8 Smutek i kinderki



Lena nie miała przespanej nocy. Cały czas myślała o wydarzeniach minionego dnia. Wyobrażała sobie najgorsze. Wreszcie kiedy udało jej się zasnąć obudził ją sms. Nie tylko ona go dostała. Takiego samego dostały też jej przyjaciłóki. Po przeczytaniu go czas jakby się zatrzymał, a one zaczęły wspominać wszystkie dni spędzone razem z Anią. Sms był właśnie od Tomka, który w imieniu rodziny zapraszał je na jej pogrzeb. Wiadomość o śmierci przyjaciółki wstrząsnęła wszystkimi czterema dziewczynami, najbardziej Leną. Dziewczyna zaczęła obwiniać siebie za jej śmierć.

Trzy dni po spotkaniu w restauracji przyjaciółki poszły razem na pogrzeb Anii. Po nim Lena szybko wróciła do swojego domu. Miała ochotę zamknąć się w pokoju i płakać przez resztę dnia. Nie została na posiłku w restauracji, na który zapraszała rodzina zmarłej w podzięce za to, że ktoś w ogóle raczył przyjść na pogrzeb. Pozostałe dziewczyny zauważyły jej szybkie odejście i poszły za nią. Lena była za bardzo pogrążona w smutku i w swoich smutnych przemyśleniach, toteż ich nie zauważyła. Weszła na stryszek, położyła się od razu na łóżko, wtuliła głowę w ulubioną poduszkę i zaczęła płakać, wspominając. Jednak nie było jej to dane, przerwało jej pukanie do drzwi.

-Otwarte.- odrzekła, starając się opanować łzy.

-Cześć Lena to my. Jak tam się czujesz?

-Trochę tu ciasno... To twój pokój? Ty się tu mieścisz?

-Sara to mało istotne. Proszę choć raz bądź poważna...

-No wiesz Zuza mogłabym, ale to do mnie nie pasuje...

-Dobra mniejsza o to. Lena odpowiedz na pytanie Diany...

-To moja wina... Gdyby nie ta głupia restauracja...

-To nie twoja wina... Nie płacz albo ja się poryczę...- powiedziała Diana.

-Gdyby nie tan głupi pomysł... To wszystko moja wina... Czemu ona?... To moja wina...

-Przestań to nie twoja wina. Nic nie powiedziała o uczuleniu...- Zuzia.

-Nie użalaj się nad sobą, bo nie masz ku temu powodów.- Diana.

-Ale czemu ona?... To moja wina...

-Przestań już. Nie obwiniaj się.- Diana.

-Skąd mogłaś wiedzieć? Nic nie powiedziała o orzechach.- Zuzia.

-Czuję się okropnie, bezsilnie... Czemu nic z tym nie zrobiłam?... To moja wina...

-Przestań się obwiniać. Skąd mogłaś wiedzieć, że kelner pomyli zamówienia?- Diana.

-Sara, a ty nic nie powiesz?- spytała Zuzia.

-A co mam powiedzieć? To jej wina...

-Lepiej już nic nie mów...

-No co? Gdybyśmy poszły do pizzerii to Ania nadal by żyła...

-Czy ty masz uczucia?

-Tak, a żebyś wiedziała to za nią tęsknię... Fakt wkurzało mnie to, jak mi mówiła, że nie mam przerywać, ale jednak teraz, może to trochę głupie, tęskię nawet za tym...

-No właśnie... Miała całe życie przed sobą, gdyby nie ten mój pomysł... To moja wina...- przerwała Lena.

-Trudno, co się stało, to się już nie odstanie. A teraz mam pomysł, co może nas trochę pocieszyć.- to mówiąc, Sara wyjęła ze swojej torebki pięć opakowań kinderek. Rzuciła je na łóżko Leny, po czym wyjęła jeszcze pięć. Kilka razy powtórzyła czynność. Po chwili na łóżku Leny było dwadzieścia pięć opakowań kinderek, w każdym po osiem batoników.

-Wow Sara. Ile ty na to wydałaś?

-No wiesz Zuza nie liczyłam. Dostałam duże kieszonkowe i mogłam pozwolić sobie na rozżutność.

Po chwili dziewczyny siedziały na łóżku lub podłodze i zajadały batoniki.

-Masz rację trochę mnie to pocieszyło.- stwierdziła Lena, jedząc.

-Kinderki moim życiem.

