Rozdział 6

 Wparowałam do pokoju, muszę obmyślić dobry plan, nie mogę dopuścić, żeby ktokolwiek mnie zauważył. Wzięłam księgę spod łóżka, przeniosłam ją do serca. Mogę się teleportować, tylko niestety mam limit odległości do 5 km, a to robi duże utrudnienie. Najpierw muszę obczaić, gdzie najczęściej chodzą strażnicy przez dzień i wybrać odpowiednie miejsce do ucieczki. W nocy tego nie mogę zrobić, byłoby to zbyt podejrzane. Podeszłam do okna, niebo pokryło się czernią, a gwiazdy wraz z księżycem oświetlały budynki. Obserwowałam chodzących żołnierzy tam i z powrotem. Było jedno miejsce, gdzie mało kto przechodził tam, wysunięte bardziej na wchód. W południe pójdę tam, sprawdzić, czy to odpowiednia lokalizacja do opuszczenia tego cyrku, który powstał. Odeszłam od okna, teraz poczułam zmęczenie, które otuliło moje ciało, nawet nie chciało mi się przebrać, po prostu ległam na łóżku, a oczy same od siebie się zamknęły.

♥♥♥

ŚRODA, GODZINA 7:00

Wstałam, jak za każdym razem, ubrałam się w to, co wpadło mi do ręki. Skierowałam się do kuchni, zaskoczyło mnie to, że nie było nigdzie Pani Mady. Zerknęłam do spiżarni, ale też jej tam nie było.

Ciekawe, że jej nie ma. Musiało się coś stać.

Nie zawracając dłużej tym głowy, zajęłam się za śniadanie, czyli naleśniki, bo co innego. Wzięłam średniej wielkości miskę, wsypałam jedną szklankę mąki, wbiłam dwa jajka, dodałam jedną szklankę mleka, szczyptę soli, ¾ wody. Wymieszałam wszystko w jedną gładką masę, odstawiłam na bok i zajęłam się rozpuszczeniem trzech łyżek prawdziwego masła, takie masło dodałam do wcześniej przygotowanego ciasta. Wyciągnęłam o dużej średnicy patelnie z cienkim dnem, czyli typowo do naleśników i nastawiłam na piec, w który wcześniej swoim płomieniem rozpaliłam. Czekałam tak z 4 minuty, żeby naczynie się odpowiednio rozgrzało. Gdy już było gotowe, rozlałam do patelenki i pomału powstawało moje śniadanie. Po wykonaniu od razu zjadłam, posprzątałam po sobie i poszłam do mamci.

Najbardziej mnie zdziwiło, że nie było żadnej żywej duszy na korytarzach. To było naprawdę nienormalne, gdy byłam już blisko pomieszczenia, drzwi były lekko uchylone. One zawsze były zamknięte, kto je zostawił otwarte, będąc coraz bliżej, usłyszałam czyjeś głosy. Jeden rozpoznałam i należał do mojego ojca, ale dwa pozostałe w ogóle nie rozpoznałam. Po cichu stanęłam przy ścianie i starałam się posłuchać o czy rozmawiają, ale niestety byli za daleko albo za cicho mówili, bo nie mogłam nic zrozumieć. Teraz miałam większe podejrzenia, że ojczulek coś kombinuje i nie mogę mu już całkowicie ufać. Szybko się cofnęłam, gdy klamka się poruszyła i schowałam się za jedną z kolumn. Za „królem" wyszli jacyś mężczyźni, którzy nie wyglądali, żeby pochodzili z tego królestwa. Mieli na sobie czarną zbroję wykończone srebrnymi elementami, do tego uzupełniając całość na barkach oraz na rozkroku zostały umieszczone czerwone fragmenty materiału. Takie opancerzenie mieli tylko ludzie z Królestwa Dreavorin, jeśli coś zrobi mamie, to będzie miał przesrane. Nie mając ich już w zasięgu wzroku, weszłam do środka, nie lubię tego faktu, że we własnym domu muszę się skradać, jak ninja, to jest do pomyślenia. Na szczęście ciało mamy leżało nienaruszone, podeszłam do niej, przytuliłam się do szyby i powiedziałam ciche „Do zobaczenia później, mamo", po tym wyszłam.

