19 • Hear the people call my name •

Dotarcie pod stadion narodowy z prawie godziny zamieniło się w dwie minuty. I im bliżej byliśmy, coraz bardziej nie chciałam wychodzić z auta. Przekroczenie progów obiektu oznaczało dla nas tylko jedno - kolejne kłamstwo, na które nie wiem, czy byliśmy gotowi.
Parking zapełniony był obcymi dla nas samochodami. Wśród nich brakowało auta Love'a. Nie mieliśmy żadnego konkretnego planu, po prostu zamierzaliśmy zachowywać się tak, jak te parę lat wcześniej. Tylko trochę bardziej doroślej. No, może.

- Gotowa? - Xavier uśmiechnął się, zerkając w lusterko po mojej stronie.

Dobrze wiedział, że wcale nie jestem gotowa. I on też nie był. Choćby nie wiem jak bardzo starał się to ukryć - poddenerwowany uśmieszek, załamujący się głos i drgające kąciki były jego słabym punktem.

- A ty? - zgrabnie odbiłam piłeczkę, patrząc wprost na niego.

Gdy zaparkował, ogarnęła nas głucha cisza. Oboje milczeliśmy przez dobrą chwilę, choć w naszych głowach wciąż wybrzmiewały echa wcześniej zadanych pytań.
Kątem oka dostrzegłam kolejny parkujący samochód. Przez moment również nikt z niego nie wychodził. Miałam wrażenie, że jego kierowca obserwuje auto Xavier'a. Po tylu latach wszystko było jednak już dla mnie możliwe. Nawet zwykłe przewrażliwienie. Rey Dark nauczył nas jednego - nie ufać nikomu, a przede wszystkim sobie samym.
I miał rację. Albo po prostu tak silnie wbił nam to do głowy, że nawet we własnym odbiciu widzieliśmy wrogów.
Minęły może dwie minuty, po czym z czarnego auta sportowego wyszedł Shawn Frost. A przynajmniej tak mi się miało wydawać.
Mimowolnie uśmiechnęłam się na jego widok. W końcu spędziliśmy ze sobą kawał czasu, gdy grałam razem z Raimonem. I chyba podświadomie dalej traktowałam go jako dobrego kolegę, choć w rzeczywistości mogło być zupełnie inaczej.
Pół zespołu znienawidziło mnie po ostatnim meczu między nimi a Akademią Aliea.

- Idziemy? - nawet nie zdążyłam zauważyć, w którym momencie Xavier odpiął pasy i uchylił drzwi.

- Trochę nie mamy wyjścia. - uśmiechnęłam się z przymusu.

Co Xavier odwzajemnił dokładnie tak samo.

- Nie no - zaśmiał się krótko. - Zawsze możemy jeszcze zwiać i więcej się tu nie pokazywać.

- Ta jasne. - uchyliłam swoje drzwi. - Już widzę jak przepuszczasz taką szansę.

- I vice versa.

Oboje wyszliśmy z auta, czując na sobie mocne, choć przyjemne promienie słońca. Na nasze szczęście na parkingu nie było żadnej żywej duszy, oprócz nas. A to znaczyło, że prawdopodobnie byliśmy ostatni.

- Vera, zaczekaj. - Xavier zaszedł mi drogę przy samym wejściu.

- Co jest? - zapytałam, patrząc na niego trochę niezrozumiale.

Jakiś nowy punkt scenariusza? Który swoją drogą i tak był dość prymitywny...
Xavier jednak stał tylko, z dziwnie troskliwą iskrą w oku.
Jakby nagle znowu stał się po prostu moim bratem.

- Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie ważne co tam zastaniemy, masz być dumna z tego, kim jesteś. Bo ja jestem z ciebie dumny Vera, serio.

Przerażające.
Przerażająco miłe. I niespodziewane.
Niekontrolowanie zaczęłam się śmiać. Nie z niego, nie nie. Tylko w taki sposób potrafiłam reagować na jego komplementy. Bo za dużo to ich sobie nie dawaliśmy.

- Wo, a tobie co tak nagle?

- No co? - Xavier był jednak jak najbardziej poważny. - To już własnej siostrze nie mogę powiedzieć, że jestem dumny?

- Z okazji Święta Lasu czy czegoś innego?

- Matko... - przejechał sobie dłonią po twarzy z zażenowania. - Dobra, wiesz co? Możesz o tym zapomnieć. Po prostu nie daj sobą pomiatać i chodź.

Dopiero gdy się odwrócił, dotarło do mnie jak bardzo dziecinnie się zachowałam.
Pewnych rzeczy nie udało mi się zmienić.

- Xavier! - czerwonowłosy zatrzymał się w pół kroku tuż przy drzwiach.

