ROZDZIAŁ III

Słońce zaczęło wspinać się po nieboskłonie, gdy pierwsze promienie słońca dotarły do jaskini, w której spał mężczyzna odziany jedynie w luźne spodnie. Jego klatka piersiowa unosiła się równomiernie, a z ust co jakiś czas można było usłyszeć jakiś pomruk. Gdy tylko słońce oświetliło jego twarz, on natychmiastowo otworzył oczy. Od wczoraj czuł się co najmniej dziwnie. Przeczesał swoje czarne włosy, po czym wypuścił z płuc ciepłe powietrze. Miał zamiar dzisiaj znowu odnaleźć samicę. W końcu brat pozwolił mu opuścić dom tylko na cztery tygodnie, a on już zmarnował dziewięć dni na poszukiwanie jej. Od wczorajszego spotkania czuł nieodpartą potrzebę poznania jej bliżej, lecz przez ciągły kontakt z wilkami, nie wiedział jak obchodzić się z kotami. A co gorsza nie widział w niej potencjalnego przyjaciela, a partnerkę, przez co jego rozsądek wyłączał się na samą myśl o niej. Nie potrafił tego zrozumieć, lecz co zamknął oczy, widział te jej błękitno–różowe tęczówki. Westchnął pod nosem z bezsilności, jaka go ogarnęła. Nie mógł się od niej odpędzić, chociaż ich spotkanie trwało może niecałe dziesięć minut. Szybko podniósł się z koca, po czym przeciągnął się z uśmiechem na ustach, witając nowy dzień. Postanowił, że dzisiaj znowu musi ją zobaczyć. Nie miał w końcu dużo czasu, aby ją do siebie przekonać.


Przemierzał las, kierując się w dół zbocza. Z każdym metrem śniegu ubywało, aż w końcu zniknął całkowicie spod jego łap. Przystanął na chwilę i rozejrzał się dookoła, węsząc. Wyczuł ją. Delikatny zapach niósł się pomiędzy drzewami. Nie była sama. To też wyczuł, lecz nie dziwił jej się. Mogła się go wystraszyć. Przecież był dwa razy od niej większy. Zerwał się biegiem w jej kierunku, starając się biec jak najciszej. Zatrzymał się dopiero na skraju lasu. Na polanie zauważył samicę wraz z ludźmi, którzy czaili się na jakiegoś osobnika ze stada jeleni. Niestety jeden z ludzi nadepnął na gałąź, a spłoszone stado zaczęło uciekać. Jeden z jeleni, poprowadził resztę skrajem lasu, gdzie stał przyczajony Dywilth. Może jak pomoże jej w polowaniu, to spojrzy na niego łaskawiej? – przeleciało mu przez myśl, gdy zaczął wyszukiwać jakiegoś konkretnego osobnika w stadzie. Samicy nie zabije, młodego też nie, więc pozostał mu drugi jeleń pośrodku stawki. Zadanie było trudne, gdyż biegł odgrodzony od Dywiltha samicą, której on nie zamierzał zrobić krzywdy. Lecz w końcu nie takie rzeczy oglądał na treningach wilków, więc chociaż w teorii wiedział jak to zrobić. Nie namyślając się zbyt długo, odbił się w odpowiednim momencie. Przeleciał nad samicą, i gdy już się wydawało, że nie złapie samca, zahaczył swoją wielką łapę o jego szyję, wbijając mu pazury i powalając wielkie zwierzę na ziemię. Jeleń starał się wyrwać, lecz Dywilth szybko ukrócił jego męki, podcinając mu gardło, jednym z pazurów. Stado uciekło, a na polanie pozostał on, ona i ludzie z plemienia. Oraz truchło jelenia, rzecz jasna. Chwycił zdechłe zwierzę w zęby, po czym zaczął kierować się z nim w kierunku ludzi i jej. Nawet z tak daleka widział w jej oczach coś, czego nie potrafił rozszyfrować. On za to świetnie się bawił i to właśnie pokazywały jego oczy.

