Rozdział 4

- Pamiętaj o ukłonie. - Staliśmy wraz z Merlinem przed drzwiami komnaty lady Morgany. - I nigdy nie przerywaj jej, kiedy mówi.

Z każdą kolejną zasadą czułam, jak żołądek coraz bardziej podchodzi mi do gardła. Mogłam popełnić tyle błędów, tyle rzeczy zrobić źle.

- Zapamiętałaś? - spytał z uśmiechem.

Wiedziałam, że się stara pomóc, choć delikatnie mu to nie wychodziło.

- Oczywiście. - Pokiwałam nerwowo głową.

Oczywiście, że nic nie zapamiętałam, a przynajmniej większości. Przez stres nie dałam rady się skupić. Od kiedy wyszliśmy z komnaty medyka, Merlinowi nie zamykała się buzia. Zapoznał mnie z zasadami panującymi na dworze i kilkoma, które nigdzie nie były spisane, ale jego zdaniem pomogą mi przeżyć. Pomiędzy wersami napomknął coś o "oślej łące", ale chyba nie chciałam wiedzieć co to jest.

Widząc przerażenie w moich oczach, Merlin, w geście pocieszenia, położył mi rękę na ramieniu.

- Dasz radę Elen. - Pokiwał głową.

Wzięłam głęboki oddech i delikatnie zapukałam.

- Proszę. - Zza drzwi odezwał się kobiecy głos.

Spojrzałam na Merlina, a ten uśmiechnął się. Cóż mogłam zrobić w tej chwili innego, popchnęłam drzwi, które od nacisku otworzyły się, ujawniając prawdziwy pokój damy.

Morgana stała przy oknie. Kruczoczarne włosy, splątane w warkocz, opadały jej na ramię. Odwróciła się. Miała brązowe oczy i długie rzęsy. Jej ciało okrywała zielona sukienka spięta w pasie gorsetem.

Morgana była podopieczną króla od czasu śmierci jej ojca. Pamiętam, jak tata opowiadał mi historię o tym, jak Uther zawarł pokój z sąsiednim królestwem i wyruszył z nowym sojusznikiem na podbój wrogich krain. W końcowej bitwie król Camelotu zorientował się, że jest ona skazana na porażkę. Uciekł więc wraz ze swoimi wojskami, zostawiając współwalczącą armię na pastwę losu. Nikt z nich nie przeżył. Uther wiedział, że u poległego w tragicznej bitwie króla, z którym miał zawarte przymierze, dorastała mała córeczka. By odkupić grzech, Uther postanowił zaopiekować się młodą księżniczką.

Co roku w dzień wydarzenia, upamiętniającego śmierć ojca, Morgana wraz z Utherem jadą na grób i składają mu cześć. Nocą, tego samego dnia, mieszkańcy Camelotu zbierają się na dziedzińcu, paląc świece, aby wspólnie upamiętnić zmarłego króla.

Morgana odwróciła wzrok od okna. Jej spojrzenie powędrowało w moim kierunku. Zaczęłam nerwowo skrobać skórki przy paznokciu. Czy coś jest ze mną nie tak? Spuściłam głowę, aby sprawdzić, czy przypadkiem jedząc śniadanie, nic nie poplamiłam ubrania. Wszystko wyglądało normalnie, więc dlaczego Morgana nadal milczała?

- Witaj. - Lady lekko uśmiechnęła się. - Kim jesteś?

Odetchnęła z ulgą, choć to, że nikt nie powiadomił jej o mojej pracy lekko mnie zdziwiło.

- Witaj pani. - Ukłoniłam się najładniej jak potrafiłam. - Jestem Elen. Mam pomagać Gwen.

Na twarzy Morgany pojawiła się ulga.

- Witaj Elen- odpowiedziała z uśmiechem. - Miło cię poznać. Nie myślałam, że przyjdziesz tak szybko.

