❤️

Wiem, że bardzo spóźniony, ale trudno. Świąteczny morwin na Walentynki. Fluff. Wszystkie nawiązania (awans, zamiana, brak Gilla, herbatka, etc.) były relevant gdy je pisałom, okok.

Wesołych Walentynek kochani <3

Bez korekty drugiej osoby, więc za błędy przepraszam.

Enjoy!

~~~~

Popipopipipopipo
Popipopipipopipo
Popipopipipopipo
Popipopipipopi--

— Czego, kurwa? — warknął, wzdychając przesadnie głośno.

— Tobie też życzę wesołych świąt, Erwin. Mam istotną sprawę.

— Gibbs? — mruknął lekko zdziwiony Erwin. Myślał, że ma jego numer zapisany. W końcu w jego umyśle był to obecny wróg numer jeden. Nadal nie wybaczył mu bezczelnego flirtu z jego byłym mężem.

— Ta. Możesz... Weź ogarnij Grzecha, dobra? — odparł policjant po chwili wahania. Najwidoczniej poświęcił nieco czasu nad kontemplacją czy na pewno Erwin Knuckles jest najlepszą opcją.

— A co mu jest? Wiesz, debilizmu nie wyleczysz, więc nie wiem czy zdołam mu z czymkolwiek pomóc — prychnął.

— Rozchorował się i idiota przyszedł na służbę, zamiast leżeć w łóżku — westchnął Jethro. — Wiem, że jesteś poszukiwany, ale pójdźmy na układ. Upewnisz się że Gregory się wykuruje, a ja chwilowo zawieszę ci tę notatkę. Wypiszę mu zwolnienie chorobowe do końca roku, w końcu święta już za rogiem. A w styczniu dobrowolnie stawisz się na komendę, dobra?

— Tak, tak, jasne.

Obaj wiedzieli, że Erwin nie wywiąże się z tego zapewnienia, ale z Montanhą musiało być na tyle źle, że Gibbs nawet nie naciskał. Knuckles delikatnie zmartwił się tym, w końcu rzadko kiedy policja posuwała się do tak radykalnych kroków. Zdrowie kochanka interesowało go bardziej, niż chciałby to przyznać. Mimo tego, nie potrafił sobie odmówić złośliwości.

— A dlaczego ty się nim nie zajmiesz? Na pewno by docenił twoją pomoc w dojściu do zdrowia — prychnął z jadem w głosie.

— Nadal nie wiem o co właściwie jesteś tak zazdrosny — westchnął Gibbs. — A właściwie to dlaczego. Mniejsza. Aktualnie kłóci się z połową funkcjonariuszy, że jest zdolny do sprawowania służby. Biedaczek zaraz się wywróci, ledwo stoi na nogach, ale z rosnącą temperaturą, rośnie mu i upartość. Czekam w lobby.

Nim Erwin zdołał odpowiedzieć, policjant się rozłączył. Knuckles przeklął pod nosem. To on się rozłącza pierwszy, a nie na odwrót! Choćby za taką zniewagę musiał zajechać na Mission Row. A przy okazji może "porwie" Grzegorza, może będzie miał przy sobie pistolet policyjny. Kolejny sprzęt Montanhy do kolekcji... tak, tylko dlatego wypełni prośbę Gibbsa. Tylko. Dlatego.

Kilka chwil później był już na miejscu. Wyszedł z samochody i skierował się do lobby komendy. Zastał w niej kilku policjantów. Większość z nich patrzyło z politowaniem, rozbawieniem, bądź ze zmartwieniem na kapitana i szefa policji; ten pierwszy starał się utrzymać drugiego w miejscu, co było ciężkie gdyż ten usilnie starał się wyrwać. Montanha nie wyglądał najlepiej. Był nienaturalnie blady na całej twarzy, poza niezdrowymi rumieńcami na policzkach. Ogólnie wyglądał jakby zaraz miał paść z nóg. Mimo to, uparcie wykłócał się z Jethro.

— Gibon, zostaw mnie do cholery jasnej, albo cię zdegraduje! — warknął wściekły. — Z chuja spadłeś? Przyszedłem na godzinkę, dwie, do mojej pierdolonej pracy! Dostałeś awans i już ci się w głowie poprzewracało!

— Cóż to za zgromadzenie — bąknął Erwin, wodząc wzrokiem od miotających się policjantów, przez kręcącą się w kółeczko Meliskę, po szepczących braci Stream.

— Pastor?! — Głowa Gregorego wykręciła się pod dziwnym kątem, by móc spojrzeć Knucklesowi w oczy. — Co ty tu kurwa robisz... Gibbs, do kurwy nędzy, puść mnie! A siwego dziada niech ktoś aresztuje, debil jest poszukiwany. Kulfon pierdolony. Nie powinno cię tu być.

— Dostaliśmy polecenie o chwilowe wstrzymanie poszukiwania — odchrząknął Tyson. Gregory spojrzał na niego pusto, z lekko otwartymi ustami. Najwidoczniej, słowa go zawiodły. Gdy odzyskał zdolność mówienia, złość emitowała z jego oczu.

— Kto niby dał takie idiotyczne polecenie?! — wycedził.

— Szefie, proszę się uspokoić — rzuciła Melissa, wreszcie przestając się kręcić. — Miota się szef jak karp świąteczny, a nic to nie daje. Może gdy szef wyzdrowieje, to...

— Melissa, zamknij się — burknął szef policji.

— Aha — mruknęła obrażonym tonem. — Nie miło.

— Powtarzam: Kto niby dał tak debilne polecenie?

— Kapitan Gibbs. — Jakiś kadet wymamrotał niemrawo. Jethro spiorunował go wzrokiem, a Erwin delikatnie się odsunął, spodziewając się kontynuacji krzyków.

