Pocałunek mordercy ✔
Na dworze było już ciemno, jedynie światło latarni oświetlało ulicę. Podeszłam w stronę domu sąsiadów. Stała tam już jakaś postać. Dobrze, że zawsze mam że sobą jakiś nóż, bo inaczej zeszłabym tutaj na zwał.
-Siema słoneczko- powiedział chłopak. Na głowie miał kaptur, a w ustach tlił się papieros.
-Ta, cześć - odpowiedziałam nie patrząc się już na niego.
- Czego chcesz? - zapytał wprost, inni to jakieś gatki szmatki nadają, a on wali prosto z mostu. Czasem.
-Sluchaj, wytłumacz swojej dziewczynie, żeby lepiej mi nie groziła. Bo inaczej będzie załowała, że żyje.
-A co ty taka groźna? I jak a moja niby dziewczyna? - zapytał nieco rozbawiony.
-Marie, chyba wie co mówi - powiedziałam sarkastycznie.
-A ona..- odpowiedział urywając. Ojć , czyżby mnie to zabolało? Ee, nie możliwe. Ja i jakieś uczucia? Śmieszne Hah. Między nami zapanowała cisza, po chwili zdecydowałam, że jednak mi zimno i wrócę do domu.
-Cześć, to ja spadam- odezwałam się pierwsza po tej niezręcznie ciszy. Już odchodziłam, kiedy nagle ktoś pociągnął mnie za nadgarstek. Z niezłym impetem wpadłam na tą osobę, spojrzałam wyżej. To Adrian, a nasze usta są zbyt blisko siebie. Jego miętowo-nikotynowy oddech owiewał moją twarz. Chciałam się odsunąć, jednak ten kurczowo trzymał mnie w tali. Poczułam ciepło w tamtym miejscu. Patrzył się w moje oczy, a potem wzrok przeniósł na usta. Niespodziewanie się w nie wpił. Poczułam jego ciepłe wargi na swoich. Nie wiem czemu oddałam ten pocałunek.Trwaliśmy tak chwilę. Nagle oprzytomniałam i jak oparzona oderwałam się od jego ust.
- Nie uciekaj mi znowu -powiedział szeptem. I oparł swoje czoło o moje. Nasze nosy stykały się lekko. Czy on mnie rozpoznał? Kurde, jeśli tak to mega słabo. W razie czego, mogę udawać, że nie wiem o co chodzi. A może mówi o czymś innym?
- O czym ty do cholery mówisz? - spojrzałam na niego celowo spod byka. Uśmiechnął się na ten wyraz i ponownie złączył nasze usta ze sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top