Szybko? Miałam pojawić się w komnacie rano. Coś mi tu nie pasowało, ale jeszcze nie widziałam co. Czułam, jak moja twarz pobladła. Choć może to już lekka przesada. Najpierw Merlin, teraz Morgana, może zbyt dużo biorę do siebie?

- Jestem do usług pani. - Ponownie ukłoniłam się. Chyba robię to zbyt często, pomyślałam.

- Spokojnie Elen. - Morgana zaśmiała się. - Widzę, że się denerwujesz, ale nie ma czego.

Uśmiechnęłam się nerwowo. Lady podeszła do mnie i... przytuliła mnie? Czy to nie jest już złamanie zasad dworu? Choć patrząc na sytuacje, to nie była moja wina, ale kto by na to patrzał, kiedy do zwolnienia była prosta służąca. Elen, stop, skarciłam się w duchu. To przecież nie była prawda.

- Kto wie, może kiedyś uda nam się zaprzyjaźnić. - Mówiąc to z powrotem podeszła do okna.

- Jestem tego pewna pani - odpowiedziałam nie zbyt pewna swoich słów.

Morgana wydawała się sztuczna. Miłe słówka, uśmiech, ale coś w niej nie grało. Jej mina, gdy weszłam, nie pasowała do osoby, którą stała się kilka chwil później. Nie chciałam wciągać się w niepotrzebne przemyślenia, więc zajęłam się pracą.

Zaczęłam zmieniać pościel. Boże, ile kołder, poduszek i prześcieradeł może mieć rodzina królewska? Co zdejmowałam jedno, drugie pojawiało się pod nim. Miałam ochotę wskoczyć w nie, poczuć ich miękkość i delikatność. Pogładziłem je ręką, ach, grzechem by było porównać je z moim dawnym łóżkiem.

Minęła zaledwie chwila, a podopieczna króla złapała się za głowę:

- Zapomniałabym, muszę na chwilę wyjść. Zaraz wracam - powiedziała szybko. - Przepraszam, że muszę cię tu samą zostawić - dodała. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, ponieważ wychowanica króla zniknęła za drewnianymi drzwiami.

Ach, jak pięknie musi być życie damy na dworze. Bale, uczty, a wieczorem wracasz do świeżo wypranej pościeli i zasypiasz. Nie musisz martwić się o kolejny dzień, wszystko, czego ci potrzeba masz podane na złotej tacy.

Gdy ułożyłam ostatnią poduszkę, do komnaty wszedł Artur, oznajmiając już od drzwi:

- Morgano, jutro odbędzie się uczta z okazji moich urodzin. Mam nadzieję, że już udał... - przerwał w pół słowa i zaczął rozglądać się. - Witaj "księżniczko", co ty tu robisz? - Ukłonił się lekko. - Czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie jest Morgana? - zapytał, uśmiechając się do mnie.

Czy ten dzień mnie jeszcze czymś zaskoczy?

- Witaj Panie, jestem Elen - przedstawiłam się, podkreślając swoje imię. - Mam pomagać Gwen w pracy - wyjaśniłam, próbując zachować pozorny spokój - a co do lady Morgany, wyszła.

Królewicz westchnął. Wiedziałam, że to był książę, ale czy mógłby sobie darować tą "księżniczkę" i drwiny.

- Jak wróci, przekaż jej, że z okazji moich urodzin jest organizowana uczta - rzucił szybko i poszedł.

- Ależ jak bym śmiała zrobić inaczej, panie - powiedziałam pod nosem.

W najśmielszych snach nie spodziałabym się, że stanę się obiektem drwin księcia Camelotu. Merlin wspominał coś, że jest dość "specyficzny", ale myślałam, że jak większość szlachetnie urodzonych nie będzie zwracać uwagi na służbę. Nawet nie wiedziałam, jak się pomyliłam w tamtym momencie.

