Przez Szachy do Serca
Gdzie. On. Jest. Gdzie do cholery jest mój pamiętnik. Jeśli ktoś go przeczyta to już po mnie! Przecież tam głównie pisałam o ... Muszę go znaleźć!
Moje dormitorium wyglądało jak po przejściu tornada albo innej katastrofy. Właśnie przeszukiwałam ponownie swój kufer, kiedy w drzwiach stanęła Ginny.
- A co tu się stało – zapytała zszokowana.
- Mój pamiętnik... - powiedziałam, ale ona nadal miała na twarzy wymalowane niezrozumienie - ...zniknął.
- Jak...jak to zniknął, przecież nikomu nie dajesz go nawet dotykać – odpowiedziała.
- Ale go nie ma, przeszukałam całe dormitorium...nie ma – usiadłam na najbliższym łóżku – Ginny, jak go ktoś przeczyta... – spojrzałam na nią spanikowanym wzrokiem.
Usiadła koło mnie i przytuliła.
- Nic się nie martw, wszystko dobrze się skończy, zobaczysz. Znajdziemy go – pocieszała mnie.
Jak to dobrze mieć w niej najlepszą przyjaciółkę. Nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Jako jedyna potrafiła mnie postawić do pionu.
- Na początek się uspokój – rozkazała, a ja wzięłam jeden głęboki, ale uspokajający wdech – przypomnij sobie, gdzie go ostatni raz widziałaś.
- Dziś rano zapisywałam w nim swój...sen – na wspomnienie sobie dzisiejszego sennego marzenia lekko się zarumieniłam, co nie uszło uwadze Rudej – potem zostałam zawołana, bo zaczynało się śniadanie – mówiłam, starając sobie przypomnieć jak najwięcej detali – trochę się zasiedziałam i nie schowałam go tam, gdzie zawsze, tylko wzięłam ze sobą do Wielkiej Sali.
- Może po drodze Ci wypadł?- zapytała Ginny.
- Na pewno nie, bo Ron zapytał mnie, czy mam plan zajęć i jak spojrzałam do torby, to tam nadal był – powiedziałam, chowając twarz w dłoniach.
- Więc na zajęciach też go miałaś – dopytywała.
- Tak, przez wszystkie zajęcia bezpiecznie tam był, bo co chwilę sprawdzałam – przyznałam.
- A co zrobiłaś potem?
- Poprosiłam Rona, by zaniósł moją torbę do Wieży, ponieważ McGonagall mnie wezwała do siebie na zebranie prefektów i od tamtej pory go nie widziałam – byłam bliska płaczu.
- Uspokój się – nakazała mi Ruda – czyli Ron miał go ostatni, tak?
- No...nie do końca, bo powiedział, że dał moją torbę Patil, bo sam nie mógł wejść do środka, a Parvati powiedziała, że tylko położyła ją na moim łóżku i poszła się spotkać z Seamusem – rzekłam zrezygnowana.
Siedziałyśmy w ciszy pogrążone we własnych myślach, do chwili, gdy usłyszałyśmy, jak Gryfoni w Pokoju Wspólnym skandują: Ron, Ron, Ron.
Będąc pełną zły przeczuć, ruszyłam w stronę skandujących współdomowników, a Ginny ruszyła zaraz za mną. Moje przeczucia się sprawdziły, gdyż na samym środku Pokoju Wspólnego stał Ron, który w tej chwili siłował się z...moim pamiętnikiem!
- RON – krzyknęłam, a cały tłum zamilkł, wyczekująco wpatrując się w to chłopaka, to w nią.
- Tak, Hermiono? – zapytał na pozór niewinnie. Ja jednak wiedziałam swoje.
- Możesz mi wyjaśnić, skąd masz MÓJ pamiętnik – byłam bardzo zła...Ooo...i to jak.
- On jest Twój? – jego sztuczne zdziwienie w głosie nawet idiota by wyczuł – nie wiedziałem.
- Ukradłeś go jej – wtrąciła się Ginny, której twarz miała podobny odcień co włosy.
- Może tak, może nie – jego cyniczny uśmieszek z radością bym starła tarką.
- Oddaj mi go – starałam się brzmieć spokojnie, ale w środku się gotowałam ze złości.
- Jeśli się ze mną umówisz – rzekł, a ja już wiedziałam, o co mu chodzi.
Moje relacje z najmłodszym synem Weasleyów ochłodziły się po tym, jak dałam mu kosza w minione wakacje. Niby uzgodniliśmy, że wszystko zostanie po staremu, ale Ron nagle zaczął, przebierać w dziewczynach jak w skarpetkach, rzucając mi spojrzenia mówiące, że powinnam żałować, że go odepchnęłam.
Chociaż, jakby się mocniej zastanowić, to dziewczyny zmieniał częściej niż swoje śmierdzące skarpetki, na które w Gryffindorze mówiono „narkozy".
Byłam wściekła. Nie...to za mało powiedziane. On chciał mnie szantażem zmusić, bym poszła z nim na randkę. Już niżej upaść nie można.
- Chyba sobie kpisz i o drogę pytasz – odparłam walecznie – już Ci mówiłam, że nie masz na co liczyć.
- No to Ty nie masz na co liczyć, jeśli chodzi o to – demonstracyjnie poruszając ręką, w której trzymał moją książeczkę.
- Ronaldzie, to jest moja własność – rzekłam dobitnie, na co on tylko się roześmiał.