Miałam teraz trening, gdzie będę sama ze sobą trenować, pomaszerowałam do koszar. Było słychać uderzającą się o siebie stal. Przywitałam się z obecnymi na placu i poszłam do swojego miejsca, tak miałam wyznaczone miejsce, bo jestem przecież księżniczką, jakby to robiło jakąkolwiek różnice, nie rozumiem tego. Ubrałam swoją zbroję, nie była za ciężka lub za lekka, była idealna, mogłam wykonywać swobodnie ruchy, pomimo że najważniejsze części ciała były chronione. Na klatce piersiowej miałam stalowy napierśnik, połączony z naramiennikiem, pod nimi miałam specjalny czarny kombinezon, na nogach miała nakolanek oraz ciemne, nie za ciężkie wysokie buty. Na ramionach miałam nałokcice oraz karwasze. Przebrana zaczęłam monotonną rozgrzewkę i wykonałam standardowy trening, czyli wykonywanie ataków w powietrzu, blokady i uniki. Robiła to, tylko po to, by odhaczyć z listy tę czynność. W ten sposób przyszło południe, więc odłożyłam miecz na swoje miejsce, nawet się nie przebierałam, tylko poszłam na wchód sprawdzić to miejsce, które było kluczem do mojej wolności, która znajdowała się poza murami tego królestwa.

Opuściłam obszar, w którym znajduje się zamek, miasto było w pełni życia. Radosne dzieci biegały dookoła, co jakiś czas kłaniając się, ja z grzeczności odwzajemniałam gest. Czułam się trochę dziwnie, że tyle osób mi się kłania, bo praktycznie nie wychodziłam do ludzi, tylko siedziałam w zamku. To uczucie nie było złe, wręcz przeciwnie należało do pozytywnych, co kawałek był jakiś stragan z owocami lub domowymi wypiekami prosto z pieca, nawet skusiłam się na dwa kawałki szarlotki, bo strasznie dobrze pachniała. Gdy coraz bardziej zbliżałam się do tego miejsca, to było coraz mniej ludzi, co mnie trochę zdziwiło. Wkroczyłam na teren, a tam były całkowite pustki, nie było nic, tylko zniszczone przez naturę budynki. Z jednej strony mnie cieszyło, bo bez problemu ucieknę. Z drugiej straszne, bo dlaczego tutaj nikt nie mieszka, jaki jest powód tego. Tak sobie szłam zamyślona, oglądałam każdy szczegół tego obszaru.

W oddali zauważyłam czyjąś sylwetkę, musiałam kilka razy pomrugać i przetrzeć oczy, czy na pewno dobrze widzę. Zrobiłam kilka kroków do przodu, okazało się, że to chłopak. Miał w średniej długości białe włosy, gdzie grzywka opadała mu na czoło i trochę na oczy, które były lekko szarawe. Karnację miał odrobinę ciemniejszą od mojej. Był ubrany w beżową koszulę, która była od połowy w górę odpięta, była wsadzona do ciemnobrązowych spodni, które wyglądały na uszyte na miarę, do tego czarne buty, które dosięgały do połowy łydek. Do spodni miał dodany pasek, na którym był przyczepiony sztylet. Nie zauważył mnie od razu, bo był bardzo zajęty czymś.

- Witaj, chciałam się zapyt...

- Kim jesteś?! Nie zbliżaj się! - podskoczył, wyciągając od razu swój sztylet w moją stronę. Mogę powiedzieć, że nie należy do brzydkich. A ta jego grzywka dodaje mu dużo do wyglądu.

- Spokojnie, nie jestem tu, żeby zrobić komuś krzywdę. Aktualnie szukam odpowiedniego sposób na wydostanie się stąd.

- Wydostanie? - można być, powiedzieć, że był bardzo zaskoczony, ale schował sztylet do pochwy.

- Dokładnie, nie wiem, czy wiesz, ale Królestwie ostatnio dzieją się takie rzeczy, że można oszaleć. Mój ojciec zamiast być sojusznikiem, okazał się zdrajcą. Nie wiem, co dokładnie planuje, ale na pewno nic dobrego dla Królestwa Agazus.

