Śmierć Smauga

Nastał w końcu dzień wyprawy na wschód, jednak o dokładnym jej celu wiedział jak na razie tylko Thranduil. Tej nocy Tauriel nie czuła się zbyt dobrze, bolał ją brzuch i wymiotowała. Król rozkazał jej zostać w królestwie dopóki nie poczuje się lepiej i choćby na tyle dobrze by móc... i tu urwał. Elfka była załamana, chciała wyruszyć wraz z armią u boku swego władcy. Niestety, wszyscy bez wyjątku, ruszyli bez niej.

Na czele armii był Thranduil na swym łosiu, wtedy podszedł do niego Legolas.

- Ojcze, możemy porozmawiać? - spytał twardym tonem.

- Zależy o czym.

- O Tauriel, czy ty z nią ostatnio rozmawiałeś?

- Nie, a czemu pytasz? - odparł jakby nigdy nic.

- Nie kłam! Musiałeś maczać w tym palce, nie mam już do ciebie za grosz zaufania - mówił wściekły książę.

- Uspokuj się, nie będę z tobą rozmawiać w ten sposób, wróć do armii.

- A może chociaż mi powiesz gdzie idziemy?!

- Odebrać coś, co niegdyś należało do nas, zostało zabrane i w beszczelny sposób schowane, wręcz ukryte w tajemnicy przed nami. Głupie, parszywe i do tego kłamliwe, och jak ja ich nie znoszę! Wszystkich najlepiej skróciłbym o łeb - odrzekł władca.

- Czy ty prowadzisz nas do Samotnej Góry po Białe Klejnoty? Przyniesiesz nam wszystkim śmierć, jak zamierzasz je odzyskać?! Chronione przez skrzydlatego i w dodatku ziejącego ogniem potwora, imieniem Smaug, to niemożliwe - powiedział pewny siebie Legolas.

- A jakbym ci powiedział, że smok został zabity. Wtedy wszystko staje się możliwe.

- Zabity?? - spytał zdziwiony i stanął zostając w tyle.

******

Tauriel czuła się już trochę lepiej, miała zamiar wyruszyć już za armią, jednak przed jej komnatą stało dwóch strażników. Thranduil dobrze wie jaka Tauriel jest uparta i zawzięta, za wszelką cene chciałaby wyruszyć z nimi.

******

Gdy elfy ujrzały z oddali Samotną Górę, tam postanowiły się zatrzymać, czekając na właściwy moment. W końcu gdy słońce zniżało się już do horyzontu, władca Leśnego Królestwa postanowił wziąć garstkę strażników ze sobą i pójść pod ogromne, kamienne wrota do Ereboru, by targować się o swój porządany od dawna skarb świecący bardziej niż gwiazdy wielbione przez elfy leśne ponad życie. We wnętrzu góry znajdowały się już krasnoludy, a jeden z nich był tak oczarowany bogactwem góry, że powoli tracił dla niego głowę.

******

Tym czasem Tauriel wpadła na pomysł jak wydrzeć się niepostrzeżenie z królestwa. Zrzuciła ze swego balkonu długą linę, aby zejść z niej od strony gdzie zazwyczaj nie ma strażników. Tak też zrobiła, gdy była w środku drogi, do ziemi dzieliło ją jeszcze dobre kilkadziesiąt metrów. Na jej nieszczęście, noga elfki zsunęła się z wystającego poza ścianę kamienia i gdyby nie utrzymała się mocniej liny, mogłoby się to dla niej nie za dobrze skończyć. Potem było już jednak co raz łatwiej, gdy stanęła w końcu na ziemi, dosiadła swego konia i uzbrojona, wyruszyła na wschód śladami armii leśnych elfów.
Tauriel, po drodze wciąż musiała się zatrzymywać, ból brzucha doskwierał jej jeszcze przez jakiś czas. Wreszcie następnego dnia, czuła się już znakomicie i ruszyła z galopu z pełnią sił. Promienie słońca padały na grzbiet elfki. Robactwo w lesie także nie dawało za wygraną, rzuciły się wszystkie na Tauriel jakby to wcześniej zaplanowały. Co prawda droga nie była zbytnio przyjemna, lecz gdy oczy elfki ujrzały Samotną Górę od razu mogła odetchnąć z ulgą, dopóki nie zobaczyła co dzieje się pod górą. Trwała bitwa, nie tyle co z krasnoludami, lecz z liczącą na oko 10 tysięczną armią orków. Widok był przerażający, aż trudno to sobie wyobrazić lub chciażby opisać słowami.

