15.

Odwiązując swojego konia z samego rana nie mogłaś odbiec myślami od wczorajszego wieczora. Pamiętałaś, że na wieży spotkałaś Levia, a potem.. obudziłaś się na swoim kocu, obok znajomych. Mimo tego byłaś pewna, że zasnęłaś pod gołym niebem, oparta o bruneta. Przez chwilę wydawało Ci się, że to mógł być sen, ale szybko odgoniłaś tę myśl. No ale dlaczego Levi dałby Ci tak przy nim zasnąć? Najchętniej sama byś go o to spytała, ale nie było na to czasu. Musiałaś skupić się na wyprawie, przecież w każdej chwili nieuwagi mogłaś zginąć. Sprawnie wskoczyłaś na swojego ogiera i ruszyłaś w stronę swojej niekompletnej grupy. Było was o jednego mniej, kapitan kazał wam uważać jeszcze bardziej niż wcześniej.

Towarzysze już na Ciebie czekali. Uśmiechnęłaś się i stanęłaś obok nich, następnie wypatrując sygnału to startu. Kiedy dostaliście na to pozwolenie, wolnym galopem ruszyliście w wyznaczonym kierunku.

———

Droga była spokojna, tylko raz spotkaliście tytana, którego zlikwidował inny oddział. W momencie kiedy kropla wody skapnęła Ci na czoło jakby się obudziłaś i podniosłaś głowę spoglądając na niebo. Znikąd pojawiły się na nim granatowe chmury oznaczające tylko jedno- zaraz runie jak z cebra. Westchnęłaś i zarzuciłaś na głowę zielony kaptur płaszcza. Zanim rozpadało się na dobre zauważyłaś wystrzeloną przed wami czerwoną flarę.

-To chyba jakiś nieśmieszny żart.. - powiedziałaś sama do siebie i bardziej skuliłaś się na koniu wytężając zmysły. Zmrużyłaś oczy kiedy na horyzoncie pojawiła się kupa biegającego mięsa. Byłaś przygotowana na starcie, które z pewnością musiało nadejść. Twoje serce przyśpieszyło, kiedy jeden tytan zamienił się w dwójkę, potem trójkę.

-(Y.N) flara! - krzyknął kapitan i jak najszybciej schyliłaś się do kieszeni w siodle wyjmując czerwone opakowanie. Wpakowałaś je do pistoletu następnie wystrzelając, na marne. Deszcz odrazu rozmył krwawy dym. - Przygotować się! - dopowiedział mężczyzna, na co odrazu zareagowałaś złapaniem za miecze. Rozejrzałaś się analizując waszą sytuację. W pobliżu znajdowały się trzy drzewa w równych odległościach, tworzyły duży trójkąt, na który teoretycznie powinno wypaść wasze starcie. Zmarszczyłaś brwi z determinacją. Tytani byli już blisko. Wypuściłaś nogi ze strzemion w gotowości do ataku.

Jeszcze chwila. Zaczęłaś podnosić się na siodle.

Dosłownie kilka metrów. Usłyszałaś wypuszczane linki; kapitan, który jechał na przodzie już ruszył do ataku.

