Rozdział 13
Od tamtego wydarzenia, nawet nie wiem, ile minęło godzin, siedziałam na uboczu, topiąc się w myślach. Może się wydawać trochę absurdalne, ale nadal się winiłam za to, co się stało. Patrzyłam w jeden punkt w oddali, to była pojedyncza gałązka, która różniła się od innych, jakby żyła we własnym świecie albo była sama, nie mając nikogo do kogo, by mogła się odezwać i wyrzucić siebie to całe sumienie, które nadal przytłacza. Zaczęłam myśleć o tym kawałku drzewa, jak o sobie. Szczerze nie miałam do kogo otworzyć usta i pozwolić wypłynąć słowom, które zaśmiecają mój umysł. Kogoś, kto by powiedział „to nie twoja wina", „skąd mogłaś wiedzieć, że mogło się to tak zakończyć", winni są ci, którzy się do tego dopuścili", w takich chwilach najbardziej brakuje mi matczynej troski, miłości i wsparcia. Gdy sama sobie wmawiam, że to nie moja wina, trudno mi w to uwierzyć, potrzebowałam drugiej osoby, by potwierdził to, że jest tak, a nie inaczej.
- Rose, tak? - Lekko poskoczyłam, nie zauważyłam kiedy podeszła. - Przepraszam, że cię przestraszyłam, ale chłopak z białymi włosami się obudził. Jak chcesz, to możesz teraz do niego pójść. - Kiwnęłam głową i szybko pobiegłam do namiotu medycznego.
Moje ciało poczuło w sobie tak niesamowitą radość, że nie mogłam przestać się uśmiechać. Biegłam tak szybko, jakby mnie stado rozwścieczonych Kodzików goniło, kilka razy bym zaliczyła glebę, ale prawie. Wpadłam do środka, jak oparzona i tylko zobaczyłam, jak para, uśmiechających się, szarych oczu patrzy w moją osobę, poczułam podwójną ulgę. Lecz cichy głosik z tyłu głowy nadal mówił „twoja wina", ukrywałam to przed nim, że jest coś nie tak, nie chciałam, żeby martwił się o mnie, jak on jest teraz najważniejszy i potrzebuje bardziej pomocy niż ja. Usiadłam na krześle obok łóżka, ledwo co się podtrzymywałam, żeby nie skoczyć i przytulić go, pokazując, jak bardzo się cieszę, że jest cały.
- Widzę, że nie mogłaś się doczekać, kiedy wstanę.
- Nie wierz, jak bardzo się martwiłam. Myślałam, że cię straciłam, byłeś cały we krwi, nieprzytomny. Przepraszam, to moja wina, że jesteś w takim stanie. Mogłam pozostać przy tobie, a nie zostawiać w tyle. Gdybym była, nie byłbyś ranny, to ja powinnam być na twoim miejscu... - zaczęłam przepraszać z puszczoną głową, zatrzymałam mnie ręka głaszcząca moje włosy. Spojrzałam w jego stronę, nawet nie wiem kiedy łzy zaczęły mi lecieć.
- To nie twoja wina – właśnie tych słów chciałam usłyszeć – Jestem idiotą, opuszczając was, myśląc, że dam radę sam, ale się przeliczyłem. Gdyby nie ty, to bym tam leżał martwy. Uratowałaś mi życie, Rose. - Jego dłoń zjechała na dół i otarła łzy z moich policzków. - Więc nie płacz już i nie wiń się za coś, czego nie zrobiłaś.
Te słowa, ociepliły moje serce, moje ciało. Co on ze mną robi? Czy ja się w nim zauroczyłam? To niemożliwe, znamy się zbyt krótko, bym coś poczuła, a może to możliwe. Rose, o czym ty myślisz?
