Rozdział 88

Alicja
-Laura jest wcześnie dlaczego ty mnie budzisz? Ty nie masz co robić?-jęknęłam nie zadowolona.
-Nie narzekaj Morgan jak zawsze trzeba się z toba szarpać.-zabrała ode mnie kołdrę-Dzisiaj jest wigilia trzeba wszystko wyszykować wiec nie marudź tylko marsz do kuchni.
-No ale..

Nie zdążyłam dokończyć bo wzięła moja nogę i wyciągnęła mnie z łóżka.

-Nie ma żadnego ale przebierz się i za 5 minut widzę cię w kuchni.
-Ojeju już dobrze, nie bij mnie tylko.-podniosłam ręce w geście obronnym a ona się zaśmiała.

Jak tylko wyszła z pokoju ja nie zadowolona poranna pobudka wstałam z podłogi i poszłam do garderoby żeby ubrać się w wygodne dresy i jakaś bluzę. Zrobiłam byle jakiego koka i poszłam na dół. Wybiła dopiero 9:00 rano kolacje miałyśmy zaplanowana na około 18:00 no pojebalo ja do reszty. Tyle czasu a ona już w kuchni szaleje.

-A ty tak rozrabiasz w tej kuchni bo jednak udało im się znaleść transport żeby przyjechać?
-Znaczy z tego co Austin mówił ze jeszcze nic nie znaleźli.-posmutniała-Jednak wierze ze się im uda i przylecą na czas.

Jak tylko to usłyszałam uśmiechnęłam się do dziewczyny i zaczęłam jej pomagać. Pomimo tego ze nie wiadomo czy będą na kolacji Laura jest pozytywnie nastawiona ze się uda wiec postanowiłam ze tez będę w taki sposób na stawiona.

Austin
-Kurwa mać!-krzyknąłem wkurwiony i zamknąłem laptopa.
-I co?-zapytała z nadzieja Amber.
-Nic z tego busy nie przemierza takiej trasy z taka ilością śniegu a wypożyczyć samochodu tez nie mamy jak bo będzie albo korek lub za śliska droga.-powiedziałem wkurwiony.
-Z samolotami tez lipa.-westchnął Blake siadając na krześle.
-Mieli do nas dzwonić jak tylko coś będzie.-dopowiedział Max.
-Z tym jebanym śniegiem.-wkurwił się Nash-Przez to wszystko mamy tylko opcje żeby spędzić ten czas razem w Nowym Jorku.
-No a Laura i Alicja? Spędza te święta same?- westchnęła Sara-Tym bardziej Laura razem z Emma. Córka Austina ma spędzić swoje pierwsze święta bez taty?

Słowa Sary mnie zabolały bo to prawda. Przez ten śnieg mogę to wszystko przegapić. Ogólnie przez studia mało widzę narzeczona i córeczkę. Z tego powodu jest mi bardzo z tym źle ale nie ma innego wyjścia. Laura nie przeniesie się do Nowego Jorku bo ja tam studiuje to bez sensu.

-Dobra nie ma co owijać w bawełnę.-wyciągnąłem telefon-Dzwonię do Laury ze nie uda nam się przyjechać na wigilie.

Wszyscy posmutnieli a ja wybrałem numer do dziewczyny. Mogę już sobie wyobrazić jej minę jak tylko się dowie.

Alicja
-Rex, Luna wracajcie tu wy małe debile!-krzyknęłam w stronę psów które pobiegły gdzieś w stronę krzaków.

Wyszłam z nimi na trochę na spacer bo strasznie się kręciły.
Po jakimś czasie w końcu je znalazłam przypięłam do smyczy i zaprowadziłam do domu. Godzina im wystarczy, odrazu jak przekroczyliśmy próg pobiegły do misek z woda a ja się rozebrałam w korytarzu. Weszłam do kuchni, był bałagan straszny ale Laury tam nie było.

To ona mnie budzi o chuj wie której godzinie a teraz przestała gotować? Trochę to dziwne. Zaczęłam się rozglądać ale nigdzie jej nie było. Poszłam na górę i weszłam do jej pokoju. Na szczęście znalazłam jak siedziała na łóżku ale nie była zadowolona.

Podeszłam do niej nie pewnie.

-Laura wszystko okej?

Ona na mnie popatrzyła i zobaczyłam jej czerwone oczy. Mokre policzki i smutna minkę.

-A jak myślisz?-zapytała ledwo słyszalnym głosem.
-Co się stało?-przytuliłam ja.
-Austin do mnie dzwonił.-przełknęła ciężko ślinę-Nie przyjedzie..