-Moim też.

-Moim frytki z batatów.

-Ej no Zuzia... Zdradzasz nas.- stwierdziła Sara.

-No co? To wolny kraj.

-Ten argument do mnie trafia.

Nagle rozległ się dźwięk pioswnki "Przez twe oczy zielone".

-Ania miała zielone oczy...

-Nie no Sara wyłącz to. Już prawie Lena o tym zapomniała, a ty...

-No sorki Zuzia, ale ktoś do mnie dzwoni. Muszę ustawić sobie potem inny dzwonek...- po tej wypowiedzi blondynka wyszła z telefonem.

-Gdyby nie ta restauracja...

-A ta znowu zaczyna. Weś się w garść Lena albo zmusisz mnie do innych środków niż tylko słowa.

-Lena lepiej już nic nie mów tylko jedz. Pamiętaj kinderki twoim życiem.- odrzekła Diana.

Tymczasem Sara odebrała telefon na korytarzu. Dzwonił Bezprym.:

-Cześć kotku. Tęskniłaś?

-Czego chcesz?

-Napisałem dla ciebie wierszyk.

-Dobra mów.

-Chyba twój tata jest złodziejem, bo widziałem jak wykrada piwa w monopolowym, w monopolowym.

-To ma być wierszyk?

-Na mój dziwny sposób rozumowania to tak.

W tym momencie Sara się rozłączyła i weszła z powrotem do pokoju Leny. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że niektóre kinderki nadal są w opakowaniach.

-Ale czemu ona? Przecież mogła zrobić karrierę. Miała prawie całe życie przed sobą.... Mogła jeszcze tyle zrobić, gdyby nie ja...

-Czemu ciągle to ciągniesz?- przerwała jej Diana.

-Lena naprawdę, jeśli jeszcze raz powiesz te zdanie, które myślę, że powiesz to na serio nie wytrzymam i będę musiała cię walnąć. A uwierz mi jak kogoś walę to porządnie, bez względu na to czy to znajomy, czy ktoś bliski.

-Zuzia czy to groźba?

-Możesz to tak odbierać.

-Nie myśl już o tym Lena tylko jedz kinderki. Pamiętaj one twoim życiem.- wtrąciła Diana.

-Moim też. Delektujmy się tymi wszystkimi kinderkami, a te, które są już zjedzone uczcijmy minutą ciszy. W ciszy tej oczywiście również delektujmy się słodyczami.

-Dobry pomysł Sara. Jedzmy.- powiedziała Lena.

Kilkadziesiąt kinderek później dziewczyny leżały w dziwnych pozycjach na podłodze lub łóżku...

-Już nie mogę...

-Jedz dalej Zuzia. Nie pękaj. Zostało nam jeszcze dwanaście opakowań.

-Łatwo ci mówić Sara...

-Też mam już dość...

-Nie no Lena, ty też?

-No wiesz Sara tego jest za dużo. Przyniosłaś gdzieś z dwieście batoników. Do tej pory zjadłyśmy trzynaście opakowań po osiem, czyli sto cztery batoniki. Jeszcze ci mało?- spytała Diana.

-Szczerze? To tak...

-Nie ja z tobą nie wytrzymam... Co mnie skusiło, żebym aż tyle jadła? Aha już wiem...

-No Zuza nie poddawaj się. Zostało nam gdzieś dziewięćdziesiąt sześć kinderek. Dalej dziewczyny damy radę.

-Mów za siebie...- Lena.

-Sara to chore...- Zuzia.

-No co wy? Wymiękacie?

-Tak.- powiedziały niemalże równocześnie.

-Serio? Kinderki to najbardziej mega słodycze świata! Oczywiście na drugim miejscu pawełki.

Dziewczynom wróciły humory i się zaśmiały.

-A na trzecim?- spytała Zuzia.

-Pizza!

-Ale to nie słodycz.

-Twój argument to nieistotny fakt.

-Ja tam wolę toffifee.- wyznała Diana.

-Masz rację to też mega słodycz.

-Sara masz może w tej swojej torebce toffifee?

-Niestety nie mam, ale mam za to pawełki.

-I zamierzałaś je przed nami ukryć?

-Nie... tak.... może? Dobra macie.- to mówiąc, Sara rzuciła na łóżko Leny kilka batoników.

Po chwili...

-Ale to jest okropne... Nadal nie mogę uwierzyć, że jej już nie ma...