Nie udało mi się ukryć przed nim, że ze mną jest aż tak źle, a jednocześnie mój organizm jest wypełniany ciepłem, którego nie znałam. Ono nie było takie, jak ogień z kominka odgrzewa w czasie zimy, które również jest przyjemne. Uśmiechał się, dodając mi otuchy, a ja już nie mogłam się powstrzymać i ostrożnie się do niego przytuliłam, nie chciałam mu dodawać dodatkowego bólu. Czułam to samo głaskanie, co wcześniej na głowie. Chyba tak z 20 minut byliśmy w tej pozycji, dłużej by to trwało, gdyby nie Aryanna, która wchodząc, przerwała to. Przekazała tylko, że wyruszymy, jak Kelton wyzdrowieje, znając Aryannę to będzie jutro w południe, a także mnie wygoniła, bo potrzebuje on odpoczynku. Niezadowolona z tego, nie buntowałam się i grzecznie wyszłam, chciałam dłużej z nim posiedzieć, być pewna, że niczego nie potrzebuje. Również musiał odpoczywać, chce jak najlepiej dla niego, więc wszystko zrobię, żeby mu się polepszyło. Byłam zmęczona tym wszystkim, nawet nie poszłam na kolację, a wcześniej na obiad, tylko skierowałam się prosto do naszego namiotu i położyłam się, również potrzebowałam odpoczynku, zbyt dużo się wydarzyło, jak na jeden dzień.
♥♥♥
Drugi dzień
na terenach Klanu Ipori,
godzina 12:30
Kelton wyzdrowiał, zajęło mu to troszkę dłużej, ale dla mnie najważniejsze, że jest już cały i zdrowy i w końcu mogłam się do niego przytulić tak porządnie. Chciałam mu pokazać, jak bardzo zależy mi na nim. Przez ten czas, kiedy wracał do zdrowia, ja nie miałam wstępu do niego, zdziwiło mnie, że córka wodza Flo're mogła bez problemu wchodzić. Czułam lekką zazdrość, nadal ją czuje, gdy widzę, jak dobrze się dogadują, zbyt bardzo dobrze. Dlatego zdecydowałam, że będę cały czas przy nim, wszędzie i o każdej porze z małymi wyjątkami, oczywiście. Muszę ją pilnować, nie mogę pozwolić, żeby poczuł coś do niej, zaraz, co się ze mną dzieje? Zamieniłam się w jakąś Yandere czy co? Chodziło mi o jego bezpieczeństwo, a także o innych, nie zapomniałam o nich, są moją rodziną.
Wsiedliśmy do karocy, wiadome, usiadłam pomiędzy Keltonem a nią, chyba naprawdę zamieniam się ta Yandere. Pojawia się pytanie: co ona tu robi? Zdecydowali z klanu, że dołączy do nas na znak, że jesteśmy jednością, a także ta chciała sobie zrobić wycieczkę i pozwiedzać trochę świata.
Nie byłam zbytnio zadowolona z tej decyzji, musiałam zając odnalezieniem fragmentów oraz pilnowaniem jej, żeby zbyt bardzo się nie zbliżyła do białowłosego. Mam trudne zadania do wykonania, kim ja jestem, żeby sobie nie poradziła, oczywiście, że sobie poradzę. Droga mijała spokojnie, wszyscy rozmawiali, śmiali i się wygłupiali. Ja pokazując, że też miło spędzam czas, nadal byłam czujna i głowie miałam inne myśli, muszę być gotowa na wszystko, nie mogę sobie pozwolić na to, co się stało Keltonowi, muszę za wszelką cenę ich obronić. Boję się, że będąc rozkojarzona, nie zdołam tego zrobić. Trzymałam cały czas dłoń chłopaka, tym gestem chciałam pokazać, że nie opuszczę go oraz chciałam wkurzyć Flo're, co mi się chyba trochę udało, bo miała zirytowaną mimikę twarzy. Dokładnie o to mi chodziło.