— Na serio ci odjebało od tego awansu — syknął Montanha. — Zaraz 03 zostanie Meliska i ja nie żartuję — zagroził. — Będzie zamiana jak z Pawłem, bo pierdoli ci się w tej głowie!

— Jakim, kurwa, Pawłem?

— Ashley ci powie.

— Szef chyba na serio ma gorączkę — westchnęła Melissa. — Powinien szef odpocząć...

— Grzegorz, jak nie po dobroci, to ci Streama i Gibbsa postrzelę. Chodź. — Zniecierpliwił się Erwin, patrząc nieufnie jak Jethro kontynuuje obejmować Gregorego. Wiedział, że to niby dla jego własnego bezpieczeństwa (wbrew zapewnieniom Montanhy, stawał się coraz bledszy), ale jednak.

Widząc, że Montanha nic nie robi sobie z jego słów, wyjął pistolet i wycelował do Melissy. Uznał, że to zdrowiem młodziutkiej oficerki Gregory przejmie się najbardziej. Zresztą, bracia Stream stali gdzieś z tyłu, a Gregory był na Gibbsa śmiertelnie obrażony i pewnie nawet by się ucieszył z jego poddania. Sama Meliska nie wydała się tym zbytnio przejmować, rozumiejąc logikę działania Knucklesa. Posłusznie podniosła ręce.

— Chodź, albo ją odstrzelę — warknął Erwin, wywracając oczami. Naprawdę nie chciał tu dłużej być.

— Co ty pierdolisz, Kukeć. — Policjant bredził dalej, choć w jego głosie dało się wyczuć nutę niepewności. — Napomknę o tym lekarzowi: Pacjent nie wykazuje żadnych procesów myślowych. A nie! Czekaj! To nic nowego. Masz przejebane, wiesz? Jest nas trzydziestu ośmiu i--

— Lekarz, to może najwyżej possać. — Erwin czuł jak komórki mózgowe mu zanikają wraz z prowadzeniem tej rozmowy. Riposta nie była ani specjalnie mocna, ani śmieszna, lecz zwyczajnie nie miał siły dłużej się kłócić. — Lekarz to przyda się tylko i wyłącznie tobie. Nosz kurwa, przyjdziesz tu, czy nie? Masz poddaną funkcjonariuszkę!

— ...dopiszcie mu to w notatce.

— Dobra, dobra, ogarnie się. Nie martw się o to i leć. — Gibbs popchnął Montanhę mało delikatnie w stronę Erwina, też najwyraźniej mając dość niańczenia szefa policji. Erwin czuł, że ma przed sobą nie lada zadanie.

Gregory potknął się i runąłby na ziemię, gdyby Knuckles w ostatniej chwili nie złapał niemal bezwładnego ciała. Westchnął cicho i schował pistolet, tym samym skupiając się w pełni na szefie policji. Pociągnął go w stronę wyjścia z komendy. W końcu udało im się wyjść.

— Gibbs, dostajesz degrad w poniedziałek, przysięgam ci to! — wydarł się tuż zanim szklane drzwi zatrzasnęły mu się przed twarzą. — No i gdzie mnie niesiesz, pastuch? Na parking? Znowu do oceanu? Na most? Do swojej willi?

— Chciałbyś — obruszył się Erwin. — Nie. Do twojego mieszkania, debilu, żebyś się wreszcie wykurował. Brzmisz jakbyś połknął drut kolczasty, a wyglądasz jakbyś miał za kilka sekund zejść z tego świata. Nie wiem czy zauważyłeś, ale to ja cię ciągnę twoje bezwładne, tłuste dupsko, księżniczko pierdolona, bo sam masz za słabe nóżki by nimi przebierać — dodał, sapiąc ciężko. Policjant nie należał do najlżejszych.

Gregory wymamrotał serię wyzwisk pod nosem, przeklinając "tę zjebaną jednostkę" i "pierdoloną siwą kurwę". Erwin nic sobie z tego nie robił i tylko wepchnął go do środka auta, zapiął mu pasy bezpieczeństwa, po czym samemu zasiadł na miejscu kierowcy. Wyjechał spod komendy z piskiem opon.

— Nadal mam mundur na sobie — burknął Gregory. — Oraz nadal jestem na służbie. I właśnie łamiesz przy funkcjonariuszu policji prawa ruchu drogowego.

— Wydaje mi się, że Gibbs zadbał o twój status.

— A mi się wydaje, że mam to w dupie. Nie przejeżdżaj na czerwonym, jeśli nie chcesz zapłacić mandatu. — Knuckles wywrócił oczami. Wiedział, że Montanha przyczepił się tylko dla zasady, gdyż sam wielokrotnie nie przestrzegał zasad bezpiecznej jazdy. Wręcz słynął z braku panowania nad kierownicą i częstym wypadkom.

— Zapłacić, to mogę najwyżej w naturze, zwłaszcza, że mówisz o posiadaniu czegoś w dupie. No już odpuść, ty pracoholiku jebany, zrobię ci tę obiecaną herbatkę — zachęcił łagodniejszym tonem.

— I znowu napotkam jakieś ciało w salonie? Podziękuję — prychnął bezbarwnie policjant.

— Jeśli kogoś zabiłeś i przetrzymujesz w mieszkaniu, to tak. Jezu, Grzechu, to było wieki temu. Zresztą, wiesz, że to nie ja. — Erwin po raz kolejny przewrócił oczami. Montanha tylko westchnął i obrócił się twarzą do szyby, niczym obrażone dziecko.