-Serio Lena dalej chcesz to ciągnąć?

-Gdybym mogła cofnąć czas...

-Ale nie możesz. Musimy dalej żyć. Tamto to już przeszłość. Nie wracaj do tego.

-Ale jak? Tamte wydarzenia są jeszcze zbyt świeże... Nie umiem przestać o nich myśleć...

-To pomyśl o czymś innym, ale milszym.

-Sara ma rację. Nie możemy ciągle patrzeć do tyłu. Musimy iść do przodu.- stwierdziła Diana.

-Dziewczyny pamiętacie, że kiedyś miałyśmy ślubowanie dozgodnej przyjaźni aż do śmierci?- spytała Zuzia.

-Tak, a co?

-Odnówmy je. Kto za?

-Wszystkie.- stwierdziła Sara.

-Wow. Ty jeszcze je pamiętasz?- spytała Lena.

-No tak pół na pół. A więc połóżcie lewą rękę na sercu, a prawą podnieście do ślubowania i powtarzajcie. Przyrzekamy stanowić zgraną paczkę, wspierającą się w trudnych chwilach. Czy to szkoła, czy wakacje, czy upał, czy mróz zawsze będziemy razem aż do śmierci i nikt nas nie rozdzieli, a jak spróbuje do dostanie w ryj.

Dziewczyny powtórzyły za Zuzią. Na ostatnie słowa znów wróciły im humory i się zaśmiały.

-Na serio takie coś kiedyś wymyśliłyśmy?- spytała Lena.

-No tak mniej więcej.

-Musimy dalej żyć, chociaż jej już nie ma. Musimy wytrwać w tym, co przed chwilą odnowiłyśmy.

-Masz rację Diana, ale chyba powinniśmy jeszcze jakoś uczcić pamięć Anii. Któraś ma jakiś pomysł?- spytała Zuzia.

-W sumie mogłybyśmy zrobić ostatnią wystawę jej obrazów.

-Dobry pomysł. Mój tata koleguje się z właścicielem muzeum, więc mógłby załatwić nam pozwolenie na wynajęcie jakiejś sali.

-Wow Sara udowodniłaś, że potrafisz myśleć.- stwierdziła Zuzia.

-A więc zrobimy to pojutrze od 12:00 do 16:00 i przy okazji będziemy zbierać na remont muzeum. Uczcimy pamięć Anki i przysłużymy się miastu.

-Super pomysł Lena. To będzie mega.- stwierdziła Sara.

-Znam kogoś kto mógłby nam pomóc.- powiedziała Zuzia.

-Ja też, więc jest dobrze. Możemy też zrobić jakieś ciasta czy babeczki, które będziemy sprzedawać. Wszystko jest jeszcze do omówienia, ale szykuje się mega akcja.- odrzekła Lena.

-Ale termin, który zaproponowałaś to chyba za szybko. Zróbmy to za tydzień. Będziemy miały czas na dokładne przygotowania.- stwierdziła Diana.

-Dobra. Jeszcze się zdzwonimy, a teraz dajcie mi odpocząć...

-Spoko. No to czekam na telefon i biorę moje kinderki, ale z mojej dobroci serca możecie wziąść po jednym opakowaniu.

-Dzięki Sara, ale jesteś hojna.

-No dobra Lena i Diana mogą wziąść dwa opakowania...

-Ej no, a ja?

-No co? Ty wolisz bataty. No dobra każda może wziąść po dwa, ale pawełki są moje.

-Dzięki Sara. Nigdy w ciebie nie wątpiłam...

-Serio Lena? Mam zacząć wyliczać?

-Nie... Lepiej nie...

Dziewczyny się zaśmiały, a potem pożegnały się i rozeszły, biorąc kinderki od Sary. Lena została sama. Mimo wcześniejszej rozmowy nadal pewna jej cząstka uważała się winną śmierci przyjaciółki. Nadal te wydarzenia były zbyt świeże i nadal czuła obwiniające wyrzuty sumienia. Jako, że była bardzo wrażliwa to najbardziej to wszystko przeżywała. Zresztą każda z dziewczyn mimo wcześniejszej rozmowy nadal nie mogła uwierzyć w to, co się stało, ale każda przeżywała to wszystko na swój własny sposób i znajdowała różne sposoby na pocieszenie.






Przepraszam za błędy.

Dedykacja dla Ciebie Julka! ;)



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top