13 - Ból

Obudziłaś się, ledwo otwierając sklejone powieki. Byłaś bardzo zmęczona. Cały czas słyszałaś jęki i krzyki. Jednak byłaś za daleko, aby słyszeć je dokładnie. Trwały jeszcze kilka minut. Modliłaś się, żeby tylko nie były to krzyki Elizabeth, czy Willa. Kiedy ucichły, usłyszałaś czyjeś kroki zbliżające się do ciebie. Z wielkim trudem usiadłaś na ziemi, podtrzymując się ręką. Bardzo słabą ręką. Nie jadłaś już bardzo długo. Nie wiedziałaś ile spałaś i czy nie straciłaś przytomności. Z resztą było Ci wszystko jedno. Drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, a do środka weszła ona. Tą kobietą, której sam widok przyprawiał się o zawroty głowy i strach. Bałaś się jej. Bałaś się tego co może ci zrobić i bałaś się tego co ci zrobi. Nie ufałaś jej. Nie podarowałaś jej nawet odrobiny swojego zaufania.
- Wstawaj! - krzyknęła, stojąc w drzwiach.
Zebrałaś w sobie tylko tyle siły, aby ze złością odpowiedzieć.
- Wiesz, że nie mogę.
Spojrzałaś jej w oczy pełne nienawiści, jednak dostrzegłaś w nich coś jeszcze. Coś jakby przerażenie tym jak wyglądasz i co się z tobą stało.
- Zaraz będziesz mogła!
Podeszła do ciebie i popchnęła cie mocno w stronę drzwi. Dwóch mężczyzn podniosło cie, nie zwracając uwagi na twój stan. Po kilku krokach krzyki się stały się głośniejsze i bardziej wyraźne. Przeraziło cie to. Kobieta otworzyła wielkie mosiężne drzwi. Korytarz, w którym teraz się znajdowałaś, był długi i bardzo ponury. Po obu stronach było kilka par drzwi. Wielkich i solidnych. Nie byli w nich krat. Nic nie było przez nie widać, jednak było bardzo dużo słychać. Krzyki otaczały cie z każdej możliwej strony. Wiedziałaś ci cie czeka. Tortury...
Dni, tygodnie, miesiące, a może nawet i lata, cierpienia i bólu. Po otworzeniu ostatnich drzwi w korytarzu, mężczyźni rzucili tobą o ziemię. Przeturlałaś się kawałek i zatrzymałaś przy ścianie. Opierałaś się o zimny mur plecami. Twoje ubrane było potargane i brudne.
- Nie wybieraj się nigdzie. - rzeka do ciebie oschle i wyszła, trzaskając drzwiami. Po chwili leżenia, usiadłaś i schowałaś twarz w dłoniach. Uroniłaś kilka łez. Leniwie spływały po twoich policzkach. Szybko je wytarłaś i skarciłaś się w myślach.
Przestań! Weź się w garść!
Rozejrzałaś się po pokoju. Twój wzrok zatrzymał się na postaci, leżącej w kącie. Nie ruszała się. Jej plecy były całe w krwi. Miała liczne rany na całym ciele. Jej widok napawał cie strachem. Zastanawiałaś się przez chwilę, czy do niej podejść. Mogła to być pułapka, bo w końcu po co wpakowywała by cie do pokoju z inną osobą? Ale mogła to być osoba, która niewyobrażalnie cierpi. Po namyśle wstałaś i powolnym krokiem zbliżałaś się do kąta.
- Halo? Kim jesteś?
Drgnęła. Przykucnęłaś przy niej i położyłaś dłoń na ramieniu. Powoli odwróciła się w twoja stronę. Kiedy zobaczyłaś twarz nie mogłaś wrócić na ziemię.
- Will... - szepnęłaś. 
Nic nie odpowiedział. Był w takim samym szoku co ty. Podniósł ranna rękę i dotknął twojego policzka. Ostatkami sił wydukał.
- Uciekaj...
Co oni z nim zrobili?! Już nie wygląda jak on! Nie wygląda jak człowiek!
- Najpierw wydostanie stąd ciebie i Elizabeth. - powiedziałaś, mając już w oczach morze łez.
- A Jack?
- Chyba już przestał się nami interesować... Właśnie! Gdzie jest Elizabeth?!
Will zrobił wielkie oczy.
Mogłam o tym nie wspominać...
Zaczął się nerwowo rozglądać.
- Nie była razem z tobą? - mówił słabo.
- Była, ale tylko przez pewien czas. Nie mam pojęcia gdzie jest teraz.
Nagle do pokoju weszła ona. Trzymała w ręce jakieś dwa beżowe worki. Podeszła do mnie pewnym krokiem. Odłożyła worki na ziemię. Po chwili  w pomieszczeniu znalazło się  jeszcze  troje mężczyzn niosący wielką skrzynię.
- Teraz zaczniemy naszą ulubioną  zabawę -rzekł jeden z mężczyzn.
- Jak widać mamy tu zakochaną parę, dlatego umilimy sobie jej zasady. Macie wybór, albo będzie buzi, albo będzie ból. - z cwanym uśmiechem powiedział inny.
- Ale my nie jesteśmy razem!
- Jakoś w to nie wierzę, a teraz buzi - klasnęła w dłonie kobieta.
- Nie!
- W takim razie panowie... - Nie zdążyła dokończyć, ponieważ jeden z mężczyzn wykonał na tobie głębokie cięcie sztyletem. Twoje całe plecy przeszył ogromny ból. W tym momencie wolałaś umrzeć, niż znosić dalej te cierpienia. Jęknęłaś i czułaś jak po twoich plecach płynie krew.  Spojrzałaś jej w oczy, które nie wyrażały żadnych emocji.
O co może jej chodzić?
Wysoki mężczyzna włożył rękę do worka i coś z niej wyciągnął. Zerknęłaś ukradkiem na Willa. Patrzył na ciebie że szczerym współczuciem w oczach. Wiedziałaś, że chciał ci pomóc, ale nie był w stanę nawet się podnieść. Spuściłaś wzrok, czekając na rozwój akcji. Kiedy mężczyzna zbliżył się do ciebie z zaciśniętą pięścią, kątem oka zauważyłaś, że trzyma w niej białe larwy.
- Nie! - krzyknął twój towarzysz.
W tym momencie rzucił larwy na twoją ranę. Poczułaś jak coś wgryza się w twoją skórę. Z powodu bólu krzyknęłaś. Twój głos rozniósł się po całym korytarzu. Larwy zaczęły się przemieszczać pod twoja raną, co sprawiło ci jeszcze więcej bólu. W twoich  oczach zebrały się łzy, a z wargi, którą przygryzałaś zaczęła sączyć się  lepka krew.
Próbowałaś strzepnąć je ze swoich pleców, ale to tylko umacniało cierpienie. Kilka sekund później znów twoja skóra została rozcięta, jednak teraz nie było to jedno cięcie lecz więcej.  Twój obraz zaczął zanikać. Ktoś uniósł twoje bezwładne ciało i włożył do skrzyni. Na ciebie spadło coś ciężkiego. Po ruchu zrozumiałaś, że są to larwy. Dużo larw. Przygniatały twoje ciało do zimnego drewna, jednocześnie  wyżerając coraz większe rany. Ostatnim co usłyszałaś było zamykanie pokrywy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top