Rozdział 15
Obudziłam się z bolącą głową, największy ból poczułam w rękach, były lekko czarne, palcami ledwo co mogłam poruszać. Byłam na kolanach Keltona, spojrzałam w jego stronę, jego twarz okazywała troskę oraz zmartwienie. Po pięciu minutach wstałam, czułam, że coś nie pasuje, musiało być coś jeszcze oprócz tych wyzwań. Podeszłam do fragmentu, z wielkim trudem sięgnęłam po niego, ale bariera nie pozwalała na to. Według tego, co pisało na samym początku, miała być nagroda, a jedyną taką rzeczą, która do tego pasuje, jest ta część miecza. Chodziliśmy dookoła w poszukiwaniach jakieś wskazówki, dzięki której mogliśmy dowiedzieć się mniej więcej, o co chodzi. Szukaliśmy tak przez 10 minut, bez żadnego progresu. W pewnym momencie coś zaczęło się dziać, mgła się pojawiła, ale była bialutka, z niej wyłoniła się kobieta, miała zakryte oczy czarną chustą, suknie miała tego samego koloru z dodatkiem złotego, na głowie miała dopasowany kaptur, z którego wyłaniały się włosy ciemne jak smoła, skórę miała ciemniejszą od mojej.
- Witajcie przybysze, jestem strażniczką lasu oraz tego grobowca. Jesteście pierwszymi, którym udało się wypełnić wszystkie wyzwania. Za to dostaniecie swoją nagrodę, ale zanim to się wydarzy, musicie jeszcze jedną rzecz wykonać, na dowód na to, że jesteście warci i macie czyste serca. Podejdzie do mnie i stańcie w szeregu. - Zrobiliśmy, jak poprosiła.
Przed nami pojawiło się pudełeczko. Popatrzyłam się na nią zdziwiona.
- Spokojnie, wszystko wam wytłumaczę. W tej oto szkatułce będą wasze największe pragnienia, o tym czy wam pomogę, zależy od tego, jak się zachowacie wobec niego. A teraz życzę wam powodzenia. - uśmiechnęła się skrycie.
Przedmiot się otworzył i nagle wciągnął nas do środka. Na początku było strasznie ciemno i dodatkowo miałam zawroty głowy. Pomału robiło się jasno, byłam w pomieszczeniu, które doskonale pamiętam, pokój gdzie leżała mama, ale jej nie było jak zwykle, łóżko było puste. Rozglądałam się dookoła, ale nikogo nie widziałam.
- Rose – do moich uszu dobiegł miły głos.
Kto to mówi, jak nie ma tutaj żywej duszy?
- Rose, córeczko. - znowu.
Moja głowa goniła we wszystkie strony. Znikąd pojawiła się moja mama, uśmiechała się. Miała na sobie piękną białą suknię, jej włosy były rozpuszczone. Łzy zaczęły lecieć po moich policzkach.
Mama!
POV. Keltona.
Znalazłem się w okolicy mojego domu, w którym mieszkałem razem z adoptowanymi rodzicami. Podszedłem bliżej budynku, było słychać z niego śmiech, ostrożnie wszedłem do środka, byli tam, cali i zdrowi, żadnego objawów choroby. Radość wypełniała mnie od środka.
- Kelton, gdzie ty byłeś, już myślałam, że będziesz jadł zimny obiad. Chodź, siadaj szybko. - Uśmiechnęła się brązowo włosa.
Bez żadnych sprzeciwów zrobiłem to, o co poprosiła. Byłem szczęśliwy, że mogłem znów ich zobaczyć. Wszystko miało wrażenie takie normalne, prawdziwe, nie podejrzewałem, że jestem w pułapce, nie wyglądało to na jakiś test. Wszyscy byliśmy szczęśliwi, śmialiśmy się z żartów taty, to było dla mnie najważniejsze, szczęście, które nas otaczało. Gdy mama przyniosła jedzenie na stół, coś mnie tknęło. Obiad był bogaty: duży, złocisty kurczak na białym talerzu, cały garnek zupy i nowiutka porcelana. My nigdy nie mieliśmy pieniędzy na takie rzeczy, to nie jest prawdziwe, ta radość, która pojawiła się wraz z widokiem rodziców, nie zdołała mnie zaślepić.
- Przepraszam mamo, ale jeszcze mam jedną rzecz do zrobienia. Nie zdołam z wami zjeść obiadu. Życzę smacznego. - Wstałem i odszedłem od stołu. Poczułem chwyt na nadgarstku.