Erwin przeczuwał, że złość Gregorego wynikała z przerwania mu pracy, aniżeli z sprawy morderstwa. Poza tym, była ona już wyjaśniona w sądzie. Morderstwo Gill Tea było jawną próbą wrobienia Knucklesa, więc z tych zarzutów łatwo się wyczyścił. Gorzej było z pozostałymi. Nicollo został skazany za zabójstwo Nicole, lecz zdołał uciec dzięki odbiciu. Erwin został skazany za zabójstwo Antonio Romano, lecz przy pomocy zeznań medyków, samego Montanhy, jak i zwyczajnie zachowania Knucklesa na rozprawie, uznali go za niestabilnego psychicznie i wymagającego pomocy specjalisty.

Został odesłany do psychiatryka na pewien okres. Lekarze wreszcie zdołali pomóc Erwinowi odzyskać pamięć i utrzymać owy stan bez etanolu we krwi. Miał mieć długi odwyk oraz terapię, lecz udało mu się podrobić dokumenty i znacznie skrócić czas przymusowego pobytu. Mimo tego, Erwinowi dłużyło się bezczynne czekanie, więc postanowił ze szpitala zbiec. Stąd poszukiwanie, o którym wspomniał Gibbs. Knuckles liczył jedynie, że jakiś skorumpowany medyk potwierdzi jego pełny powrót do zdrowia, przez co do końca oczyści się z zarzutów i przymusowego pobytu w szpitalu.

Naprawdę, było z nim dobrze. Lepiej, niż od miesięcy, tak właściwie. Miał dużo czasu na przemyślenia, co wyszło mu de facto na dobre. Postanowił zbliżyć się do osób, na których mu szczerze zależy — takich jak Laborant, czy pewien wysoko postawiony policjant — oraz odsunąć się nieco od tych, którzy mieli na niego zły wpływ. Erwin nie odciął się od Zakshotu — nie byłby w stanie — ale postawił między nimi dystans. Istniał on od pamiętnego dnia, gdzie został przybity do pala, a z każdą nieprzemyślaną i samolubną decyzją ekipy tylko się powiększał, lecz Erwin wreszcie postanowił by ten dystans nie był tylko emocjonalny, a również fizyczny.

Przeprowadził się do starego mieszkania w centrum, z wygranych w kasynie pieniędzy zafundował rekonstrukcję pewnego dachu, oraz postanowił zrobić sobie niewielką przerwę od ciągłych akcji. Nadal był gotowy porozmawiać ze swoją rodziną, czy nawet spędzić czas, ale był to znacznie mniejszy ułamek dnia, niż dotychczas. Za to dogadywał się lepiej z Laborantem, zaprosił niedawno do kasyna Davida, a nawet odnowił kontakt z Sanem — wprawdzie jedynie poprzez internet, ale mimo to, czuł się szczęśliwszy.

Amnezja odeszła, o ironio, w niepamięć. Kilka dni w zatrzymaniu, a następnie w szpitalu, wystarczyła by Erwin z własnej woli podjął się ponownego abstyncyzmu od alkoholu. Czuł się doprawdy dziwnie; nadal czuł mocną pokusę, lecz jednocześnie stare — jak i nabrane ostatnimi doświadczeniami — obrzydzenie do procentów powstrzymywało go od nawrotu do nałogu. Zdrowe podejście Laboranta do jego problemu również pomogło mu w gorszych chwilach. Było ono bardziej skuteczne niż kategoryczny zakaz Carbonary, czy bezwarunkowa kontrola ze strony Heidi, a opierało się przede wszystkim na dobrze poprowadzonych rozmowach. Co jak co, ale Quinn miał gadane.

Ewentualne inne problemy psychiczne Erwina zostały zamiecione pod dywan przez niego samego. Zapewne miał inne choroby, jak choćby nadal nie zdiagnozowane ADHD, lecz nie przeszkadzały mu one na tyle, bo podjąć się jakiegokolwiek leczenia, czy nawet diagnozy. Knuckles nie chciał tracić czasu na "takie pierdoły", skoro nie miały one zbytniego wpływu na jego obecne samopoczucie. A musiał przyznać, że czuł się o niebo lepiej, niż przez ostatni miesiąc. Czuł, że wrócił do starego siebie.

Zaczął nawet naprawiać zszarganą relację z Gregorym, który ku jego zdziwieniu, nie miał mu za złe całego zamieszania z Nicole. Funkcjonariusz uznał, że za to odpowiedzialny jest przede wszystkim Carbonara, oraz reszta zgrai z powodu ukrywania ciała, a sam Erwin był zbyt skrzywdzony, jak i pijany, żeby mieć sensowny wpływ na ich decyzje. Knuckles sam nie był przekonany ile w tym prawdy, ile wyparcia, a ile zbyt wysokiego mniemania, lecz nie dzielił się swoimi przemyśleniami. Częściowo dlatego, że niezbyt wiele pamiętał z tego okresu (chociaż przebłyski podpowiadały mu, że przynajmniej część słów Montanhy musiała być prawdą), a częściowo dlatego, że nie zamierzał burzyć nowo sklepionej relacji z mężczyzną. Skoro go akceptował, a Knuckles pragnął wrócić do ich starego romansu, to nie będzie na siłę tego niszczyć.

Jego rozmyślania przerwały pasy bezpieczeństwa boleśnie wbijające się w klatkę piersiową. Zadziałał na czystym instynkcie, gdy ciężarówka przejechała mu tuż przed maską samochodu. Dopiero po chwili zarejestrował jak blisko był od wypadku.

— Co za pierdolony idiota — wymamrotał pod nosem. Był to cud, że miał zapięte pasy i nie wyleciał przez przednią szybę. — Nie patrzy gdzie jedzie, cham jebany...

