16 - Kiedy rozmowa zmienia wszystko

Obudziłaś się po zapewne parunastu godzinach i w końcu poczułaś się dobrze. Przynajmniej że strony zmęczenia i bólu głowy. Jednak myśli wzburzone widokiem Josepha i Elizabeth razem oraz niepewnością, dotyczącą ciągnącą się nieobecnością pijanego kapitana - powodowały, że nie miałaś najmniejszej ochoty wstawać z kolan Willa. Leżałaś z zamkniętymi oczami jeszcze przez parę minut. Otworzyłaś je dopiero wtedy, gdy poczułaś, że twój przyjaciel się poruszył.
- O! - odezwał się - Śpiąca królewna wstała.
- Na długo odleciałam? - zapytałaś, siadając obok niego. Przeciągnęłaś się i ziewnęłaś.
- Nie wiem dokładnie, ale z pewnością dłużej ode mnie. Szkoda mi było cie budzić.
Uśmiechnęłaś się i szturchnęłaś go lekko.
- I tak myślałam, że będę spała dłużej.
- Mnie też zdziwiłaś. Nigdy nie brałem cie za śpiocha - zaśmiał się, a ty wraz z nim.
- To w takim razie za kogo mnie brałeś? - zapytałaś zaciekawiona. Will oparł się o ścianę i westchnął.
- Wiesz... Elizabeth zawsze powtarzała, że jesteś wspaniała. Odważna, mądra, tajemnicza i wrażliwa. Że zawsze starasz się wszystkim pomóc, ale nie dasz sobie wejść na głowę. Wydawało mi się, że będziesz zupełnie inna. - spojrzał na ciebie i wstał, po czym podał ci dłoń, aby ci pomoc.
- Nie rozumiem - powiedziałaś, stojąc obok niego.
- Nie myślałem, że nie będziesz tak... niesamowita.
Pierwszy raz usłyszałaś coś takiego. Oczy ci się zeszkliły, a dłonie zaczęły drżeć.
- Kiedy kogoś poznasz, odkryjesz, że w każdym tkwi coś niesamowitego - odparłaś.
- Cieszę się, że się przyjaźnimy. - posłał ci miły uśmiech.
- Ja też.
Will podszedł do ciebie i przytulił cie, uważając na rany na twoich plecach. W jego ramionach czułaś się bezpiecznie. Był świetnym przyjacielem.
- Viktoria? - rzekł po chwili, przerywanej biciem serc i oddechów. Odsunęłaś się od niego i złączyłaś wasze spojrzenia.
- Tak?
- Nigdy Cię nie pytałem, jak poznałaś Elizabeth.  Opowiesz mi o tym?
- Jasne.
Usiadłaś ponownie przy murze, a Will obok Ciebie.

- Jak byłam mała, poprosiłam raz ojca, aby zabrał mnie ze sobą do swojego przyjaciela - gubernatora Swann. Wiedziałam, że ma córkę i moim wieku, więc chciałam ją poznać. - Will uśmiechnął się pod nosem. Ciężko było ci mówił o Elizabeth, kiedy wiedziałaś, że może już nigdy ci nie wybaczyć. Była bardzo pamiętliwa. - Błagałam go o to kilka dni, ale w końcu się zgodził. Pamiętam ten zachwyt, kiedy weszłam do ich domu. Ogromny, jasny i przepiękny! Stałam na środku holu kilka minut i podziwiałam dekoracje.

- Od razu się zaprzyjaźniłyście? - zapytał.

- Tak, od początku wiedziałam, że znajdziemy wspólny język. Miałam takie przeczucie, ale na początku nieco się denerwowałam. Jako dziecko byłam bardzo nieśmiała. - zarumieniłaś się i spuściłaś głowę, aby Will tego nie zobaczył.

- Nie wierzę! - zaśmiał się - Viktoria, wulkan energii i najodważniejsza osoba jaką znam była nieśmiała? Kiedy się to zmieniło?

- Szczerze nie wiem. Myślę, że to zasługa Elizabeth. Różniłyśmy się. Nauczyłam ją jeździć konno a ona mnie rozmawiać z ludźmi. - ponownie się zaśmiałaś, a Will wraz z tobą.

- To świetnie się spisałaś - objął cię ramieniem - Nie znam lepszego jeźdźca od niej.

- Widocznie nie widziałeś mnie w akcji - rzekłaś teatralnie.

Nagle usłyszeliście skrzypienie drzwi, a do środka weszła ona. Elizabeth.

