Rozdział 30 Sprawiedliwość
[PL] NIGHTCORE - Wojowniczka HD
— Miranda —
Spojrzałam na twarz czarnowłosego. Nie widziałam na niej nic innego jak tylko i wyłącznie skupienie. Ukrywał to, lecz wiedziałam, że czuł ból musząc walczyć z swoimi byłymi towarzyszami. Mówią, że diabły nie wiedzą co to przywiązanie i nie mają problemu walczyć między sobą. To nie prawda. Nawet my istoty piekła wiemy co to przyjaźni i miłość. To może dziwne, lecz prawda jest taka, że ja nigdy bym nie zabiła osoby, która kiedyś była mi strasznie bliska. Chyba, żaden Upadły nie byłby w stanie tego zrobić, choć... Słyszałam o wypadku sprzed paru lat. Jakiś chłopak uciekał z lochu i po drodze zabił parę sług mojego ojca, lecz w ostateczności został zabity. Podobno kiedy jego rodzina się o tym dowiedziała, załamała się. Przez wiele miesięcy byli okryci żałobą, bo chociaż ich dziecko było zdrajcą, dalej je kochali. Złapałam, Colina na dłoń. Niebieskooki spojrzał na mnie, a ja posłałam mu uśmiech.
— Damy radę! — krzyknęłam. — Pokażemy twojemu ojcu, gdzie raki zimują — obiecałam, a on uśmiechnął się.
Widziałam, że był to sztuczny uśmiech. Posmutniałam. Jego ból jest zrozumiały. Musi zabić swojego własnego ojca, by zakończyć tą wojnę i być ze mną. Pokręciłam przecząco głową. Nie moja osoba nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Mimo, że mój rozum tak uważał, moje serce po cichu zaprzeczało temu: on też to robi dla ciebie... — szeptało. Chciałam wierzyć rozumowi, lecz czułam, że prawdziwym powodem tak naprawdę jestem tylko i wyłącznie ja. Nagłe pojawienie się nadzwyczaj jaskrawego światła przywróciło mnie do rzeczywistości. Zaraz zmierzymy się z tym, którego nazywają Bogiem. Z tym, którego syn jest moim przeznaczonym. Zmierzymy się z naszym przeznaczeniem razem. Zamknęłam oczy i zaczęłam nasłuchiwać dźwięków z otoczenia. Dziwne... Jest tu strasznie cicho. Otworzyłam oczy i zobaczyłam plecy czarnowłosego. Chciałam go wyminąć i zobaczyć to co się dzieję, przed nami, lecz Colin mi na to nie pozwolił.
— Colin? — zapytałam zszokowana jego zachowaniem.
Obrócił swoją głowę w moją stronę i posłał mi smutne spojrzenie. Złapałam za materiał jego koszuli. Wiedziałam, że jego spojrzenie oznacza, że stało się coś złego, lecz nie rozumiałam jeszcze co... Zaczęłam się z nim szarpać, gdy niespodziewanie usłyszałam męski śmiech.
— Synu! — zawołał, mężczyzna. Czy to ojciec Colina? Władca Aniołów?! — Dlaczego nie pozwolisz dziewczynie zobaczyć szczątków swojego ojca? — zapytał, a moje serce się zatrzymało.
Nie... Nie! Powiedźcie, że to jakiś durny żart! Wyrwałam się z objęć niebieskookiego i spojrzałam na to co próbował ukryć. Rozszerzyłam oczy, po czym zakryłam usta dłonią. Leżał tam. Mój ojciec leżał martwy przed Bóstwem. Pokręciłam przecząco głową. To niemożliwe, by zdołał go zabić!
— Ależ możliwe, Mirando. — oznajmił, uśmiechając się. — Powinnaś się cieszyć, teraz możesz zostać królową! — krzyknął, unosząc do góry dłonie.
Pokręciłam głową i złapałam za dłoń Colina. Gorycz i smutek, kłębiące się w moim sercu przeobraziły się w gniew. Furia jaka ogarnęła moje ciało, popchała mnie do atakowania jasnowłosego mężczyzny bez opamiętania. Chciałam go zabić. Pragnęłam by podzielił los mojego ojca. Mimo, że wkładałam w ataki całą swoją moc, odbijały się one od bariery Bóstwa. Zaczęłam bardzo szybko oddychać, a Colin przytulił się do mnie.
— Nie atakuj go sama... — poprosił, a spojrzałam na niego smutna. — Zabijmy go razem — zaproponował, a ja wzmocniłam uścisk na jego dłoni.
On naprawdę jest gotowy na walkę z swoim ojcem. Jest gotowy by zabić tego potwora, dla mnie? Wiem, że nie mieli zbyt dobrych relacji, lecz to jego ojciec... Spojrzałam na twarz czarnowłosego. Twarz, na której było tylko i wyłącznie zdeterminowanie. Bóstwo zaśmiało się.
— Chcecie ze mną walczyć?! — zapytał, a my potaknęliśmy równocześnie. — A więc pokażcie na co was stać, dzieci.
Nie próżnowaliśmy. Na zmianę atakowaliśmy mężczyznę, lecz byliśmy za słabi. Colin, otarł krew z swoim ust.
— Jak ostatni raz z nim walczyłem był jakiś słabszy... — oświadczył, unikając strzał.
Popatrzyłam na niego zdziwiona. Jak to był słabszy? Nagle usłyszałam cichy głos. Spojrzałam na naszyjnik na swojej szyi. Co to za światło?
— Gwiazdy dopomóżcie władcą swym... — zaśpiewał głos. — Pokonajcie wrogów ich i dajcie znak, całemu światu o ich pojawieniu... Ogień niosący śmierć i życie, niech da was życie, gwiezdni wojownicy... — wyszeptał, po czym umilkł.
Chwilę po wypowiedzeniu tych słów, przed Bogiem pojawił się dziwny znak. Wraz z Colinem, popchani przez dziwny impuls zbliżyliśmy się do niego.
— Na moce życia i śmierci! Prawowici władcy całego świata, wydają na ciebie ostateczny wyrok. Wyrok śmierci! — krzyknęliśmy, a ciało mężczyzny zaczęło płonąć.
Jego skóra zmieniła kolor na brązowy, a wokół niego pojawił się czarny jak smoła krąg.
— Nie! — wykrzyknął. — To nie możliwe... — wyszeptał, gdy chwilę później wojownik przypominający figurę szachową roztrzaskał mu głowę.
Posłałam Colinowi spojrzenie przesiąknięte szczęściem, po czym złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek.
— Kocham cię... — wyszeptałam oddając się w objęcia snu.
Udało nam się. Teraz każdy będzie bezpieczny, a ja i Colin będziemy mogli byś wreszcie razem.
— Koniec —
Wiem, rozdział jest do dupy. Wybaczcie mi to i macie moje słowo, że epilog będzie o wiele bardziej ciekawy! Najprawdopodobniej pojawi się dziś, bądź jutro. Mam nadzieję, że historia Mirandy i Colina się wam podobała?
(Data opublikowania tego rozdziału: 21.11.16r)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top