Rozdział 6, Madara, mistrz niezręcznych sytuacji

Madara wściekły i rozżalony szedł do domu. Stanął wejściem do dzielnicy swojego klanu, nad którym widniał symbol Uchiha. 
*Kim ja mam być w tym wszystkim..? To miał być rozejm, a ja się czuję, jakby mój przyjaciel podbił mój klan...*

- Przyjaciel...

Szepnął sam do siebie. Usłyszał, że ktoś biegnie w jego stronę, ale się nie odwrócił żeby spojrzeć. Próbował zapanować nad emocjami, które się w nim kotłowały. 

- M... Madara- Miwako ostrożnie podeszła do niego bliżej i obserwowała jak Uchiha zareaguje

- Nie musisz się mnie bać- widział lęk na jej twarzy i poczuł coś, co już dawno go opuściło, poczucie winy- wybacz, że cię odepchnąłem. I to, że...- wskazał ruchem ręki symbol swojego klanu- to, że jestem z klanu Uchiha nie miało w tym znaczenia. Każdy tak by się poczuł na moim miejscu. Mieliśmy razem tworzyć tą wioskę... Ja nadałem jej nazwę, a on... A mieszkańcy... spychają nas na margines, czy nikt tego nie widzi? Nieważne...

Miwako chwilę mu się przyglądała i nie bardzo wiedziała jak zareagować. Przełknęła ślinę i nagle go przytuliła. Madara głośno wypuścił powietrze z płuc, po chwili też ją objął i poczuł jak wtula się w jego ramię. 

- Miwako...- cicho wymówił jej imię i delikatnie się wycofał- Pójdę już. 

- T... Tak, ja też. Do jutra...

- O tej samej porze.

- Tak, o tej samej porze. 

Wrócili do swoich domów, Madara bez słowa poszedł do swojego pokoju w najdalszej części domu, Miwako, gdy weszła do domku swoich rodziców, zobaczyła zapalone światło w kuchni. 

- Mamo...- dziewczyna zobaczyła swoją mamę siedzącą przy stole z zatroskaną miną- Mówiłam, że idę trenować, nie musiałaś na mnie czekać...

- Miwako-chan, nie możesz znikać na tyle czasu...

- Ćwiczyłam. Bez tego nie zdam...

- A na cholerę ci ten egzamin?! Myślisz, że mało mamy roboty w sklepie? Przecież jutro rano będziesz ledwo przytomna, a kto pomoże ojcu ryby zabrać z porannego połowu? 

- Chcę pomóc wiosce...

- To pomóż nam!- matka uderzyła lekko w blat stołu- Jesteśmy mieszkańcami, na dodatek sprzedajemy jedzenie, ludzie nie mają pieniędzy, nadal wszystko się buduje, a z czegoś musimy żyć, Miwako. 

- Shinobi też zarabiają! Robią misje za pieniądze...

- Co z tego, skoro nasz sklep bez ciebie upadnie...

- Nie możesz najpierw mi pozwalać wstąpić do Akademii, a po tym nagle zmienić zdanie i... i wzbudzać poczucie winy!

- Myślałam, że wylecisz po miesiącu!

- Mamo...

Miwako poczuła łzy napływające do oczu i pobiegła na piętro do swojego pokoju naprzeciwko sypialni, gdzie ojciec głośno chrapał. Gdy trzasnęła drzwiami pokoju, chrapanie ustało. Położyła się na łóżku i płacząc zasnęła. 

Następnego dnia bez słowa poszła pomóc ojcu z dostarczeniem świeżych ryb do sklepu i z przygotowaniem części z nich do wędzenia. 

---

Madara jadł śniadanie przy stole z matką i bratem, w pewnym momencie przyszedł ich wuj. 

- Ohayo- uśmiechnął się i usiadł razem z nimi- Madara, chyba się nie wyspałeś?