Polowali od rana, lecz jak na złość nic nie mogli złapać. Najpierw to ona przez swoje rozkojarzenie wystraszyła stado zajęcy, potem Yore wystraszył dziki, a teraz Denw wystraszył jelenie czerwone. Miało to być ich ostatnie podejście do dzisiejszych łowów i gdy zwierzęta zaczęły uciekać, pogodzili się z tym, że to jednak nie ich dzień na polowanie. Już mieli wracać, gdy usłyszeli huk, a potem zauważyli jego. Wielki Irbis upolował jelenia w pojedynkę. Całkiem sam. I wcale nie wybrał najsłabszego osobnika. Spojrzała na niego z przerażeniem, przystając w miejscu. Jej towarzysze również zatrzymali się i od razu wycelowali łukami w wielkiego kocura, który zmierzał do nich ze swoją zdobyczą. Nawet jeśli się bali, nie dali tego po sobie poznać. Cariada obrzuciła Yora i Denwa łagodnym spojrzeniem, po czym wróciła do przyglądania się samcowi. Szedł, dumnie stawiając łapy, ciągnąc obok siebie zdobycz. Nim pomyślała, zaczęła zmierzać w jego stronę, chcąc dokładniej mu się przyjrzeć. Nie bała się tak jak dzień wcześniej, lecz nie wiedziała, czy to z powodu towarzyszy, czy tego, że to kocur przyszedł do niej, a nie na odwrót. O wiele lepiej czuła się na znajomym terenie. Niepewnie zatrzymała się dwa metry od niego, gdzie ten również przystanął. Szybko dostrzegła w jego lazurowych oczach błysk rozbawienia, gdy ten puścił jelenia, oraz jego ogon, który delikatnie zakrzywił się i uniósł ku górze. Był szczerze zadowolony, że ją spotkał, co było widać na pierwszy rzut oka. Z początku nie zrozumiała, po co przyniósł jej tego jelenia. Po co w ogóle na niego zapolował, skoro najwidoczniej nie zamierzał go zjeść. Dopiero kiedy oddalił się dwa metry od jelenia i spojrzał najpierw na nią, a potem na jelenia znaczącym wzrokiem zrozumiała, o co mu chodzi. Zrobił to dla niej. Coś w jej sercu zatrzepotało, a ona sama poczuła się dziwnie. Powoli zaczęła podchodzić do zwłok, dokładnie obserwując kocura, który nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia, lecz nie przejawiał żadnych oznak agresji. Gdy stanęła na wysokości jelenia, uświadomiła sobie, że on oddał jej swoją zdobycz. Oddał jej dobrowolnie to, co sam upolował. Przez chwilę stała zdziwiona jego zachowaniem, gdy kocur w tym czasie przysiadł i zaczął zlizywać z siebie krew zwierzęcia. Nie miała pojęcia, jak mogłaby mu się za to odwdzięczyć, gdy nagle w jej mózgu zrodziła się szalona myśl. Przelotnie obejrzała się na swoich towarzyszy, którzy nieco się przybliżyli, lecz dalej nie opuścili łuków. Powoli podeszła do samca, który zauważając ją tak blisko, zamarł w bezruchu. Schował język i posłał w jej stronę zaciekawione spojrzenie, gdy ta przysiadła zaraz przed nim i uniosła wysoko łeb, po czym zaczęła wylizywać jego łapę.

To, że był zdziwiony, było wielkim niedopowiedzeniem. Był w szoku, z którego przez dłuższą chwilę nie mógł wyjść. Zszokowała go tak nagła bliskość samicy. Nawet w najśmielszych snach nie sądził, że z bliska będzie wyglądała tak uroczo. Nad oczami miała wielkie półokręgi utworzone z cętek, które dodawały jej swoistego uroku. W dodatku była taka malutka, jego łapa była wielkości jej głowy. Mógł ją zabić jednym poruszeniem łapy, a ona jednak mu zaufała. Tylko dlatego, że oddał jej swoją zdobycz. Zachowywała się co najmniej, jakby miała do wykarmienia stadko młodych, dziękując mu za oddanie jedzenia. Odłożył swoją łapę na ziemię, na co samica zareagowała wykrzywieniem uszu do tyłu i zmarszczeniem wąsów. I musiał stwierdzić, że wyglądała wtedy uroczo, gdy się tak złościła. Najbardziej czego pragnął w tamtym momencie to zabrać ją ze sobą. Chociaż na jeden dzień. Pobłądzić z nią po lesie, pogonić się po polanie. Nie wiedział, czy tak robią koty, lecz wiedział, że tak czas spędzały wilki. I chciał zasmakować czegoś podobnego. Spojrzał głęboko w oczy kotki, która natychmiastowo zmieniła nastawienie. Teraz wpatrywała się w niego ze zdumieniem. Uszy z powrotem zwróciła w jego kierunku, a jej ogon zaczął delikatnie podrygiwać w oczekiwaniu. Wstał i przed odejściem, delikatnie otarł swój nos o nos samicy. Nie ruszyła się z miejsca, gdy ten znikał z powrotem w gęstwinie drzew, skąd przybył.

Siedziała na tej trawie zszokowana. Kawałek za nią, jej towarzysze zaczęli przygotowywać zwłoki jelenia do transportu do wioski, lecz ona siedziała urzeczona delikatnością ostatniego gestu samca. Nie spodziewała się po takim olbrzymie, takiej delikatności. Na samą myśl o tym jej serce przyśpieszało tempa.

– Wszystko w porządku? – Pytanie zadał Yore, gdy nie zauważył żadnej reakcji ze strony pantery. Ona tylko odwróciła pysk w jego stronę, po czym kiwnęła łbem w odpowiedzi. Wszystko było w jak najlepszym porządku. A nawet zapowiadało się na to, że miało być jeszcze lepiej.