- Jesteś tego pewny? Przez cały dzień nic nie jadłeś. - Spojrzałem na tatę.
- Jestem tego pewny, a o jedzenie nie martw się, poradzę sobie. Jak zawsze. - Uwolniłem się i szybko stamtąd wyszedłem.
Prawie bym się dał złapać, przecież nie możliwe, żeby żyli. Widziałem na własne oczy, jak umierali. A do tego miałem wtedy tylko piętnaście lat. Nie mogli mnie rozpoznać, jak wtedy ledwo co mnie widzieli przez tę chorobę.
Nagle zrobiło się jasno.
- Gratuluje Kelton. Udało ci się zaliczyć test, teraz poczekajmy na resztę. - Odezwała się strażniczka.
POV. Aryanny.
Pojawiłam się w sali tronowej, przede mną siedziała oczywiście moja matka. W moich dłoniach znalazł się zwinięty papier, z ciekawości rozwinęłam go. Były w nim zapisane wyniki badania, nad którym pracowałam, gdy jeszcze mieszkałam w zamku. Matka nie wierzyła, że mi się uda dokonać odkrycia, a dokładnie, że odnajdę sposób na chorobę, która w tamtych czasach zabierała życie. Miałam postanowienie, że odnajdę lekarstwo na nią i na to wygląda, że mi się udało.
Szłam dumna w stronę matki, pomimo tego, że uzna mnie nadal za swoją biologiczną córkę. Nigdy nie usłyszałam od niej, że jest dumna ze mnie, ma szczęście, że została obdarowana takim mądrym dzieckiem. Cały czas chwaliła się moją adoptowaną siostrą. Byłam nikim dla mojej matki. Stanęłam pół metra od niej i zamierzając przeczytać i przedstawić co się mi udało odkryć. To co usłyszałam od niej, gdy skończyłam, całkowicie mnie zaskoczyło.
– To wspaniale córeczko, wiedziałam, że ci się uda. Przepraszam za wcześniej, chciałam tylko cię zmotywować do działania, jesteś uparta i lubisz udowadniać innym, że też potrafisz.
To nie było naprawdę, ona by nigdy tego nie powiedziała. Coś musi stać za tym, coś ukrywa. Spojrzałam na nią podejrzliwie, ona tylko się zaśmiała.
– Nie rób takiej miny Aryanna, jakbym cię okłamywała. – Wstała i podeszłam do mnie – Jestem z ciebie dumna. – położyła na moich ramionach swoje dłonie.
– Naprawdę? Nie spodziewałam się tego od ciebie. – Postanowiłam, że zagram w jej grę i będę udawać, że jej wierzę.
– Oczywiście. Ogłosimy to wspaniałe odkrycie na dzisiejszych obradach. Moja ukochana córka odnalazła lekarstwo na groźną chorobę. Teraz idź do swojego pokoju. Musisz się przygotować, mało czasu zostało, nie może ciebie zabraknąć.
– Oczywiście matko, jak sobie życzysz.
Ukłoniłam się i zwróciłam się ku drzwiom. Ale nadal coś mi nie pasowało, teraz jak sobie przypominam nie istniała ta choroba, nawet nie mogę sobie przypomnieć, jak ona się nazywała i jakie miała objawy. To wszystko było kłamstwem, to jest iluzja. Stanęłam przed drzwiami i odwróciłam się w stronę mojej rodzicielki.
– Przykro mi matko ale nie pojawię się na obradach, ponieważ ta choroba i to lekarstwo nie istnieją, wyszłabym na głupka. Więc skończ ten teatrzyk, bo mnie tak łatwo nie da się wrobić.
Moja matka zamieniła się w wyrocznie.
– Gratuluje Aryanna, przeszłaś test. Za chwilę powrócisz do reszty.
Wtedy zaświeciło się białe światło i stałam tam, gdzie wcześniej. Ciekawe doświadczenie.