Zacisnęłaś powieki tylko po to, żeby otworzyć je z jeszcze większą wolą walki. Wystrzeliłaś linki od sprzętu celując w drzewo po prawej. Chciałaś najpierw zaatakować dziesięciometrowca. Trafiłaś w pień i poczułaś ciągnięcie do przodu. Odbiłaś się od celu i strzeliłaś tytanowi w plecy. Poleciałaś idealnie prosto, podcięłaś mu ścięgna w nodze, później drugiej. Olbrzym upadł, powoli obejrzał się w Twoją stronę i wyciągnął do Ciebie łapę. Sprawnie odcięłaś mu palce tracąc przy tym za dużo gazu. Skrzywiłaś się i skierowałaś lot do góry. Linki wbiły się w kark i dodając prędkości odczepiłaś je w połowie, przez co wzbiłaś się do góry. Kiedy poczułaś, że spadasz strzeliłaś nimi w drzewo, a sama odcięłaś kawał mięsa tytanowi. Podleciałaś do drzewa i zatrzymałaś się z zadowoleniem stwierdzając, że cięcie było idealne. Rozejrzałaś się dookoła otwierając szerzej oczy. Nie wiedziałaś skąd, ale nagle pojawiła się jeszcze dwójka tytanów. Pięciometrowe. Na ziemi dostrzegłaś same odgryzione, ludzkie nogi. Odezwał się u Ciebie odruch wymiotny, ale potrząsając głową udało Ci się go odgonić. Stałaś przyglądając się i wypatrując członków Twojej drużyny. Ulewa nie ułatwiała Ci zadania, ale usłyszałaś zagłuszony deszczem dźwięk sprzętu do trójwymiarowego manewru. Szybko zebrałaś się do kupy i wykorzystując okazję, że jeden z małych potworów odłączył się od reszty szybko rozcięłaś mu kark, zatrzymując się na innym drzewie. Zauważyłaś kapitana leżącego na ziemi, zbliżał się do niego tytan. Musiało być coś nie tak, bo nie dawał rady uciec od wroga. Szybko przeanalizowałaś swoją sytuację; prawdopodobnie reszta nie żyje, albo uciekła. Została dwójka tytanów- jeden pięcio i dziesięciometrowiec, który zbliżał się do kapitana. Nie miałaś innego wyjścia niż zaatakować większego, przywołać konia i zabrać stąd mężczyznę.

Ruszyłaś i myśląc, że Cię nie zauważył leciałaś w stronę jego karku. Ten nagle się odwrócił przez co prawie wleciałaś prosto w jego rękę. Ledwo go ominęłaś i próbowałaś zaatakować, ale cały czas zwracał się w Twoją stronę. Twój wzrok spotkał się z oczami kapitana, który coś do Ciebie krzyczał. Niestety przez deszcz i adrenalinę nie rozumiałaś ani słowa. Miałaś zbyt małe doświadczenie, żeby dać radę tytanowi, którego cała uwaga skupiła się na Tobie. Wbiłaś linki w drzewo gwiżdżąc tak głośno jak tylko mogłaś. Straciłaś nadzieję, że Twój koń Cię usłyszy, ale nagle zauważyłaś siwka galopującego do Ciebie. Obejrzałaś się za siebie; Ciebie i tytana dzieliło na oko siedem metrów. Z szybko bijącym sercem wylądowałaś na ziemi i podbiegłaś do ogiera. Czym prędzej wskoczyłaś w siodło i wymijając olbrzyma skierowałaś się do kapitana. Zeskoczyłaś z siwka i stanęłaś przy mężczyźnie.

-Czyś ty zgłupiała?! Masz natychmiast.. - kontynuował wywody, ale go nie słuchałaś. Złapałaś go pod ramię zauważając jaki ból mu to sprawia. Nie potrafiłaś zdiagnozować co mu się stało, dlatego dosłownie wrzuciłaś go na konia i zauważając, że siedzi stabilnie z całej siły klepnęłaś konia w zad dając mu znać, żeby ruszał. Uśmiechnęłaś się lekko w stronę mężczyzny i obejrzałaś się do tyłu. Tytan był blisko. Zaczęłaś biec przed siebie. Musiałaś szybko obmyśleć plan działania. Teoretycznie oddział jadący za wami powinien niedługo tu dotrzeć chyba, że Erwin zmienił kierunek jazdy. Przywarłaś plecami do drzewa uspokajając oddech.

Co zrobiłby w tej sytuacji Levi?

