Rozdział 1

                              11lat
-Hej olka. Słysze głos na końcu korytaża.
-Hej milosku. Odpowiadam.
-co porabiasz? Pyta
-a co kurwa widzisz!? Odpowiadam trochę oburzona.
-*tupną  nogą*
-wiesz co jak masz być taka to ide nara. Powiedział wściekły.
-*podchodzę do wiktori i pytam*
-ej idziemy na stołuwkę? Pytam trochę spokojniejszym głosem.
-no spoko? Odpowiada trochę pytającym głosem.
Podążamy spokojnym krokiem w stronę stouwki. Otwieram drzwi i zauważam jego.
-co ty tu kurwa robisz!? Pytam zdowu unosząc głos.
-oj ola daj mu spokuj już.
-no dobra. Odpowiadam zirytowanym głosem.
Stajemy w kolejce. Po chwili bierzemy obiad i idziemy do stolika i oczywiście jak to ja zapomniałam sztućców, wstaje z krzesła i podchodzę do okienka żeby wźąść sztućce, siadam z powrotem i biorę łyk wody i po chwili mdleje i potczas mdlenia słyszę znajomy śmiech to był oczywiście nikt inny niż miłosz mimo że kręci mi się w głowie wstaje i zaczynam podchodzić do miłosza ale wika podstawiła mi nogę i się wywracam na miłosza oboje londujemy na ziemi i przez przypadek się pocałowaliśmy.
-o kurwa tego to sie nie spodziewałam. Powiedziała wika ze śniechem w głosie.
-pierdol sie! Powiedziałam wstając z ziemi.
-oj no olu nie przesadaj. Powiedziała śmiejąc się.
-no właśnie aż tak źle nie całuję. Dodał.
-nie no kurwa idę z tąd. Powiedziałam po czym wyszłam ze stołuwki.
-Ola! Słyszę głos na końcu korytarza owracam się i widzę wike.
-czego chcesz. Powiedzałam olewczym głosem poczym ruszyłam dalej.
-no proszę cię snań na chwilę. Powiedziała zdyszana wika. Zatrzymałam się i powiedziałam.
-zrobiłaś to specjalnie prawda?
-ale co? Mówiła jakby nie wiedzała o co mi chodzi.
-jak kurwa o co? Podstawiłaś mi nogę i się wywróciłam wpadając przy tym na miłosza. Powiedziałam wkurwiona.
-no przepraszam... Powiedziała z dużo smutniejszym i cichszym głosem.
-no dobra niech ci będzie wybaczam ale. Nie dokończyłam bo mi przerwała.
-czy zawsze musi być jakieś ale? Poprostu powiec : no dobra niech ci będzie wybaczam i koniec kropka a nie jeszcze jakieś ale. Powiedziała dalej ze smutnym głosem ale tym razem trochę bardziej pytającym.
-to już mogę dokończyć? Pytam
-tak. Odpowiada
-a więc wybaczam ale nie bedziesz podstawiać mi nóg? Spytałam
-no ok. Odpowiedzała dalej ze smutkiem w głosie.
-oj no już choć bo się spuźnimy. Powiedziałam ruszając w stronę schodów.
Po kilku minutach na lekcji polskiego dostałam do wiktorii karteczkę w krztałcie serca.
-co to jest? Spytałam.
-przepraszam olu ale obiecałam że nie powiem i tak wogóle to jak otworzyż to zobaczysz. Odpowiedziała z tajemniczym głosem. Otworzyłam karteczkę i widzniał w środku na niej napis: Hej wiem że ostatnio mało rozmawiamy ale chciałem się spytać czy byś nie chciała się po lekcjach ze mną spotkać jak chcesz to może z nami być wika mi ona nie przeszkadza nawet spoko jest. Na te słowa uśmiechnełam się po czym zaczełam wyrywać szybko kartkę z zeszytu i napisałam na niej:no spoko tylko że ja nie mam twojego numeru a ty nie masz mojego numeru. Podałam karteczkę wiktorii a ona jako dobra przyjaciółka nie odczytała jej tylko podała ją miłoszowi ale podając ją sapadła z krzesła i po chwili rozległ się w sali głos pani.
-wszystko dobrze u was tam z tyłu? Spytała pani trochę zmartwiona.
-tak. Odpowiedziała wika.
-to czemu leżysz pod ławką!? Powiedziała trochę unosząc już głos.
-sięgałam po zatyczkę od dugopisu i spadłam. Zaczeła się głupio tłumaczyć.
-ale ty masz długopis na guzik tak samo jak ola.
-ale miłoszowi spadła zatyczka... Ale już podnosłam. Powiedziała hihocząc się.
Pomogłam wstać wiktorii śmiejąc się po chwili w sali się roszedł dzwięk rwania papieru. Wiktoria spojżała się na mnie zresztom jak resta klasy i się mnie spytała:
-co ty kurwa robisz!?
-eeeeee jem margines. Powiedziałam wpychając sobie kartkę do buzi.
-nie no nie przyznaję się do ciebie stara ty lepiej zapisuj to co na tablicy a nie margines wciągasz bo ja ci później nie wyśle co było i nie będziesz miała.powiedziała.
