Rozdział 5
Gdy weszłam do komnaty Morgany, nikogo w niej nie było.
- Pani? -zawołałam, aby upewnić się, że moje podejrzenia są słuszne. Nadal nikt nie odpowiadał.
Miałam już wychodzić, aby jej poszukać, kiedy zobaczyłam, stojące przy ścianie, wielkie lustro. Byłam pewna, że gdy wychodziłam, nie było go tam. Jego rama ozdobiona została szlachetnymi kamieniami, a całość pozłocono. Chyba pierwszy raz w życiu widziałam tak drogocenny przedmiot. Podeszłam do niego i musnęłam leciutko dłonią jego obramowanie. Nie mogłam sobie wyobrazić, że takie cudowności były dla kogoś codziennością. Czy był to prezent dla lady Morgany, a jeżeli tak to od kogo? Czyżby wychowanica króla miała cichego wielbiciela?
Nie mogłam się oprzeć, aby zobaczyć w nim swoje odbicie. Byłam tak podobna do matki. Brązowe włosy opadały delikatnymi lokami na ramiona. Założyłam jeden z kosmyków za ucho. Za czasów dzieciństwa, często zaplatałam je w długi warkocz i wplątywałam w niego niebieską wstążkę. Śmiałam się, że wyglądam jak księżniczka, jednak nie wielu tak uważało. Duże brązowe oczy, okrąglutki nosek i pełne usta. Nie byłam podobna do innych dziewczyn. Nie uchodziłam nigdy za tą ładną, powiedziałabym, że byłam zawsze tą przeciętną. Nie przyciągałam niczyjej uwagi. Zazwyczaj, ludzie mijali mnie mówiąc szybkie "witaj". Jednak sama byłam sobie temu winna, ciche osoby nie często rzucają się w oczy.
Spojrzałam w dół. Moja sukienka była pognieciona i cała utytłana w piasku. Wiedziałam, że to królewski zamek i nie mogłam przecież wyglądać, jakbym wyszła prosto ze sprzątania stajni. Zaczęłam szybko strzepywać zaschnięte błoto z sukni. Nie było ono łatwym przeciwnikiem, jednak po kilku zamaszystych ruchach ręki, udało mi się je wyczyścić. Przynajmniej do akceptowalnego stanu.
Nagle w lustrze dostrzegłam kobietę, wchodzącą do pokoju. Przestraszyłam się i szybko odwróciłam w jej stronę. W pierwszej chwili myślała, że zobaczyłam ducha, jednak po chwili doszłam od wniosku, że widziałam już tę kobietę na zamku. Miała ona długie kręcone włosy, kolorem przypominały mi moje, a jej skóra była ciemna.
- Jestem nową pokojówką lady Morgany, mogę przebywać w tej komnacie - powiedziałam szybko, aby wytłumaczyć moją obecność w komnacie. Nie chciałabym wylądować pierwszego dnia pracy w zamkowych lochach.
Gdy podniosła wzrok, w jej brązowych oczach dało się jeszcze dostrzec łzy. Była równie zdezorientowana jak ja. Gdy mnie dostrzegła, chwila zaskoczenia wystarczyła, aby upuściła pościel na podłogę. Spoglądała raz na mnie, raz na upuszczone rzeczy. Po jej oczach dało się zauważyć, że walczy z tym, aby się nie rozpłakać. Gdy tylko spróbowała się odezwać, z jej ust wydobył się jedynie cienki dźwięk, a ona sama upadła na kolana i zalała się łzami.
- Co się stało? - zapytałam z troską. Zakryła twarz dłońmi. Podbiegłam do niej i lekko pogładziłam ją po plecach.
- Co się stało? - zapytałam ponownie. - Mogę ci jakoś pomóc?
- Mój ojciec... - mówiła przez łzy.
- Co się stało z twoim ojcem? - zapytałam zaniepokojona. - Ćśś... nie płacz. Wszystko będzie dobrze - pocieszałam ją, choć wiedziałam, że słowa, które do niej wypowiadam, przelatują przez nią bez większego znaczenia.