- Czekaj, więc ty jesteś córką tego ciołka? - nadal wyglądał na szokowanego.

- Tak, jestem jego córką. Słyszałeś może o legendarnym mieczu, który posiadał pierwotnym błękitnego płomienia? - miałam nadzieję, że wie coś, bo wtedy łatwiej mi będzie mu to wytłumaczyć.

- Coś słyszałem. A co ma do tego wszystkiego ta historyjka? - Złożył ręce na piersi i podniósł brew do góry.

- A to ma wspólnego, że istnieje legendarny miecz i zdobyłam jeden jego fragment. Chce resztę odnaleźć i je ze sobą złączyć, ale mój ojczulek od samego początku był przeciwko temu. Za cholerę nie chciał mnie puścić, więc podejrzewam, że sam chce je odzyskać i przejąć moc, która drzemie w mieczu do złych czynów. Jeszcze dzisiaj zauważyłam, jak coś kombinuje z ciałem mojej matki. - wyjaśniłam mu mniej więcej.

- To o tym wszyscy gadali... Więc dlatego chcesz uciec, ale czemu akurat tutaj szukasz sposobu. Nie możesz po prostu teleportować się do następnego Królestwa?

- Właśnie w tym jest problem. Mam limit do 5 km, więc jakbym chciała to i tak nie dam rady. Mam dwa płomienie, one są trochę osłabione, potrzebuje dużo czasu i odpowiedniego treningu, żeby były na wysokim poziomie. - westchnęłam ciężko.

- Rozumiem, w sumie, jak też mam zamiar stąd się wynieść. Mam propozycję, ale to będzie tylko biznes, więc wyobrażaj sobie zbyt wiele.

Propozycję, ha? Ciekawe.

- Dobrze, więc słucham. - tym razem ja złożyłam ramiona na klatce piersiowej.

- Pomogę ci się stąd wydostać i dotrzeć do sąsiedniego Królestwa, ale pod warunkiem, że...

- Pod warunkiem że...?

- Nie będziesz mnie wkurzać i nie będę musiał cię ratować z opresji. Nie lubię dziewczynek, które nie potrafią o swoje życie zadbać.

- Zgoda, nie musisz się martwić, ja potrafię o siebie zadbać, nawet nie potrzebuje swoich płomieni do tego. - Uśmiechnęłam się chytrze do niego, po jego minie mogłam powiedzieć, że mu się to spodobało. - A tak z innej beczki, nazywam się Rose Black, a ty?

- Kelton Spiritore, przyjdź tutaj o zachodzie słońca, o resztę się nie martw.

- Pewnie, do zobaczenia. - Pomachałam mu i wróciłam do swojego domciu, który jeszcze w dzisiejszym wieczorem opuszczę, mam nadzieję, że nie na zawsze.

Oczywiście, nikogo nie spotkałam po drodze, jak szłam korytarzami i schodami. Nie chciało mi się już nic, więc zdecydowałam się leżeć do czasu wyjścia. Muszę mieć sił na podróż, bo nie wiadomo gdzie, jak i jakich warunkach będę spała. Przypomniałam sobie o dwóch kawałkach szarlotki, na szczęście były całe. Szybko je zjadłam i ległam na łóżku. Czas szybko minął, już dochodziła 18:00, a ja już przygotowana wyszłam z pokoju, przypatrując się do niego, żeby zapamiętać każdy szczegół. Wyszłam na dziedziniec, rozglądnęłam się, czy na pewno nie ma nikogo w wokół, będąc już pewna, teleportowałam się w wyznaczone miejsce. Chłopak już czekał, stanęłam obok niego i dopiero wtedy mogłam ujrzeć, jaki był wysoki. Ja przy nim to jestem jakimś krasnalem, tylko kiwnęliśmy głowami i ruszyliśmy do akcji. Szło, jak po maśle, tylko w pewnym momencie w naszą stronę szła grupa żołnierzy, patrolująca tereny poza murami. Zwinnie ukryliśmy się w dość gęstych krzakach, mając nadzieję, że nas nie zauważą.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top