Rozdział 11

Wioska Merrihill

Czwartek, godzina 8:00

Pov. Rose.

Obudziły mnie promienie słońca, przebijające się przez szybę okna i delikatnie drażniąc moje oczy. Nie mogłam się zbytnio ruszyć, gdy chciałam wstać z łóżka, Kelton był nadal wtulony we mnie. Moja ręka znalazła się na jego głowie i zaczęłam się bawić jego włosami. Były one gęste oraz prze cholernie miękkie. Uświadomiłam sobie, co robię, dopiero wtedy, gdy ten zaczął się wiercić. Obudził się, spojrzał na mnie i od razu wyskoczył łóżka, jak oparzony.

- W jaki sposób moja twarz znalazła się przy twojej klatce piersiowej? - zapytał się z lekkim oburzenie w głosie.

- W środku nocy miałeś jakiś koszmar i mogę powiedzieć dość poważny ze względu, jak zareagowałeś na niego, więc postanowiłam cię przytulić. Dzięki temu szybko się uspokoiłeś i zasnąłeś. - wytłumaczyłam na spokojnie, a ten tylko burknął.

Chyba to było podziękowanie, ale widać, że trochę się zawstydził, tak jakby weszłam w jego prywatną strefę, gdzie nie ma nikt wstępu. Szybko się ogarnęliśmy i wyszliśmy z budynku, kiedy byliśmy już na zewnątrz, nie spodziewałam się, że spotkam tutaj ciotki oraz cało mojej matki. Co się działo w zamku kiedy odeszłam.

- Kelton, czy ty widzisz to samo, co ja? - zapytałam się chłopaka.

- Zależy czy patrzymy w to samo miejsce.

- Chodzi mi o trójkę kobiet, wsadzających ciało czwartej do karocy królewskiej.

- To tak widzę i co w końcu z tym?

- To moje przybrane ciocie i moja mama. -wyjaśniłam, nadal mając wzrok na nie.

Bez żadnego uprzedzenia podeszłam do nich, a Kelton nie mając innego wyboru, musiał podążyć za mną.

- Witaj ciociu Aryanno, nie spodziewałam się, że spotkam was tutaj.

- Rose, dziecko. Tak się cieszę, że jednak wpadliśmy na ciebie. Co ci się stało? Skąd masz te rany? Ty chłopcze też, kto was zaatakował? - tak się ucieszyła na nasz widok, a zwłaszcza na mój, bo Kelton nie jest aż taki ważny, przynajmniej dla nich, hehe.

- Spokojnie, mała bijatyka ze strażnikami Agazus, ale oni są w gorszym stanie, mogę to obiecać. Za pomocą smoczych jagód trochę te rany przeczyściliśmy, więc nie jest tak źle. - opowiedziałam krótko - Teraz moja kolej na pytanie. Co wy tu robicie i dlaczego macie ze sobą ciało mamy?

- Spokojnie wam wszystko wytłumaczę. - zaczęła wchodzić do karocy - Zrobię to dopiero w środku. Musimy szybko ruszać, zanim nas złapią te nicponie z królestwa.

Nic innego nie zrobiliśmy, jak weszliśmy za nią do pojazdu. Usiedliśmy naprzeciwko nich.

- Więc słuchamy - dałam znak, by zaczęła.

- Zaczęło się od tego, że nikogo nie było na korytarzach. Gdy byłam w gabinecie, usłyszałam, jak kilka osób wchodzi do twojej mamy, wydało mi się to podejrzane, więc postanowiłam wejść tylko od tyłu. Okazało się, że to twój ojciec oraz dwóch strażników z Dreavorin.

- Widziałam ich, jak wychodzili, słyszałam, że o czymś gadają, ale nie mogłam zrozumieć żadnego słowa. - oznajmiłam, przerywając jej.

- Rozmawiali, o tym jak pozbyć się Shadow oraz ciebie. Ogólnie wypowiadał okropne rzeczy. - zmarszczyła brwi, patrząc prosto w moje oczy.

- Wiedziałam! Wiedziałam, że coś knuje. Dobrze zrobiliście, zabierając mamę stamtąd. Teraz jaki jest dalszy plan? - również spojrzałam w jej oczy.