- Jestem Gwen - powiedziała po chwili. W tej chwili wszystko wydało się jasne. Była to pokojówka Morgany, którą miałam zastępować. Co ona tu robiła? Pomogłam jej wstać z ziemi. Zaprowadziłam ją na łóżko, aby usiadła i wróciłam pozbierać upuszczone rzeczy.
- Mój ojciec... - próbowała wyjaśnić, co się stało, ale nie dała rady. W jej oczach zbierały się łzy. Spoczęłam obok niej i pogładziłam ją po plecach.
- Nie musisz mówić. Rozmawiałam dzisiaj z Paulem i wszystko mi wyjaśnił, a tak w ogóle to jestem Elen - przedstawiłam się.
Gwen uśmiechnęła się. Czułam, że nie pierwszy raz usłyszała to imię.
- Paul wiele mi o tobie opowiadał - powiedziała, wpatrując się we mnie. - Choć nie wydajesz się taka niezdarna jak mówił - zażartowała.
Zrobiłam zdziwioną minę, a ona zaczęła się śmiać. Po chwili też do niej dołączyłam. Wiedziałam, że Gwen tego potrzebuje. Jak taka drobna osoba mogła przeżyć tak wielkie nieszczęście. Choć śmiała się, potrafiłam dostrzec tą dobrze znajomą pustkę i smutek w jej oczach.
- Nie mogłam wysiedzieć w domu - odezwała się po chwili. - Mój dom wydawał się pusty. Nie czułam się tam dobrze. Próbowałam się czymś zająć, ale nie potrafiłam. Wszystko przypominało mi o ojcu. - Jej oczy zaszkliły się.
Dobrze znałam to uczucie, gdy dom, w którym spędziłaś swoje dotychczasowe życie, nie przynosi już spokoju i odprężenia, ale zmienia się miejsce pełne smutku i rozdzierających serce wspomnień. Każdy najmniejszy element przypominał mi o śmierci ojca, każdy posiłek, do którego siadałam, ściskał mój żołądek do takiego stopnia, że nie mogłam nic przełknąć.
- Wiem, że miałam odpoczywać, ale nie dam rady. Proszę, mogę ci pomóc? - powiedziała błagalnym tonem.
Nie mogłam jej tego zabronić, więc pokiwałam głową.
Zaczęliśmy krzątać się po pokoju. Gwen wydawała się całkiem miłą osobą. Choć los nie był dla niej łaskawy, z jej twarzy nie schodził uśmiech.
- Gdy pracuje, staram się nie myśleć o ojcu. Kiedy przychodzi wieczór, wszystko do mnie wraca - zwierzyła się. - W dzień, staram się być silna, ale kiedy przychodzi noc, chowam twarz w poduszkę i próbuje pogodzić się ze swoim losem. - Wraz z kolejnymi słowami Gwen coraz mocniej tarła szmatką o podłogę.
Zrobiło mi się jej szkoda. Wiedziałam, przez co ona przechodzi.
- Rozumiem cię Gwen - powiedziałam. - Też straciłam ojca. - Pamiętam, jak mama powiedziała mi, że tata nie żyje. Miałam wtedy dziesięć lat. Przez pięć poprzednich ukrywała to przede mną, może dlatego, że byłam jeszcze mała, choć już dobrze rozumiałam, co to oznacza. Kilka lat przed tym podejrzewałam, że mogło mu się coś stać, ale wydawało mi się, że to nierealne. Przecież mogły zatrzymywać go sprawy w królestwie, prawda? - Wiedziałam, że moje słowa są przepełnione dziecięcą naiwnością, ale nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że on nie żyje. - Pracował tu jako sługa. Gdy na zamku odbywały się jakieś turnieje, wyruszał do Camelotu na kilka dni, a czasami nawet miesięcy i pomagał w przygotowaniach do uroczystości dla przybyłych szlachciców.
- Twój ojciec był lubiany na zamku - powiedziała, uśmiechając się do mnie. Czy to możliwe, że Gwen znała mojego ojca? - Szkoda, że nie ma już go z nami.
Nagle usłyszałyśmy skrzypnięcie drzwi, a zza niech wyłoniła się lady Morgana. Gdy tylko zobaczyła Gwen, jej twarz wyglądała, jakby kamień spadł jej z serca. Podbiała do niej i przytuliła.