- No? - zapytał, nawet się nie odwracając.

Podeszłam do niego, kładąc na jego ramieniu dłoń.

- Też jestem z ciebie dumna. - uśmiechnęłam się do niego szeroko.

- Proszę cię, nie żartuj sobie. - westchnął, wywracając oczami.

- Nie żartuje. - złapałam go za rękę. - A teraz chodź. Przecież nie chcemy się spóźnić.

Kątem oka widziałam jak uśmiech wkrada się na jego twarz. I zaledwie chwilę później znika.
Weszliśmy do środka, oboje nie wiedząc, co nas czeka, ale z przekonaniem, że cokolwiek by to nie było, to my jesteśmy legendami młodzieżowej piłki nożnej w Japonii.

Pierwsze spotkanie, według wiadomości z e-maila, było zaplanowane w największej sali konferencyjnej na obiekcie. Jeszcze przed wyjazdem na studia graliśmy tutaj kilka ostatnich meczy. Jednak od tamtego czasu sam stadion, a przede wszystkim jego wnętrze, zmienił się nie do poznania. Widać było, że kasa z dofinansowań nie poszła na marne.
I dobrze.

Na trzecie piętro wjechaliśmy schodami ruchomymi. Tam większość ścian była oszklona, a kolejne drzwi dzieliły od siebie spore dystanse. Nasze miejsce docelowe znajdowało się natomiast na samym końcu, tuż obok kolejnych schodów, tym razem zwykłych. Przed wejściem stał jakiś mężczyzna, wyraźnie od nas starszy. Sądząc po jego ubraniu mógł być to jakiś ochroniarz, ale nie jestem tego pewna. W chwili, gdy sprawdzał nasze wejściówki, wymieniliśmy z Xavier'em szybkie spojrzenia. Jego jednak niestety nic mi nie mówiło.
Gdy mężczyzna oddał nam nasze karty i otworzył drzwi do sali, nie mieliśmy już pola do manewru odwrotu.
Musieliśmy stawić czoła naszym byłym przeciwnikom, rywalom, przyjaciołom.
Tego ostatniego obawiałam się najbardziej.

Pomieszczenie było naprawdę ogromne, jasne i przede wszystkim oświetlone naturalnym światłem wpadającym przez jedną z oszklonych ścian wychodzących na samo boisko.
Ale nawet jego wielkość nie uchroniła nas przed chwilą niezręczności i spojrzeniami prawie wszystkich zgromadzonych.
Już wcześniej ustaliliśmy, że nie będziemy się z nimi witać. Na sali nie było osób, które by nas lubiły. A przynajmniej tak to sobie wmówiliśmy, żeby nie czuć żadnej powinności. Co finalnie okazało się cięższe, niż myślałam. Szczególnie, gdy chodziło o ludzi, których darzyłam szacunkiem, bo byli naprawdę wspaniałymi osobami. I pewnie dalej są.
Mój wzrok chcąc nie chcąc poszybował w kierunku centrum stołu, przy którym stali Axel, Jude, Evans... razem z Joe i Davidem?
Ich widok sprawił, że przez moment zapomniałam gdzie jestem i z kim jestem. Xavier nie byłby dumny z tego, co chciałam zrobić, ale ta ostatnia dwójka to byli moi najbardziej zaufani koledzy z Akademii Królewskiej. Osoby, za którymi szczerze tęskniłam.
Choć skłamię, jeśli powiem, że nie tęskniłam za poprzednią dwójką. Która zmieniła się nie do poznania. Naprawdę, gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że tak właśnie będą wyglądać - nie uwierzyłabym. Axel przecież tak bardzo obawiał się farbowania włosów, Jude nigdy ich nie rozpuszczał i...

- Cześć wam! - Mark uśmiechnął się do nas, dokładnie tak samo, jak robił to dawniej.

Jakby wcale nie miał do mnie żalu.
A może faktycznie nie miał?
Niemożliwe. Nie, na pewno nie.
Poczułam jak Xavier lekko chwyta mój nadgarstek, żeby dać mi znać, że mam po prostu za nim iść, ale wtedy w mojej głowie narodził się nowy plan.
Dużo lepszy.

- Cześć Mark. Kopę lat, prawda? - odparłam z uśmiechem, który finalnie i tak wyszedł bardziej ironicznie, niż chciałam.

Teraz naprawdę wszystkie oczy skierowały się na mnie. Wiedziałam, że Xavier'owi się to nie spodoba.
Ale co z tego? Czy nie mieliśmy być aroganccy? Bezczelni?
Odzywając się ugramy więcej, niż gdybyśmy tego nie robili.

