Na jego twarzy malował się jeden i ten sam chytry uśmiech.
- Zmienili wam przeciwników. - oznajmił z satysfakcją, która wcale mnie nie dziwiła.
Można powiedzieć, że nawet się tego spodziewałam. Musiał maczać w tym palce. Nie byłby sobą, gdyby pozwolił im mierzyć się z Królewskimi.
Zerknął na mnie spod tego swojego ponurego kapturzyska. Teraz nie miałam już wątpliwości, cieszył się z tego jak mało kto.
Wśród dzieciaków rozeszły się szepty zrezygnowania. Im też się nie dziwiłam. Szykowali się mentalnie na kogoś, z kim nie będzie im dane stoczyć meczu.
- Niby czemu? - zapytał zirytowanym głosem Xavier.
Przynajmniej teraz nie zawiódł mnie swoją reakcją.
Usotsuki zamruczał coś pod nosem.
- Nie wiem. - zaśmiał się beztrosko, znów przypominając mi w tym Byrona. - Ale wiem, że nie macie żadnego zastępstwa. Musicie poczekać na wynik meczu Raimona.
- Ciekawe, że akurat ich. - mruknęłam złośliwie, wciąż wbijając w chłopaka, miałam nadzieję, złowrogie spojrzenie.
- Nie moja wina, że mają najwcześniej mecz Veronico.
- Akurat, nie twoja. - dodałam, nim zdążyłam ugryźć się w język, łudząc się, że jednak mnie nie usłyszał.
I chyba właśnie tak się stało, gdyż nie odwrócił się ani na chwilę.
- Czyli meczu nie będzie? - do naszych uszu dobiegł głos Kastiela.
W duchu prosiłam, żeby to Xavier mu odpowiedział. Naprawdę nie chciałam psuć sobie tym jeszcze bardziej humoru.
- Nie. - odparł niezwykle chłodno. Chyba też podejrzewał kto stał za całą tą krzywą akcją. - Ale to nie znaczy, że rezygnujemy z treningu. Rozgrzewajcie się, do roboty. - Xavier klasnął w dłonie, kierując się w stronę ławki.
Z jego strony temat został zakończony.
Świetnie, że dla niego zawsze wszystko było takie prostolinijne. A przynajmniej na takie to kreował. Nie mogłam wiedzieć, co działo się w jego głowie. Zbyt dobrze nauczył się to ukrywać.
W krok za nim poszła cała drużyna, która już po chwili wykonywała kolejne polecenia trenera. Pomimo goryczy, nie wyglądali na jakoś bardzo zasmuconych. Może po prostu im to sprzyjało?
Spojrzałam w stronę Usotsukiego. Wciąż uporczywie stukał chudymi palcami o kolejne klawisze.
- Na mnie już chyba pora. - odrzekł sennym, lecz zadowolonym tonem. - Do zobaczenia później.
Nie miałam w planach tak po prostu puścić mu tego płazem.
- O nie mój drogi. - złapałam go za nadgarstek, powstrzymując tym samym od wyjścia ze stadionu. - Musimy pogadać.
- Czy to konieczne, Veronico? Mam dużo pracy do załatwienia przed waszym meczem.
- Nie obchodzi mnie to Usotsuki.
- Dobrze. - westchnął, luzując mięśnie. - Niech będzie. O czym chcesz rozmawiać?
~~
- I naprawdę tylko po to chciałaś, żebyśmy wyszli? - Usotsuki zaśmiał się w ten swój ironiczny, ale zarazem przerażający sposób. - To urocze, że tak się martwisz Veronico.
Czułam ciarki na całym ciele. Nikt nie denerwował mnie tak, jak on.
I Byron. Dalej nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę nie był on. Wszystko wskazywało właśnie na niego. Ruchy, postawa. Kiedyś wydawało mi się nawet, że pod kapturem widziałam pasmo blond kosmyków.
Może to naprawdę tylko paranoja?
- Nie wygłupiaj się tylko mi odpowiedz. Oboje wiemy, że odwołany mecz to nie przypadek. Chcę tylko wiedzieć co im zrobiłeś, czy to takie trudne?
Usotsuki przechylił lekko głowę. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Chwilę później zmniejszył dzielącą nas odległość, kładąc dłonie na moich ramionach.
- W takim razie posłuchaj jeszcze raz. Niczego. Nie. Zrobiłem. Nie mam pojęcia co stało się z drużyną Królewskich, okey? Nie wszystko kręci się wokół ciebie i twojego cholernego brata. - warknął, popychając mnie lekko w tył. - A teraz wybacz, ale mam pracę.
