ROZDZIAŁ 3

Matthew

Mija już drugi dzień od aresztowania części mojej "rodziny" oraz mojej ucieczki przed policją. Budynek, do którego udało mi się dostać, okazał się nieczynną już fabryką zabawek. Na parterze, na który zszedłem po dobrej godzinie uspokajania się. Niestety, niewiele to dało, bo roztrzęsienie wróciło przez mój lęk wysokości. Jedyną dobrą rzeczą było to, że mogłem przynajmniej na chwilę zatrzymać się na metalowej platformie, zawieszonej pomiędzy piętrami. Swoją drogą, można się z niej dostać do całkiem "przytulnego" pomieszczenia, jeśli można nazwać tak pokój zrobiony praktycznie w całości z betonu. Po prostu jest mały, a to wystarczy mi, żeby nazwać go przytulnym. Poza tym, dobrze sprawdza się w roli prowizorycznej sypialni, a jednocześnie można się tam ukryć. Jeśli ktoś wszedłby do fabryki, trochę zajęłoby mu dostanie się na platformę, bo pierwsze piętro jest sporawe, co dałoby mi przewagę czasową i szansę na ucieczkę.

Przecieram oczy, podnosząc się do pozycji siedzącej. Pochylam głowę na zmianę w lewo i prawo, przez co z mojego karku wydobywają się strzyknięcia. Plecak robiący za poduszkę chyba nie był najlepszym pomysłem, ale w sumie nie miałem innego wyboru, oprócz położenia głowy na zimnym betonie. Zresztą, kurtka jako kołdra oraz bluza w zamian za materac też niewiele dają. Wiem jednak, że na razie muszę się przyzwyczaić do takiego życia.
Tu, w Nowym Jorku, nie mam nikogo, kto mógłby mi jakkolwiek pomóc. To znaczy, mam jednego kumpla, Milesa, ale nie jestem pewien, czy chcę go w to mieszać. Chyba że poprosiłbym go tylko o małą pożyczkę, żeby móc stąd wyjechać? Oddałbym mu wszystko, jak tylko wyjdę na prostą. Poza tym, dla niego pewnie nie byłoby to problemem. Już nieraz stawiał mi nawet jedzenie, czy pozwalał nocować u siebie zupełnie za darmo. Za każdym razem jest mi strasznie głupio, ale nie mogę z tym nic zrobić.

Niestety, pod tym względem moje życie jest zupełnie popierdolone. Pomimo dwudziestu lat na karku, nie mam prawa podjąć żadnej pracy, ponieważ moi "rodzice" nalegają, żebym zarabiał pieniądze tam, gdzie oni. Moje "rodzeństwo" też jest do tego zmuszane. Co prawda tylko jedna z moich "sióstr" została w głównej siedzibie firmy, ale reszta pracuje gdzieś wokół. Jeden z "braci" pomaga w sprawach informatyczno-technicznych, drugi pilnuje finansów, a trzeci został w domu, żeby pilnować tych, którzy jeszcze nie są zatrudnieni. Pozostali natomiast zajmują się robotą fizyczną.
Ja, pomimo osiągnięcia pełnoletności, nie zostałem zwerbowany do firmy, głównie dlatego, że objęcie przeze mnie jakiegokolwiek stanowiska wiązałoby się z problemami. Do siedziby centralnej nie mogłem pójść, ponieważ "rodzice" nie chcieli, żeby inni pracownicy o mnie wiedzieli, tak jak zresztą nie wiedzą, że moje "rodzeństwo" pracuje wokół firmy. Na inną posadę też nie mogłem liczyć, bo nie znam się na komputerach, a "rodzina" nie chciała, żebym miał wgląd do finansów. Mają za dużo do ukrycia. W domu tak samo nie zamierzali mnie zostawić na stanowisku "pilnującego", bo wiedzieliby, że mógłbym namawiać innych do ucieczki.

W grze, którą prowadzą "rodzice", jestem pierwszym pionkiem. Doskonale zdają sobie sprawę z tego, że jeśli zostawiliby mnie bez nadzoru, mogliby mieć bardzo duże problemy. Zwłaszcza, że wtedy miałbym swobodny dostęp do gabinetu, w którym trzymają informację o wszystkim, co kiedykolwiek zrobili oraz do sejfu, gdzie jest niemała kwota. Daliby mi za dużą władzę i wolność, które mógłbym wykorzystać przeciwko nim.
Poza tym, ta część "rodzeństwa", która nie jest jeszcze zatrudniona, na pewno szybko przystałaby na moją propozycję ucieczki. No, przynajmniej ci, których mózgi nie są jeszcze całkowicie wyprane. Kilka ma osób ma jeszcze nadzieję na lepszą przyszłość, choć jest ona nikła. A najgorsze jest to, że muszą trzymać tę wiarę w sobie, bo w domu plan na inną przyszłość, niż tę wykreowaną przez "rodziców", jest tematem tabu. Zresztą, nie tylko to jest zakazane...