- Stanowczo za długo. - brunet, wciąż w swojej pomarańczowej opasce, podszedł do naszej dwójki z wyciągniętą dłonią.

Czego się nie spodziewałam.

- Miło poznać. - dodał, kierując się w stronę Xavier'a, którego wyraz twarzy wciąż był śmiertelnie nijaki.

Wiedziałam, że nie uściśnie jego dłoni. Duma mu na to nie pozwalała.

- Mnie niekoniecznie. - odparł tym swoim szorstkim głosem, po czym podszedł do jednego z wolnych krzeseł.

Ja natomiast, zostałam sama tettè a tettè z Markiem Evansem.
Chłopakiem, który pokazał mi, że piłka to przede wszystkim zabawa. Że to "coś" we mnie nie umarło. Czułam wobec niego dług. Ale nie byłam w stanie go spłacić.

- Dobrze cię widzieć. - powiedział ani trochę nie zmieszany postawą Xavier'a.

Prawdopodobnie właśnie tego się po nim spodziewał. Choć wiem, jak omylnie dobre pierwsze wrażenie potrafi zrobić mój brat.

- Myślałeś, że nie przyjdę?

- Tak. - do Evansa dołączył inny głos. Tuż za jego plecami wyrósł znikąd Axel Blaze, z iście kamienną twarzą. Kilka kroków obok niego stał Jude. David i Joe zostali na swoich miejscach, choć po ich ustach błąkały się uśmiechy. - Dokładnie tego się po tobie spodziewaliśmy, Foster.

No proszę, jak uroczo.

- Dzięki Blaze, ale nie przypominam sobie, żebym rozmawiała z tobą. - mruknęłam, patrząc prosto w jego oczy.

Zupełnie inne niż wcześniej. Pełne nienawiści, złości i wrogości.
Cóż, też niekoniecznie chciałam się z nim zobaczyć.

- Dajcie spokój. - wzrok Sharpa nie zmienił się natomiast ani trochę. Dalej był cholernie nieprzyjemny, gdy starał się mnie prześwietlić, nie wiem w jaki sposób.

- Jude ma rację. - Mark jak zwykle wiedział co powiedzieć. - Dopiero co się spotkaliśmy.

- I chyba zaczynam tego żałować. - mruknęłam, idąc w kierunku Xavier'a.

Jak zwykle miał rację. Trzeba było siedzieć cicho.
O dziwo nie czułam jednak z jego strony żadnej ofensywy. Po prostu analizował moje ruchy, próbując chyba wyłapać z nich sens, którego jak widać, nie było.

W tym samym momencie na salę wszedł ostatni zaproszony kapitan - Byron Love.
Blondyn, tak jak sądziłam, nie przywitał się z nikim, zajął ostatnie wolne miejsce po drugiej stronie stołu i obdarował nas jakimś zgorszonym spojrzeniem, które strasznie mnie rozbawiło. Xavier'a chyba też, bo na jego kamiennej twarzy niespodziewanie pojawił się, tak samo szybko, jak znikł, wymowny uśmiech.

- Cześć Foster. - po mojej prawej stronie wybrzmiał przyjemnie ciepły, choć od zawsze opryskliwy ton głosu.

Już na parkingu zdążyłam to rozgryźć.

- Cześć Aiden. - odpowiedziałam, uśmiechając się pod nosem.

Chłopak najwidoczniej nie spodziewał się, że zdemaskuje go tak szybko, sądząc po jego minie.

- Skąd wiedziałaś? - zapytał, zniżając głos. - Przecież...

- Shawn jest leworęczny. - Frost również się uśmiechnął. - Nie tylko oczy was różnią.

- Spostrzegawcza, jak zwykle.

- Daj mu wrócić. Chciałabym się z nim przywitać.

Uśmiech na twarzy chłopaka powiększył się, przez co poczułam nieprzyjemny chłód na karku.

- Z tym może być mały problem, bo widzisz...

- Jesteśmy wszyscy, tak? - donośny głos Sharpa przerwał mu, tym samym sprawiając, że wszelkie rozmowy na sali ucichły, a oczy wszystkich skupiły się właśnie na nim. - W takim razie możemy zaczynać.

- Co z kapitanem? - zapytał Caleb.

Nie liczyłam na spotkanie z nim. Po ostatnim meczu, podczas którego stanął w szeregach Reya Dark'a jako kapitan, sądziłam, że więcej nie zobaczę go w świecie piłki nożnej.
A tu proszę. Powołanie do reprezentacji Japonii. Ciekawe, bardzo ciekawe.

- Będziemy głosować. - odparł spokojnie Sharp.

Jednak nim zdążył wypowiedzieć kolejne zdanie, Byron wszedł mu w słowo.