Gregory jedynie mruknął, ni to potwierdzając, ni zaprzeczając. Erwin uniósł nieznacznie brwi. Skoro mężczyzna nie chciał już się z nim nawet kłócić, że bliska kolizja była spowodowana z jego winy, to już naprawdę musiało być źle. Żałował, że nie ma pod ręką termometru.

— Boli cię coś? — zwrócił się do towarzysza. Naprawdę ostro zahamował.

— Głowa — wyszeptał.

Knuckles rzucił mu szybkie spojrzenie. Gregory był bledszy niż na komendzie, niemal wyglądając tak jak przez pierwszych kilka dni ich znajomości. Przez to, rumieńce na policzkach odznaczały się bardziej. Miał przymknięte powieki, a na czole kropelki potu.

Erwin przyspieszył. Liczył, że Gregory ma w mieszkaniu leki, chociaż nie zdziwiłby się gdyby jedynie zastał pustą apteczkę i przeterminowane tabletki przeciwbólowe. Tym się będzie martwił później. Teraz musiał go, jakby to ironicznie nie brzmiało, zaciągnąć do łóżka. Jeśli gorączka mu spadnie i będzie wyjątkowo nieposłuszny, to może nawet będzie zmuszony go przykuć.

Erwin aż roześmiał się na absurdalny wydźwięk własnych myśli. Na razie mu to jednak nie groziło. Gregory widocznie odpływał z powodu gorączki oraz przyjemnego ciepełka samochodu.

Zaparkował pod słabo znanym mu apartamentowcem. Montanha dopiero co kupił nowe mieszkanie, które Erwin znał jedynie ze zdjęć. Gdy on był zamknięty w szpitalu, ten nie omieszkał chwalić się na lewo i prawo nowym zakupem w mediach społecznościowych, jak i w samych wiadomościach prywatnych pastora. Knuckles wciągnął Gregorego do środka i wkrótce znaleźli się w przytulnym mieszkaniu policjanta. 

Erwin bezceremonialnie zrzucił z siebie wierzchne ubrania i buty. Odłożył je na wieszak, po czym pomógł Montanhie wyplątać się z jego własnej kurtki. Przeszli przez korytarz; Knuckles szukał jakiejś kanapy, a policjant jedynie podążał za nim bezmyślnie oraz nadal dość bezsilnie. Nie odezwał się słowem od bliskiego spotkania z ciężarówką.

— Gdzie ty masz, człowieku, coś, na czym można się położyć? — warknął zirytowany Erwin, przypadkiem wchodząc do (widocznie nieużywanego) biura.

— Przy oknie, obok kuchni — wyszeptał Gregory. Erwin rozejrzał się i dostrzegł dużą, brązową kanapę.

— O. No i nie można było tak od razu? — Zaciągnął go na miękkie pufy i zmusił do przyjęcia pozycji poziomej. Złapał za koc, który leżał na meblu, po czym przykrył nim policjanta.

Spodziewał się chociaż niemej opozycji w postaci niezadowolonego wzroku, ale Montanha musiał być już kompletnie nieobecny. Pusty wzrok miał wlepiony prosto przed siebie.

Knuckles jeszcze szybko poprawił koc, by dokładnie opatulał mężczyznę, po czym pobiegł do kuchni i zaparzył wodę w czajniku. Może słynął z znikomej znajomości gotowania, lecz nawet on nie mógł zepsuć tak minimalnych podstaw. Oczekując aż woda się zagotuje, wystrzelił w kierunku schodów w poszukiwaniu łazienki. Liczył, że znajdzie tam jakieś leki, czy chociaż apteczkę.

Udało mu się odgadnąć za pierwszym razem, które drzwi należą do łazienki. Zagwizdał cicho, widząc obszerny pokój. I pomyśleć, że zwykły policjancik dorobił się takiego mieszkania... No, może nie taki zwykły, w końcu pensja szefa policji nie należy do najmniejszych, a wraz ze szczęściem Gregorego przy "stawianiu na czerwone", nie powinno go to w ogóle dziwić.

Oj, Carbonara i Speedo powinni żałować, że kazali im wziąć rozwód z "braku korzyści"... Przez chwilę Erwina kusiło, żeby wysłać tej dwójce zdjęcie z dużej wanny Montanhy, albo na tle miasta, pięknie widocznego z okna, ale się powstrzymał. Miał ważniejsze rzeczy na głowie. A że owe "rzeczy" nadal czekały z gorączką na dole, Erwin szybko zaczął wszczął poszukiwania leków. Ku jego zdziwieniu, znalazł opakowanie tabletek na obniżenie gorączki, oraz kilka innych przydatnych pudełeczek. Wziął je ze sobą i zbiegł na dół.

— Musisz się tak miotać? — wymamrotał Gregory, widząc jak mężczyzna lata po całej kuchni. Woda się zagotowała, a Erwin nie wiedział gdzie właściciel trzyma herbatę czy miód, przez co zaczął agresywnie przeszukiwać wszystkie szafki.

— Stul pysk. Pomagam ci, ty niewdzięczniku — prychnął Erwin, ledwo unikając spotkania twarzy z filiżanką. Zdołał ją złapać, zanim rozbiła się o posadzkę.

Gdy w końcu znalazł poszukiwane przedmioty, z powodzeniem zaparzył herbatę. Po kilku minutach była gotowa. Gorąca, ale nie czysty wrzątek. Knuckles ostrożnie złapał kubek wraz z lekami na gorączkę i postawił je na stoliczku obok przysypiającego Montanhy.