Spojrzałaś na olbrzyma. Jeszcze chwila i będziesz w zasięgu jego ręki. Stojąc bez ruchu przypomniało Ci się coś ważnego. Przecież tu może być jeszcze jeden pięciometrowiec. Poczułaś, jak Twoje serce jeszcze bardziej przyśpiesza. Miałaś mało gazu, ale musiałaś dać radę. W Twojej głowie utworzył się plan, który miał szanse pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Nie mając zbyt wielu opcji do wybrania zaczęłaś biec przed siebie, w stronę tytana. Spojrzałaś na jego obrzydliwą twarz, usta wykrzywione w uśmiechu. Zachowując zimną krew wyminęłaś rękę sięgającą po Ciebie i przebiegłaś pod jego nogami. Odwróciłaś się i natychmiastowo wbiłaś linki w plecy kreatury. Uniosłaś się zdążając przeciąć ścięgno w nodze. Uśmiechnęłaś się widząc, jak tytan traci równowagę. Teraz albo nigdy. Rzuciłaś się do góry i już chciałaś przeciąć jego kark, kiedy poczułaś silne uderzenie, przez co bezwładnie poleciałaś na ziemię. Uderzyłaś plecami na chwilę tracąc oddech. Szeroko otworzyłaś oczy w szoku zauważając, że zostałaś pchnięta przez drugiego tytana. Zaczął do Ciebie podchodzić. Zaciskając powieki z bólu podniosłaś się i ruszyłaś przed siebie. Złapałaś się za brzuch czując przeszywający ból. Próbowałaś powstrzymać ten odruch, ale mimo to z Twoich oczu zaczęły cieknąć łzy. Biegłaś wolniej niż zwykle. Nagle poślizgnęłaś się i klnąc na los runęłaś do przodu. Chciałaś się podnieść, ale tytan złapał Cię i powoli zaczął podnosić do góry. Szarpałaś się jak mogłaś co poskutkowało mocniejszym ściskiem. Walcząc o każdy oddech patrzyłaś w twarz potworowi. Nie przestawał zwiększać ucisku, aż w końcu poczułaś, że odpływasz.

-Levi... - szepnęłaś ostatkami sił. - przepraszam..

———

Pogoda straszliwie przytłaczała Levia. Galopując na swojej klaczy z naciągniętym kapturem na głowę myślał tylko o jednym- chciał upewnić się, że (Y.N) nic nie jest. Była dobra, nawet bardzo, ale nadal nie miała doświadczenia. Mimo tego, że wczorajszej nocy wróciła cała, nadal się o nią.. martwił. Nie chciał, a może nie potrafił się do tego przed sobą przyznać, ale tak było. Chciał żeby na następnym postoju znowu do niego przyszła i uśmiechnęła się mówiąc, że tak naprawdę to było łatwo. Z przemyśleń wyrwała go Petra, która najwyraźniej próbowała dotrzeć do niego od dłuższego czasu. Spojrzał na nią poirytowany.

-Nie wiem czy słyszałeś, ale przed chwilą przyjechał ktoś z informacji. Generał chce zatrzymać się w zamku, który jest już niedługo. Nie chce ryzykować większymi stratami, więc chwilowo wstrzymamy wyprawę. - brunet potaknął i przyśpieszył klacz. Pierwszy raz od dawna cieszył się z podjętą przez Erwina decyzją.

———

Na horyzoncie pojawiła się twierdza, w której już czekali niektórzy zwiadowcy. Levi zeskoczył ze swojej klaczy i ściągając jej siodło skierował się do środka. Po drodze zauważył znajomego siwka, który spojrzał na niego stawiając uszy. Mężczyzna przyśpieszył kroku i rzucając siodło na korytarzu skierował się w miejsce, w którym rozłożył się oddział medyczny. Chciał sprawdzić go w pierwszej kolejności. Przekroczył próg dużego pokoju i rozejrzał się po leżących dookoła żołnierzach. Jego wzrok przykuł szatyn, który z tego co pamiętał dowodził Twoim oddziałem. Podszedł do niego żywym krokiem i kucnął obok. Mężczyzna miał zamknięte oczy, dlatego brunet potrząsnął go za ramiona.

-Oi. - warknął, aż w końcu jego powieki się uniosły. Spojrzał na niego czekając na wyjaśnienia. - Gdzie twój oddział? - spytał, a szatyn powoli podniósł się do siadu. Jego wzrok uciekł w podłogę i pokiwał przecząco głową.

-Widziałem śmierć dwójki. Jeden prawdopodobnie też nie żyje. Dziewczyna.. uratował mnie. - mruknął, a serce Levia zabiło szybciej.