(Oczami Tauriel)

Stałam tam jak wryta, nogi zrobiły się jak z waty, a ręce drżały pod napływem adrenaliny. Miałam wrażenie jakbym zaraz zaczęła się cała trząść ze strachu, oderwałam w końcu oczy od widoku krwawej bitwy i wyruszyłam na przeciw wrogom by wesprzeć moich sprzymierzeńców. Koń biegł i z coraz to większą trudnością łapał oddech. Ja tym czasem wyjęłam broń w postaci łuku i zaczęłam strzelać z oddali, lecz celnie w orków. W ten sposób zabiłam chyba z dwudziestu, jednak któryś z nich wskazał na mnie palcem i momentalnie przestałam strzelać.
Zeszłam z konia i stanęłam na szarych skałach, wiatr powiewał na moje włosy, zakrywając mi twarz. Kiedy je odgarnęłam ujrzałam małą armię orków zmierzającą szybkim krokiem w moją stronę. Mimo że nie było ich zbyt dużo, sama nie dałabym sobie rady. Nie zamierzałam jednak uciekać, dodawałam sobie otuchy powtarzając w kółko słowa "Nie straszna mi śmierć". Szybkim, więc ruchem wyciągnęłam sztylety, bo z małej odległości łuk by się na nic nie zdał, i po ich ataku zaczęłam wymachiwać dwoma ostrzami z niebywałą siłą i zręcznością. To połączenie mych umiejętności zazwyczaj było skuteczne, także i w tym wypadku. Udało mi się zabić sporą część orków, jednak ciągle ich przybywało, a ja powoli słabłam. Moje ruchy rękoma nie były już tak szybkie ni energiczne. Grubo ciosanych łbów orków spadało na ziemię coraz mniej. Niespodziewanie, jakby z nikąd pojawił się pewien elf z kasztanowymi, długimi włosami i delikatnymi rysami twarzy. Jego błękitne oczy, wręcz odbijały światło słońca. Miał szczupłą sylwetkę, a nosił się w srebrzystej, grubej zbroji z wykwintnymi wzorami.

- Eneril? - rzekłam zaskoczona.

- Miło cię znów widzieć, pani - odparł z szarmanckim, ale i uroczym uśmiechem.

- Co ty tu robisz? - pytałam wciąż zabijając orków, lecz już z większą siłą.

- Jesteśmy tu z całą armią z Rivendell wraz z moim ojcem. Zobaczyłem cię walczącą samotnie, więc przybyłem ci na ratunek - przy ostatnim słowie skrócił jednego z orków o głowę, a ja w tym czasie podeszłam bliżej, by walczyć u jego boku.

- Nie było cię ostatnimi razy w Rivendell gdy tam gościłam.

- Miałem dużo na głowie, ciągle gdzieś wyruszałem za rozkazem ojca. Ehh... ile to już lat minęło Taurielo?

- Jak dobrze pamiętam, to chyba ze sto pięćdziesiąt, drogi Enerilrze, synu Elronda.

- A gdzie Legolas? Przyszedł z wami? - spytał, również męcząc się znacząco.

- Wyruszył wraz z armią, nie widziałeś go? - spytałam lekko przejętym głosem.

- Czyżby książę Leśnego Królestwa poległ?

Po tych słowach mnie zatkało, stałam tam jakby wokół nic się nie działo. Po chwili przestałam słyszeć jakiekolwiek odgłosy walki, wszystko ucichło, a w głowie przelatywały mi same pozytywne chwilę z Legolasem. Nie chciałam tych myśli, próbowałam się ich pozbyć jednak to była miłość, która przezwycięża wszystko. Eneril krzyczał do mnie, żebym walczyła i kiedy się już otrząsnęłam, wbiłam jednemu ze stworów, sztylet w brzuch, przebijając jego zbroję. Wtedy przede mną stanął znacznie większy i silniejszy ork, trzymający w jednej ręce tarczę, a w drugiej gruby, zardzewiały miecz. Nic specjalnego - pomyślałam i rzuciłam się do walki z... z... z nim.

Wreszcie w domu! Cieszę się tylko dlatego, bo mam zasięg i mogę wstawiać rozdziały, których mam pod dostatkiem.
WAŻNA INFORMACJA!
W najbliższym czasie, albo po zakończeniu tej książki (to też zależy od was) mam zamiar opublikować zupełnie nową powieść. To jakby kontynuacja Władcy Pierścieni, tylko że będą też nowi bohaterowie i wgl. Podoba się wam ten pomysł? :*

legolas_myluv

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top