Chapter 1 - Ślub
Nigdy nie odważyła się sprzeciwić. Nie mogła, tak została wychowana. Przeklinała ten dzień, a jednak musiała uśmiechać się, jakby była podekscytowana tym, co przyniesie przyszłość. Gdy ojciec oświadczył jej, że nie może zarządzać rodzinną firmą, bo jest kobietą, a jej brat przegrał z chorobą i zmarł, została postawiona przed faktem dokonanym. Oświadczyny. Ileż naczytała się w powieściach o cudownej miłości dwojga ludzi, którzy spotkali się niby przypadkiem, a potem nie mogli bez siebie żyć? Również marzyła o takim fantastycznym wydarzeniu w jej monotonnym życiu damy z bogatego domu. W jej życiu była taka osoba, lecz przymus wobec rodziny, rozdzielił ich.
Jun stała nieruchomo, gdy służące krzątały się wokół niej, tu by poprawić suknię, tam zapiąć złoty naszyjnik z krwistoczerwonymi rubinami przesłanymi przez narzeczonego. W ogóle nie pasowały do jej jasnej karnacji ani do błętkitnych jak niebo włosów. Nie mogła jednak założyć czegoś innego, bo mogłoby to rozgniewać przyszłego męża. Jedna ze służących nałożyła na głowę bardzo długi welon wepnięty w misternie upiętą fryzurę. Gdy biel materiału przykryła jej twarz, pozwoliła sobie na łzę, która spłynęła po policzku, na szczęście nie rozmazując starannie nałożonego makijażu. Wszystko miało być idealne. Stała jak słup na środku w swojej sypialni, gdy drzwi otworzyły się szeroko, a do środka wsunęła się szczupła sylwetka kobiety, przypominającej patyczaka. Odgoniła pozostałe służki, samej podchodząc do przyszłej panny młodej. Ścisnęła palcami jeszcze mocniej wiązanie sukni.
- Nie krzyw się - odezwała się staruszka. - Uśmiechnij się, to ma być twój szczęśliwy dzień.
Kobieta wymusiła uśmiech, choć przez welon nie dało się tego zobaczyc. Westchnęła głośno, co tylko pokazało jak jest zmęczona. Służąca popatrzyła na nią z żalem. Pani Takinawa zmarła przy porodzie córki, pół roku temu jej brat opuścił ten świat, zamiast przeżywać żałobę, przepłakała cały ten czas, ale z powodu ślubu z obcym mężczyzną. Musiała zakończyć swój związek z kimś, kogo bardzo kochała. Wyrzekła się dla tego momentu wszystkiego, co było dla niej ważne. On był ważny. Brat również. I matka...
Bardzo starała się nie rozpłakać, zresztą i tak nie miała już sił. Staruszka chwyciła ją za dłoń, chcąc dodać jej trochę otuchy. Wychowywała dziewczynę od najmłodszych lat, od razu po śmierci matki, próbowała jej ją zastąpić, by ta nigdy nie zaznała braku mamy. Może bardziej przypominała babcię, ale to nie przeszkadzało. Teraz z bólem była zmuszona do patrzenia, jak jej oczko w głowie, panienka Takinawa marnuje swoje życie, aby zadbać o interesy rodziny.
- Cokolwiek się stanie, tu zawsze będzie twój dom - powiedziała służąca. - Zawsze będziesz mogła tu wrócić, a ja będę na ciebie czekać.
Jun przygryzła wargę, by powstrzymać łzy cisnące się do oczu. Czuła jak jej serce jest rozdzierane. A jednak bez sprzeciwu pozwoliła sprowadzić się do głównego holu w rezydencji rodziny Takinawa. Staruszka pokłoniła się nisko i odeszła, dalej wykonując swoją pracę, podczas gdy pan Takinawa, ojciec Jun złapał ją pod ramię i zaprowadził do białej limuzyny przozdobionej błękitnymi chabrami oraz białymi różami. Tyle dobrego, że narzeczonego nie obchodził wystrój pojazdu dziewczyny wepchniętej mu na siłę. Ale reszta musiała być koniecznie ozdobiona czerwonymi różami. Żadnego innego koloru.
Wsiadając do limuzyny, ostatni raz spojrzała na dom, który był niegdyś całym jej światem, bezpiecznym azylem. To tu dorastała przy swoim ukochanym braciszku. On nigdy nie pozwoliłby, aby spotkała ją taka krzywda. Po ojcu zresztą też się tego nie spodziewała. Zostawiła dom za sobą, żałując, że wkrótce domem nazwie zupełnie obce miejsce. Komu została właściwie przekazana? Nie znała imienia, nazwiska i nigdy przedtem nie spotkała swojego narzeczonego. Dosłownie brała kota w worku.
- Możesz mnie nienawidzić - rzekł ojciec, siedząc naprzeciwko córki. - Ale robię to dla twojego dobra. Reijiro odszedł, więc tylko w ten sposób mogę zapewnić przetrwanie naszej fortuny, a ty możesz żyć w luksusach. Twój przyszły mąż jest bardzo bogaty, zapewni ci lepsze życie niż ten cały Kise Ryouta.
Na samo wspomnienie ukochanego przygryzła mocno wargę. Przed oczami wciąż miała jego przystojną twarz, gdy oświadczyła mu, że muszą się rozstać, bo bierze ślub z innym. Zdążyła mu tylko powiedzieć, że był jej pierwszą i ostatnią miłością, za którą będzie tęsknić. Zostawiła go ze złamanym sercem, samotnego. I dla kogo? Sama nie wiedziała. W końcu limuzyna zajechała pod katolicki kościół. Żadne z nich nie było jakoś specjalnie religijne, ale narzeczony wymusił ślub kościelny w stylu, jakim robiono to w krajach katolickich. Zrezygnował całkowicie z shinzenshiki, czyli tradycyjnego ślubu w duchu shintoizmu.