— E, nie odlatuj — mruknął, pstrykając go w czoło. Gregory warknął ostrzegawczo, ale nic nie odpowiedział. — Leki i obiecana herbatka. Połykaj. Podobno jesteś w tym chujowy, ale wierzę w ciebie.

Brązowe oczy uchyliły się nieznacznie i półprzytomnie wlepiły wzrok w Erwina.

— Zawsze mogę pomóc — dodał.

Gregory tylko patrzył wyczekująco.

Knuckles, który zdał sobie sprawę z własnej propozycji, delikatnie się zmieszał. Nie wmuszał nic w usta Montanhy od dość długiego czasu, czyli od już owianego sławą incydentu z wódką. Chociaż szef policji zdawał się być całkiem zadowolony z "waterboardingu alkoholem". Może lubi być zmuszany do połykania cieczy. Erwin przymknął oczy na własne głupie, głupie, głupie myśli.

Westchnął cicho i wziął podwójną dawkę tabletek. Montanha ważył niemal dwa razy tyle co on, więc uznał, że jedna tabletka to za mało. Pochylił się lekko nad mężczyzną.

— Otwórz usta.

— I kto to do kogo mówi? — wymamrotał Gregory. Knuckles miał wrażenie, że ma deja vu z dnia, gdy Heidi chciała na siłę wcisnąć mu alkomat.

— Otworzysz ten ryj czy nie? — zniecierpliwił się Erwin.

— Poproś. — Montanha uśmiechnął się leniwie.

— Grzegorz. Otwieraj mordę. Proszę — dodał, przewracając oczami.

Ukontentowany policjant rozchylił wargi. Erwin wcisnął dwie tabletek bez szczególnej delikatności, unikając zetknięcia swojej skóry o usta Gregorego. Bez zwlekania przystawił mu butelkę z wodą. Herbatą mógłby się oparzyć.

— Połknij.

Montanha zakrztusił się wodą, ale Erwinowi już się skończyła cierpliwość. Odchylił twarz policjanta do tyłu, tak samo jak on mu na tamtym pierwszym, pamiętnym przesłuchaniu, od którego wszystko wymknęło się spod kontroli. Czuł delikatną satysfakcję, pomimo że teoretycznie Gregory już miał swoją karę za wmuszanie w niego alkoholu w tamten dzień.

— No już, nie dław się tak. W lipcu byś połknął — prychnął. Jego słowa miały odwrotny skutek, a Gregory zaczął tylko mocniej kaszleć. Najwidoczniej nie był aż tak bardzo na skraju przytomności i zrozumiał dwuznaczność słów Erwina. — No już już, spokojnie. Idzie ci lepiej niż na celach! A teraz herbatka z miodem, obiecana kilka tygodni temu. Bez trupa tym razem.

Gregory przełknął w końcu wodę z tabletkami i chętnie przyjął cieplutki kubek z herbatą.

— Jak to robisz Grzegorz, że znów jesteś chory? — westchnął Knuckles. — Ubieraj się cieplej na te patrole, do cholery!

Montanha uśmiechnął się słabo i wziął kilka łyków parującego napoju. Erwin poprawił koc, którym mężczyzna był okryty, i nie się zdołał powstrzymać, przeczesał mu włosy do tyłu. Żałował, że przez gorączkę nie był w stanie zgadnąć, czy rumieńce na twarzy Montanhy są od temperatury czy od czułego gestu. Sam czuł delikatne ciepło na policzkach.

Wstał i poszedł do kuchni, by nieco ogarnąć bałagan jaki narobił. We własnym mieszkaniu — a nawet w cudzym — nie kwapiłby się do sprzątania, lecz widok tak nienaturalnie osłabionego Montanhy tworzył cuda. Zresztą, są Święta...

No i będzie miał kartę przetargową w razie przypału. "Panie władzo, proszę mnie wypuścić, posprzątałem w kuchni mojego byłego męża, który jest TWOIM SZEFEM!!!" brzmiało jak nie najgorsza wymówka. Może jakiś nowy kadet się nabierze.

Gdy wrócił do salonu, Gregory był pogrążony we śnie. Rozwalony jak żaba na liściu, zakopany w miękkim kocyku i z niemal w pełni wypitą herbatą, wyglądał niezwykle spokojnie. Erwin uśmiechnął się łagodnie. Dobrze, że kanapa była wygodna, gdyż nie ma szans, że zaniósłby go po schodach do łóżka. Zresztą, mógłby go obudzić, a wyglądał tak... delikatnie.

Erwin i Gregory obaj mieli dość zajęte grafiki; Knuckles potrafił funkcjonować jedynie na energetykach i dwóch frytkach gdy skupiał się na nowym napadzie, a Montanha nie raz nie spał parę dni pod rząd, by ogarnąć jednostkę i wszystkie związane z nią formalności. Często obaj byli non stop zabiegani, śpieszący się gdzieś i spóźnieni.

Widok czy to jednego czy drugiego w takim spokoju było rzadkie i zarezerwowane tylko dla małej grupki osób. Dla Erwina, był to niegdyś Zakshot. Obecnie mógłby to być Gregory. Westchnął cicho, przyłapując się na myślach o policjancie. Nie powinien...

Mógł wyjść. Półtora miesiąca temu, zrobiłby to bez zawahania. Już i tak sporo zrobił — przywiózł do domu, upilnował, dał leki i herbatkę, a nawet posprzątał. Ale z jakiegoś powodu, nie chciał iść. Nie chciał też siedzieć bezczynnie. Erwin rozejrzał się wokół, szukając inspiracji. Po chwili wpadło mu coś w oko i zabrał się do roboty.

Ach, on to jest za dobry...