Nie mogła sobie znaleźć lepszej chwili? Na przykład jak siedzieliśmy z dala od siebie?

Will szybko zabrał dłoń z twojego ramienia w wstał. Zrobił krok w jej stronę.

- A ja głupia chciałam z tobą porozmawiać - powiedziała ze złością.

- Elizabeth! Proszę.

Dziewczyna odwróciła się na pięcie i wyszła szybko, trzaskając drzwiami. Will podbiegł do nich i jeszcze przez chwilę starał się ją zawrócić. Mocno uderzył pięścią w drzwi, kiedy zniknęła mu z oczu.

OCZAMI ELIZABETH

Dlaczego jestem taka łatwowierna? Nie mogę w to uwierzyć. Moja najlepsza przyjaciółka w objęciach mojego męża! Nie chcę ich znać! Nikt mnie tak nie zranił jak oni! I to osoby, na których zależy mi najbardziej. Koniec! Nie będę się tym przejmować! Nie są warci jednej łzy.
Po chwili podążania ciemnym korytarzem, dostrzegłam tą kobietę. Miałam w tym momencie ochotę na rozmowę z Josephem, ale może uda mi się coś wykombinować.
- Możemy porozmawiać? - Zatrzymałam ją. Kobieta odwróciła się powoli i stanęła przodem do mnie.
- Słucham - rzekła. Ton jej głosu nie był złośliwy. W ogóle nie podobny do tego sprzed kilku dni. Miałam wrażenie, że słychać w nim smutek.
- Mogłabym ci się do czegoś przydać? Jakoś nie specjalnie mam ochotę trzymać ich stronę.
Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem w oczach. Z pewnością nie tego się po mnie spodziewała.
- Być może miałabym z ciebie jakiś pożytek. Może porozmawiamy na osobności? W tych korytarzach niesie się głos.
- Jasne.
Ruszyłam za nią. Zaprowadziła mnie przed ogromne murowane schody, liczące co najmniej kilkaset stopni.
A byłam święcie przekonana, że ten budynek ma jedno piętro. Po co im jeszcze to, skoro w tych wszystkich korytarzach idzie się zgubić.
Po kilku minutach dotarłyśmy na sam szczyt. W małym, okrągłym holu stały dwie pary drzwi. Kobieta podeszła do jednych i zapukała trzy razy. Uchyliły się, a w futrynie stanął dobrze zbudowany mężczyzna.
- Co ona tutaj robi? - zapytał ze złością.
- Spokojnie. Nie zagrozi nam. Wręcz przeciwnie - odpowiedziała kobieta w wprowadziła mnie do środka. Pomieszczenie było ogromne. Na ścianach bogato zdobione osoby. Zasłony z najpiękniejszego materiału, jaki w życiu widziałam. Na środku stał wielka sofa i dwa fotele z główkami na oparciach w kształcie głów lwów. Dużo regałów z książkami wypełniały puste przestrzenie przy ścianach. W kącie stał zdobiony stół, a przy nim siedział... Jack!?
- Co ty tutaj robisz? - krzyknęłam do niego, jednak pirat mnie ignorował. Podszedł chwiejnym krokiem do mężczyzny, trzymają w dłoni butelkę rumu.
- Kobietom się nie ufa. Zapamiętaj przyjacielu... - rzekł i wrócił na swoje miejsce, posyłając mi uśmiech.
Kobieta usiadła na sofie, wraz ze swoim towarzyszem i dała mi znak, abym uczyniła to samo. Wykonałam polecenie i wlepiłam swój wzrok i kobietę.
- Sprawa wygląda następująco. Będziesz mogla nam pomóc w kilku rzeczach, ale jest warunek - mówiła. - Nie możesz się wycofać. Musimy mieć pewność, że nie wrócisz do przyjaciół.
- Oni już dla mnie nie istnieją. Zgadzam się. - Kobieta podała mi dłoń. Po chwili zawahania uścisnęłam ją. Nie byłam do końca pewna, czy to co robię jest słuszne, ale nie będę patrzeć bezczynnie jak rujnują kilka lat mojego życia. Dostaną za swoje.
- Nie poznaję cię, Elizabeth - rzekł Sparrow i podszedł do mnie. - Will jednak nie był taki głupi, wybierając ciebie za żonę.
- Wybierając Viktorię... - powiedziałam. Chciałam jak najszybciej zamknąć ten rozdział.
- Ona też nie jest zła. - błysnął złotymi zębami i łyknął trunek.
Nie dość, że zachowuje się jak najgorsza świnia, to jeszcze wszyscy ją uwielbiają!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top