- Chodź, nie każ mu więcej na siebie czekać - warknął mężczyzna, łapiąc córkę za rękę i poprowadził ją kamiennymi schodami aż do kościoła. - Pomyśl o tym, jak o szansie - szepnął.
Nie uzyskał odpowiedzi. Arata Takinawa prowadził swoje jedyne dziecko, jakie mu zostało do ołtarza. Po drodze skinął ojcu pana młodego, pozdrawiając go jak starego przyjaciela. Przekazał dłoń córki młodemu chłopakowi i zajął swoje miejsce. Ceremonia rozpoczęła. Nikt nie odważył się przeszkodzić, choć Jun pragnęła wierzyć, że jej ukochany przybędzie i przerwie ten cyrk. Jednak Kise się nie zjawił. Może to i lepiej... Prawdopodobnie nic by nie wskórał i patrzyłby tylko jak jest oddawana komuś innemu. Niczym przedmiot, towar. Zaskoczył ją dotyk przyszłego męża. Kciukiem głaskał wierzch jej dłoni, jakby chciał jej dodać otuchy. Czy on też tego ślubu nie chciał?
W końcu nadeszła pora zdjęcia welonu przez pana młodego i pocałowanie panny młodej. Serce Jun zabiło mocniej, bo zaraz miała zobaczyć, komu została sprzedana. Welon uniósł się do góry, z nerwów przymknęła oczy, ale zaraz było po wszystkim. Uchyliła powieki i ujrzała przed sobą czerwonowłosego mężczyznę, o oczach koloru równie intensywnej czerwieni. Przynajmniej nie był grubiutkim facetem czekającym na jej twarzy - z tym to jeszcze może by się ugadała. Poczuła jak złota obrączka jest wsuwana na jej palec, a potem sama to zrobiła z ręką narzeczonego.
- Oficjalnie wszem i wobec głoszę, przed Bogiem Wszechmogącym, połączenie tych dwojga więzłem małżeńskim dokonało się i niech nikt nie wnika w wolę boską! - wykrzyczał kapłan.
Akashi Seijuro, bo tak przedstawił go ksiądz, chwycił jej twarz i zbliżył się do niej. Kątem oka dostrzegł wyżłobienia na jej twarzy powstałe po, jak się domyślał, płaczu. Domyślał się, że nie skakała z radości, gdy orzeczono, że oboje wezmą ślub. On też nie cieszył się z tego. Czuł na sobie spojrzenie swojego ojca, a także ojca Takinawy. Ścisnął ją mocniej i przysunął do siebie, łącząc ich usta w długim, głębokim pocałunku. Oddał jej wolną przestrzeń, odsuwając się o krok. Jun znów wyglądała, jakby miała się rozpłakać, ale Akashi już o to nie dbał. Wokół rozległ się donośny dźwiek oklasków. Chłopak złapał swoją świeżo upieczoną żonę pod rękę i poprowadził ją ku wyjściu, przy okazji posyłając niezadowolone spojrzenie Aracie.
Oboje wsiedli do czarnego auta. Gdy drzwi zamknęły się za nimi, od razu wypuścił Jun z uścisku. Nie odezwała się ani słowem, poza złożoną przysięgą. Narastająca cisza zaczęła denerwować czerwonowłosego. Ta dziewczyna zupełnie nie była w jego typie - wyglądała jak porcelanowa lalka. Jun zbyt mocno zabsorbowana tym, co się dzieje za oknem, nie zdawała sobie sprawy, jak uważnie jej mąż się jej przyglądał. Błękitne włosy kontrastowały z jego czerwonymi, a oczy? Nudne i przygaszone, kompletnie pozbawione blasku.
- Gdy dojedziemy na salę, chociaż udawaj, że dobrze się bawisz. To nasz wielki dzień - powiedział, zwracając na siebie uwagę dziewczyny. - Nie przynieś mi wstydu.
- Wielki dzień? - prychnęła po raz pierwszy głośno. Do tej pory Seijuro sądził, że trafiła mu się potulna owieczka, a ta już zaczynała warczeć. - Czy wielkim dniem mogę nazwać dzień niewoli?
Akashi wywrócił oczami.
- Nie dramatyzuj - odparł znudzony. - Bądź posłuszna, a wszystko będzie dobrze. A co do niewoli, nie obchodzą mnie twoje fantazje erotyczne.
- Słucham?! - uniosła się, co Seijuro skarcił wzrokiem. - J-jakie fantazje?! Nie kocham cię, zostałam zmuszona do ślubu! TO jest niewola.
- Nie widziałem, abyś zapierała się chociażby nogami, idąc do ołtarza - odpowiedział, rozbawiony, a jednocześnie zdenerowany jej zachowaniem. Dama z bogatego domu? Teraz pokazywała najgorsze maniery, ale Akashi nie miał siły ją karcić. - Kajdanek też nie masz. Chyba, że mówisz o tym - podniósł jej dłoń na wysokość oczu, ukazując złotą obrączkę. - Opanuj się.
- Pożałujesz tego dnia - syknęła.
Zmierzył ją uważnie wzrokiem, a kpiący uśmiech spełzł z jego twarzy. Ku przerażeniu Takinawy, teraz Akashi, jedno z oczu chłopaka błysnęło złotem, ukazując żółte oko, nie pasujące do drugiego czerwonego. Patrzył na nią z góry, wiedziała to, więc skuliła się w sobie.
- Już żałuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top