Madara faktycznie nie wyglądał najlepiej. Włosy sterczały mu na wszystkie strony bardziej niż zwykle, a oczy miał podkrążone od zbyt małej ilości snu. Izuna się zaśmiał nad swoją miską ryżu z jajkiem i palnął.

- To pewnie przez tą rybaczę hehe.

- Rybaczkę?

Zapytał zdziwiony wuj wlepiając wzrok w Madarę, który z kolei miał ochotę zabić swoim wzrokiem brata, co było mało zabawne biorąc pod uwagę posiadanie sharingana. 

- To nic, wracając z nocnego spaceru spotkałem córkę rybaka. 

- Aaaa... Córka Shoty... Mają najlepsze wędzone łososie w wiosce. Czemu Misato chodziła tak późno?

- Miwako- Madara mimowolnie poprawił wuja i lekko się zmieszał, nie chciał mówić prawdy, żeby nie przysporzyć jej kłopotów- pewnie pomagała ojcu. Nie wiem, nie rozmawialiśmy jakoś długo.

- Więcej się przytulaliście?

Izuna przerwał mu z głupawym uśmieszkiem, a Madara poczuł falę gorąca i spojrzenie wuja, który głośno chrząknął i zaczął ostrym tonem. 

- Madara...

- Nie szukam żony, wuju. Tym bardziej spoza klanu, nie musisz się obawiać zmieszania krwi naszego klanu. Tak na prawdę tylko jej pomagam.

Opowiedział o jej aspiracjach i o podejściu jej rodziców. Powiedział też, jak ważne jest nauczanie wszystkich bez względu na klan i jakie ma pomysły odnośnie rozwoju Akademii. Wuj słuchał go uważnie. 

- A nie uważasz, że powinniśmy mieć osobną Akademię na terenie naszej dzielnicy? 

- Jesteśmy mieszkańcami wspólnoty, nie powinniśmy się izolować... A... Hashirama zaproponował mi pozycję jego prawej ręki. 

- Senju...- Kuro się skrzywił- Byliśmy tak blisko wygranej, a teraz...

- Straciłem moich braci. Jaka by była cena wygranej? Co byśmy zrobili? Wybili cały ich klan?

- A myślisz, że co oni chcieli zrobić nam?! Teraz musisz myśleć o naszym klanie. Przejąć władzę tutaj. Wojna wróci, prędzej czy później. I wtedy ty będziesz stał na czele.

- Jeszcze nie postanowiłem. 

Madara wstał i  wyszedł. Jego matka cicho westchnęła.

- Dużo przeszedł, ale w sercu... nadal jest bardzo młody. Musi wybrać swoją drogę, ale na razie wszystko idzie nie po jego myśli, dlatego tak się szamocze i nie umie podjąć działań...


-------------------

Wieczorem Madara czekał na polu treningowym, ale Miwako się nie pojawiała. Słońce już całkowicie zaszło, powoli wstał z ziemi przy drzewie i otrzepał szatę z piachu.
*Może jej rodzice się dowiedzieli...*
Przez chwilę się zawahał po czym pod wpływem impulsu ruszył w stronę jej domu. 
Zobaczył, że w jej pokoju pali się światło, szybko i bezszelestnie dostał się do środka przez uchylone okno. Zobaczył Miwako śpiącą na fotelu z książką na kolanach, wtedy do niego dotarło, że robi coś koszmarnie głupiego.
*Śpi... Musiała być po prostu zmęczona pracą... Jeśli ktoś mnie tu nakryje...*
Już chciał się wycofać, ale pod wpływem całokształtu sytuacji przez przypadek strącił zwój leżący na małym biurku przy oknie. Miwako się gwałtownie obudziła i ledwo przytomna chwyciła kunaia i krzyknęła.

- Kto..?! 

Zamrugała kilka razy i otworzyła usta ze zdziwienia. Madara pokiwał głową i już chciał się wytłumaczyć, gdy usłyszeli szybkie kroki na schodach.

- Miwako! Miwako, co się dzieje?!