-Pfff wypraszam sobie. Powiedziałam obużona.
-a se możesz wypraszać mnie to gówno.
-Olu czy ty żujesz gumę. Pytała się pani.
-eeee nie. Odpowiedziałam zakłopotana.
-a więc co żujesz?
-emmm margines.
-idź olu wypluj to do śmieci.
-no dobrze odpowiedziałam. Poczym wstałam z krzesła. Siedziałyśmy w ostatniej ławce i w dodatku miałyśmy przed sobą jeszcze cztery ławki więc trochę miałam do przejścia ale pech chciał żebym się źle poczuła i akurat gdy byłam przy ławce miłosza to zwymiotowałam na szczęście on siedział od strony ściany ale igor... No cóż tak zrzygałam się mu na zeszyt i zaledwie po sekundzie usłayszałam krzyk pani.
-nie no nie wierze. Powiedziała załamana pani.
-taaak?
-emmm mam to posprzątać? Spytałam.
-oczywiście że tak ale najpierw idź do pedagoga,wiktoria proszę zaprować olę do pani anety.
-dobrze. Odpowiedziała ze strachem w głosie.
-i oczywiście ty też wejdź do gabinetu a olu dostajesz jeszcze uwagę.
-ale jak to uwagę.
-ale jak to do gabinetu.
Powiedziałyśmy w tym samym czasie. Ale że już nie chciałyśmy się wykłucać, to wiktoria wstała i zmieżała w moim kierunku, staneła przede mną i podała mi rękę piorunując mnie wzrokiem, wziełam ją za rękę i wstałam ale trochę za mocno ją szarpnełam i udeżyła głową w stół gdy jednak po chwili wstała wyglądała jakby conajmniej się upiła bo tak trochę szła slalomem wyszła z sali muwiąc że poczeka na mnie przed, ja jednak dalej prubowałam wstać, gdy wstałam pani powiedziała:
-wiesz co? Teraz te żygi posprzątaj.
-dobrze a gdzie jest jakaś szmata. Spytałam.
-siedzi w pierwszej ławce. Odpowiedziała za panią wika z głosem żula.
-nie no już mi won z tąd. Krzykneła pani.
-będziesz mi odkupałała zeszyt olka. Powiedział igor.
-ejejej ty uważaj co do niej mówisz bo będziesz miał ze mną doczynienia. Powiedział miłosz. Na te słowa uśmiechnełam się i wyszłam, gdy jednak stanełam w korytarzu zamurowało mnie.
-co ty kurwa robisz. Powiedziałam do wiktori leżącej na ziemi.
-nic nic wrzystko dobrze tylko trochę się Podknełam. Powiedziała śmiejąc się. Zeszłyśmy na dół i stanełam przed dzwiami od gabinetu zapukałam pani mi odworzyła a wika dosłownie popchneła mnię do gabinetu po krutkiej rozmowie wyszłam z gabinetu ale wika wcześniej myślałam że ją dogonie ale się myliłam znowu gdy podeszłam do schodów zobaczyłam jak wika leży na schodach twarzą do schodków i przerażona spytałam:
-ej żyjesz? Kawecka? Matko zabiłam ją!? Wykrzeknełam ze strachem.
-nie pacanie poprostu spadłam ze schodów. Powiedziała tym swoim żulowatym głosem. Zeszłyśmy na sam dół szkoły i zapukałam na pielęgniarki na zaproszenie  weszłam, wika usiadła na łóżku lejarskim a ja stanełam z boku.
-eem gdzie ona się udeżyła. Nadle odezwała się pielęgniarka.
-w czoło. Odpowiedziałam.
-a ma rozcienty tył głowy... Powiedziała zakłopotana pielęgniarka owineła bandarzem włowę wiki i zanim się obejżałam był już wf ale niestety wf mieliśmy z 6b i jakby tam jest taki jeden kawa ale naprawdę ma na imię szymon, no i właśnie wika się w nim zakochała ale na szczęście jego dzisiaj nie było.
-o kurwa jednak jest. Szepnełam.
-ale na moje nie szczęście wika to usłyszała i się zaczeła na niego gapić on gdy to zauważył podszedł do nas i powiedział:
-na co się tak gapicie?
-patrzę pod którym kątem twój ryj jest prosty ale chyba takiego nie ma. Powiedziałam.
-oj no daj mu spokuj. Powiedziała wika.
Wyszliśmy na boisko i akutat dzisiaj mamy sprawdzian z wfu na biegi postanowiłam z wiką że będziemy biec razem zanim wystartowałyśmy kawa podazedł do wiktorii i coś jej szepną do ucha ale on nie mówi za cicho i wszystko usłyszałam a powiedział:
-mam nadzieje że wygrasz. Potych słowach się uśmiechną i puścił jej oczko. Ona zaś się zaczewrwieniła jak jej słuchawki.
Wystartowałyśmy biegłyśmy w tym samym tępie ale jednak przegrałam byłam wolniejsza od wiki o jedną setną lecz nie miałam jej tego za złe bo liczy się poprostu że pobiegłyśmy a nie jaki czas miałyśmy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #szkoła