Rozdział 2

To już był ten dzień, w tym dniu kończyłam siedemnaście lat, od momentu znalezienia księgi nie mogłam się doczekać, kiedy nadejdzie pora, która otworzy mi drzwi do mojej podróży. Kiedy oświadczyłam o tym mojemu tacie, nie wyglądał na zadowolonego. Nie był pewny, czy dam sobie radę, z jednej strony go rozumiem, byłam jego jedyną córką i bał się, że mnie straci. Od czasu, można by powiedzieć, zaśnięcia mojej mamy, nie związał się z inną kobietą, a dużo było chętnych młodych dam. Wierzy, że w którymś momencie mama się obudzi i będziemy szczęśliwą rodziną. Ogólnie okazało się, że moja matka nie zmarła, tylko była "śpiączce", żeby się zdegenerować, coś podobnego jak niedźwiedzie padają w sen zimowy, przynajmniej podstawa była prawie taka sama.

Wstałam bardzo wcześnie, było to nad wyraz wyjątkowe w moim wykonaniu, bo zawsze później wstawałam. Po ubraniu się zeszłam na dół do kuchni, gdzie moja ukochana kucharka pani Mady zawsze robi moje ulubione śniadanie naleśniki z różaną marmoladą. Miałam na sobie białą bluzkę z krótkim rękawem, luźne ciemnoszare spodnie i czarne półbuty, a włosy zostawiłam rozpuszczone, które sięgały mi do talii, tylko je rozczesałam.

- Dzień dobry, Pani Mady! - Przywitałam się ze starszą kobietą, gdy wchodziłam do środka. Kobitka była dla mnie, jak babcia, pamiętam, to jakby było wczoraj, kiedy dbała o mnie, gdy byłam chora albo jak tata mi czegoś zabronił, to biegłam do niej z płaczem, potrafiła mnie uspokoić i bez wiedzy mojego taty pomogła to zrobić, co zostało zakazane.

- Dzień dobry, kwiatuszku. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Jak się spało? - uśmiechnęła się do mnie i obróciła się do jednej z szafek, szukając czegoś.

- A dziękuje, jeśli chodzi o spanie, to bardzo dobrze. Nie mogę się doczekać, jak ruszę w podróż odnalezienia tych fragmentów miecza. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Podeszłam do blatu, gdzie już było wyszykowane śniadanie. Przysunęłam krzesło do siebie, które było obok.

- A co myśli twój ojciec o tym? Nadal jest do tego nieprzekonany? - odwróciła się w moją stronę, trzymając w dłoniach małe pudełeczko.

- Tak, nadal twierdzi, że sobie nie poradzę, pomimo tego, że jestem nawet lepsza od tych jego żołnierzyków — wzięłam agresywnie kęs naleśnika, wyniku tego prawie cała marmolada wylądowała na mojej bluzce.

- Uważaj, jak jesz. Nie musisz wyżywać swojej złości na naleśniku — zaśmiała się Pani Mady i swoim czary-mary usunęła zabrudzenie z materiału — Dobrze, wracając do poprzedniego tematu. Wiesz, jak bardzo jesteś dla niego ważna, nie wiesz, jak się ucieszył, gdy się urodziłaś. Lecz też powinien wierzyć w ciebie i zaufać ci pod tym względem. - Przetarła moją twarz chustą, bo oczywiście musiałam się upieprzyć.

- To jak mam go przekonać do tego? Co bym nie zrobiła, to on nadal zdania nie zmieni. Wiem, jaki był załamany, gdy mama, można by powiedzieć, odeszła, ale to nie oznacza, że ma prawo na siłę trzymać mnie w Królestwie pod zamknięciem. To tak wygląda, jakby zamknął dzikie zwierzę do klatki. - spojrzałam w stronę starszej kobiety ze smutnym wzrokiem.