Postanowiłam nie zwracać uwagi na zaistniałą sytuację i zająć się pracą, bo przecież po to tu byłam.

Jakiś czas po odejściu księcia do pokoju wróciła Morgana.

- Niedawno przyszedł tu królewicz Artur, Pani - oznajmiłam, składając jedną z jej kreacji. - Zapraszał cię na przyjęcie urodzinowe.

Na twarzy Morgany pojawił się wielki uśmiech.

- Ach, uczta - powiedziała rozmarzonym głosem. - Muszę wyglądać tak, żeby Arturowi oczy wyszły na wierzch.

Mówiąc to, Morgana wyjęła z szafy błękitną sukienkę bez rękawów i uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo. Jednak, nie było jej dane długo cieszyć się tą chwilą.

- O nie, Elen, widzisz to? - zapytała zrozpaczona.

Dostrzegłam delikatne rozdarcie na dole sukni. Nie wiedziałam, czy to był powód do zmartwień, ale byłam pewna, że dam radę to naprawić.

- Igła i nitka wystarczy, żeby naprawić tą katastrofę - zaśmiałam się.

- Będę ci wdzięczna - odpowiedziała z wyczuwalną ulgą w głosie.

Po obiedzie poszłam na targ kupić Morganie rzeczy potrzebne do zaszycia sukni. Wracając, ni stąd, ni zowąd pod moją nogą wyrósł kamień, a ja runęłam na ziemię. Zawsze byłam straszną niezdarą. Kilka lat temu, jak zawsze wieczorem, poszłam zebrać jajka z kurnika. Włożyłam je w fartuszek i zaczęłam pomału wracać. Wchodząc do domu, zaczepiłam się o próg i już dalej nie muszę nic mówić, prawda?

Dodam tylko, że żadne z jajek nie przeżyło tego wydarzenia.

- Nic ci nie jest? - zapytał gruby męski głos. - Pomogę ci wstać.

Podniosłam głowę i zobaczyłam go, ubranego w prostą lnianą koszulę. Czarne włosy, niechlujnie ułożone, dodawały mu uroku, a brązowe oczy patrzały się na mnie z troską. Czy to możliwe, żeby to był on?

- Paul? - zapytałam niepewnie.

Chłopak uśmiechnął się. Nie miałam już żadnych wątpliwości; to był on. Rzuciłam się mu na szyję i mocno go objęłam.

- Tak tęskniłam - powiedziałam szczęśliwa.

- Ja też Elen. - Odwzajemnił uścisk. - Ja też...

Paul był moim jedynym i najlepszym przyjacielem, jakiego miałam. Dzieliło nas kilka lat, ale i tak znaleźliśmy wspólny język.

Lubiliśmy biegać po lesie i bawić się w rycerzy. Braliśmy wtedy długie patyki i walczyliśmy:

- A masz, ty wredny zbóju! - krzyczałam do Paula i chowałam się za pień drzewa. Udawał, że mnie nie widzi, a ja wyskakiwałam i kończyłam pojedynek. Przeważnie wygrywałam, ale teraz zrozumiałam, że Paul dawał mi przewagę.

Był wspaniałym człowiekiem i wielkim optymistą. Zawsze się mną opiekował. Spoglądając na świat przez różowe okulary, często zapominał o swoich obowiązkach. Od dziecka marzyło mu się życie w Camelocie. Pragnął stać się jednym z tych wielkich rycerzy, o których pisały legendy. Sir Paul Odważny, Wielki, Wspaniały... wraz z porannym pianiem koguta dochodził mu codziennie inny przydomek.

Niestety, jego marzenie nie mogło się nigdy spełnić. Rycerzem zostać może tylko wysoko urodzony mężczyzna. Nie miały znaczenia twoje umiejętności. Jeżeli nie byłeś szlachcicem, nie liczyłeś się; przynajmniej dla Uthera.