POV. Flo're
Znalazłam się w środku lasu, skądś go kojarzyłam. Rozejrzałam się dookoła, rozpoznałam, to ten sam las, w którym wieźli mnie i moją matkę porywacze. Zrobiłam kilka kroków do przodu, zatrzymałam się do momentu usłyszenia męski głosów. Cichutko się przybliżyłam, ukrywając się za drzewem. Było trzech mężczyzn, siedzieli przy ognisku pijąc alkohol i śmiejąc, jak idioci. Poczekałam chwilę dopóki nie postanowią ruszyć w dalszą drogę, nie trwało to długo. Ruszę za nimi i poczują to samo, co ja i moja matka gdy oni nas porwali. Musiałam iść ostrożnie, by mnie nie zauważyli, po kilkunastu minutach dotarliśmy do ich bazy. Miałam ochotę ich wszystkich roztrzaskać, tak samo jak oni moją matkę. Nie wybaczę im tego. Krążyła we mnie złość, która popychała mnie do tego, by rzucić się na nich, ale musiałam to zrobić rozsądnie. Ja byłam jedna, ich pięciu.
Plusem dla mnie było to, że są trochę podbici. Czekałam, jak się porządnie upiją, wtedy ogłuszę ich i zwiążę. Następnie każdego po kolei zabiję powoli przed innymi, by zobaczyli, jak to jest widzieć śmierć swoich bliskich. Minęło około pół godziny, gdy usłyszałam ten denerwujące śmiechy. Powoli po cichu zaczęłam do nich podchodzić. Zdołałam zauważyć, że niektórzy już zasnęli, kolejny plus dla mnie, będzie mniej użerania się z nimi. Podbiegłam szybko i lekko uderzyłam w punkt witalny tylnej powierzchni szyi, między trzecim a czwartym kręgiem szyjnym. To spowodowało, że stracił przytomność. Pozostało jeszcze dwóch. Szybko się nimi uwinęłam, związałam, ustawiłam ich w okręgu. Było ciężko, niektórzy ważyli sobie trochę, teraz musiałam czekać do ranka, gdy tylko się zbudzą, wtedy zacznę zabawę. A ja weszłam do namiotu i sama usnęłam.
Obudziły mnie wrzaski, to był ten moment. Wyszłam z namiotu zadowolona z słyszanych dźwięków.
– Witam drogich panów. Miło was znów widzieć, ani trochę się nie zminiliście, przeciwieństwie do mnie. Ile to minęło? Trzynaście lat? Tak dokładnie trzynaście lat minęło od porwania mnie i mojej matki przy tym gwałcąc i zabijając ją przed moimi oczami.
Podeszłam bliżej, obserwując i twarze, próbując sobie przypomnieć o czym ja mówię. Doskonale wiedzą, tylko udają debili.
– O czym ty dziewucho gadasz? Jakie porwanie?
– Nie wiedzcie o porwaniu? Jaka przykrość. No to wam przypomnę, przynajmniej jedną część.
Wzięłam pierwszego lepszego na sam środek, by wszyscy widzieli. Szarpał się całym sobą, by tylko się uwolnić, żeby go uspokoić przyłożyłam pod jego gardło sztylet. Pomogło.
– Czas na przypominajkę. – uśmiechnęłam się szeroko i uroczo.
Zaczęłam pomalutku przesuwać po skórze lekko przy tym przyciskając, zostawiając za sobą cienką czerwoną linie, z której wypływała czerwona ciecz. Ci spojrzeli na mnie z przerażeniem, wzięłam sztylet od szyi i szybko wbijał w brzuch, żeby zbytnio mi nie utrudniał. Gdy poczuł ostrze w sobie, zawył z bólu.
– A teraz, będziemy odcinać paluszek po paluszku.
Chwyciłam jego prawy nadgarstek, oparłam o swoje kolano dłoń i zaczęłam odcinać. Zdołałam odciąć dwa palce, ten zaczął się wyrywać, to go jeszcze raz dźgnęłam go w brzuch. Tamci też próbowali się wyrwać ale byli za słabi by uwolnić się od sznur. Powróciłam do pozbawienia się palców. Jego jęki, które wydawał po odcięciu, dawały mi satysfakcję i trochę podniecenia.
– Teraz następna dłoń – uśmiechnęłam się psychicznie.
Nigdy w życiu nie czułam się tak świetnie, nie wiedziałam, że czyjaś krzywda daje takie wspaniałe uczucie. Te odpadające palce, krew, która spływa po moim kolanie i sztylecie i te jego wycia, jęki, wprawiają, że pragnę więcej i więcej. Po pozbyciu się jego paluszków, postanowiłam usunąć mu gałki oczne. Miałam przy sobie drugi dłuższy sztylet i nim przybiłam do ziemi jego ręce. Usiadłam na nim i zaczęłam swoją zabawę. Krzyczał, błagał bym tego nie robiła, myśląc, że zlituje się nad nim. Wręcz przeciwnie, bardziej mnie to motywowało do działania.
