Rozdział 27 Taktyka Aro


  Every Time The Rain Comes Down Male Version Nightcore  

— Miranda —

— Nie czas na rozmowy matko. — Oznajmiłam. — Musimy wrócić do ojca. — Kobieta kiwnęłam głową przyznając mi tym samym rację. Gobeliny na pałacowych ścianach zapłonęły piekielnym ogniem. Aż szkoda wychodzić z tak cudownego miejsca. Z niechęcią prze teleportowałam nas do miejsca pobytu Lucyfera i Colina — poddanego mi przez matkę. Coś czuję, że zabawa, dopiero się rozpoczęła. Świat wokół nas wirował, a ja jęknęłam z zawodem. Przez tę barierę nasza podróż potrwa jakieś pięć minut. Dotyk na ramieniu sprawił, że się odwróciłam. Na twarzy mojej matki widniał uśmiech, który odwzajemniłam.

— Jesteś tak strasznie podobna do swojego ojca, wiesz? — Posłałam jej zdziwione spojrzenie. — On też nie uciekał od walki. A uwierz mi. Nim nastąpił dla nas spokój musiał walczyć. O mnie i o wszystko co kocha. — Spojrzałam wprost w jej oczy. Czy to możliwe, że wielki Lucyfer miał z czymś problem? Pokręciłam przecząco głową.

— Matko, nie jestem jak on. I nigdy nie będę. — Oznajmiłam. — Zawsze będę sobą.

Białowłosa poczochrała mnie po głowie.

— Wiem... — Szepnęła, oddalając się ode mnie od krok. — Powiedź, co znaczyły znaki, które pokazywałaś temu stworzeniu?

Spojrzałam na nią z wysoko uniesionymi brwiami. Na początku nie wiedziałam o co jej chodzi, lecz po niecałych dziesięciu sekundach przypomniałam sobie, że podczas walki pokazywałam wampirzemu słudze różne znaki.

— Dwa palce oznaczały, że w obecnej chwili jest nas dwoje, okrąg mówił, że za chwilę płomienie go strawią, a jeden palec informował, że zostanę tylko ja. — Oznajmiłam. — To był pomysł Aro. — Odpowiedziałam zauważając jej zdziwioną minę. — Możesz mi wierzyć bądź nie, ale ten młokos ma dość dobry łeb, jeśli chodzi o taktyki. — Wybuchłam śmiechem, a niedługo po tym moja mama dołączyła do mnie.

Chciała coś powiedzieć, lecz wylądowaliśmy w samym środku namiotu moje ojca. Władca demonów siedział na swym tronie, a z jego czarnych oczu zionął gniew. Obok niego stał Colin — moje serce zabiło szybciej na jego widok. Pod oczami miał wory, a z jego spojrzenia zniknęły iskierki szczęścia, które błyszczały za każdym razem kiedy mnie widział. Kiedy dwójka mężczyzn zauważyła mnie i mamę ich oczy rozszerzyły się. Colin nie czekając na nic rzucił się w moją stronę, po czym zamknął mnie w swoich ramionach.

— Myślałem, że cię straciłem... — Wyszeptał z bólem. Prychnęłam, obejmując go. Zasłużył chłopak na jednego — no może dwa — przytulaska.

— Nic nie jest na tyle silne by mnie zmienić zapamiętaj sobie to. — Oświadczyłam, oddalając się od jego ciała.

Tęczówki mojego ojca spoczywały na mnie, po chwili rozłożył ramiona, a ja nie czekając na nic przytuliłam się do niego.

— Córeczko... Jeśli jeszcze raz tak zrobisz to masz moje słowo, że dostaniesz szlaban na osiemset lat. — Zagroził, a ja wybuchnęłam głośnym śmiechem.

Oddaliłam się od niego na krok, po czym wystawiłam język.

— Nikt nie dał by rady mnie upilnować! — Wykrzyknęłam, rozbawiona.

Władca Piekieł westchnął.

— Wszystko co mieliśmy zrobić już zrobiliśmy, więc możemy się zbierać do domu... — Mruknął, gdy nagle rozniósł się huk.

Colin doskoczył do mnie, tworząc wokół nas barierę. Z strachem zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu rodziców. Mam nadzieję, że nic się im nie stało... Z chmur dymu wyłonił się Lucyfer i jego żona. Na twarzy pierwotnego demona widniał nie opisany gniew.

— Colinie, wiesz co to oznacza? — Zapytał, stojącego obok mnie mężczyznę.

Byłam zdziwiona tym wszystkim. Nie wiedziałam co się dzieję, ale coś mi mówiło, że to czego się dowiem wcale mi się nie spodoba.

— Tak, Lucyferze. — Przyznał niebieskooki. — Wojska mojego ojca przybyły, a to oznacza, że ostateczna wojna jest już tuż, tuż. — Te słowa uderzyły we mnie jak lawina.

Ostateczna wojna? Przecież to niemożliwe...

CDN

Co sądzicie? Czy naszym bohaterom uda się pokonać przeciwności losu i być szczęśliwym razem? Kolejny już w wtorek!

(Data opublikowania tego rozdziału: 10.11.16r)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top