Po trzech godzinach udało nam się dotrzeć do bram Shevekha, mogliśmy zobaczyć jak Wilkogryfy latały nad Królestwem. Były one białe, na głowie, skrzydłach oraz nad wilczym ogonem miały niebieskawe pióra. Były one olbrzymie, słyszałam, że są bardzo szybkie, szybsze niż Gepard w ludzkim świecie, który może rozpędzić się nawet do 128 km/h, to jest niesamowite.
- Dobrze, więc robimy, jak ustaliliśmy. Zoie i Gloriana jedziecie do zamku razem z tym listem ode mnie, który tłumaczy całą sytuację oraz z Shadow. Jestem pewna, że moja matka pomoże nam w tej sytuacji. - Przekazała do ręki list czerwonowłosej. - My idziemy poszukać grobu pierwotnego, by zabrać drugi fragment miecza. - skierowała się do mnie, Keltona i Flo're.
Kiwnęliśmy głowami, ja nadal trzymając Keltona za rękę, chyba mu się podobało, bo cały czas się uśmiechał pod nosem i czasami spoglądał na nasze dłonie. A tamta nie wiedziała, co może z tym zrobić, właściwie nic nie może, bo jej na to nie pozwolę. W moich rękach, bo musiałam puścić chłopaka, pojawiła się księga o Legendarnym Mieczu. Przewracałam strony, szukając wskazówek, dotyczących grobu.
- Znalazłam! Piszę, że słońce musi być bliskie zachodu, wtedy odbijając promienie słońca, pokaże się kierunek, w którym będziemy musieli iść. Więc rozglądamy się, jak ktoś znajdzie, od razu daje znak. - rozkazałam, bo aktualnie ja mam władze nad grupą.
Wszyscy kiwnęli głowami i poszliśmy szukać, ja poszła razem z Keltonem, nie chce, żeby coś mu się stało, bo nie wiadomo czy w lesie nie ma kogoś, kto się czai na nas. Po 10 minutach nic nie znaleźliśmy, trochę traciłam wiarę w to, że się nam uda. W pewnym momencie coś zabłyszczało mi przed oczami. To było to!
- Kelton! Udało mi się znaleźć! Tu przede mną. - Wskazałam palcem miejsce rzeczy, która migotała.
- Zajebiście. Ludzie, znaleźliśmy to! Chodźcie tutaj! - krzyknął do reszty z tyłu.
Dołączyli do nas i poszliśmy w kierunku odbijającego się światła. Gdy byliśmy coraz bliżej, tym bardziej było widać obraz grobu. Nie daleko rosły Hrimarisy, jagody, które są strasznie słodkie, nie owoce nie rosną na krzaku tylko na pojedynczej łodydze, liście są ciemnozielone, są na dole i wzdłuż łodygi, na których rosną czerwone jagódki, są dobre na podrażnione gardło i wychodzi z nich bardzo smaczny syrop do herbaty, który dobry jest na układ odpornościowy.
Teraz mieliśmy kolejny problem, nie było tak łatwo, jak przy grobie Pierwotnego błękitnego płomienia.
- By wejść do środka, Aryanna musi dotknąć lewą dłonią kamienne drzwi, mając aktywny płomień i wypowiedzieć zdanie „Ogień zapłonie, gdy strach w sercu zgaśnie" tylko w swoim ojczystym języku. Wy macie własny język? - zaskoczona tym faktem, zapytałam białowłosej.
- Tak, mamy. Na początku istnienia Królestw, Shevekha było inne i mówiło we własnym językiem, tylko po paru latach przeniosło się na język, którym teraz używamy. Rzadko się zdarza, byśmy używali starego słownictwa. Będąc mała, z ciekawości nauczyłam się go, więc mamy szczęście. - w skrócie wytłumaczyła.
Położyła dłoń na kamieniu, zamknęła oczy i płomień otoczył jej rękę i z jej ust wyszły te słowa
Komaro ixuichi fudubei, kieojishi galhuiwa garllalzeai.
Wtedy wrota się otworzyły, dając nam kolejne, pełne emocji, wyzwanie, którego musimy przystąpić, nie wiedząc, jakie ono jest.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top