Zaczynał mi działać bardziej na nerwy niż Malfoy.
- Oddam Ci ją, jak pójdziesz ze mną do Hogsmeade – powiedział pewnie.
- Ron, daruj sobie i wymyśl coś innego, inaczej napiszę do mamy, co Ty wyprawiasz – krzyknęła zdenerwowana Ginny.
Bardzo się cieszyłam, że stanęła po mojej stronie, a nie brata.
- Dobra – mruknął niezadowolony i się zamyślił. To jak się złośliwie uśmiechnął, było nie do pomyślenia – Musisz mnie ograć w szachy czarodziejów, by odzyskać swoje brudne sekreciki.
Gdy tylko to powiedział, otwarłam usta z niedowierzania.
- Ale ja nie potrafię grać – krzyknęłam zdesperowana.
- To nie mój problem, ale znaj moje dobre serce. Masz czas do niedzieli. Podczas śniadania zrobimy mały turniej i jak wygram, to wybierzemy się na cudowną...„randkę" – powiedział, sugestywnie poruszając brwiami.
Następnie wyszedł przez dziurę za portretem. Tłum rozszedł się usatysfakcjonowany przedstawieniem. Czułam się jak w amoku, gdy Ginny prowadziła mnie na kanapę przed kominkiem.
- Nie martw się, Hermiono. Ja i Harry już coś wymyślimy – zapewniła.
- Ginny, to nic nie da. Ron jest dobry tylko i wyłącznie w tej grze w przeciwieństwie do mnie, bo to jedyna rzecz, z którą sobie nie radzę. Nie mam najmniejszych szans – ponownie schowałam twarz w dłoniach – chyba nie będę miała innego wyjścia, jak tylko iść z nim do tego miasteczka.
- Nie poddawaj się, kochanie – powiedziała, delikatnie ściskając mi dłoń dla otuchy – Zabezpieczyłaś go tak bardzo, że go nie otworzy.
- On może nie, ale ktoś inny to może, a ja jestem skończona – mówiłam załamana.
- A to niby dlaczego? – zapytała, a ja odleciałam myślami do pierwszego tygodnia szkoły. Do momentu, w którym zaczęły się wszystkie moje wstydliwe myśli, które są teraz w posiadaniu Rona.
~~*~~
Wracałam wtedy z biblioteki do Wieży Gryffindoru. Miałam tyle książek, że ledwo co widziałam. Właśnie miałam skręcać, by wejść na ruchome schody, kiedy w jednej chwili starałam się nic nie upuścić, a w drugiej leżałam już na bolących czterech literach. Książki były porozrzucane dookoła, a naprzeciwko mnie w podobnej pozie co ja znajdowała się osoba, którą, miałam nadzieję, przez cały czas omijać szerokim łukiem.
Draco Malfoy.
Kiedy tylko na mnie spojrzał, byłam pewna (tak samo, jak osoby które przystanęły, by zobaczyć przedstawienie), że obelgi będą płynęły z jego ust jak bystry strumyk górski.
Nic takiego się nie stało. Wymruczał tylko pod nosem:
- Granger, jeszcze tylko jej mi teraz brakowało.
- Ciebie też miło widzieć – mruknęłam mimowolnie pod nosem, licząc, że nie usłyszał.
Szybko zebrał się z ziemi i co wprawiło mnie w osłupienie, zamiast odejść w spokoju, to wyciągną w moją stronę dłoń, bym mogła się podnieść.
- Czy Ty się dobrze czujesz? – zapytałam zgryźliwie, a ten tylko przewrócił teatralnie oczami.
-To ja tu staram się być miły i uprzejmy, a Ty zgrywasz taką wredną małpę. Bardzo nieładnie – ironia ociekała, aż z jego wypowiedzi – pozwolisz sobie w końcu pomóc? – powiedział wyzywająco.
Byłam w głębokim szoku, ale z wielką nieufnością chwyciłam jego dłoń. Była zimna, ale delikatna. Mieszkanie w zimnym lochu oraz brak konieczności pracy robiły swoje.
Jednym pewnych szarpnięciem postawił mnie na nogi.
Wszystkim dookoła opadły z wrażenia szczęki. Draco Malfoy, osoba, która gardziła mugolakami, bez żadnego przymusu pomaga osobie z niemagicznej rodziny. Jeszcze większy szok wywołał, kiedy zaczął zbierać z ziemi moje książki.
Także schyliłam się, by pozbierać moje skarby, ale kątem oka obserwowałam chłopaka. Był inny, niż pamiętałam. W Jego oczach nie było pogardy czy obrzydzenia jak zazwyczaj. Intuicja podpowiadała mi, że powinnam zachować spokój na granicy obojętności, by nie spowodowań niechcianego wybuchu.
Kiedy została ostatnia książka, oboje wyciągnęliśmy po nią dłoń. Chłopak jednak szybko cofnął swoją i wstał ostatecznie z podłogi, a ja po zabraniu jej poszłam w jego ślady. Już chciałam wziąć od niego resztę, kiedy odsuną się, bym nie mogła ich dosięgnąć.
- Nie ma mowy, Granger. Nie puszczę cię samej, zwłaszcza że masz bardzo ograniczone pole widzenia — na jego wypowiedz, uniosłam w zdumieniu brwi do góry — jeszcze byś wpadła na Filcha, albo gorzej...na Panią Norris — zaśmiał się firmowo i ruszył w stronę schodów.
