale wiedziała, że w pierwszej kolejności musiała zwrócić się do bogatych Palmerów i prosić o jakikolwiek dach nad głową. Liczyła, iż bez zbędnego przekonywania zechcą pomóc wnukowi i byłej żonie syna, ale rzeczywistość okazała się zgoła inna.

— Wynoś się z naszego domu, ty podła dziewucho! — wrzeszczała matka Eddiego. — Nie dostaniesz od nas nawet złamanego grosza, słyszysz?! Ani ty, ani twój przebrzydły syn!

— Mój przebrzydły syn jest twoim wnukiem, wiesz o tym?! — odgryzła się Dinah, nie tracąc nadziei na uzyskanie pomocy.

— Skąd mam mieć co do tego taką pewność?! Jesteś zwykłym dzieckiem ulicy! Ten bachor może należeć do każdego! Założę się, że nie ma w sobie ani odrobiny mojej krwi!

— Taka jesteś dobra? Jak myślisz, co Eddie sobie teraz myśli, obserwując nas z góry? — wykorzystała fakt, iż pani Palmer wierzyła w Boga, ale zupełnie się jej nie przysłużył.

— Zgnij w piekle, głupia dziewczyno — wysyczała kobieta prosto w twarz Diny. — Eddie zabił się przez ciebie, jest na twoim sumieniu, nie moim.

Od razu po wyjściu z mieszkania Palmerów Dinah postanowiła raz na zawsze wymazać ich i Eddiego z pamięci.

Mimo iż całe życia uciekała od nazwiska Holden, wtedy przywitała ja z otwartymi ramionami. Nie miała żadnego planu, ale płaszczenie się przed Palmerami prędko okazało się pozbawione sensu.

Początkowo błąkali się po ulicach i najróżniejszych przytułkach. Daleko było takim warunkom do odpowiedniego wychowywania dziecka, dlatego nie minęły trzy tygodnie, a Dinah straciła syna.

Stephena przejęła opieka społeczna oraz jeden z domów dziecka na obrzeżach Melbourne, a ona wylądowała na ulicy sama. Chadzała od jednego miejsca do drugiego, w głębi duszy ciesząc się, iż mieszkała na kontynencie, gdzie nie musiała obawiać się o śnieżyce oraz ujemne temperatury. Łapała się wielu różnych prac, ale w żadnej nie zarabiała tyle, aby kupić mieszkanie i odzyskać syna.

Wybawienie Diny miało na imię Sheldon Becker i było siedemdziesięciodwuletnim emerytem z masą pieniędzy po pracy w kopalni.

Mniej więcej na jesieni 1981 roku Dinah zrozumiała, że wylądowała na ulicy nie przez chciwość Eddiego, a przez własną. Gdyby poślubiła kogoś z miłości, pewnie miałaby mieszkanie, męża i syna, który nie tkwiłby w domu dziecka nie wiadomo jak długo.

Zrozumienie tego i poznanie Sheldona Beckera pomogło Dinie w styczniu 1982 roku.
Żebrała, gdy Sheldon zgubił portfel. Bóg jeden wiedział, jak wielką siłą woli Dinah musiała się powstrzymać, aby go nie zabrać.

— Przepraszam! — krzyknęła, dogoniwszy właściciela portfela. — Upuścił pan.

Mężczyzna taksował wzrokiem Dinę od stóp do głów w całkowitym milczeniu.

— To nie pana? — zapytała Dinah, mimo że miała pewność, iż portfel należał do niego.

— Moje — odparł skonsternowany. — Dziękuję, pani...?

— Pani Dino — dokończyła i uśmiechnęła się delikatnie. Zaczęła myśleć o chciwości Eddiego, aby nie żałować zwrócenia portfela. — Miłego dnia.

— Przepraszam! — zawołał za nią, po tym, jak Dinah zdążyła się już odwrócić i odejść kilka kroków. — Może postawię pani w podziękowaniu jakiś obiad?

Serce Diny zabiło szybciej ze szczęścia. Zawróciła.

— Nie śpieszy się pan nigdzie?

— Jestem emerytem — zaśmiał się. — Już nigdy nie będę się nigdzie śpieszyć.

— W takim razie chętnie zjem z panem obiad, panie...?

— Panie Sheldonie.

Usiedli w pobliskiej restauracji, a Dinah jak zafascynowana nie mogła powstrzymać się od oglądania dookoła. Oh, jak dawno nie jadła w takim miejscu!

— Dziękuję za zabranie mnie tutaj, naprawdę. Minęło kilka lat, odkąd byłam w prawdziwej restauracji.

Sheldon uśmiechnął się przyjaźnie.

— Wybierz, co tylko chcesz.

— Dziękuję najmocniej!

Podczas czekania na posiłek, Dinah nie potrafiła zamknąć ust. Nie pamiętała, kiedy ostatnio mogła z kimś tak po prostu porozmawiać i miło spędzić czas. Sheldon okazał się naprawdę dobrym słuchaczem, dlatego Dinah bez żadnego skrępowania opowiedziała mu o śmierci i długach Eddiego oraz siedmioletnim Stephenie czekającym na nią w domu dziecka.