Gdy puściłam jego szyję, zobaczyłam, że nadal klęczymy na ziemi. Szybko wstałam i otrzepałam się z piasku.

- Co cię sprowadza do Camelotu? - zapytał zdziwiony. Opowiedziałam mu całą historię ze szczegółami. Nie była to aż taka długa opowieść, ale gdy wspomniałam o Arturze, zaczął się przeraźliwie śmiać. Udałam obrażoną minę, jednak to pogorszyło sytuację.

- A teraz powiedz, co tam u ciebie?- zaciekawiłam się, ale również chciałam jak najszybciej zmienić temat. Paul kilka lat temu opuścił dom rodzinny. Od tej pory słuch po nim zaginął.

- Pracowałem u kowala, Thomasa, aż do jego tragicznej śmierci. Biedna Gwen, została sierotą. - Posmutniał.

- Co się stało z jej ojcem? - spytałam Paula.

Po jego minie wywnioskowałam, że zdziwił się.

- Dziś rano była egzekucja. Powieszono go za pomaganie czarownikowi - powiedział szeptem, aby nikt nie słyszał.

Zamurowało mnie. Uther był aż tak bezwzględny i ślepy?

- Mieli jakieś dowody, przyłapali go? - zapytałam, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam.

- Dowody? - prychnął. - Myślisz, że dla Uthera ważne są dowody? Nie - odpowiedział po chwili stanowczo sam na swoje pytanie. - On zawsze opiera się na pogłoskach i własnych domysłach.

Paul posmutniał jeszcze bardziej, a ja pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Kochałam go jak brata i nienawidziłam, gdy był zmartwiony. Pogładziłam go lekko po plecach, chcąc go pocieszyć:

- Cóż, takie mamy czasy i nie zmienisz tego, Paul.

Popatrzył na mnie i lekko uśmiechnął się.

- Ja może nie, ale Artur daje mi nadzieję. On nie jest taki jak Uther - powiedział, wierząc całym sercem w swoje słowa.

Zaskoczyło mnie to, co powiedział, bo na razie książę wydał mi się bardziej arogancki niż pokrzepiający.

- Chwila, mówimy o tym samym Arturze? - zdziwiłam się. - Tak, oczywiście, mój wybawca - powiedziałam sarkastycznie. Paul udał urażoną minę. - No co? Na tyle, ile go znam, wydał mi się zarozumialcem.

- Czy to nie ty kiedyś powiedziałaś, że nie należy oceniać ludzi po pozorach? - Uniósł brwi.

Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio wypowiedziałam te słowa, ale widać Paul ma niezłą pamięć. W jego wypowiedzi było wiele prawdy, ale to królewicz, oczko w głowie swojego tatusia. Czy on naprawdę mógł być inny?

- Bardzo chętnie, bym na ten temat podyskutowała, ale muszę już wracać - podziałałam - niedługo na pewno cię odwiedzę. - Pocałowałam go w policzek na pożegnanie.

Poczułam znajomą miękkość jego twarzy. Byłam pewna, że kawałek naszej małej wioski znajduje się tu, w Camelocie i był nim Paul. Potrzebowałam go, potrzebowałam czegoś znajomego w moim nowym życiu, czegoś, co będzie przypominać mi o domu, za któtym tak tęskniłam.

- Do zobaczenia El - krzyknął, gdy się odwróciłam.

Pomachałam mu z wielkim uśmiechem na twarzy i poszłam w stronę zamku.

_______________________________________

Witajcie!

Mam nadzieję, że ten rozdział przypadł wam do gustu. Wiem, że na razie nic się nie dzieje, ale uwierzcie mi, w następnym rozdziale zaczyna się akcja.

Mam zamiar publikować rozdziały w odstępach 1-2 tygodniowych, ale sami najlepiej wiecie, jak to u mnie jest :D

Zachęcam was do komentowania i wyrażenia opinii.

Pozdrawiam, Musielec <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top