- Nic, mamo!- krzyknęła przez zasunięte drzwi- Miałam zły sen! Nie wchodź, teraz się przebieram! 

Kobieta oparła się ręką o drzwi.

- Na pewno wszystko w porządku? 

- Tak, tak, przebieram się i idę spać- Miwako zgasiła światło, żeby nikt ze wścibskich sąsiadów nie zobaczył przez okno, że ktoś u niej jest- Oyasumi!

- Oyasumi, Miwako-chan...

Dziewczyna stała i patrzyła na Madarę, w końcu zrobiła krok w jego stronę i zaczęła mówić szeptem. 

- Przysnęłam, dlatego nie przyszłam na trening, ale... co ty tu do cholery robisz?

- Właśnie miałem... wychodzić...

Pierwszy raz był w tak niezręcznej sytuacji. Nie trudno było zgadnąć, że większe doświadczenie miał w działaniach wojennych niż w relacjach, tym bardziej damsko- męskich. 

- Miałeś wychodzić? Co to do cholery ma być? Zakradasz się tu i patrzysz jak śpię? 

- Miwako? Mówiłaś coś?- jej mama znów zawołała przez drzwi

- Nie mamo, przesłyszało ci się! Idź już do sypialni, budzisz mnie! 

- Właśnie szłam i usłyszałam twój głos.

- Gadałam przez sen, do cholery! Dobranoc!

Dziewczyna podeszła jeszcze bliżej do Madary.

- No..?

- Ja... Przyszedłem, bo... Myślałem, że twoi rodzice się dowiedzieli i że zabronili ci przyjść. Pewnie wtedy byś się czuła z tym kiepsko, więc chciałem pomóc, zobaczyłem, że światło się pali. Nieważne, pójdę już, zrobiłem z siebie idiotę...

- Madara... Czemu by mieli się dowiedzieć? 

- Bo powiedziałem o tym mojemu wujowi. 

- Po...-szybko ściszyła głos- Powiedziałeś mu? Po co?

- Mój brat widział jak... Jak mnie przytuliłaś...

Mówiąc to dziwnie się poczuł i spojrzał w ciemnie oczy dziewczyny. Włosy miała jak zwykle upięte tak, że dookoła fruwały kosmyki, a do tego miała podkrążone oczy po spaniu na niewygodnym fotelu i zachrypnięty głos. 

- Ja... To...- tym razem to jej zrobiło się na chwilę głupio- Ale to dziwne, że... Yghh... No dobra, to... to nawet miłe, że o mnie pomyślałeś. 

- Noo, czekałem na ciebie przez godzinę, dziwne to by było gdybym nie pomyślał.

Nastała niezręczna cisza. Słońce zdążyło zajść do końca za horyzont, a do pokoju zaczęło delikatnie wpadać światło księżyca. Miwako znów zaczęła obserwować jego rysy twarzy. 
*On ma idealny nos... i podbródek... nie dziwię się że tak chronią swój klan...*
Niekontrolowanie ziewnęła.

- Ja, pójdę już. Przepraszam. 

- No... Tak...

Spojrzała na zwój, który zrzucił z biurka, przez co Madara sobie o nim przypomniał i chciał go podnieść, pochylili się w tej samej chwili, a ich dłonie się spotkały, przy okazji prawie się zderzyli czołami. Miwako się zachwiała, prostując się patrzyła mu w oczy i delikatnie uwolniła swoją dłoń. Poczuła jak serce bije jej jak oszalałe, stali blisko siebie, a Madara nadal czuł się jak kretyn, mimo to lekko się uśmiechnął i odgarnął kosmyk z jej czoła. Już chciał wykonać jakiś ruch, ale tylko westchnął poprawiając pas.

- Na mnie już pora. Jutro będę czekać dziesięć minut. Nie dłużej. Oyasumi, Miwako. 

- Madara...

Zniknął, a ona jeszcze przez chwilę patrzyła przez okno na wioskę skąpaną w blasku księżyca.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top