26 - Kolejna próba

Tydzień później siedziałaś na schodach, prowadzących na mostek kapitański. Stał na nim Matthew i wpatrywał się w ciebie, jednak ignorowałaś jego spojrzenia i odwróciłaś się, wbiłaś wzrok w morze. Przez te dni rozmyślałaś nad tym co zrobiłaś. Kilkakrotnie starałaś się przeprosić Elizabeth i Willa, ale nie chcieli słyszeć od ciebie ani jednego słowa. 

Zeszłaś pod pokład, gdzie zastałaś siedzącego na jednej ze skrzyń Jacka, sączącego rum. A co by innego?

- I jak poszło? - zapytał, wiedząc, że kilka godzin temu próbowałaś ponownie prosić przyjaciół o wybaczenie. Jeśli jeszcze można nazwać ich przyjaciółmi. 

- A jak myślisz? - rzekłaś i usiadłaś obok niego. Wyciągnęłaś dłoń w jego kierunku, aby podał ci trzymaną przez niego butelkę. Chciałaś zatopić zmartwienia w gorzkiej cieczy.

- Wybaczą Ci. Prędzej czy później - odparł i podał Ci rum zgodnie z twoją prośbą.

- Nie sądziłam, że jesteś skłonny do pocieszania, Jack - przyznałaś, cicho się śmiejąc.

- Nie pocieszam, słonko - odparł. - Stwierdzam fakt. Gdyby nie mięli zamiaru Ci wybaczyć, nic by ich tutaj nie trzymało. Podnieśliby żagle i popłynęliby pewnie na jakąś uroczą wysepkę, aby nacieszyć się sobą, jeśli wiesz co mam na myśli - zaśmiał się. - A jednak od tygodnia dryfują spokojnie obok nas.

Nie widziałaś tego w tym świetle. Wszystko wydawało Ci się stracone. Jednak Sparrow otworzył ci szerzej oczy. Nigdy byś się sądziła, że to zrobi.

- Masz rację - wymamrotałaś. - Ale nawet jak nawet teraz poszłabym do nich i przerosiła ich setny raz, nic to nie da...

- Nie dowiesz się tego, jak będziesz siedzieć tutaj na tyłku - rzucił do ciebie, przybliżając usta do twojego ucha.

Z jednej strony jego słowa podniosły Cię na duchu, lecz z drugiej jego oddech, pachnący rumem podnosił Ci do gardła śniadanie, które jadłaś dwa lata temu.

Odstawiłaś butelkę z rumem na ziemię i wstałaś, zostawiając Jacka samego. Już wychodząc na pokład usłyszałaś stukanie o siebie dwóch butelek.

- To mój rum! - krzyknęłaś, nawet na niego nie patrząc.

- Uczysz się, słonko - odparł rozbawiony. - Ale chyba zapomniałaś o pierwszej zasadzie na moim statku - droczył się.

- Jakżebym śmiała... - wymamrotałaś bardziej do siebie niż do niego, po czym stanęłaś na pokładzie nie równe nogi. Niepewnie skierowałaś swój wzrok na pływający obok okręt. Wzięłaś kilka głębokich oddechów i ruszyłaś w jego stronę, szukając po drodze liny, z której mogłabyś skorzystać. Jednak chwytając za jedną, poczułaś na ramieniu czyjąś dłoń. Wywróciłaś oczami i odwróciłaś się.

- Dokąd to, panienko? - odezwał się Joseph i mrugnął do Ciebie. Jednak nie miałaś najmniejszej ochoty na jego towarzystwo.

- Czego chcesz? - zapytałaś zmęczona jego obecnością i zdjęłaś jego dłoń z twojego ramienia.

- Chyba nie wybierasz się do naszej słodkiej pary? - drążył temat.

- A co Cię to obchodzi?

- Bo nie sądzę, aby chcieli cię teraz oglądać - uśmiechnął się złośliwie.