Zaskoczona zakryłam ręką usta i nie mogłam uwierzyć co usłyszałam.

-Nie mam już ochoty na ta wigilie.
-Ej nie mów tak kochana moja.-zabrałam jej włosy z twarzy-Austin na pewno by chciał żebyśmy dobrze spędziły święta w dobrych humorach.
-Przestań Alicja. Prześpię w łóżku te święta aż się skończą.

Chciała się położyć ale szybko złapałam ją za ręce i podniosłam.

-Co ty robisz?-zapytała zmarnowana.
-Wiem ze to słaby pomysł ale idziemy do kuchni, robimy kolacje, rozkładamy stół, odpalamy laptopa i się łączymy przez internet z nimi i tak spędzamy w tym roku święta.-powiedziałam stanowczo wyprowadzając ja z pokoju.
-Myślisz ze da się tak w ogóle?
-Oczywiście, damy radę.

Ona się lekko uśmiechnęła. Chociaż trochę dałam jej uśmiechu bardzo mnie to ucieszyło. Wiem jak bardzo to przeżywa ale chce żeby się cieszyła świetami. Jednak sama jestem zawiedziona ze ani Austin ani reszta nie przylecą.

Kilka godzin później
17:40
Było już wszystko gotowe, Laura karmiła Emme a ja siedziałam w kuchni i brałam ostatnie dania na stół. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Wytarłam szybko ręce o ścierkę i pobiegłam w tamta stronę.

-Dzień dobry.-uśmiechnęłam się szczerze.
-Witam kochanie.-kobieta do mnie podeszła i mnie przytuliła na powitanie.
-Dobry wieczór.-przywitał się starszy mężczyzna.

Wpuściłam ich do środka, zabrałam płaszcze i zaprowadziłam do salonu.

-Alicjo gdzie jest Laura? Chcielibyśmy zobaczyć nasza wnuczkę?-zapytał mężczyzna.

Zaprowadziłam ich na górę i pokazałam w którym pokoju usypia swoją córkę. Cicho podziękowali i poszli w danym kierunku. Poszłam znowu na dół i dalej szykowałam stół. Po kilku minutach rodzice Laury zeszli na dół razem z dziewczyna. Usiedli już przy stole i czekali już tylko na mnie. Jej mama wypytywała jak sobie radzi sama bez Austina. Wiem od niej ze dla jej rodziców nie pasuje taki układ ze on siedzi w Nowym Jorku na studiach a ona musi sobie radzić sama z dzieckiem. Tym bardziej ze ja dalej chodzę do szkoły a ona rzuciła bo cała uwagę poświęca dziecku.

W tym czasie dodawałam ostatnie składniki do sałatki aż znowu ktoś zapukał do drzwi. Westchnęłam ciężko znowu chciałam pójść żeby otworzyć ale głos Laury mnie zatrzymał.

-Ja otworze!-krzyknęła i poszła w stronę drzwi.

Wzruszyłam ramionami i dalej robiłam swoją czynność. Usłyszałam jakieś krzyki z salonu. Co się dzieje? Poszłam w tamta stronę i zobaczyłam..o mój Boże!

-Amber!-krzyknęłam szczęśliwa i ja przytuliłam.

Byli wszyscy, Austin, Max, Sara, Nash no i Nat..

-Tak się stęskniłam.
-A ja to co?-powiedziała niby oburzona Sara.

Odwróciłam się w jej stronę i objęłam ja mocno.

Jak się ze wszystkim przywitałam zaprosiłam do stołu. Wszyscy zaciekle gadali na różne tematy a ja szybko poszła do kuchni żeby zabrać ta sałatkę. A Laura? Boże jak ona była szczęśliwa jak zobaczyła Austina. Piękna scena. Po minucie skończyłam szykować sałatkę. Wzięłam miskę i jak się odwróciłam zobaczyłam w wejściu Nataniel'a który opierał się o framugę.

-Cześć.-powiedziałam lekko zmieszana.
-Hej.

Przywitał się tez zmieszany ta cała sytuacja.

-Emm.-podrapał się po karku-Jak tam się trzymasz?
-To nie ma znaczenia. Nie musimy ze sobą gadać.-podeszłam do niego-Bez sensu.

Ominęłam go i podeszłam do stołu z uśmiechem na ustach.

-Samczego.-położyłam miskę i usiadłam obok Amber.
-Dziękujemy.-odpowiedzieli mi wszyscy i zaczęliśmy jeść posiłek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top