- Zawieziemy ją do Shevekha, tam na spokojnie się zregeneruje do końca. Resztę planu chyba się domyślasz, jaki będzie. - Uniosła brew, uśmiechając się lekko.

- Oczywiście, że....

- Musimy ruszać! Te skurwysyny tu są! - Zawołała Zoie.

Karoca gwałtownie ruszyła, aż było słychać, jak konie zarżały gniewnie. Musiała się chwycić Keltona, bo bym spadła z siedzenia. Spojrzała w jego stronę, od momentu spotkania ciotek w ogóle się odzywał, tak jakby myślami był gdzieś indziej. Dotknęłam jego lewego ramienia.

- Kelton? Wszystko porządku?

- Muszę coś wam coś powiedzieć, gdy jesteśmy w temacie twojego ojca i jego niewybaczalnych czynach. - Kiwnęłam głową, żeby kontynuował - Ogólnie pochodzę Shevekhi, jak pani Aryanna. Gdy miałem 5 lat, z jakiegoś nieznanego mi powodu rozpoczęła się wojna, Dreavorin
zaatakował nasze Królestwo, moi biologiczni rodzice walczyli w obronie. Agazus przyszło wspomóc nas, niby wyglądało, że byli z nami, ale tak tylko obrazowali. Kiedy moi rodzice byli pod lufą, twój ojciec nawet nie spojrzał w ich stronę. Pozwolił tamtym zabić moją jedyną rodzinę, dodatkowo przed moimi oczami. Ukrywałem się na uboczu, ale tak, żeby miał obraz na całe zdarzenie. - jego głos lekko się złamał, a ręce drgały - Uciekłem, do lasu obok, tam wpadłem na małżeństwo, pochodzili z Agazus, nie wiem, co wpłynęło na ich decyzję, ale postanowili mnie adoptować. Nie miałem zbytnio gdzie iść, więc dołączyłem do nich. Przez te kilka lat było dobrze, dopóki nie przyszła ciężka choroba Mori'qe, polegała ona na tym, że łapała płuca oraz pomału wirusy wyjadały wnętrze człowieka. Mieszkaliśmy w biedniejszej części, więc było ciężko o lekarstwa. Przeżyłem tylko ja, moim adopcyjni rodzice wydali wszystkie swoje oszczędności na lekarstwo, bym się nie zaraził. Chodziłem i zgłaszałem o tym, by medycy królewscy pomogli, ale twój ojciec całkowicie to olał. Dlatego jestem taki nieufny wobec ciebie i wszystkich. Boję się, że zostanę znowu sam, znów zdradzony i porzucony.

- Nie wierzę, jak on mógł. Kelton jakbym wiedziała o tym, od razu bym wam pomogła. - oświadczyła Aryanna.

Spojrzałam na niego i objęła dłońmi jego twarz.

- Nie jestem, jak mój ojciec. Nigdy cię nie opuszczę i nigdy cię nie zranię. Przyrzekam.

On lekko się uśmiechnął, a ja puściłam jego buźkę.

- Jest jeszcze jedna sprawa, od momentu opuszczenia Agazus nie mogę używać swoich płomieni. Wiesz może jaki powód tego mógłby być? - zwróciłam się do Aryanny.

- Niech się zastanowię, jest taki kamień, nazywa się Rinet'uv, jest w kolorze szmaragdowym, niektórzy nawet mylą go z tym szmaragdem. To jest jedyna opcja, w przeszłości dawano go bez świadomości osobą, po to, by ukarać ich za złe czyny i wypuszczano do pewnego labiryntu przetrwania. Mało kto uszedł życiem. - przedstawiła krótki opis.

- Więc ten naszyjnik, który dostałam od Pani Mady. To on jest powodem tego zjawiska? - lekko podniosłam głos.

- Pokaż mi go, jeśli ma w sobie ten kamień, to tak to jest jego sprawka. - Przekazałam owy przedmiot.