Dotarli do wioski jeszcze przed południem. Słońce wisiało wysoko na niebie i przyjemnie grzało sierść Cariady, która postanowiła położyć się na skale niedaleko swojego namiotu. Jej towarzysze poszli zająć się obróbką mięsa, a ona miała czas wolny. Co prawda nie trwał on długo, gdyż już po chwili ktoś zasłonił jej słońce. Niechętnie otworzyła oczy i spojrzała w stronę swojej siostry, która ewidentnie czekała na jakieś szczegóły z polowania. Niechętnie zwlekła się z kamienia i udała do namiotu, gdzie szybko się przemieniła i ubrała. Plotła właśnie swoje siwe włosy w luźnego warkocza, gdy do środka wparowała Mojena.

– Spotkałaś go? – To pytanie zszokowało siwowłosą do takiego stopnia, że upuściła rzemyk, którym miała związać zaplecione już włosy. Przeważnie jej siostra pytało o to, jak było, dlatego tak nagła zmiana była dla niej nie mniejszym szokiem, niż spotkanie samca.

– To on raczej znalazł mnie – mruknęła pod nosem, szukając upuszczonej rzeczy. Szybko ją znalazła, po czym związała włosy i dopiero wtedy zaczęła dalej mówić. – Upolował dla mnie tego jelenia – przyznała nieco speszona tym, że sama nie była w stanie tego zrobić. Lecz to była tylko i wyłącznie jego wina. To przez niego nie potrafiła się skupić na polowaniu, gdyż cały czas podświadomie szukała jego zapachu.

– Obrzydliwe – skomentowała to Mojena, krzywiąc się przesadnie, aby dodać swojej wypowiedzi nieco emocji.

– Słodkie – poprawiła ją Cariada, spoglądając w brązowe oczy przyjaciółki. – No, a ja za to musiałam mu podziękować, więc sama podeszłam bliżej niego, okazując mu tym trochę więcej zaufania – dodała, pomijając niektóre szczegóły. Kochała siostrę, lecz wiedziała, że ta jej postępowanie mogłaby uznać za obrzydliwe. Według Mojeny nawet jedzenie surowego mięsa podchodziło pod rzeczy paskudne i obrzydliwe, a co dopiero zlizywanie w podzięce krwi ofiary i to z nie swoich łap. Właśnie z tego powodu uznała, że lepiej ominąć tak drobny szczegół.

– Nic Ci nie zrobił? – spytała, dokładniej skanując sylwetkę siwowłosej wzrokiem, lecz ta jakby odpłynęła gdzieś daleko z myślami. I ona już wiedziała do kogo. – Myślisz o nim? – spytała z chytrym uśmiechem na ustach.

– Trochę – odpowiedziała Cariada uśmiechając się lekko pod nosem. I pomyśleć, że jeszcze dzień wcześniej siedziała w tym samym miejscu i dzieliła się z Mojeną swoimi obawami, które teraz zostały zagłuszone przez ostatni gest samca. – Kiedy już miał odchodzić, otarł się swoim nosem o mój – dodała cicho rozmarzona.

– Co zrobił? – spytała szybko Mojena, nie mogąc wyobrazić sobie tej sceny.

– No dotknął swoim nosem mój – powtórzyła nieco speszona Cariada. Teraz nie była pewna, czy od razu nie pozwoliła samcu na za dużo.

– To akurat jest słodkie – skomentowała Mojena, uśmiechając się szeroko w stronę siostry. Kolejna obawa Cariady została znowu zagłuszona, lecz tym razem przez jej własną siostrę. – A tak ogólnie to, jak on wygląda? – spytała szczerze zaciekawiona ciemnowłosa. Od wczoraj starała się go sobie wyobrazić, lecz znała za mało szczegółów, żeby to zrobić.

– Ma strasznie ciemne i duże cętki, przez co wydaje się, że jest ciemniejszy ode mnie – zaczęła Cariada, po czym nieco przymknęła oczy, aby dokładniej przypomnieć sobie jego obraz. – Ma niesamowicie lazurowe oczy, a jego cętki nad nimi przypominają bardziej małe trójkąty niż tak jak u mnie półkola – oświadczyła, z cały czas przymkniętymi oczami. Widziała go. Dokładnie pamiętała, jak on wygląda, chociaż nie chciała się do tego przyznać przyjaciółce, aby ta nie pomyślała sobie za dużo. – No i jest dwa razy ode mnie większy.

–Co? – Pytanie nieumyślnie wyleciało z ust zdziwionej Mojeny. – Ja myślałam, że ty już jesteś duża, lecz on? Jeśli jest tak, jak mówisz, to on jest monstrum, a nie Irbisem – powiedziała, pierwsze co przyszło jej do głowy. Ciężko jej było wyobrazić sobie swoją siostrę z dwa razy większym od niej kocurem. Cariada jedynie cicho zaśmiała się pod nosem na reakcję siostry.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top