- Nie myśl o tym dzisiaj, uśmiechnij się, bo to twój dzień, twoje urodziny. Wykorzystaj go, w jak najlepszy sposób. - Pocieszyła mnie, ja uśmiechnęłam się tylko po to, by Pani Mady nie martwiła się o mnie, a w głowie miałam mętlik, jak przekonać ojca, żeby uwierzył we mnie i mi zaufał. Poddała mi pudełeczko, które wcześniej wyciągnęła. - To dla ciebie, nie należy do takich prezentów, które dostaniesz jeszcze dzisiaj.

- Pani Mady, dla mnie wszystko, co od pani dostane jest najcenniejsze i dziękuje bardzo za prezent. - wzięłam do swoich rąk pudełeczko i otworzyłam je. W środku znajdował się przepiękny naszyjnik o zdobiony szmaragdem. Spojrzałam zdziwiona na kobietę, a ona tylko się uśmiechnęła.

- To jest pamiątka rodzinna, ja niestety nie mam dzieci i nie mam komu to przekazać, więc pomyślałam o tobie. Jesteś dla mnie, jak wnuczka, byłam, gdy wstawiałaś pierwsze kroki, aż teraz nie mogę uwierzyć, jak to szybko zleciało. Dopiero co byłaś taka mała, a teraz siedzi przede mną piękna młoda kobieta. - Otarła łzę ze wzruszenia.

- Ja... nie wiem, co powiedzieć. Dziękuje bardzo za prezent, obiecuje, że będę o niego dbać. - założyłam naszyjnik i mocno przytuliłam kobietę.

Szybko dokończyłam śniadanie, pożegnałam się i wyszłam z kuchni. Impreza urodzinowa miała się zacząć wczesnym wieczorem, gdzie słońce jeszcze ozdabiało niebo. Całe królestwo było tak zajęte z przygotowaniami, że było trudno spokojne przejść z jednego końca na drugi. Skierowałam się do pomieszczenia, gdzie znajdowała się moja mama, zawsze tak przychodziłam po śniadaniu i opowiadałam, jak przeminął poprzedni dzień, o swoich przemyśleniach i o tym co miałam w sercu. Pomimo tego, że nie odzywała się, to w głębi serca wiedziałam, że słyszała każde moje słowo. Po moim urodzeniu wszyscy myśleli, że jej ciało zacznie się rozkładać, a tu niespodzianka, jej ciało było nietknięte przez siły naturalne.

Usiadłam przy łóżku, wolałam mówić łóżko niż trumna, bo przecież mama nie umarła, tylko śniła. Położyłam dłoń, jak za każdym razem na szkle, wyjątkowo nic nie mówiłam, chciałam pobyć z mamą w ciszy, nie wiem czemu, ale miałam taką potrzebę. Rano byłam szczęśliwa, że naszedł ten dzień, a teraz wszystko spłynęło ze mnie jak deszcz po rynnie. Będąc dzieckiem, wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądał ten dzień, początek mojej przygody, ile nowych tradycji i znajomych poznam w innych królestwach. A teraz, nie wiadomo dlaczego zaczęłam się bać tego, może tata miał rację, może nie byłam jeszcze na to gotowa, może mi się tylko wydawało. Sama już nie wiedziałam.

- Panienko Rose, już czas. - Wyrwał mnie z przemyśleń głos służącej. Miała delikatną urodę, a jej blond włosy dodawały więcej uroku.

- Dobrze, już idę, będę za pół godziny — odparłam, uśmiechając się do niej lekko. Wstałam i wyszłam za nią z pomieszczenia.

Od razu skierowałam się w stronę mojego pokoju, będąc już na miejscu, spojrzałam w błękitną sukienkę, która o dziwo mi się spodobała. Ubrałam ją, zrobiłam szybki makijaż, włosy uczesałam w niskiego koka, gdzie po bokach były małe warkoczyki, szybko spojrzałam w lustro i wyszłam z pokoju. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wielkiej sali, gdzie miała się odbyć impreza. Szłam długim korytarzem, z każdym krokiem miałam przeczucie, że coś złego się zdarzy. Stałam przed drzwiami do sali, było już słychać, jak orkiestra gra muzykę. Wzięłam głęboki wdech.

Dobra Rose, dasz radę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top