Bacznie się jemu przyglądała, jej mimika twarzy wyrażała „miałam rację". To była wina pani Mady, więc jak mi go dała, to zapewne wiedziała, jaką ma zdolność. Jak tak się bardziej zastanowić, starsza kobieta też pochodzi z Dreavorinu. Teraz zrozumiem wszystko, Mady od samego początku współpracowała z moim ojcem, dlatego też tak bardzo przywiązała się do mnie i niestety ja do niej. Naprawdę uważałam za swoją rodzinę, tylko jedna rzecz mnie zastanawia. Gdzie są wszyscy ludzie z Królestwa? Co się z nimi stało? Nie mogli tak po prostu wyparować z dnia na dzień, to niemożliwe. Miałam lekki mętlik głowie, a wyciągnęło mnie z niego mocne hamowanie, gdy bym znów prawie spadła z siedzenia, ale Kelton zdołał w odpowiednim momencie mnie chwycić. Czemu muszę mieć takie szczęście do tego? Dlaczego nie mogę utrzymać swojego tyłka na miejscu? To takie denerwujące.

Usłyszałam dziwne odgłosy, ostrożnie wyszliśmy z pojazdu. Zostaliśmy otoczeni przez ludzi, a raczej klan. Niby czytałam jakie klany występują w naszej okolicy oraz Shevekha, ale nie byłam pewna, który to. Nagle ruszyli na nas, nie chciałam z nimi walczyć, tym bardziej zabijać. Nic nam nie zrobili i my im tak samo. Kiedy któryś podbiegł do mnie, ja tylko ich unieruchomiłam, ale nadal żył. Jak mogłam zauważyć, reszta tak samo robiła, jak ja. Byłam zmęczona tą walką, miałam jej dość.

- Dosyć! -krzyknęłam na cały regulator - Ta walka jest bez sensu, czemu nie możemy po prostu porozmawiać i wyjaśnić, dlaczego doszło do tej walki! - oznajmiłam.

Wszyscy popatrzyli na mnie i zastawiali się nad moim pomysłem. Jeden z nim kiwnął głową, patrząc na swoich towarzyszy, ci tak samo wykonali gest. Ten sam mężczyzna podszedł do mnie, patrząc nadal nie ufnie. To będzie ciężka rozmowa, czuję to. Muszę wszystko zrobić, by się porozumieć.

- Więc co wam zmotywowałoby nas zaatakować? - odezwałam się jako pierwsza, atmosfera była napięta, czułam, jak się stresowałam, ale nie pokazywałam tego. Nie chce mu pokazać, że się boję.

- Wasza karoca, pochodzicie z Królestwa Agazus, trzymacie się tym oszustem Królem.

- To prawda przybywamy z tego Królestwa, ale nie jesteśmy w jego imieniu. Dokładniej uciekliśmy z Agazus, mój ojciec, Król, chciał się pozbyć prawowitej Królowej. Jak chcesz, to możesz zajrzeć do środka, tam leży ciało mojej matki. - wyjaśniłam mu krótko.

Ten nie pewnie otworzył drzwiczki od pojazdu i ostrożnie wszedł do środka, tak jakby czekała na niego jakaś zasadzka. Jednak tak nie było i pewnie wyszedł, spojrzał na mnie zdziwiony.

- Mamy zamiar zabrać Królową do Shevekha, by mogła się tak do końca zregenerować i musimy szybko to zrobić, zanim dopadną nas strażnicy Agazus. - kontynuowałam.

- Jednak to, co mówicie, jest prawdą. - chwilę myślał nad czymś - Przyjmiemy was do naszego klanu Ipori na dwie noce, przez ten czas damy wam nowe ubrania, żywność oraz nauczymy was częściowo naszego stylu przetrwania, przyda wam się to do dalszego podróżowania. Tylko będziecie musieli przyjąć tzw. chrzest symbolizujący dołączenie do naszego społeczeństwa.

- Zgoda, wszystko zrobimy, by powstrzymać tego zdrajcę. - Wyciągnęłam dłoń na zgodę, a ten odwzajemnił gest.

Wsiedliśmy z powrotem do karocy i powoli ruszyliśmy za naszymi nowymi sojusznikami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top