~~~~

Gregory uchylił lekko oczy. W pokoju panował półmrok, rozświetlony jedynie małymi, świątecznymi lampkami. Mrugnął niezrozumiale. Choinka, która na pewno nie była przystrojona dnia wczorajszego, stała w rogu i radośnie migała kolorowymi światełkami. Bombki i inne ozdoby w najprzeróżniejszych kształtach i kolorach nadawały artystycznego chaosu. Zresztą, nie kończyły się na choince.

Łańcuszki białych światełek były rozciągnięte na parapetach i w ramie ogromnego okna. Trzy skarpety świąteczne zostały powieszone nad elektrycznym kominkiem, nadając prawdziwie domowej atmosfery. Zapach czegoś słodkiego roznosił się po całym mieszkaniu. Na stoliku przed nim, obok ozdobnego malutkiego ceramicznego prezenciku (była to tylko ozdoba, o której istnieniu Gregory kompletnie nie pamiętał przez ostatnią dekadę), leżało sporo rozłożonych leków, termometr i prawie wypita herbata.

Ciekawość wzięła nad nim górę. Montanha wstał, zrzucając z siebie koc. Delikatnie zadrżał. Wprawdzie gorączka znacznie opadła, lecz nadal był zdecydowanie chory. Wziął ostatnie dwa łyki zimnej już herbaty i delikatnie zadrżał. Wolałby coś cieplejszego... ale to później; teraz ma zagadkę do rozwiązania. Podreptał w stronę kuchni, skąd dobiegały przeróżne zapachy.

Gdy zobaczył za ladą Erwina, dostał małego ataku serca.

— O! Grzesiu! Już nie śpisz? — zapytał Knuckles, ubrudzony nieco mąką i ciastem, lecz szeroko uśmiechnięty.

— Spaliłeś mi już kuchnię? — wymamrotał w odpowiedzi.

— Kurwo jebana, ja jestem miły, a ty mi takie coś zarzucasz? — obruszył się Erwin. — Pierniczki się tylko delikatnie spaliły, ale smakują dobrze, więc nie masz się czego czepiać. Nic ci nie spaliłem. Trochę rozlałem lukier, bo wyszedł mi rzadszy, niż w przepisie z TikToka, ale chuj. Jest git — relacjonował, myjąc ręce. — Co ty w ogóle tu robisz? Powinieneś leżeć! Potrzebujesz czegoś? Herbatki? Pierniczków? Kocyka? Niesamowicie przystojnego mężczyzny do przytulenia?

— Nie. Tak. Co? Czekaj — zająkał się. — Herbatka tak, pierniczki tylko pod warunkiem, że w tym roku nie ma tam kokainy, a resztę może za chwilę. Co ci odpierdoliło? Zaraziłeś się? — zmartwił się Gregory. — Dajesz mi bardziej vibe Grincha, niż kogoś, kto z własnej woli wysprząta i udekoruje mieszkanie policjantowi. Kurwa, sądziłem, że prędzej wyrzucisz mnie na śnieg, niż otulisz w kocyk...

— Pojebało cię? — obruszył się Erwin. — Jakie ty masz kurwa wyobrażenie o mnie? Jestem przecież wzorowym obywatelem. No i jesteś chory, nie mogę cię tak po prostu zostawić! Plus, są święta, a ja lubię święta, to czas rodzinny, a ty jesteś moją rodziną. — Erwin zagryzł dolną wargę. Wyglądał jakby całą siłą woli powstrzymał się od ucieczki. Montanha uniósł brwi, równie zaskoczony, co ucieszony. — To ten. Ekhem. To co z tymi pierniczkami?

Gregory w końcu się roześmiał, czując jak mu serce puchnie w klatce piersiowej. Cieszył się, że miał tego idiotę przy sobie.

— Dawaj je tu. I ciebie też. Posprzątamy kuchnię jutro, dobrze?

— No i to rozumiem. — Wyszczerzył się — Nie jestem twoją gosposią, ani pokojówką, nie przyzwyczajaj się do tego.