Mówiąc to odwrócił się napięcie, zabrał wcześniej pozostawiony na ławce laptop i odszedł w kierunku wejścia do skrzydła szkolnego. Nigdy nie przesiadywał z nami w gabinecie, pomimo, iż miał tam swój wydzielony kąt. Wolał trzymać nas na dystans, choć czasem wcale tego nie okazywał. Zachowywał się jak przyjaciel, stary znajomy... W mojej wyobraźni chyba aż za bardzo.
Chcąc nie chcąc był jednak na wygranej pozycji.
Jeszcze chwilę stałam zapatrzona w dawno już zamknięte drzwi. Białe światło rozlewało się po ciemnym korytarzu, tworząc w nim istnie grobową atmosferę. Dokładnie taką, jaką pamiętałam z lat szkolnych.
Nic się nie zmieniło. Może z wierzchu szkoła wyglądała na nowocześniejszą, ale jej głębia wciąż była jednym wielkim bagnem.
Nagle drzwi znów się otworzyły. Chwila minęła nim zarejestrowałam, że to wcale nie Usotsuki. Cień padający na podłogę nie miał kaptura. Posiadał natomiast włosy uwiązane w niezgrabną kitkę.
Przede mną stał Byron Love. Ten prawdziwy.
Na moment czas przestał istnieć. Powietrze i grawitacja zniknęły. Przekonałam się o tym, gdy nasze spojrzenia spotkały się na dłuższą chwilę. Moment, który znów mógłby trwać wieczność. Jego oczy nie zmieniły się ani trochę, wciąż były niezwykle hipnotyzujące.
Tak samo jak śnieżnobiała skóra, jak on sam. Sławetny boski chłopak.
Tym razem jednak potrafiłam otrząsnąć się wcześniej, niż w liceum. Jego magia tak nagle przestała działać. Albo przejął ją ktoś inny.
Niewiele myśląc odwróciłam się w kierunku stadionu. Jak zagubiony szczeniak chciałam po prostu odejść i udawać, że wcale go nie widziałam.
Dokładnie tak postąpiłaby Veronica sprzed laty. Jednak nie wiem czy zmieniłam się na tyle, by właśnie tak o sobie mówić.
No cóż.
- Cześć Foster. - to nie był już ten sam, wysoki głos, przez który wyzywali go od dziewczyn. Spoważniał.
Dorósł razem z nim.
- Cześć Love. - odparłam nie siląc się na żadną z emocji. Choć dwoiły się i troiły by tylko tak było. - Trochę minęło, co?
- Stanowczo za dużo.
Pod wpływem jego słów postanowiłam jednak znów się do niego obrócić. Wciąż stał w tym samym miejscu, choć na jego ustach tym razem malował się lekki uśmiech.
- Wyładniałaś. - dodał po chwili tym swoim nonszalanckim tonem.
Nawet nie wiem kiedy na moich ustach również pojawił się uśmiech.
- Ty też. - jakby to miało jakieś znaczenie.
Byron zaśmiał się krótko. Wciąż robił to w ten sam sposób.
- Daj spokój Veronico. - na moment znów zapadła cisza. - Pracujesz dziś?
Kiwnęłam twierdząco głową.
- Tak, mamy trening.
- Kiedy gracie?
- Jeszcze nie wiem. - westchnęłam. - Przed chwilą przełożyli termin. Królewscy wypadli z rozgrywek.
Byron uśmiechnął się szybko.
- Jak za starych, dobrych czasów, czyż nie?
Teraz to ja się uśmiechnęłam.
- Uwierz, że wolałabym nie. Byron a... - zawahałam się na moment. - Wiedziałeś, że będziemy pracować w tej samej szkole?
- Nie. Usotsuki obiecał mi niespodziankę. Jak widać bardzo miłą. Chociaż akurat wasz duet był ostatnim, którego się tu spodziewałem. Byłem pewien, że się rozeszliście.
- Życie bywa przewrotne.
- Bardzo przewrotne. - na jego ustach wciąż malował się uśmiech.
Szczerze mówiąc trochę go nie rozumiałam. Spodziewałam się, że nie będzie chętny do rozmowy. W końcu rozstaliśmy się w trudnych okolicznościach. Później żadne nie starało się o kontakt. Nawet gdy zobaczyłam go wtedy na imprezie, chciałam jak najszybciej uciec. Byłam pewna, że jest na mnie zły. Chociaż nie miałam pojęcia za co. On jako jedyny znał całą sprawę od a do z.
Ba, miałam nawet wrażenie, że ją rozumiał.
- O której kończycie?
- Nie wiem, pewnie dwie godziny zejdą. Ale Byron...
- Świetnie. Do zobaczenia później! - krzyknął odchodząc w kierunku sali treningowej.
Zapewne sam miał teraz zajęcia ze swoją grupą.
Westchnęłam, tym razem na dobre wracając na stadion.
Zapowiadał się ciężki dzień.
~~
Xavier chciał jeszcze coś załatwić z Usotsukim. Toteż gdy drużyna opuściła stadion, on sam zniknął przy pierwszej lepszej okazji. Czasem naprawdę zastanawiałam się, czy wiedziałam o chociaż połowie ich wspólnych planów. I coraz częściej przekonywałam się, że jednak nie. Usotsuki działał z nami na dwa fronty. Jeden rozgrywał ze mną, drugi z Xavier'em. Na różne, dopasowane pod nas sposoby. Mógł rozdawać karty. I chyba to w tym wszystkim najbardziej mu się podobało.
Władza.
Sama więc ruszyłam w kierunku wyjścia ze stadionu. I tak już wcześniej umówiliśmy się, że wrócę do domu później.
Dziwiło mnie, że nie zadawał pytań. Oczywiście, wcale mi tego nie brakowało, ale z drugiej strony wcale do niego nie pasowało.
Może sam miał jakieś plany?
Moje plany natomiast próbował trafić szlag. Szlag o imieniu Byron.
- Jak trening? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
- W porządku. Są trochę zawiedzeni, ale chyba rozumieją, że więcej niż my z tym nie zrobią.
Powoli kierowaliśmy się w stronę schodów. Drzwi jak nigdy otwarte były na oścież.
Nawet w najgorsze upały strażnicy pilnowali, żeby nikt ich nie otwierał.
A tu proszę, kolejne zaskoczenie.
- Veronico słuchaj... Wiem, że dawno się nie widzieliśmy i może to wyjść strasznie nachalne z mojej strony, ale czy moglibyśmy porozmawiać?
Kątem oka dostrzegłam stojącego przy poręczy Graya. Przyglądał się nam uważnie, ze stoickim spokojem wyrysowanym na twarzy. Choć w jego oczach tliło się coś innego. Coś, czego nie byłam w stanie wychwycić.
Na pewno nie w momencie, gdy nad uszami trajkotał mi Byron.
- Wiesz Love, bardzo chętnie, ale dziś mam już plany. - tym razem wymownie spojrzałam na czekającego niżej szarowłosego.
Uśmiech z twarzy Byrona spłynął w dość nienaturalny sposób.
- A... Ah, okey. - chyba było mu głupio, co przecież tak bardzo do Byrona nie pasowało. Jemu nigdy nie było głupio. Walczył o swoje do samego końca. - Masz kogoś? - zapytał niby retorycznie i mniej dominującym tonem.
Naprawdę nie wiedziałam co mam odpowiedzieć.
- Chyba tak. - odpowiedziałam z nieśmiałym uśmiechem, cały czas patrząc w stronę Graya.
Niecierpliwił się.
- Chyba?
- Byron to dość skomplikowane, ok? Obiecuję ci, że kiedyś porozmawiamy. Dobrze?
Kiwnął głową.
Od zawsze miałam do niego niepisaną słabość. Nawet po tylu latach nie potrafiłam przejść obok niego obojętnie. A właśnie takie scenariusze układałam sobie w głowie.
Zapomnieć. Nie czuć nic. Nie dać się nigdy więcej.
Nie wyszło.
Zbiegłam ze schodów zatrzymując się przed Gray'em. Jego ręka momentalnie wylądowała na mojej głowie delikatnie ją głaszcząc, a ciepłe usta złożyły szybkiego całusa na czole. Jeśli żołądek nie zaniknął mi po całym dniu nie jedzenia to właśnie wykonał podwójne salto w tył.
Nawet jeśli ów czułość miała być tylko na pokaz.
- Stęskniłem się. - wyszeptał nad moim uchem.
- Serio? - zapytałam tylko po to, żeby znów zobaczyć ten uroczy uśmiech.
- Serio. Chodź. Znalazłem nam świetną restaurację.
Jego dłoń wsunęła się w moją.
Czułam się jakoś pewniej.
Choć w moich plecach wywiercona była spora dziura zazdrości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top