2 - "Nie ma sprawy!"

Kiedy rozmawiałam z Mabel, przyszedł Dipper. Wyglądał na lekko zestresowanego.

- Coś się stało, Dipper? - zapytałam.

On lekko się wystraszył. Ciekawe czemu?

- Nie, nie. Wszystko gra. - odpowiedział.

Może zostawię ich samych.

- Ym, to może ja pójdę się zapoznać z innymi. - powiedziałam i wyszłam.

Kiedy byłam za drzwiami, usłyszałam, jak Mabel krzyczy na Dippera, że mnie spłoszył.

Cóż, widocznie muszą porozmawiać. Zeszłam na dół, żeby porozmawiać z jednym z bliźniaków.

- Oh! Kelly, może potrafisz gotować? - zapytał Stanley.

- Oczywiście! Pomoc?

- Byłbym wdzięczny. - powiedział. - Robię spaghetti, a dawno nie gotowałem.

- Na spokojnie, co już zrobiłeś? - zapytałam.

Stanek podrapał się po karku.

- Makaron ugotowałem... - powiedział.

- To i tak jest wiele. Skoro makaron już gotowy, to trzeba usmażyć mięso mielone. - w tym momencie Stanek wyjął mięso. - Dobrze, trzeba nalać na patelnię trochę oleju, lub oliwy. Zależy co masz.

- Mam oliwę. - powiedział.

- Dobrze, więc nalej jej trochę na patelnię i czekamy, aż się rozgrzeje. W międzyczasie musimy pokroić trochę czosnku i cebuli.

Wzięłam cebulę i zaczęłam kroić. Stanley męczył się z paroma ząbkami czosnku.

Wrzuciliśmy mięso na patelnię i kiedy było usmażone, dorzuciliśmy pokrojone wcześniej cebulę i czosnek. Na koniec dodaliśmy koncentrat, pomidory i przyprawy.

- Dobrze, teraz tylko wystarczy nałożyć makaron na talerze i dodać sosu.

- Dziękuję ci najmocniej. Ani Mabel, ani Dipper, ani nawet Stanford mi tyle nie pomogli. - powiedział i mnie uścisnął.

- Nie ma sprawy! Lubię pomagać.

Pomogłam mu nałożyć i zawołaliśmy innych.

Wszyscy, którzy przyszli, mieli zdziwione miny, ale usiedli do stołu.

- Kto ugotował? - zapytał Stanford.

- Ja i Kelly.

Wszyscy zamarli na chwilę, ale zjedli do końca.

Nie wiem czemu, ale Stanford mnie z jakiegoś powodu nie lubi...

Po obiedzie, postanowiłam przejść się na spacer.

Weszłam w tutejszy las. Po drodze minęłam parę skrzatów, ale tym razem mnie nie zaatakowały.

Nagle trafiłam na jakąś polanę. Na środku tej polany był jakiś posąg trójkąta.

Postanowiłam podejść. Posąg był bardzo szczegółowy. Szkoda, że większa jego część była zakryta trawą i ziemią. Było widać tylko jedną rękę.

Postanowiłam dotknąć jego dłoni. Nagle ziemia zaczęła się trząść. Posąg zaczął znikać, a wokół polany, pojawiła się niebieska poświata, która mnie oślepiła. Upadłam na trawę i wszystko się uspokoiło. Po posągu nie było widać ani śladu.

- Witaj! - powiedział ktoś dziwnym głosem.

- G-gdzie jesteś? - zapytałam.

- Za tobą skarbeńku, odwróć się. - jak powiedział, tak zrobiłam.

Ujrzałam... Małego trójkąta w kolorze żółtym. To jest ten posąg!

- Witaj, jestem Bill Cyferka! Uwolniłaś mnie. - powiedział z entuzjazmem.

- To dobrze, czy źle? - zapytałam niepewnie.

- Cóż. Dla nas obu dobrze. Ty mnie uwolniłaś, a ja w zamian będę cię chronić i ci pomagać, droga Kelly.

- Skąd wiesz jak mam...

- Mam swoje sposoby, a więc mieszkasz z Pinesami? Będzie ciekawie. Oni nie będą mnie widzieć, chyba, że oboje będziemy tego chcieli. Nie zabiją też, ani mnie, ani ciebie, chyba że oboje wyrazimy na to zgodę.

- A dlaczego chcieliby nas zabić? - zapytałam.

- Cóż, długa historia. Robi się ciemno lepiej, żebyś wróciła do domu.

Jak powiedział, tak zrobiłam. Wróciłam do domu razem z Billem

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top