Montanha stłumił rozbawione westchnienie i podążył za Knucklesem, który w zawrotnym tempie rozwalił się na kanapie i przykrył się kocem. Najwidoczniej dokładnie na to czekał. Chrupał pierniczki i wpatrywał się wyczekująco w mężczyznę.

Gregory usiadł obok byłego męża i pociągnął nieco za kraniec koca. Erwin spojrzał na niego oburzony.

Mój koc, Grzesiu. — Knuckles postarał się bardziej zakopać pod materiałem.

— Twój? To moje mieszkanie, mój kocyk, i to ja tu jestem chory. Oddawaj. — Gregory skrzyżował ręce na piersi, nadal trzymając mocno koc.

— Oezu, będziesz teraz używać swoją chorobę jako usprawiedliwienie? A ja ci posprzątałem, zająłem się tobą, rozwiesiłem światełka, wytrzasnąłem aż trzy skarpety świąteczne. Pojebane, szukanie ich to była jakaś mordęga...

Gregory odpuścił bitwy o kocyk, na co zadowolony Erwin opatulił się nim szczelnie. Montanha zatopił się w myślach. Zawieszanie skarpet świątecznych nad kominkiem było tradycją, którą wyniósł jeszcze ze swojego rodzinnego domu. Pamiętał, jak pomimo nieskończonych sprzeczek z bratem i awantur z rodzicami, okres świąteczny był spędzany dość pokojowo. No, przynajmniej dopóki ojciec nie wyciągał ajerkoniaku.

Chcąc odwzorować (w większości) dobre wspomnienia, dwa lata temu Gregory kupił trzy skarpety dla siebie i swoich własnych dzieci. Alex nie podszedł do tego pomysłu zbyt entuzjastycznie, lecz za namową przyrodniej siostry, w końcu zgodził się wziąć udział w zabawie. Poprzednie dwa święta były jednymi z najlepszych w pamięci Montanhy. Prawdziwie rodzinna atmosfera i kochająca się trójka. Na samą myśl, że już nigdy tego w pełni nie doświadczą, krajało mu się serce. Nicole zasługiwała na więcej.

Lecz teraz miał okazję stworzyć coś nowego, coś równie dobrego. Zamiast pogrążać się w smutku na święta, może poszerzyć rodzinę. Nicole byłaby szczęśliwa.

— Wiesz... Ta po lewej należała do Nicole. — Gregory zaczął mówić dość zamyślonym tonem. Erwinowi zrzedła mina.

— Och.

— Alex przyleci do Los Santos za parę dni. Nie chcę ubolewać przez całe święta nad stratą córki, a skoro i tak już jest wszystko gotowe dla trzech osób, a ja i Alex to dwójka, a ty jeden, to dwa plus jeden to trzy, czyli idealnie, czyli wiesz, no ten, pizdu gwizdu, tiru riru fą pą pą, i bum. Nicole szczęśliwa, Grzeniu szczęśliwy, pastor szczęśliwy, i tylko Alex zostaje z kijem w dupie. Ale jebać go, przekona się go jakoś.

Erwin patrzył na Gregorego z wyraźnym brakiem zrozumienia. Gdyby był programem komputerowym, kręciłoby mu się nad głową kółeczko z napisem "Ładowanie...". Skanował speszoną, lecz pełną nadziei twarz byłego męża, najwyraźniej starając się odgadnąć, co ten może mieć na myśli.

— Mam być twoją córką?

Montanha zachłysnął się powietrzem.

— Słuchaj Grzegorz, gorączka chyba ci powróciła — kontynuował pastor. — Jeśli chcesz, żebym zwracał się do ciebie "daddy", wystarczyło poprosić. Oczywiście odmówiłbym, mam godność, ale lepiej tak, niż bawić się w jakieś pokręcone podchody--

— Czy zostaniesz ze mną na święta? — Gregory wyrzucił z siebie szybko, zanim się zdążył rozmyślić. I zanim Erwin zwerbalizował swoje inne, niedorzeczne teorie.

Czuł, jak pieczą go policzki. Nie lubił być bezpośredni, lecz najwyraźniej tylko tak był w stanie dogłębnie dotrzeć do Erwina Knucklesa. Niby ten kilka minut temu sam nazwał go swoją rodziną, ale to było coś więcej. Propozycja przyszłości.

Sam zainteresowany natomiast zrobił wielkie oczy, a usta rozciągnęły się w uśmiechu, nim zdołał je powstrzymać. Może nawet nie zauważył. W złotych oczach migotały szczęśliwe iskierki, przypominając kominek naprzeciwko. Płynęło z nich szczęście.

— Tak--! Znaczy! Hm. Hmmm. Chyba mogę się zgodzić. Przyjmę to jako zapłatę za te pierniczki — odchrząknął Knuckles, maskując swoją pierwotną reakcję. Wcale na to nie czekał. Wcale. Gregory wyszczerzył się szeroko, czując niesamowicie obezwładniającą ulgę. — I dekoracje. I bycie miłym. Oczywiście, na prezenty na święta nadal oczekuję. Najlepiej drogie. Nawet mamy skarpety przygotowane, nie? Perfekcyjnie. Chwila. O jezu, czy ja muszę coś kupić Alexowi? Ja pierdolę. Czekaj... Mam coś kupić tobie?! O nie, nie ma chuja! Nie będę na ciebie pieniędzy wydawać!

Gregory parsknął śmiechem. To właśnie kochał w ich relacji. To właśnie kochał w Erwinie.