- Po co? Niech najlepszy przejmie opaskę. Przynajmniej nie będzie wstydu.

- Chyba nie mówisz o sobie? - parsknęłam ironicznie, posyłając blondynowi złośliwe spojrzenie.

Chyba nawet za tym tęskniłam, choć obecna wersja Byron'a była sto razy lepsza, niż poprzednia.

- Błagam cię, Foster. Jestem trenerem najlepszej drużyny w kraju. Kto, jeśli nie ja?

Grał naprawdę dobrze. Tak samo jak Xavier, który pozostawał niewzruszony. A oboje przecież dobrze wiedzieliśmy jak bardzo nie lubi, gdy odbiera mu się zasługi. Szczególnie takie.

- Xavier. - powiedziałam zupełnie poważnie. - Idąc twoim tokiem myślowym, to Xavier jest ostatnim mistrzem naszej generacji.

- Tylko czy twój brat będzie w stanie poprowadzić drużynę, która nie jest mu bezwzględnie posłuszna i naćpana nie wiadomo czym? - głos Axela był bardzo szyderczy. Tak samo, jak jego uśmiech.

Widziałam to szybkie spojrzenie, które wymienił razem z Sharp'em. Musieli mieć jakiś plan. Tylko jaki?

- Nie mam pojęcia co masz na myśli. - Xavier nie wyglądał na wzruszonego.

- Nie masz pojęcia? - prychnął. - Aż tak ci wyżarło mózg od tego kamienia?

Ku mojemu i innych zdziwieniu Xavier zaczął się śmiać.

- I ciebie to bawi, tak?

- Nie. - czerwonowłosy wrócił do swojego poprzedniego wyrazu twarzy, jednak po jego ustach błąkał się ironiczny uśmieszek. - Bawi mnie twoja próba wytrącenia mnie z równowagi. Otóż, mój drogi, FFI już dawno temu udowodniło, że Genesis z dopingiem nic wspólnego nie miało. Więc radzę tobie i Sharp'owi zaprzestać tych durnych gierek, bo nic tym nie osiągnięcie. Naprawdę miałem was za o wiele mądrzejszych, gdy słuchałem historii Veronicy.

- Nie wiem, o czym mówisz. - Axel dalej próbował w to brnąć, jednak widziałam, że jest już na straconej pozycji. Jego dłonie mi go wydały, a konkretnie zabawa pierścionkami. Gdy się denerwował, zawsze musiał coś w nich mieść, żeby zniwelować stres.

Ale to Xavier przejął prowadzenie w tej grze. I wcale mnie to nie dziwiło.

- A ja myślę, że doskonale wiesz. Następnym razem przygotujcie się lepiej. - Xavier wstał ze swojego miejsca, wciąż mierząc się z Axelem morderczymi spojrzeniami. - Co do opaski kapitana - dajcie znać. Ja chętnie ją przygarnę i na pewno nikt tego nie pożałuje. - dodał, po czym tak po prostu wyszedł.

Tego etapu nie znałam. I szczerze mówiąc nie miałam pojęcia czy wyjść za nim, czy zostać, jednak druga opcja wybrała się za mnie sama.

- I co? Nie wybiegniesz za bratem? - Axel nie stracił panowania, jednak było mu do tego bardzo blisko.
Widziałam to. I wcale nie chciałam, żeby wybuchnął. Nie po to tu przyszłam.

- Nie. - odparłam. - Jesteśmy dorosłymi ludźmi i każde z nas decyduje za siebie. Jeżeli chciał, to wyszedł. - wzruszyłam ramionami.

- Czyli możemy kontynuować? - Jude wydawał się trochę poirytowany.

- Nie wiem co jeszcze chcesz kontynuować. - prychnął Axel, poprawiając swoją czerwoną marynarkę.

Blaze również wstał i wyszedł z sali, na co Jude westchnął ciężko, opuszczając bezsilnie ręce.

- Ahhh dramy. - Byron jako jedyny wydawał się czerpać satysfakcję ze swojego przedstawienia. - Jak mi tego brakowało. Normalnie czuję się jak w domu.

- Zarządzam dwadzieścia minut przerwy. - Jude odłożył na stół swoje notatki i ruszył w krok za przyjacielem.

Westchnęłam, wyciągając telefon z kieszeni spodni. Nie sądziłam, że od razu na pierwszym spotkaniu dojdzie do czegoś takiego. Było mi trochę wstyd.
Napisałam do Xavier'a o co chodzi, ale nie raczył mi odpisać. Pewnie prowadził. Miałam tylko nadzieję, że jednak później po mnie przyjedzie, bo nie uśmiechało mi się wracać do domu na pieszo.
A końca spotkania nie było jeszcze na horyzoncie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top