- A ja nie chcę teraz oglądać Ciebie.

- A ja chcę z Tobą porozmawiać.

- Porozmawiaj z Angeliką, wyjdzie prawie na to samo - rzuciłaś i nie zwracając na niego dłużej uwagi w kilka sekund znalazłaś się na pokładzie Latającego Holendra.

Rozglądnęłaś się po załodze, jednak nigdzie nie mogłaś dostrzec kapitana i Elizabeth. Miałaś nadzieję, że chociaż oni się pogodzili. Przeszłaś między kilkoma beczkami na tylną część statku i zeszłaś pod pokład.

- Will? Elizabeth?

Po kilku sekundach do twoich uszu zaczął dobiegać odgłos stukotu butów o drewniane podłoże. Zaczęłaś iść w stronę dobiegającego dźwięku.

- Co tutaj robisz? - usłyszałaś za sobą obojętny głos kapitana.

- Will? - odwróciłaś się i zobaczyłaś jego przygnębioną twarz. - Możemy porozmawiać? Proszę - poprosiłaś błagalnym tonem, jednak doskonale wiedziałaś, że mężczyzna nie ma na to najmniejszej ochoty.

- Poznałaś już moje zdanie, nie wiem po co chcesz nadal ciągnąc ten temat - rzucił do ciebie.

- Bo żałuję, Will. Naprawdę bardzo żałuję - rzekłaś i podeszłaś bliżej kapitana.

- Nie wierzę Ci, a zdobyć ponownie moje zaufanie będzie Ci ciężko - odparł.

- Ale jest na to szansa? - zapytałaś niepewnie, jednak nie doczekałaś się odpowiedzi na twoje pytanie. Will tylko spojrzał na ciebie, po czym odwrócił się i usiadał na jednej z beczek. Zrobiłaś to samo co on.

- Elizabeth nie chce mnie znać - zaczął. - Nie odzywa się do mnie od tygodnia - spojrzał na Ciebie ze złością w oczach. Poczucie winy ogarnęło Cię momentalnie.

- Mogę... Mogę coś zrobić? Porozmawiać z nią albo...

- Myślę, że powiedziałaś już za dużo - odparł, tym razem na ciebie nie patrząc. Jego ton był suchy i nie wyrażał żadnych emocji, jednak wiedziałaś doskonale, jak boli go to, że przez ciebie stracił miłość swojego życia. 

- Ale Will... - starałaś się podtrzymać rozmowę, bo kapitan zbierał się do wyjścia na pokład.

- Viktoria, posłuchaj - rzekł, jednocześnie uciszając mnie. - Wiesz co boli mnie najbardziej? Omamiłaś mnie. Bawiłaś się moimi uczuciami, nie myśląc przy tym czy coś do ciebie poczułem i czy mnie zranisz. Nie myślałaś o Elizabeth i o tym jak się poczuje, gdy się o tym dowie. Miałaś w głowie tylko ten cholerny plan. Nie obchodzi mnie to, kto to wymyślił. Interesuje mnie to, jak go wykonywałaś. Myślałaś tylko i wyłącznie o sobie. Twoja przyjaciółka była dla ciebie osobą winną! Tą, przez którą twoja siostra zorganizowała to całe przedstawienie! A ty wykonywałaś jej polecenia jakby nic innego się dla ciebie nie liczyło. Nie wiem jaką masz rangę i gdzie stoją przyjaciele, a gdzie plany rozwalenia związków i przyjaźni. Nie zdajesz sobie sprawy ile szkód wyrządziłaś!

Czułaś jak w twoich oczach zbierają się łzy, jednak nie pozwalasz im wypłynąć. Każde kolejne słowo Willa trafiało do ciebie coraz dobitniej. W tym momencie najbardziej żałowałaś poddania się rozkazowi Angeliki.

- Mam dosyć tej rozmowy. Wracaj na Perłę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top