— Podobno najlepsze prezenty są własnoręczne. Prosto od serduszka. A ty, jako hacker, chyba masz zwinne paluszki, nie? A lower vault czeka... — rozmarzył się Gregory. — No co się tak na mnie patrzysz? — palnął, gdy Erwin posłał mu zdegustowane spojrzenie.

— Jesteś obrzydliwy i zrujnowałeś tę piękną atmosferę. Gratulację Gregory, nigdy się nie zmieniasz — skwitował Knuckles.

— Ale o czym ty mówisz? O czym ty myślisz? — Mężczyzna udał oburzenie. — Przecież niczego nie insynuuję. Chodzi mi o ten. Wiadomo, no. Kłódkę.

— Mhm, pewnie. Ale skoro już mowa o głupich starych przysłowiach, to mówi się "przez herbatę do serca". Nie, czekaj, inaczej to było. Przez pierniki... nie, to brzmi głupio. Kurwa, nie istotne, jakieś jedzenie czy picie, kto pytał — zirytował się Erwin, przy akompaniamencie głośnego śmiechu Gregorego. Knuckles zawsze miał problemy z zapamiętaniem idiomów czy powiedzonek. — W razie czego, jak ci dziś zaprezentowałem z pierniczkami, moje zdolności kulinarskie są zdecydowanie ponadprzeciętne. Dlatego też chętnie ci coś ugotuję. To będzie twój prezent na święta. — Erwin uśmiechnął się niewinnie, lecz w jego tęczówkach było widać iskry złośliwości.

Gregory delikatnie zbladł, a po jego śmiechu nie było ani śladu. Znając możliwości Knucklesa w kuchni, zaczął poważnie się obawiać o zdrowie i bezpieczeństwo. Nic, no najwidoczniej poza pierniczkami, nie był w stanie przygotować bez spalenia wody, złamania szafki, czy zatrucia kosztującego.

— Już jestem chory, wolę nie dokładać do tego zatrucia pokarmowego — wymamrotał cichutko.

— Co tam mruczysz? — Knuckles uśmiechnął się jeszcze szerzej, lecz z jego oczu strzelały błyskawice.

— Nic, nic. Nie mogę się doczekać — westchnął, nie chcąc skończyć zrzuconym z kanapy.

— A ty co mi dasz? — Zainteresował się Erwin.

— Niespodziankę. Ale za to bezcenną. — Uśmiechnął się w odpowiedzi. Wprawdzie nie miał pojęcia, co mógłby zaoferować byłemu mężowi, ale ma jeszcze czas, na pewno coś wymyśli. Może nowy klucz i kłódka? Albo klucze do mieszkania? Albo...

— Czyli pewnie jakieś gówno. — Głos Knucklesa wyrwał Montanhę z zamyśleń. — Nieźle się odwdzięczasz za moją ciężką pracę.

— Ale co ty się miotasz? — prychnął. — Pało siwa.

— Kurwo jebana. GMTKJ.

— Chuju złamany. — Gregory się wyprostował.

— Pierdolony--!

Nim Erwin zdążył dokończyć kolejne jakże to elokwentne wyzwisko, symbolizujące ich niekonwencjonalne okazywanie wzajemnej troski, Gregory pochylił się nad nim i mocno pocałował.

Montanha nigdy nie był dobry w komunikowaniu swoich emocji. W jego własnym mniemaniu, był lata świetlne przed Erwinem, lecz w rzeczywistości, byli dość równie beznadziejni. Erwin lubił słowa i bezpośredniość, a Gregory gesty i niejasne wskazówki. Erwin uważał, że Gregory jest idiotą za trudność z wysłowieniem swoich myśli, a Gregory twierdził, że słowa nic nie znaczą.

Prawda leżała gdzieś po środku. Erwin wyznał Gregoremu, że ma go za rodzinę. Gregory natomiast zaprosił go do swojej przyszłości poprzez ofertę pozostania na święta. Erwin zajął się chorym mężem i udekorował mu mieszkanie, a Gregory postanowił mu przekazać swoje uczucia gestem pocałunku. Nawzajem uczyli się swoich języków miłości, i choć nie przychodziło im to z łatwością, zbliżali się do siebie z każdą chwilą.

Gdy oderwali się od słodkiego pocałunku, na obu twarzach kwitły nieco zawstydzone, lecz nadal niesamowicie szczęśliwe uśmiechy. Byli bardzo blisko. Montanha miał wrażenie, jakby gorączka mu powróciła. Oparł swoje czoło o to Knucklesa, chcąc uspokoić bicie serca.

— To jedynie przedsmak mojego bezcennego prezentu — wymruczał flirciarsko.

— W takim razie, rozpakuj mi go bardziej.

Gregory nie był pewien czy była to zachęta do kolejnego pocałunku, czy intrygujący dobór słów sugerujący sprośną propozycję, lecz szybko straciło to znaczenie, gdy jego umysł ponownie się rozpłynął. Znów poczuł wargi kochanka na sobie i tylko to się liczyło.

Erwin jednak miał rację ze swoim przekręconym przysłowiem. Dawno temu obiecana herbata rozpoczęła skomplikowany bieg wydarzeń, który ich doprowadził do obecnego momentu. Pusty kubek triumfalnie stał na stoliczku obok, przypominając, że między innymi dzięki temu, trafili nawzajem do swoich serduszek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top