- Och, Gwen, jak dobrze cię widzieć - powiedziała rozweselona. - Tak mi przykro. Błagałam Uthera, aby go uwolnił, ale nie słuchał. Uparł się, a każdy wie, jaki jest Uther, kiedy już się uprze.
- Dziękuję pani - powiedziała Gwen, kłaniając się lekko. - Twoje słowa wiele dla mnie znaczą.
Morgana popatrzała na Gwen z troską. Widać było, że łączy je więź, którą dokładnie pielęgnowały przez lata.
- Odpocznij jeszcze kilka dni, Elen wszystkim się zajmie. - Morgana wskazała na mnie. - Widzę, że się już poznałyście.
- Dziękuję za troskę, pani. Od jutra wrócę już normalnie do pracy, ale jeżeli pozwolisz, chciałabym, aby Elen zatrzymała pracę - powiedziała Gwen wskazując na mnie.
Nie wiedziałam jak mam jej dziękować. Nie dość, że udało mi się dostać pracę na dworze, to zyskałam pierwszą przyjaciółkę.
Wychowanica króla spojrzała na nią ze zdziwieniem. Wiedziałam, że wolała, żeby Gwen się nią zajmowała, przecież znały się już od dawna. Zamek i jego mieszkańcy potrafili mieć sekrety, którymi nie powinny się interesować osoby z zewnątrz, a aktualnie za taką uchodziłam.
- Jeżeli to problem... - Nie zdążyłam dokończyć zdania, a Morgana przerwała mi.
- To żaden problem, jeżeli w tych ciężkich czasach ma to pomóc Gwen, to jak mogłabym się nie zgodzić. - Uśmiechnęła się. - Tak więc Elen, witaj w pracy.
Chciałam podbiec i uściskać najmocniej jak się zarówno Gwen, jak i Morgane, jednak wiedziałam, że nie wypada tego robić. W podziękowaniu dygnęłam lekko i uśmiechnęłam się. Dzięki nim będę mogła pomóc mamie.
- Nie zawiodę cię pani. - Zapewniłam ją.
***
Późnym wieczorem wróciłam do komnaty Gaiusa. Tuż pod samymi drzwiami poczułam zapach świeżo upieczonego kurczaka. Poczułam, jak mój brzuch domaga się jedzenia. Gdy weszłam, Merlin i Gaius właśnie siadali do stołu.
- Widzę, że zdążyłam na kolację - powiedziałam radośnie, siadając przy stole. Nie mogłam się doczekać, kiedy spróbuje tych pyszności.
- I jak tam pierwszy dzień w pracy? - spytał zaciekawiony Merlin.
- Dobrze, ale jestem trochę zmęcz... - Nie dane mi było nawet spróbować tego kurczaka. Cały zamek przepełnił dźwięk bijącego dzwonu. Coś musiało się stać, nie dzwoniliby przecież bez powodu. Gaius spojrzał na Merlina, a on na mnie.
- Chodźmy - rzucił szybko medyk i razem z nim wybiegliśmy z komnaty.
Na korytarzu panował gwar. Tak jak my, nikt nie wiedział, co się stało. Wszyscy strażnicy biegli w stronę sali tronowej, a my ruszyliśmy za nimi. Gdy doszliśmy na miejsce, zobaczyłam Artura. Ubrany był w jasną lnianą koszulę i lekkie czarne spodnie. Widać było, że właśnie kładł się spać. Widząc nas, skinął głową, abyśmy za nim poszli. Jego twarz przepełniał strach i niedowierzanie. Co mogło go tak zaniepokoić?
W sali tronowej panowała grobowa cisza. Każdemu, kto wchodził do komnaty, zapierało dech w piersiach z przerażenia. Podeszliśmy kawałek dalej. Szybko odwróciłam wzrok i złapałam Merlina za dłoń. Na podłodze leżała martwa kobieta.
________________________________________________________________________________
Witam wszystkich, którzy nadal czekali na pojawienie się kolejnej części. Powoli wchodzimy w akcję, która, ma nadzieję, nie zawiedzie was. Zachęcam do zostawiania komentarzy i gwiazdek.
Pozdrawiam <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top