Sheldon opowiedział Dinie o swojej zmarłej żonie oraz córce, która odeszła wiele lat temu, w wieku zaledwie czternastu lat, a do której Dinah była ponoć niezwykle podobna.

— Wiesz, Dino — zaczął Sheldon, gdy czekali na rachunek. — Jestem już stary i nie pozostało mi w życiu za wiele do zrobienia. Pozostaję na razie na tym świecie, ale myślami ciągle wracam do żony i córki, do których mam nadzieję dołączyć już niedługo.

— Jestem pewna, że one również nie mogą się doczekać spotkania z panem.

— Rzecz w tym, że boję się, iż nie wytrzymam dalszego czekania w samotności. Żyję, marząc o śmierci, choć wolałbym żyć, mogąc się jeszcze komuś przysłużyć.

Dinah spoważniała.

— Co ma pan na myśli?

— Mieszkam na Phillip Island, ponad sto kilometrów stąd, na wyspie, dlatego nie oczekuję, iż ta propozycja będzie w twoich oczach atrakcyjna, ale oferuję ci pracę.

— Pracę? — zapytała oszołomiona.

— Tak. Jak widzisz: jestem już w tym wieku, że potrzebuję odrobiny pomocy przy gotowaniu, robieniu zakupów i sprzątaniu. Samotność, prawdę mówiąc, również niezmiernie mi doskwiera, dlatego samo twoje towarzystwo byłoby niesamowite. Ale oczywiście zrozumiem, jeśli się nie zgodzisz. To ponad sto kilometrów, twój syn...

— Oczywiście, że się zgadzam!

Tego dnia Dinah nie zyskała tylko pracy, los podarował jej o wiele więcej; nadzieję, ciepłe posiłki każdego dnia oraz towarzystwo, jakiego jej również niezmiernie brakowało.

Syna odzyskała niedługo później. Sheldon zapisał Dinie w testamencie wszystko, co miał, ponieważ poza nieżyjącymi żoną i córką nie posiadał żadnej rodziny.

Kilkuletni pobyt w domu dziecka odbił się na psychice Stephena dość mocno, choć Dinah początkowo pozostała na to ślepa.

Żyła teraźniejszością, ponieważ wreszcie wszystko się zgadzało. Nie była już dłużej Diną Palmer zdolną zrobić wszystko za pieniądze, tylko żyjącą na wyspie Diną Holden, pełną nadziei i planów.

Pochowała Sheldona, nie uroniwszy ani jednej łzy. Za Eddim również nie płakała, ale z zupełnie innego powodu. Eddiego nienawidziła, Sheldona kochała na tyle, aby cieszyć się wraz z nim na jego ponownie spotkanie z żoną i córką.

Po śmierci Sheldona Stephen całkowicie oszalał. Dinah myślała, że wszedł w okres buntu, ale z czasem zauważyła, iż tak naprawdę nie wiedziała nic o własnym synu. Gdy zaczynał płakać, wrzeszczeć i rzucać przedmiotami na prawo i lewo, nie rozumiała, co się działo. Próbowała do niego dotrzeć, ale nic wówczas na Stephena nie działało.

Z bezsilności zdecydowała się na zabranie syna do psychologa. Dopiero od niego dowiedziała się o depresji Stephena oraz o przemocy, jaką nałogowo stosowano w domu dziecka, w którym przebywał ponad pięć lat.

Postanowiła się wówczas poprawić; robiła wszystko, aby zostać wzorową matką i za nic w świecie nie sprawiać, aby Stephen musiał się czymkolwiek martwić. Początkowo jej wychodziło. Stephen bardzo doceniał postawę mamy i również zamierzał stać się dla niej wzorowym synem, ale – jak dowiedział się wiele lat później, wraz z rozwojem farmakologii i psychologii – leki antydepresyjne, które przyjmował, nasiliły niektóre jego zachowania.

Wówczas w 1993 roku wydarzyły się dwie ważne rzeczy: po pierwsze Stephen otrzymał poprawną diagnozę – okazało się, iż od początku cierpiał na nieuleczalne zaburzenia afektywne dwubiegunowe, które mógł odziedziczyć po równie niestabilnym ojcu.

Po drugie: Stephen poznał Sadie i ani myślał o związaniu się z kim innym. Szybko odkrył, jak wiele by dla niej zrobił i jak wiele naprawdę chciał dla niej zrobić.

Gdy oświadczył jej się po raz pierwszy w 1995 roku, zaśmiała się i powiedziała, aby zapytał ją o to ponownie za dwa lata.

Ślub wzięli na wyspie w 1997 roku. Oboje byli młodzi, mieli po dwadzieścia dwa lata, nieskończone studia i słabo płatne prace, dlatego zamieszkali razem dopiero w 2001 roku.

Dom był stary, niewielki, ale ich.

Dla Stephena tylko to się liczyło.

* * *

Gdy Stephen kończył opowiadać Jeremy'emu historię Diny i jej pokręconego, chorego syna, którym zresztą sam był, w dawnym garażu Cory i Chandlera dokonano przełomowego odkrycia.

Wreszcie znaleziono włos, którego materiał genetyczny nie należał do mieszkańców tego domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top