Rozdział 8


Ocknęłam się nad ranem.Nie jestem pewna, która może być godzina. Jedyne światło wpadało przez małą szparę w ceglanej ścianie i dzięki niej mogłam stwierdzić, że jest około szóstej rano. Dzisiaj był poniedziałek, będę musiała się pokazać w szkole, ale najpierw muszę jakoś wstać i doczłapać do domu. Gdy próbowałam jakimś sposobem wstać, moje całe ciało zaczęło krzyczeć, ale ja tylko zacisnęłam zęby i ruszyłam naprzód. Sąsiadów w okolicy żadnych nie było i nie mogli się skarżyć na nagą, poobijaną dziewczynę przechodzącą przez podwórko. Jak już znalazłam się na patio, poczułam wielką ulgę, że najgorsze za mną, jednak nie pomyślałam o schodach, które prowadzą do mojego pokoju.

Przysięgam, że już nigdy nie będę miała pokoju na górze, pomyślałam, kiedy trzy schodki były już za mną. Jeśli dalej będę szła takim tempem to na pewno nie zdążę na pierwszą lekcję, a i tak już opuściłam tydzień szkoły, który muszę usprawiedliwić. Nie mam pojęcia ile ton makijażu będę musiała nałożyć, aby zamaskować te sińca, ale już czuję się brudna.

Jak byłam już u siebie w pokoju, wzięłam ciuchy i udałam się do łazienki. Większość czasu spędziłam właśnie w niej, zmywając z siebie brud pozostawiony po tacie i innych świństwach oraz na upiększaniu się. Kiedy moja twarz zaczęła wyglądać jak u porcelanowej laleczki, tylko w wersji emo, udało mi się zerknąć na resztę ciała. Na każdym możliwym centymetrze skóry były siniaki i inne rany. Niektóre krwawiły, a inne zmieniały kolory. Ich nie ukryje, żadna tona tapety. Wzięłam najbardziej zakrywające ciuchy, jakie tylko znalazłam w szafie i zaczęłam je zakładać. Nie szło mi to za dobrze. Krzywiłam się, syczałam i jęczałam w każdej sekundzie. Po około godzinie udało mi się już przygotować. Minęło następne trzydzieści minut zanim zeszłam na dół. Około godzinie dziewiątej wyszłam z domu. Lekcja zaczęłam już o ósmej i zanosi się na to, że wyrobię się dopiero na trzecie zajęcia. Akurat będzie to matematyka, nie powiem, cudownie.

Jazda autobusem zajęła kolejne dwadzieścia minut i w szkole zjawiłam się równo z dzwonkiem. Uczniowie zaczęli się wylewać z klas falami. Próbowałam ich unikać, jak tylko mogę. Każdy najmniejszy ruchy, dawał mi kolejną dawkę bólu, ale musiałam tu być. Nic nie poradzę.

Niedaleko mnie zauważyłam blond czuprynę Hemmmingsa. Modliłam się, aby chociaż on mnie dzisiaj nie dołował. Niestety zbliżał się do mnie, wraz z trójką swoich przyjaciół.

- Katya... - usłyszałam jego delikatny głos.

- Czego ?! - warknęłam.

Nie bawiłam się w gierki. On mnie nienawidzi, tak było zawsze i nie pozwolę, aby to się zmieniło.

- Chciałem zapytać jak się czujesz?

Spojrzałam się na niego zdezorientowana. Czyżby wiedział?

- Dlaczego pytasz? - zapytałam podejrzliwie.

- Nie było cię prze tydzień w szkole, wcześniej trafiłaś do szpitala i teraz dopiero przyszłaś. To chyba oczywiste, że się martwię.

- No właśnie nie. Nienawidzimy się, pamiętasz?

Od odpowiedzi uratował go dzwonek.

- Pogadamy na przerwie. - powiedział i poszedł do klasy.

Przez moment przez myśl mi przeszło, aby uciec na wagary, ale w moim stanie chodzić się nie da, a już nie mówiąc o sprincie, jaki musiałabym wykonać zwijając się stąd.

Więc, westchnęłam tylko i jakoś poczłapałam na matematykę.


******************************************

Krótki, ale jest :)

Wolicie krótsze, ale częściej, czy dłuższe rozdziały, ale w większym odstępie czasu?

Zostaw po sb ślad :D

Dla cb to moment, a dla mnie wielka motywacja :*

Pozdrawiam,

Klaudia :***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top