Przyznaję się, zachichotałam z żartu, od razu siebie za to ganiąc. Nie wiem czemu, ale ruszyłam za nim, by iść w ramię, w ramię. Szliśmy w milczeniu przez długi czas, co było dla mnie nie do wyobrażenia. W końcu przepuszczał taką sposobność wyżycia się na mnie i to bez świadków. Kiedy już zaczęliśmy się zbliżać do mojej Wieży, spojrzałam na niego.
Wyglądał, jakby bił się z myślami. W głowie dudniło mi jedno pytanie i ciekawość wzięła górę.
- Czemu mi pomagasz? – zapytałam.
Zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią, aż zaczął wolno.
- Bo chciałem z Tobą porozmawiać, a na zatłoczonym korytarzu szybko stalibyśmy się sensacją i nie mielibyśmy spokoju.
- Racja – przyznałam – a po co chciałeś rozmawiać akurat ze mną? – zaciekawiłam się.
On w odpowiedzi westchnął zirytowany, że zadaję mu, dość głupie pytania.
- Bo jak inaczej miałbym Cię przeprosić? – powiedział znużonym głosem.
Zatrzymałam się gwałtownie tuż przed portretem Grubej Damy. Nie mogłam w to uwierzyć. ON chce przeprosić MNIE?!
-Że co? – wyjąkałam z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
Podszedł do mnie bliżej, stanął naprzeciwko i wziął głęboki oddech.
- A więc tak, Granger. Chcę Cię przeprosić za to, że przez tyle lat byłem taką wielką gnidą...
- Delikatnie powiedziane – wtrąciłam.
Widziałam, jak stara się grać opanowanego i jak wiele go to kosztuje. W końcu jest niewyobrażalnie dumnym czystokrwistym arystokratą, który w tej chwili przyznaje się do błędów.
- Masz racje – przyznał niechętnie – ale w tej chwili naprawdę żałuję, tego, co robiłem. Chce zacząć od nowa – wyznał, a w jego oczach widziałam determinację – a do tego potrzebuje mieć czyste sumienie – od kiedy jego oczy były takie piękne i szczere? Zaraz, że co? O czym ja myślę? – a Ciebie skrzywdziłem chyba najbardziej, więc Tobie należą się moje największe przeprosiny – zakończył i spojrzał na mnie z wyzwanie w oczach.
To nie mogło być prawdą, ale było, bo ciągle czułam ból kości ogonowej. Draco Malfoy, który od pierwszej klasy mnie prześladował za moje pochodzenie, przeprosił mnie za swoje wredne zachowanie.
Jedna część mnie mówiła, bym go w tej chwili wyśmiała. Była to bardzo kusząca możliwość. Nawet bardzo, ale druga część w mojej głowie przypomniała sobie, co zawsze mówiła mi mama, kiedy byłam mała.
„Dar wybaczania ma olbrzymią siłę, kochanie... i oczyszcza duszę, lecząc nie tylko tego, kto otrzymuje, ale i tego, kto daje wybaczenie. To najcenniejszy dar, jaki możemy podarować, a nie wymaga żadnego wysiłku, ale trzeba pamiętać, że prawdziwe wybaczenie jest bezwarunkowe. Nie musimy rozumieć, czy zgadzać się z innymi, żeby im wybaczyć. Możemy tylko mieć nadzieję, że zrozumieli swój błąd."
Patrząc na niego, mogłam z łatwością zauważyć, że czuję prawdziwą skruchę pod skorupą, którą mi pokazuje. I to mi wystarczyło. Postanowiłam iść za głosem mojej kochanej mamy.
Uśmiechnęłam się do niego czule, na co odpowiedział zdezorientowaniem w oczach.
- Przyjmuje przeprosiny i wybaczam Ci, Malfoy.
Nie widziałam jego reakcji na moje słowa, ponieważ bez słowa zwinęłam od niego resztę książek, tracąc zdolność widzenia otoczenia. Podałam ledwo słyszalnie hasło Grubej Damie, która przypatrywała się nam z zaciekawieniem, po czym weszłam do środka.
Od tego czasu minęło parę tygodni.
Jednakże zmiana jego zachowania wciąż wzbudzała niepokój wśród uczniów, gdyż nie wiedzieli, jak mają się w takiej sytuacji zachowywać.
Blondwłosy chłopak zmienił się, jak my wszyscy, ale jego zmiana była największa. Coraz częściej widywałam go w bibliotece, a coraz rzadziej w towarzystwie dziewczyn, które tylko marzyły, by na nie spojrzał, nie mówiąc już o czymś więcej.
Nie wiem, czy to były moje omamy, czy rzeczywistość, ale na posiłkach, na zajęciach czy też podczas nauki w moim ulubionym miejscu, zawsze miałam wrażenie, że on się ciągle na mnie gapi, ale kiedy się odwracam, on zawsze patrzy gdzieś indziej. Chyba wariuję.
Zapewnię ktoś, zapytałby się, co mi do tego, a niech się gapi, na zdrowie i tym podobne. Niestety z dnia na dzień, coraz częściej przyłapywałam się na tym, że szukam jego niewiarygodnie jasnej czupryny oraz obserwuje go, kiedy tylko nadarzy się okazja, a w snach...ach...lepiej nie mówić, o czym opowiadają moje nocne mary z nim w roli głównej.