-Gdzie ona jest. - wysyczał przez zęby. Szatyn spojrzał kapitanowi w oczy.

- Oddała mi swojego konia i została. - Levi nie dawał tego po sobie poznać, ale szalała w nim wściekłość pomieszana z rozpaczą. Złapał mężczyznę za kurtkę i przysunął bliżej do siebie.

-Mam rozumieć, że dałeś jej tam zginął? - spytał spokojnie. Szatyn odwrócił wzrok. Levi puścił go i niemal wybiegł na zewnątrz. Stanął na deszczu spoglądając w górę. Dlaczego znowu go to spotyka? Zacisnął powieki i podszedł do swojej klaczy z zamiarem ruszenia spowrotem żeby odszukać (H.C)włosą, ale za plecami usłyszał, że dojechał kolejny oddział.

-Szybko, zanieście ją do lekarzy! - ktoś krzyknął. Spojrzał się za siebie i jego serce zatrzymało się. Jakiś mężczyzna niósł dziewczynę, która wiotko wisiała na jego ramionach. Czym prędzej pobiegł za nim i ponownie wpadł do tego samego pokoju. Trójka zwiadowców stała nad położonym na ziemi ciele.

-Odsuń się. - warknął i popchnął jednego z nich zauważając Ciebie, nieprzytomną, ale żywą. Na twarzy miałaś ślady krwi, który najwidoczniej leciała z Twoich ust. Levi spojrzał na chłopaka, który Cię przyniósł czekając na wyjaśnienia.

-Przyjechaliśmy w ostatnim momencie. Tytan trzymał ją, obok leżał inny z podciętymi ścięgnami. - Brunet kucnął obok Ciebie i jego wzrok spotkał się z medykiem.

-Ona musi przeżyć. - powiedział. Kobieta ściągnęła Ci kurtkę i rozpięła koszulę. Pierwszym co rzuciło się w oczy były liczne siniaki i zaczerwienienia na brzuchu. Levi wstał i wyszedł z sali. Nie myślał o tym, że mogłabyś zginąć. Nie mogłaś zginąć.

———

Nic nie słyszałaś. Chciałaś otworzyć oczy, ale powieki wydawały się zbyt ciężkie. Czułaś uścisk na dłoni, więc nią poruszyłaś. Zbierając w sobie siły uchyliłaś powieki. Niewyraźnie zarysowała się przed Tobą sylwetka, prawdopodobnie mężczyzny. Kiedy obraz Ci się wyostrzył rozpoznałaś osobę.

-Levi..? - szepnęłaś, a ten spojrzał na Ciebie ze swoim standardowym poirytowaniem wymalowanym na twarzy. Chciałaś się podnieść, ale poczułaś przeszywający ból.

-Leż. - powiedział nie odrywając od Ciebie wzroku. - Jesteś świadoma, że prawie zginęłaś?

-Ale żyję. - uśmiechnęłaś się słabo, na co ten tylko pokiwał głową. - Tylko nie wiem jak i dlaczego.

-Jesteś zdrowo jebnięta. Jakim cudem jeszcze się uśmiechasz?

-Jak to mówią, głupi zawsze ma szczęście. Czy kapitan mojego oddziału dotarł? - spytałaś, a Levi pokiwał twierdząco głową. - Całe szczęście.. może mi kapitan powiedzieć jak się tu znalazłam?

-Wyciągnęli Cię z mordy tytana. - zironizował. Spojrzałaś w dół na wasze ręce, które były splątane razem. Uśmiechnęłaś się. - Nie odwalaj więcej takich krzywych akcji. - powiedział ciszej.

-Kolejny raz kapitana nie zawiodę. - również ściszyłaś głos. Levi wstał i odwrócił się w stronę wyjścia.

-Teraz śpij. Jutro wracamy, będziesz jechała z medykami.

-Do rana mi przejdzie, będę mogła wrócić o własnych siłach..

-Nie pierdol. Jesteś w okropnym stanie. - powiedział i wyszedł. Zamknęłaś oczy i westchnęłaś. Naprawdę miałaś ogromne szczęście, że jeszcze żyjesz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top