Rozdział 2 Ziemia
Bravely You- Lia [Charlotte OP Full]
-Miranda-
"Ubrana i uczesana wyszłam z swojego pokoju i zaczęłam przemierzać korytarze zamku. Ciekawe czego chce ode mnie ojciec?"
Z zawrotną prędkością pokonywałam drogę prowadzącą do gabinetu ojca. Domyślałam się czego chce, lecz miałam cień nadziei, że chodzi o coś innego. Na przykład w ostatnim miesiącu zafarbowałam włosy Lucjana na różowo. Może to o to chodzi? Nie no kogo ja chcę oszukać. Ojciec nie wzywał by mnie z tak błahego powodu. Ach... Co tym razem wymyślił? Bardzo kocham ojca, lecz te jego wymysły związane z tą głupią przepowiednią załamują mnie. On na prawdę wierzy, że syn tego debila jest moją bratnią duszą. Staruszkowi na łeb padło, nie ma jak. Mijam ostatni zakręt i staje pod czarnymi, mosiężnymi drzwiami. Kręcę głową zaprzeczając i naciskam klamkę. Chwilę później drzwi otwierają się przede mną z skrzypnięciem. Zamykam za sobą drzwi i poszukuję wzrokiem ojca. Jak zwykle siedzi przy swoim biurku i czytam jakąś książkę. Odchrząkuje, a jego wzrok ląduje na mnie. Odkłada książkę na bok i podchodzi do mnie.,
-Mirando.-Rozkłada ramiona, tym samym pokazując mi bym się do niego przytuliła. Bez jakiegokolwiek sprzeciwu przytulałam się do klatki piersiowej ojca. Tak strasznie go kocham. Moja mama- Aria jest straszną szczęściarom, że go ma. Też chciałabym mieć kogoś takiego. Kogoś kto będzie gotów oddać za mnie życie... Kogoś kto będzie minie kochał za to jaka jestem... Mimo tego, że jestem córką Lucyfera marze by pewnego dnia spotkać tego jedynego.
-Ojcze.- Wyplatałam się z jego objęć i spojrzałam na niego. Jego twarz zdobił wielki uśmiech, jakby wydarzyło się coś bardzo szczęśliwego. Zmarszczyłam brwi. Co wprawiło go w tak dobry nastrój? Lucyferdszedł do swojego biurka i usiadł na jego blacie. Przysunął obok siebie fotel i wskazał dłonią bym usiadła na nim. Wykonałam jego polecenie.
-Po co mnie wezwałeś?- Zapytałam, a on roześmiał się.
-Och moja piękna córko. Jeden z naszych szpiegów doniósł, mi że Colin- syn władca narcyzów wyruszył na ziemie by cię odnaleźć.- Przekręciłam oczami. A on dalej swoje o tym, że to ja jestem bratnią duszą tego młodego dupka.
-Tato...- Jęknęłam zrezygnowana.
-Nie marudź kochanie! Dobrze wiesz, że jesteś jego przeznaczoną!- Oznajmił z niebezpiecznym błyskiem w oku. Mruknęłam pod nosem ciche przekleństwo, po czym spojrzałam na niego.
-Nie, nie wiem kim on dla mnie jest! Ale wiesz co wiem, że na pewno nie jest dla mnie nikim ważnym!- Wrzasnęłam wstając gwałtownie z fotelu. Dłonie mojego ojca zacisnęły się w pieści.
-Nie krzycz na mnie! Mimo tego, że jesteś moją pierworodną to jak na razie ja jestem władcą i masz mnie słuchać!- Krzyknął, a ja przekręciłam zirytowana oczami.
-Ta... Dobra i co związku z tym palantem?- Zapytałam, zmieniając temat. Nie chciałam się kłócić z ojcem i to o takiego palanta.
-To, że i ty sama zejdziesz na ziemie.- Chciałam już coś powiedzieć, lecz ojciec uciszył mnie ruchem dłoni. - I nie słyszę żadnego ale! Córeczko przynajmniej spróbuj.- Ojciec złapał mnie za dłonie i zmusił bym spojrzała w jego oczy.
-Zrób to dla mnie. Poznaj go przynajmniej.- Poprosił, a ja jęknęłam. Nie chciało mi się poznawać żadnego dupka, lecz ojciec jest nieubłagany. Jeśli się na coś uprze to to dostanie. Westchnęłam po czym zacisnęłam szczękę.
-Zrobię to, ale tylko dla tego byś dał mi spokój!- Warknęłam wstając.
- Cudownie idę wydać rozkaz Araonowi!- krzyknął i już sekundę później nie było go w pomieszczeniu. Westchnęłam. Dlaczego to ja muszę mieć tak pokręcone przeznaczeni? Przecież ta przepowiednia to zapewne stek kłamstw! I na dodatek ten dziwny sen... Rozmasowałam swoje czoło. Kim jest ten mężczyzna? Z jękiem wstałam z fotela i ruszyłam w kierunku swojego pokoju. Muszę się spakować.
-Nieznajomy-
-Panie mój córka ognia wyruszyła.- Oznajmił jeden z moich sług. Popatrzyłem w kąt pomieszczenia. Zakapturzona postać o zielonej skórze wpatrywała się we mnie swoimi czerwonymi ślepiami.
-Dobrze.- Dopiłem krew w swoim kieliszku i spojrzałem na sługę.
-Terenasie, dopilnuj by moja narzeczona nie spotkała się z tym śmieciem.- Rozkazałem, a stwór ukłonił się.
-Tak jest mój panie.- Oznajmił znikając w cień. Wstałem od mahoniowego biurka i podszedłem do wielkiego, szklanego okna. Pociągnęłam za jeden z sznurków, a brązowe zasłony rozsunęły się. Do moich oczu doszło światło słoneczne, a ja przekląłem. Uniosłem dłonie do góry, a przed oknem pojawiła się czarna tarcza. Spojrzałem przez okno w dół. Zobaczyłem tak moich poddanych. Każdy z nich czeka na swoją królową. Już niedługo, córka szatana będzie moja. Tylko moja! Z tą myślą wysłałem do mojej ukochanej sen. Sen o mnie.
-Jestem twoim przeznaczeniem, ukochana...- Szepnąłem, popijając trunek.
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top