Od jego przeprosin chyba się nim zauroczyłam, a to mi się nie podobało. O NIE! Najgorsze jest jednak to, że te wszystkie myśli, sny i fantazje o Malfoyu znajdują się, bardzo dokładnie spisane w moim pamiętniku, który zabrał Ron z mojej torby i, na dodatek, nie chce mi go po dobroci oddać.
To było właśnie najdziwniejsze w tym roku szkolnym.
Ron po tym, jak się został bohaterem wojennym, stał się nie do poznania. Kiedy zorientował się, ile dziewczyn się nim teraz zainteresowało, jego nadmierna pewność siebie mogła konkurować z (już nie tak bardzo) rozbujanym ego pewnej tlenionej fretki. Zachowywał się tak, jakby chciał przejąć tytuł Casanovy szkoły, a co najdziwniejsze Draco Malfoy, który do tej pory nosił to miano, w ogóle się tym nie przejmował.
Malfoy wciąż był arystokratyczny, pewny siebie, zabójczo przystojny, ale jednak inny. Przestał obrażać i prześladować. A przeprosiny, którymi mnie obdarował, sprawiły, że mimowolnie się nim zainteresowałam w innym kontekście, niż powinnam.
~~*~~
- Ziemia do Hermiony, o czym Ty tak myślisz – wyrwała mnie Ginny z moich myśli.
- O moich wpisach – powiedziałam równie czerwona co włosy Weasleyówny.
-To są wpisy dotyczące jakiegoś chłopaka, prawda – powiedziała, a ja tylko ze zrezygnowaniem kiwnęłam głową. Nie miałam już psychicznie siły, by zaprzeczać.
- Ha!...- krzyknęła radośnie, wprawiając mnie w osłupienie – wiedziałam, że ktoś wpadł Ci w oko. Kto to? Gryfon, Krukon czy Puchon? – zapytała z entuzjazmem, który znikał z czasem, kiedy nic nie mówiłam. W końcu zrobiła zdumioną minę – Ślizgon?! – szepnęła przejęta.
Od niechcenia kiwnęłam tylko głową, przykładając dłonie do ust i nosa.
- Mam nadzieję, że to nie Zabini, bo on mi się podoba – rzekła Rudowłosa.
Od dawna było wiadome, że ciągnie ją do niego. Najciekawsze jest jednak to, że i ona nie jest mu obojętna, o czym świadczy jego nieporadność, kiedy Ginny jest w pobliżu.
- To nie Zabini – wydusiłam z siebie.
- To dobrze – widziałam, jak się rozluźnia – i chyba nie Malfoy, nie – spojrzała na mnie, oczekując zaprzeczenie. Kiedy się go nie doczekiwała, to na jej twarzy zaczęło malować się przerażenie – Prawda? – spoglądając na moją minę, mogła łatwo stwierdzić, że trafiła– trzeba odzyskać Twój pamiętnik! Ron Cię zabije, jak się dowie. Co tak siedzisz? Idziemy znaleźć Harry'ego!
Poczułam tylko, jak chwyta mnie za rękę i ciągnie w stronę wyjścia.
~~*~~
- A niech to – westchnęłam do chłopaka, z którym byłam zmuszona grać w głupie szachy czarodziejów i ciągle z nim przegrywałam – Harry to nie ma sensu. Jestem w tym beznadziejna.
Siedziałam razem z nim oraz Ginny od obiadu w Wielkiej Sali, gdzie próbowałam się czegokolwiek nauczyć, a kolacja miała być już za półtorej godziny, co było równoznaczne z końcem ćwiczeń. Koniec ćwiczeń równał się z Pa Pa pamiętniczku lub witaj randko.
- Próbowaliśmy przekonać Rona, by zmienił zdanie, ale nawet groźba Pani Weasley nic nie dała — powiedział przybity.
Byłam załamana. Sobota wieczór, a ja nie zrobiła żadnych postępów.
- A niech cię, Ron – krzyknęłam zła i bliska płaczu.
- Nie łam się, Hermiona – powiedziała łagodnie Ginny – nie możesz tracić wiar...wiar...o rany – w tej chwili patrzyła na coś nad ramieniem Harry'ego.
Szybko się spojrzałam w tamtą sprawdzić, co takiego wprawiło moją przyjaciółkę w osłupienie. I bardzo źle zrobiłam, bo zobaczyłam samego Dracona Malfoya idącego w naszą stronę. Teraz nie miałam co liczyć na jakiś progres.
Ci, co także siedzieli w Wielkiej Sali i zauważyli, jak idzie on do stołu Gryffindoru, jakby był jego własnym, przypatrywali się, czekając na coś ciekawego. Ze szokiem obserwowałam, jak siada koło Harry'ego, który nie był tym zachwycony. Teraz już rozumiałam reakcje Rudej, zwłaszcza że poznała mój wstydliwy sekret. Cholera...
- Malfoy, czego tutaj szukasz – warknął Harry.
- Akurat jestem tutaj do Granger, a nie do Ciebie, Potter – kiedy powiedział, że jest tu do mnie, poczułam motylki w brzuchu. O...Ooo... - więc z łaski swojej, zamknij jadaczkę.
- A o co chodzi? – wtrąciła Ginny, widząc, że Harry ma zamiar jeszcze coś powiedzieć.
Spojrzał na nią podejrzliwie, doszukując się jakiegoś podstępu. Ja natomiast parzyłam, jak osoby będące w Sali się nam uważnie przysłuchują.
- Jeśli już musisz wiedzieć, Weasley, to McGonagall, kazała mi znaleźć korepetytora, by podciągnąć się z Transmutacji i Zaklęć – powiedział znudzonym głosem.
- Co mi do tego? – spytałam na pozór obojętnie, ale w środku liczyłam na to, że będę mogła się z nim spotykać, nawet jeśli miałyby być to tylko korki.
- Dyrektorka zaproponowała mi Ciebie, chodząca skarbnico wiedzy i liczyłem na Twoją pomoc – uśmiechną się w moją stronę władczo.
- Niby czemu miałaby Ci dawać korki, komuś takiemu jak Ty, Tleniona Fretko – rzekł Harry. Widać było, że mu nie ufał.
- A może, zamiast mnie obrażać, to najpierw wysłuchacie co mam do zaproponowania w zamian za te korki – powiedział lekko zirytowanym tonem.
- Ach tak, czyli masz coś, czego chce — spytałam z udawaną ironią. Nie mogłam dać mu się poznać, że z wielką ochotą dawałabym mu te korki, nawet nie mając z tego nic w zamian.
- Właśnie tak – zaczął tym samym tonem co poprzednio, ale potem wziął głęboki oddech i zaczął mówić spokojnej – Słuchaj, nawet do Slytherinu doszły słuchy, o Twoim pamiętniku zabranym przez Łasicę oraz jego żałosnym szantażu – cała szkoła wie, że mnie szantażuje. Cholera – widziałem też, jak grasz Ty i jak gra On. Nie masz najmniejszych szans z nim wygrać, ale cóż, jeśli się zgodzisz mi pomóc poprawić oceny z Zaklęć i Transmutacji na OWTM-ty, to w zamian nauczę Cię jak grać wystarczająco dobrze, by wygrać z Łasicą, bo patrząc, jak Potter się za to zabiera, nie wróżę Ci sukcesu, a z Wróżbiarstwa też nie jestem zbyt dobry – powiedział, a w jego oczach dostrzegłam szczerość.
Harry już chciał coś powiedzieć, ale ubiegła go Ginny.
- Ona się zgadza.
- Co?! – krzyknął Harry.
On nie mógł uwierzyć, że tak łatwo „oddaje" mnie Malfoyowi (Oj...gdybyś wiedział czemu, Harry, to byś przez lata zbierał szczękę z podłogi i długo być mi nie wybaczył)
Zamyśliłam się na chwilę. Może to dobry pomysł? Odzyskałabym swoje wstydliwe sekrety, a korki to nie jest nic wielkiego. Miałabym sposobność, by pobyć z nim sam na sam i trochę go poznać. Poza tym to Ślizgon, a oni zawsze ma jakieś asy w rękawie.
- Zgoda, ale mam jeden warunek – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Jaki – spytał od niechcenia.
- Odzyskam pamiętnik, nawet jeśli przegram z Ronem – powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Uśmiechną się do mnie po ślizgońsku, a w oczach rozbłysły podejrzane iskierki.
- Naprawdę myślałaś, że tego nie wziąłem pod uwagę. Wystarczy, że grać będziecie tutaj, Wielkiej Sali, resztę zastaw mnie – rany, jak mi się podoba ten jego uśmiech. Ogarnij się, kobieto.
- Skąd możemy mieć pewność, że nie oszukasz jej – Harry ciągle dopatrywał się podstępu z jego strony.
Malfoy wyprostował się i spojrzał wyzywająco na mojego przyjaciela.
- Dobra, Potter, oto akt dobrej woli z mojej strony. Uważaj na to, co jesz i pijesz, ponieważ Parkinson zmieniła obiekt westchnień ze mnie na Ciebie, a wczoraj widziałem, jak przemyca amortencje do swojego dormitorium.
Było to nawet zabawne, jak szybko kolory z twarzy Wybrańca odpłynęły.
- Chyba pójdę do Slughorna po odtrutkę na tę miksturę, tak na wszelki wypadek – i już go nie było.
Tak panie i panowie, Harry Potter, od zakończenia wojny, najbardziej boi się zostać... napojony eliksirem miłość. Wprost komiczne.
- A skoro już jesteśmy w temacie spiknięć to...- Malfoy wyciągną z kieszeni kopertę i podał ją Ginny – nie wiem, skąd Diabeł wiedział, że Cię spotkam, ale kazał Ci to przekazać.
Z wielkim zdziwieniem, otwarła kopertę i przeczytała jedyne zdanie na kartce, spojrzała na zegarek. Pisk, jaki się z jej ust wydobył, rozniósł się echem po pomieszczeniu, a Ginny w kilka sekund znikła mi z zasięgu wzroku.
I tak oto zostałam sama Malfoyem.
- To, co – zapytał z cynicznym uśmieszkiem, takim innym niż ten, którym obdarzył mnie Ron. Jego był bardziej...uroczy – zaczynamy naukę?
~~*~~
- Arr... patrzysz na figury jak na jakieś czarno magiczne przedmioty, które rozwalają się bez sensu – rzekł zirytowany blondyn, kiedy znowu po trzydziestu minutach, nie zrobiłam żadnego postępu.
- Bo one rozwalają się bez sensu – krzyknęłam, zwracając całą uwagę pobliskich osób w Wielkiej Sali na stół, przy którym uczyłam się grać. Dobrze, że Rona tu nie było – po co ja się na to w ogóle zgodziłam? – zapytałam samą siebie.
- A po to, by nie dać satysfakcji Ryżemu – oświecił mnie znudzony Malfoy.
Jakiż on był w tej chwili irytujący, że też musiałam się zgodzić na nasz układ. Że też to ON musiał mi wpaść w oko.
- Dobra, zacznijmy od początku – zamyślił się, opierając brodę o rękę — Trzeba zmienić twoje nastawienie – zaczął ze zrezygnowaną miną – Wiesz, kto wymyślił szachy czarodziejów.
- Założyciele Hogwartu – powiedziałam pewnie, jak zawsze, kiedy ktoś mnie o coś pytał.
- Racja. Czarodziejskie szachy wynaleźli założyciele naszej szkoły – przyznał — A wiedziałaś też, że nadali jej symboliczne znaczenie? – spojrzałam na niego zaskoczona, ale się tym nie przejmował, tylko kontynuował, wskazując na szachownicę – Gra ta miała na celu nadanie konkretnych wartości domom, które w założeniu miały ze sobą współpracować. Działać jak w zegarku. Los jednak napisał inną historię – dodał z ironią.
Zwiał głęboki wdech, po czym położył swoją bladą dłoń na Królu i Hetmanie
– Dwie najważniejsze figury. Przywódcy. Krukoni. Mieli prowadzić społeczność czarodziei do potęgi dzięki swojej mądrości i inteligencji – blondyn teraz położył palec wskazujący i serdeczny na figurach obok – gońce mają symbolizować Puchonów, Doradców, którzy pomagają dostrzec wady i zalety konkretnych sojuszy. Czy warto się z kim zaprzyjaźniać, czy też nie – jego aksamitny głos spowodował, że po moim ciele przechodziły przyjemnie dreszcze. Wskazał swoimi bladymi palcami kolejne figury, a jego wyraz twarzy stał się dumny – Natomiast skoczkowie mieli symbolizować Ślizgonów – teraz już wiedziałam, czemu się puszył – Nam przypadła rola strategów, dowódców, który mieli za jak najmniejszą cenę wynieść, jak najwięcej korzyści dla naszej społeczności – następnie wskazał po kolei na jedną, a potem drugą wieżę – Te figury symbolizują was, Gryfonów, którzy, jak te wieże, mają stać na straży bezpieczeństwa, a w razie konieczności o nie walczyć. Pionki natomiast stanowią nieważną część magicznego świata. Taka była pierwotna koncepcja, jak powinna wyglądać nasza szkoła i relacje między jej uczniami – patrzyłam prosto w jego stalowo-niebieskie oczy, które mnie w tej chwili niewiarygodnie zahipnotyzowały – A teraz spróbuj zagrać zgodnie z nową ideą i mnie pokonać – zakończył swój wykład.
Malfoy zaczął przygotowywać piony do następnej gry. Ja natomiast starałam się jak najszybciej wyrzucić z głowy myśl, że wystarczyła jedna opowieść, żeby mi zaimponować. Cholera...jak ja mam wytrzymać z nim korki, bez rzucenia się na niego. Cholera jasna...
Blondyn spojrzał na mnie z wyższością w oczach oraz ze swym firmowym uśmieszkiem, który był nawet przyjazny. Nie wiem czemu, ale pod wpływem tego wzroku się zarumieniłam. Następnie wskazał mi gotową do gry szachownicę.
Już miałam się ruszyć, kiedy się do mnie odezwał.
- Wyobraź sobie, że to nie pozbawione życia figury – patrzał mi prosto w oczy, a ja mogłam z nich odczytać zdecydowanie i wielką pewność siebie – tylko Krukoni, Puchoni, Ślizgoni i Gryfoni. Że to prawdziwa mapa taktyczna i że od podjętych przez Ciebie decyzji zależy czyjeś życie. Nie dam Ci taryfy ulgowej. Musisz wygrać tę partię, jakby od niej zależało życie Twoich przyjaciół. Rozumiesz? – zapytał.
Jego determinacja przelała się na mnie i zdecydowanie kiwnęłam głową.
Gra się rozpoczęła.
Wczułam się i to bardzo, może ciut za bardzo. Każdy zbity przez niego pionek to niewinne stworzenie, które zginęło z rąk śmierciożerców. Zbity goniec to był mały Puchon, którego nie znałam z imienia. Nie mogłam pozwolić, by wygrał.
Grałam zdecydowanie, kilka razy przemyślałam jakiś ruch, zanim go wykonałam. Tak samo, jak to robiłam pół roku temu. Od czasu do czasu spojrzałam na niego. Był bardzo skupiony. Mówił prawdę. Nie miałam taryfy ulgowej.
- Szach Mat – odezwał się, czym zwrócił na siebie mój wzrok. Jego cichy szept przypominał mi delikatny szum wiatru – Wygrałaś.
Obudziłam się całkowicie na ostatnie słowo.
Wygrałam? Spojrzałam uważniej na plansze. To prawda. Jego król był zamatowany przez mojego Hetmana i dwie Wieże.
- Wygrałam...wygrałam!...WYGRAŁAM!!! – zerwałam się z ławki i zaczęłam krzyczeć.
Blondyn patrzył na mnie z rozbawieniem.
No cóż, tańcząca ze szczęścia Hermiona Granger, która na co dzień jesz lekko sztywna to niecodzienny widok.
- Czyli uczciwą część naszego planu mamy za sobą – powiedział i bez zbędnego ociągana ruszył do wyjścia.
A mnie zamurowało. Szybko zebrałam szachownicę i pobiegłam, by go dogonić.
- Co to znaczy „uczciwą część" – spytałam, kiedy w końcu się z nim zrównałam.
- Granger, to chyba oczywiste, że ja nie gram fair. Nawet list, który dałem Rudej, nie został napisany przez Diabła – zaśmiał się, a we mnie zaczęło się gotować.
- To niby kto go napisał? – zapytała ostro, na co on tylko się bardziej zaśmiał.
- To chyba jasne, że ja. Mam dość ciągłego wysłuchiwania Diabła, jaka to ona jest cudowna i wspaniała. Niech to mówi, tylko nie mnie, a jej – już chciał odejść, kiedy znów go zatrzymałam.
- Co ty w ogóle zrobiłeś? – byłam zdezorientowana.
- A to, że kazałem Zabiniemu czekać na mnie na Wieży Zachodniej, bo niby miałem mu coś do pokazania, ale zamiast mnie pojawiła się tam Ruda – rzekł dumnie, następnie już chciał odejść, ale mu się coś przypomniało – a co do planu, to zanim zaczniesz odwracać uwagę Rudego, ogrywając go, postaraj się tak go zmanipulować, by pokazał Ci, gdzie Twoją książkę ma schowaną, bym nie musiał dotykać go bardziej niż to konieczne do buchnięcia jej.
Następnie po prostu poszedł w stronę schodów prowadzących do jego Pokoju Wspólnego.
Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
~~*~~
Z duszą na ramieniu szłam na śniadanie.
Wczoraj jak wróciłam do Pokoju Wspólnego, zastałam Harry'ego kurczowo trzymającego butelkę z antidotum na eliksir miłości. Pierwszy raz odkąd pamiętam, to ja zaproponowałam kilka partyjek gry, korzystając z ciągłej nieobecności Rudzielca.
Jaki było jego zdziwienie, że w ciągu godziny Malfoy zrobił ze mnie wybitnego gracza.
Natomiast Ginny, trajkotała o tym, że musi jakoś mu podziękować za niezapowiedzianą randkę z obiektem jej westchnień. Z dwojga złego wolałam to od wypytywanie mnie, jak mi z nim „poszło".
~~*~~
Kiedy miałam już wejść do Wielkiej Sali, jakaś niewidzialna siła mnie zatrzymała, nie mogłam zrobić żadnego kroku. Co, jeśli przegram, a Malfoy nie zdoła mu zabrać pamiętnika? Co, jeśli wygram, ale Ron nie wywiążę się z umowy, a Malfoy mnie wystawi? Co, jeśli...
- Czemu tam nie wchodzisz? – usłyszałam przy moim uchu, a moja dusza, która i tak była poza ciałem wyleciała w powietrze na kilka mil.
Gwałtownie się obróciłam i ujrzałam tam blondyna w barwach domu węża, który patrzył na mnie wyczekująco.
- Właśnie...właśnie miałam wchodzić – powiedziałam wciąż z kołacącym sercem, po tym, jak mnie wystraszył.
- Tia...jasne – następnie wepchnął mnie do środka.
Rozejrzałam się po Sali. Czułam w kościach, że powinnam iść w stronę grupy ludzi, którzy starali się, polemizować kto wygra.
- No idź, a nie stój, jak jakaś sierota – znowu usłyszałam jego szept oraz poczułam delikatne pchnięcie.
Niepewnie szłam w tamtą stronę. Dean Thomas był pierwszym, który mnie zauważył, potem już wszyscy się we mnie wpatrywali. Uniosłam dumnie głowę i usiadłam naprzeciwko Rona, przed którym leżał już szachownica.
- A jednak raczyłaś przyjść – mruknął Weasley – to gdzie chcesz pójść, Trzy Miotły czy tamtejszy pokój – było mi nie dobrze na myśl, że kiedyś był moim przyjacielem.
Co sława może zrobić z człowieka.
- Ani jedno, ani drugie, bo cię pokonam – rzekłam pewnie i spojrzałam na Malfoya, który stał obok Harry'ego, za Ronem.
Niech Ci pokarze, gdzie ma książkę – mówił jego wzrok.
- No pewnie, jeszcze czego – zaśmiał się, jakbym powiedziała żart roku.
- A gdzie jest mój pamiętnik, Ronaldzie – gdyby wzrok mógł zabijać, leżałby już na ziemi. Wstrętna Łasica.
- A tu – wyciągnął moją książeczkę z kieszeni i położył koło szachownicy, ale tak bym nie mogła jej wziąć. Nawet dobrze, mniejsze ryzyko niepowodzenia „buchnięcia".
- To co? Gramy? – zapytałam.
- Białe zaczynają — i gra się rozpoczęła.
Miałam niezłą frajdę patrzeć, jak jego pewność siebie ulatuje, gdy dzięki mojej taktyce, stworzonej przez Malfoya zaczynałam przenosić szalę zwycięstwa na swoją stronę.
Co jakiś czas zerkałam na Ślizgona, który rzucał mi zadowolone spojrzenia. Nie minęło pół godziny, kiedy mogłam dumnie powiedzieć:
- Szach i Mat, Ronaldzie.
Najpiękniejszą wygraną była jednak mina Rona, kiedy zorientował się, że przegrał, że go ograłam w jego grze, że znów jestem w czymś lepsza od niego.
- Że co...że jak, ale jak to – pytał, nadal nie mogąc uwierzyć, że przegrał. Był przecież niepokonany.
- A tak to, Ron – powiedział spokojnie Harry – Hermiona wygrała, oddaj jej pamiętnik.
- Niech się nim wypcha – krzykną i tyle go było.
Poczułam niewyobrażalną ulgę. Wygrałam. Odzyskałam swoją własność. Już miałam po nią sięgnąć, ale zauważałam, że nie ma jej tam, gdzie zostawił Ron. Wtedy przypomniało mi się, że miał go zabrać Malfoy, ale jego też nie było. O NIE...akurat ON bez problemu go otworzy.
Ruszyłam z miejsca jak poparzona, wpadając przy wyjściu na Ginny, która całowała się z Zabinim.
- Hej, ostrożnie – powiedziała – podobno wygrałaś. Gratuluję.
- No dokładnie – wtrącił Diabeł – pewnie to zasługa Smoka.
- No tak – przyznałam – a nie widzieliście go może przypadkiem?
- A co już Ci tęskno? – zaśmiał się Zabini – Skoro tak, to właśnie wyszedł na błonia i...
Reszty nie słuchałam, tylko wyleciałam z Zamku. Całe szczęście, że dziś był jeden z tych jesiennych dni, w których nie były jeszcze potrzebne kurtki, a ja założyłam gruby sweter.
Od razu dostrzegłam jego jasne włosy, pod wierzbą, pod którą siadywałam razem z przyjaciółmi. Ponownie puściłam się biegiem.
Kiedy znalazłam się niedaleko niego i mnie zauważył, zdjął zaklęcie zabezpieczające i otworzył go na pierwszej stronie. Nie... Nie!...NIE!!!
- Miałeś go tylko buchnąć i mi go oddać, czy to jest dla Ciebie za skomplikowane – krzyknęła mu prosto w twarz. Ten jednak tylko się roześmiał i wstał z ziemi.
- Nie, Moja Droga – ton, którym to powiedział, przyprawił mnie o bardzo przyjemnie dreszcze – umawialiśmy się tylko, że nauczę Cię lepiej grać od Wypłosza, zabranie Twojego pamiętnika było bonusem, ale o oddaniu go Tobie nie było mowy.
Uwaga na przyszłość: umawiając się ze Ślizgonem dokładnie dobierać słowa. Cholera...
- A oddanie mi go nie może być kolejnym bonusem – uśmiechnęłam się uroczo, mając nadzieję, że to coś pomoże.
- Hymm... Nie – mruknął z zadowoleniem wypisanym na twarzy.
- To, czego chcesz – zapytałam zrezygnowana.
- Ciebie – powiedział bez ogródek. On chciał mnie?
- Że co? – gdyby nie stał trzydzieści centymetrów ode mnie, nie usłyszałby mnie. Byłam w nie małym szoku.
- Chce Ciebie, chce móc Cię w każdej chwili przytulić, pocałować... - mówił takim zmysłowym głosem, że bałam się, że to sen — odkąd mi wybaczyłaś pod Wieżą Gryffindoru, nie mogłem od Ciebie oderwać wzroku. Ciągle nawiedzałaś mnie w myślach oraz w snach. Gdy tylko się dowiedziałem o Twoim pamiętniku, zacząłem obmyślać plan. Wcale nie mam problemów w nauce, to był tylko pretekst, byś się zgodziła ze mną przebywać. Podobasz mi się, Granger – zakończył, mając swój firmowy uśmiech na ustach.
Ja, za to, nie mogłam się powstrzymać i zarzuciłam mu ręce na szyję i szybko pocałowałam. Kiedy się oderwałam, dotarło do mnie, co zrobiłam i spłonęłam rumieńcem tak jak jeszcze nigdy w życiu, a ten tylko się szelmowsko uśmiechną i przyciągną bliżej. Przez chwilę wpatrywał się mi w oczy, by po chwili złożyć mi na ustach najsłodszy i najdelikatniejszy pocałunek, jaki doświadczyłam.
Moglibyśmy tak trwać wiecznie, gdyby nie to, że zabrakło mi tchu.
Skradł mi jeszcze jeden buziak i oparł swoje czoło o moje, trzymając mnie ciągle w ramionach.
- Marzyłem o tej chwili, wiesz – rzekł cicho, nie chcąc psuć tej chwili.
Na jego słowa tylko mocniej się w niego wtuliłam.
- To może dziwne, ale ja od tamtej chwili też zaczęłam o Tobie marzyć – szepnęłam.
- Czyli, bez przeszkód pójdziesz ze mną na randkę do Hogsmeade? – zapytał ze szczerym uśmiechem.
- Oczywiście...Draco, ale pod warunkiem, że oddasz mi pamiętnik – zaśmiałam się cicho.
- Stoi – zaśmiał się i jeszcze raz mnie pocałował.
~~*~~
Wystarczył skradziony pamiętnik i brak talentu gry w szachy, bym odnalazła swojego księcia z bajki. Chyba nigdy nie byłam tak szczęśliwa, jak wtedy, gdy bez skrupułów pocałowaliśmy się na oczach całej szkoły na czele z Ronem
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top