Jego oczodoły zalały się krwią. Postanowiłam, że pozbędę się jego języka. Otworzyłam jego jamę ustną złapałam za język i odcięłam go. Wył i kaszlał, bo prawie się zadławił własną krwią. Zaczęło mnie to nudzić i poderżnęłam mu gardło, czekając jak się wykrwawi.
Kiedy jego klatka przestała się unosić coś we mnie pękło. To co zrobiłam było złe, prawie stałam się taka sama jak oni. Sama się wystraszyłam się samej siebie. Upadłam na kolana, spojrzałam na swoje dłonie ubrudzone czerwoną cieczą. W myślach zaczęłam przepraszać, następnie zaczęłam przepraszać pod nosem. Gdy chciałam spojrzeć im w oczy i powiedzieć jeszcze raz słowo „przepraszam" zniknęli i zamiast ich pojawiło się białe tło. Z tego światła wyłoniła się strażniczka.
– Droga Flo're zdałaś, ale ledwo co. Odpowiednim momencie się opamiętałaś. W ten sposób poznałaś również inną wersje siebie, w którą możesz się zmienić. Mam dla ciebie radę, pilnuj się i postaraj nie mieć zbytnio kontaktu z tak brutalnymi działaniami, bo to źle dla ciebie skończy. Gdy reszta będzie walczyć, oddal się od nich i pozwól im działać. A teraz powrócisz do reszty.
Kiwnęłam głową, wtedy światło bardziej zabłysnęło i się znalazłam tam gdzie wcześniej byliśmy.
POV: Rose
Podbiegłam do niej i się przytuliłam, wiedziałam, że ona nie jest moją prawdziwą mamą, ale chciałam choć na chwilę poczuć matczyne ciepło. Poczułam jak jej ręce obejmują moje ciało. Po chwili odsunęłam się od niej i spojrzałam na nią.
– Rose, słońce nie mamy zbytnio dużo czasu. Myślisz, że to iluzja, wręcz przeciwnie. Tylko w ten sposób mogłam się tobą skontaktować.
– Więc to naprawdę ty? A dokładnie twoja dusza, bo ciało jest w zamku Shevekha.
– Zgadza się, dobrze zrobiłaś, zabierając moje ciało tutaj, ale w waszej drużynie jest zdrajca, uważaj i bądź czujna.
–Dobrze i chyba mam już pomysł, kto to może być. Mam pytanie, w jakim sposobem możesz ze mną się komunikować?
– Oj dziecko, to długa historia, że się zanudzisz. To jest bardziej rzecz dla martwych i pół martwych, ty nadal żyjesz więc tego nie potrzebujesz. Wróćmy do ważniejszych spraw. Musicie szybko ruszać do następnego królestwa, twój ojciec jest blisko za tobą i w każdej chwili może cię wyprzedzić.
– Dobrze, zrozumiałam. – nagle mama zaczęła znikać. – Co się z tobą dzieje?
– Czas się kończy, ale wiedz, że za niedługo się naprawdę spotkamy i nie zamierzam znikać. Do zobaczenia córciu, bądź silna dla mnie i dla Królestw.
Światło oślepło mnie, gdy otworzyłam oczy byłam w ostatnim pomieszczeniu grobowca. Tylko nie widziałam nikogo, czyżby nikt jeszcze nie przeszedł testu i jestem pierwsza. Przede mną pojawiła się strażniczka.
– Udało ci się skontaktować matką, za chwilę dołączysz do reszty. Zanim to nastąpi mam dla ciebie radę dotyczącą opanowaniem Legendarnego Miecza. Gdy już połączysz wszystkie fragmenty i poczujesz, że stworzenie w nim będzie chciało zapanować nad tobą, nie pozwól mu, nie wierz w żadne jego słowa na temat władzy, mocy i wolności. Podstaw mu się wtedy zdołasz objąć moc Miecza.
– Dziękuję za radę. – uśmiechnęłam się do niej, a ta odwzajemniła gest.
Znów otworzyłam oczy i wtedy ujrzałam wszystkich. Udało się im zdać test, kolejny fragment w naszych rękach. Następny przystanek: Królestwo Thurora.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top