ROZDZIAŁ XI

Obudziłam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Nic nie pamiętałam co się wczoraj... no chyba wczoraj, bo przypuszczalnie dzisiaj jest rano, ale nie mam pewności. Nie ważne nie będe się zastanawiać czy jest rano czy nie. Muszę wymyślić drogę ucieczki. Tylko jak skoro jestem przywiązana? I to do krzesła. Rozglądłam się wokołow i... Nic żadnych drzwi, okna ciemno wręcz czarno bym powiedziała. I co najciekawsze żadnych odgłosów, to chyba świadczy o tym, że zostałam sama. Idealny czas na ucieczkę. Zaczęłam się wyrywać aby poluzować sznurki ale nic ma marne. Z ust ściągnęłam taśmę w nieładny sposób ale co tam. Próbowałam wyjąć ręce, a ponieważ miałam chude bez problemu je wyjęłam. To teraz zostały mi tylko nogi, ale jak mam dłonie na wolności to z nóg zdjęłam, a właściwie rozwiązałam sznur. Wstałam z krzesłam i chodziłam po pomieszczeniu. Może zdawało się to dziwne ale żadnych drzwi ani żadnego okna. Zaczęłam tracić nadzieję, że stąd kiedyś wyjdę...
A co najgorsze... jeszcze tylko jeden dzień.
Po moim policzku spłynęła łza, a zaraz za nią druga i trzecia, czwarta...
Położyłam się na podłodze i na suficie zauważyłam coś w rodzaju wyjścia na strych. Od razu wstałam i zaczęłam doskakiwać do tego, ale niestety byłam niską osobą to wszystkie moje starania ma marne. Ale zaraz przypomniałam sobie, że w tym pustym pokoju nie jestem sama, przecież mam krzesło! Od razu je wzięłam i podsunełam do tego niby wejścia i udało mi się je otworzyć. Pociągnęłam do siebie uchwyt a może to klamka no niewiem ale w każdym bądź razie pociągnęła to coś. Gdy powiedzmy drzwi były już otwarte pozostawało mieć plan jak wejść tam do nich. Ale to była bułka z masłem po prostu stanęłam na górnej części krzesła i weszłam...
Aaaaaaaaa!!!! Jezus Maria aaaaaaaaa!!! Boże!!!!!

Już niebawem kolejny rozdział, pamiętaj zostaw * !

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: