1 ~ Płomień ~
- A ty co tak stoisz? - jego głos był niezwykle ciekawski.
Choć ton, którym do mnie mówił, płonął chłodem, mogącym jednym podmuchem ugasić rozpalone kilka metrów dalej ognisko.
Skutecznie zagłuszał rozmowy pozostałych gości nawet się o to nie starając.
A jednak go nie usłyszałam.
Ze znudzeniem przesunęłam palcem po ekranie telefonu. Nan od kilku minut nie była już dostępna, tym samym pozbawiając mnie ostatniej nadziei na przetrwanie nudnego spotkania.
Nawet przeglądanie mediów stało się bezsensowne, gdy trzeci już raz trafiłam na ten sam post.
Ognisko jednakże trwało w najlepsze, a zaproszeni goście w ogóle nie wyglądali na zmęczonych swoją obecnością. Cóż tu się długo rozwodzić, urodziny Jordana stały się istną kolebką ludzi, których widziałam pierwszy raz na oczy.
Oprócz jego samego, Shawn'a (który swoją drogą nie pałał do mnie jakąś większą nienawiścią) i mojego brata, którego udało mi się złapać pierwszy raz od półtora roku.
Naprawdę byłam głupia łudząc się, że miesiąc terapii pozwoli nam poprawić relacje. Teraz nie mieliśmy jej prawie w ogóle. Oboje studiowaliśmy w różnych miastach, pracowaliśmy. Czasem nawet zapominając o własnym istnieniu, choć brzmi to bardzo egoistycznie i wręcz dziwacznie.
Bo jakie rodzeństwo mogłoby o sobie zapomnieć?
A no, państwo Foster.
- Mówię coś do ciebie. - tuż pod moje nogi, które jako tako dostrzegłam jeszcze zza telefonu, doturlała się żółta piłka do siatkówki.
Mozolnie uniosłam wzrok znad wyświetlacza i leniwie (choć z wyczuwalnym stresem) zmierzyłam nim stojącą przede mną postać.
Długie, bordowe włosy związane miał w lekko niechlujną kitkę. Na jego nosie spoczywały leonki w smolistych oprawkach, zaś strój chłopaka wyróżniał się jedynie różowym nadrukiem na czarnym komplecie dresowym. Z twarzy nie zmienił się ani trochę, choć niektórzy twierdzą, że wydoroślał.
- Czemu nic nie mówisz? - powtórzył się, tym razem już o wiele wyraźniej.
Lub po prostu zwróciłam na to uwagę.
- A co mam mówić?
- No nie wiem. - westchnął ciężko. - Moglibyśmy porozmawiać. Nie widzieliśmy się ponad rok.
- Chyba nie bardzo mamy o czym. - mruknęłam, od niechcenia bawiąc się piłką.
Moja odpowiedź widocznie go nie usatysfakcjonowała, choć z twarzy chłopaka w dalszym ciągu nie schodził lekko tajemniczy, prawie niewidoczny uśmiech.
Naprawdę nie wiem co go tak cieszyło.
- To może chociaż zagramy?
- Nie jesteśmy dziećmi, zresztą to nie nasza piłka. - odpowiedziałam niemal od razu, próbując wybronić się od głupiego pomysłu.
Naprawdę nie miałam siły ani ochoty na jakiekolwiek głupawe zabawy. Gdyby to były urodziny kogoś innego - zapewne nawet nie kiwnęłabym palcem, żeby się na nich pojawić. Ostatni miesiąc, choć wolny od zajęć, był szczególnie wyczerpujący, a jedyne o czym marzyłam, to chociażby chwila odpoczynku zdala od ludzi.
Tydzień na Enoshimie miał mi to zagwarantować. Jak na razie bardzo nieudolnie.
- Myślę, że właściciele nie będą mieli nic przeciwko, jeżeli się dołączymy. Prawda Jordan?
Zza pleców Xaviera niespodziewanie wyłonił się sam jubilat z delikatnym, choć bardzo zadowolonym uśmiechem na twarzy.
- Jasne, że nie. Drobny meczyk dobrze nam wszystkim zrobi.
Zielonowłosy wydawał się wręcz zachwycony propozycją i nie było to żadnym wielkim zdziwieniem dla nikogo z nas. Dawno nie graliśmy, a już na pewno nie wszyscy razem. Piłka zleciała dalszy plan, pomimo, iż nasze zajęcia w jakiś sposób dalej się z nią pokrywały.
Wszyscy w końcu skończyliśmy jako dość znane i rozchwytywane w świecie piłki postacie.
Aczkolwiek w dalszym ciągu uważałam, że zdobyliśmy tę sławę w brutalny sposób i po części wcale nam się nie należała.
Dlatego zeszłam z boiska na parę lat. Żeby zapomnieli. Ale ludzie nigdy tego nie zrobili. Wręcz przeciwnie. Akademia Aliea zabłysnęła na arenie szkół stając się numerem jeden. Każdy dzieciak chcący grać w piłkę marzył o dostaniu się pomiędzy mury, których historia zapewne zmroziłaby niejednemu krew w żyłach. O tym nikt jednak nie mówił. Najważniejszy był popyt i coraz to nowsi kadeci. Staliśmy się potęgą. Wyparliśmy Królewskich, Raimon'a, Kirkwood i każdą inną szkołę, dotąd uważaną za potężną. Przy mocy meteorytu były niczym.
Szkoda tylko, że nikt nie wiedział jak działało stare Genesis. Nikt nie zdążył o tym napomnieć. Starzy gracze ukończyli szkołę, a drużyna przestała istnieć.
Obecnie nawet nie wiedziałam jak to tam wyglądało. Na pewno mieli trenujących, ale czy wyszły jakieś nowe drużyny? Choć pewnie gdyby powstały, byłoby o nich głośno. Media natomiast milczały, a poziom utrzymywała jedynie drużyna siatkarska, która na dobre zasłynęła rok po naszym odejściu.
- To chowaj ten telefon i gramy.
~~~
Od dobrych dziesięciu minut siedziałam na ciepłej trawie próbując uspokoić rozszalały oddech. Graliśmy przez jakąś godzinę, która w naszym mniemaniu przebiegła jak dosłownie kilka sekund. Naprawdę błogich sekund. Pomimo, że nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, bardzo dobrze wiedziałam co czuł w tamtej chwili Xavier. I choć było to lekko irytujące, raczej nam nie przeszkadzało. Ważne, że rozumieliśmy się chociaż na ten jeden, przedziwny sposób, który oboje kochaliśmy.
Naraz poczułam lekkie drganie w kieszeni na długości spodni. Drżącą dłonią (bo zwykle tak zachowywało się moje ciało, gdy dłużej nie ćwiczyłam) wyjęłam z niej telefon i odblokowałam ekran. Mimowolnie uśmiechnęłam się na widok dwóch nieodebranych wiadomości.
"I jak?
Rozmawialiście?"
Widząc na horyzoncie dwójkę uśmiechniętych chłopaków, zatrzymujących się na moment przy Shawn'ie szybko odpisałam jedyne "graliśmy w piłkę", po czym wyłączyłam telefon, żeby uniknąć niepotrzebnych pytań.
Tuż po chwili cała trójka stała w niewielkiej odległości ode mnie, wymieniając się uwagami dotyczącymi gry i popijając sok z papierowych kubeczków.
- Masz. - Xavier podał mi jeden nadprogramowy, trzymany przez siebie. - Mam nadzieję, że winogronowy ci jeszcze nie zbrzydł.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, przyjmując napój. Byłam pewna, że nigdy nie zwracał uwagi na moje marudzenie o wiecznej przewadze tego smaku w domu jak i szkole.
A jednak pamiętał.
Miło.
- To gdzie teraz studiujesz? - Shawn zajął miejsce naprzeciw mnie, równocześnie otwierając butelkę z piwem bezalkoholowym.
Tylko takie dostępne było na urodzinach Jordana, uparcie tłumaczącego coś mojemu bratu.
- Wróciłam z wymiany w Seulu. Robię filologię angielską z domieszką koreanistyki. - upiłam łyk soku. - Na Uniwersytecie Tokijskim. A ciebie gdzie wywiało?
- Zdałem na geografię Azji.
- Wow, nieźle. Nie wiedziałam, że cię do tego ciągnęło. - zaśmiałam się krótko.
- Spędziliśmy ze sobą za mało czasu. - na usta chłopaka wpłyną poddenerwowany uśmiech. - Przepisałem się po twoim odejściu na profil z geografią.
- Shawn... Wiesz, że to nie było z mojej woli, prawda? Wyjaśniałam ci już.
- Tak, wiem. - westchnął, wlepiając wzrok w coraz ciemniejsze niebo. - Po prostu do końca myśleliśmy, że jednak wrócisz do Raimon'a. Wybaczylibyśmy ci.
- Nie chciałam ryzykować. To nie było dobre rozwiązanie Shawn. Teraz tak mówisz, bo minęło kilka lat. A wtedy? Powiedz, czy wtedy nie miałeś mi tego za złe?
Zamilkł na dłuższy moment. I wcale mu się nie dziwiłam. Też pewnie nie wiedziałabym co powiedzieć. Czy chciałabym cokolwiek mówić. Nie wiem.
Niepotrzebnie zaczynaliśmy ten temat.
- Szczerze? - zapytał po chwili ciszy, podczas której słychać było jedynie fascynującą opowieść Jordana z jakiejś studenckiej imprezy.
Cieszyłam się, że w końcu się rozerwał, przestał wszystkim zamartwiać i nadmiernie analizować każdy ruch. W końcu wyluzował.
- Skończmy ten temat Shawn, nie zaprowadzi nas do niczego dobrego.
- O czym rozmawiacie? - Xavier zajął miejsce obok, również trzymając w dłoni piwo gruszkowe.
- Niczym takim. - rzuciłam, chamsko zlewając przy tym Shawn'a.
Nie uważałam tego za poprawny ruch, jednakże nie chciałam też słuchać wykładów dotyczących własnej przeszłości. Tłumaczenie tego jest bardziej wyczerpujące niż gra w piłkę.
Frost sprzedał mi niezbyt zadowolone spojrzenie, którego znaczenia nie potrafiłam jednak rozczytać. Zbyt szybko przeszedł na ukrywanie się pod maską sztucznego uśmiechu.
Czyli jednak był zły. Proste? Proste.
Z drugiej strony, nie zachowałam się dobrze. Miał prawo tak zareagować.
Ale kto by się tym przejmował?
- Na ile zostajesz? - tym razem to Jordan zabrał głos.
Jego wzrok był skierowany we mnie, przez co wywnioskowałam, że zostałam domniemanym adresatem pytania.
- Na Enoshimie jeszcze kilka dni. Później wracam do Inazuma Town.
- Nie jedziesz od razu do Tokio?
- Nie, nie. Chciałabym trochę od niego odpocząć. - zaśmiałam się gorzko. - Lubię to miasto, ale jest lekko zbyt duże jak na jedną osobę. A tu przynajmniej znam co drugą twarz.
Szkoda tylko, że te twarze zwykle zionęły w moją stronę paskudną niechęcią.
- A ty Xavier? - zapytałam rozumiejąc, że nawet tego nie wiem. Nie rozmawialiśmy ze sobą w ogóle o kwestii wakacji. - Jedziesz gdzieś?
Czerwonowłosy utkwił wzrok w butelce, uśmiechając się do niej tępo.
- W sumie to też miałem zostać trochę u Jordana, a później odwiedzić dom. - westchnął. - Dostałem propozycje grania w reprezentacji Japonii.
W jednej chwili poczułam jakby ktoś ścisnął mnie od środka i kilka razy potrząsnął finalnie uderzając o jakąś ścianę.
Mój brat miał reprezentować kraj. A ja dowiadywałam się tego dopiero po fakcie.
Cholernie bolało.
Rzuciłam okiem po całej reszcie. Również nie wyglądali, jakby wiedzieli o tym od dawna, co szczególnie zdziwiło mnie w przypadku Jordana. Jeśli nie powiedział nawet jemu, to coś musiało być na rzeczy. Pytanie tylko co.
- Żartujesz? - zapytał ściszonym głosem Shawn. Przez cały czas wpatrywał się w Xaviera z niemałym podziwem.
Czerwonowłosy pokiwał przecząco głową.
- Zgodziłeś się? - zapytałam, próbując znaleźć w bladej twarzy chłopaka jakąś podpowiedź.
Zero. Nic. Zbyt dobrze potrafił się maskować.
Sam w końcu mnie tego uczył.
Znów zaprzeczył.
- Nie rozmawiałem jeszcze z nimi o tym. Dali mi czas do namysłu. Za dwa tygodnie mam się stawić w siedzibie zarządu i wtedy podjąć decyzję. - westchnął ciężko, jakby żałował, że ktokolwiek się w ogóle do niego odezwał. - Za cholerę nie wiem czy to dobry pomysł. - upił łyk, krzywiąc się nieznacznie.
- Żartujesz? - Shawn wlepił zdziwione oczy w czerwonowłosego. - Przecież to szansa życia! I ty się jeszcze zastanawiasz?
Xavier westchnął ciężko, delikatnie kręcąc szyjką butelki. Prawdopodobnie wiedziałam skąd u niego to zatroskanie, choć nie do końca je rozumiałam. Shawn miał rację. Xavier dostał szansę jedną na milion. Z drugiej strony - musiałby przez jakiś czas mierzyć się z falą krytyki, która spłynęła na niego, Genesis - nas wszystkich. Myśleli, że używaliśmy kamienia, co przecież było nieprawdą. Żadne badania nie wykryły w naszej krwi dopingu ani innych dziwnych substancji, jednak wspaniałe media postanowiły to pominąć, tytułując wszystkie drużyny oszustami.
Jeżeli jego stan był taki, jaki myślałam, że był, to naprawdę lepiej jeżeli nie tykałby się gry w zespole. Dla jego własnego dobra.
- Nie rozumiesz Frost. - mruknął, ukradkiem spoglądając na mnie i Jordana. - Nie powinienem...
- Nie pieprz głupot Xavier. Przecież widziałem jak grasz. Jesteś chyba najsilniejszym napastnikiem w Japonii i uważasz, że nie powinieneś? Czy ty siebie w ogóle słyszysz?
- To nie takie proste, jak myślisz. Bycie najsilniejszym nie oznacza lubianym. Muszę się jeszcze nad tym poważnie zastanowić.
- Masz czas. - Jordan delikatnie poklepał jego ramię.
- Dokładnie. - dodałam ściszonym tonem. W zasadzie nie wiem czego się obawiałam rozmawiając z nim, ale stres i speszenie sięgały zenitu. - Niezależnie czego byś nie wybrał, zrobisz to dobrze.
Xavier na dłużej spotkał się ze mną spojrzeniem, czemu towarzyszyły nasze nieśmiałe, pełne niepewności, ale też ciepła i otuchy uśmiechy.
- Dziękuję Veronico. - jego oczy błysnęły znajomymi iskrami.
Może te wakacje nie będą takie złe?
Chwilę później siedzieliśmy na chłodnej już trawie tylko we dwójkę, ślepo wpatrując się w taniec płomieni. Iskry lecące znad ogniska wyglądały tak magicznie i hipnotyzująco, że nie sposób było oderwać od nich wzroku.
- Cieszę się, że znowu się widzimy. - głęboki i spokojny głos Xaviera rozwiał ciszę pomiędzy naszą dwójką.
Dalej jednak baliśmy się jakkolwiek na siebie spojrzeć. Wciąż nie jestem do końca pewna dlaczego.
Może po prostu w ogóle się nie znaliśmy? Może właśnie to stawiało pomiędzy nami zburzone na jakiś czas mury?
- Ja też.
Tęskniłam zanim. Chociaż czasem potrafił być bezdusznym dupkiem. Cholernie brakowało mi go u boku. Nie tylko jako brata, ale osoby, która miała na mnie jakikolwiek wpływ. Jako kogoś, kto kształtował nieustannie mój charakter i podejście do niektórych spraw. Jako rywala, z którym mogłabym porównywać swoje osiągnięcia.
Niby właśnie za to go znienawidziłam. A jednak tak bardzo mi tego brakowało.
Chłodna dłoń delikatnie dotknęła tej mojej, jeszcze bardziej lodowatej.
- Chcesz? - zapytał, wskazując głową na do połowy wypity już napój gruszkowy.
- Nie lubię gruszek cepie. - ironicznie uśmiechnęłam się sama do siebie, dalej obserwując figlarne płomyki, odbijające się w okularach chłopaka.
Też się uśmiechnął.
Zupełnie tak, jak kilka lat temu.
---------
Zaczynamy
13.09.2021r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top