Wstaję powoli z betonu, nie chcąc myśleć na razie o wszystkich zakazach i nakazach, panujących w domu. Teraz muszę skupić się na wyjściu z tego bagna, w którym tkwię. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale pierwszym krokiem będzie wydostanie się z Nowego Jorku. Stany Zjednoczone są na tyle duże, że nawet jeśli "rodzice" dowiedzą się, że nie zostałem aresztowany, to nie znajdą mnie tak od razu. Pomimo że mają znajomości i sprzęt, żeby zlokalizować mnie bardzo szybko, to jednak zostaje gdzieś ten ułamek czasu, kiedy będę mógł zrobić coś, żeby zmienić swoje życie. Na policję co prawda nie pójdę, ale może uda mi się zdobyć większą sumę pieniędzy i opuścić kraj? W sumie, nie byłby to taki głupi pomysł, tylko jeszcze nie wiem, jak tego dokonać. Muszę myśleć szybciej...

Z takim postanowieniem wychodzę z pomieszczenia. Zabieram też wszystkie swoje rzeczy, na wypadek, gdybym nie mógł już tu wrócić. Nie wiem, co się wydarzy, więc wolę niczego nie zostawiać. Nie mam przecież gwarancji, że wszystko będzie tak samo, jak na przykład wczoraj. Poprzedniego dnia było nawet spokojnie. Pomimo zagrożenia ze strony policji wyszedłem na moment na zewnątrz, żeby zorientować się, w jakiej mniej więcej okolicy jestem. Przy okazji szybko skoczyłem też do najbliższego sklepu. Na szczęście kasjerka mnie nie rozpoznała, kiedy płaciłem za jedzenie, ale i tak przez cały czas się rozglądałem. Chyba tylko raz w życiu bałem się tak bardzo jak wczoraj... Zamykam oczy i potrząsam głową, wyrzucając z niej najgorsze wspomnienie. Nie mogę o tym myśleć. Nie mogę się rozpraszać. Nie teraz.

Ostrożnie przechodzę przez metalową platformę, która cała się trzęsie pod moimi stopami. Schody też nie są najstabilniejsze, ale najważniejsze jest to, że w końcu dostaję się na parter. Przechodzę przez budynek, mijając stare zabawki, leżące na ziemi. Niektóre są zepsute, niektóre jakby niedokończone, a niektóre po prostu nadgryzione przez ząb czasu, ale wciąż nadające się do użytku. Zastanawiam się, dlaczego właściwie te dobre zabawki nie zostały oddane przynajmniej do jakiegoś Domu Dziecka. Maluchy na pewno ucieszyłyby się z takiego prezentu i zrobiłyby z tych zabawek dobry użytek. A zamiast tego, zostały porzucone. Wystawione na zniszczenia. Nikogo nie obchodził ich los. W zasadzie, to zupełnie jak z ludźmi. Oni też często zostają porzuceni oraz zniszczeni przez życie. Ich los też nikogo nie interesuje...

Wzdycham cicho, po czym już prawie sięgam za klamkę drzwi wyjściowych, kiedy nagle prawie zabijam się o jakąś zabawkę. Łapię się ściany, odzyskując równowagę i patrzę, co niemal pozbawiło mnie życia. Sprawcą okazuje się niewielki samochodzik w niebieskim kolorze. Autko leży na boku, z trzema sprawnymi kółkami, a jednym całkowicie oderwanym. Kucam przy zabawce i ostrożnie biorę ją do ręki. Oglądam je przez chwilę, dzięki czemu wraca do mnie ostatnie dobre wspomnienie.

*

Siedzę w swoim pokoju, pakując do plecaka ostatnie rzeczy. Biorę z półki nową książkę, którą chcę przeczytać w autobusie. Zapinam zamek tornistra, kiedy nagle słyszę pukanie do drzwi.

— Proszę! — mówię głośno.

Do pokoju wchodzi mama, a za nią mój młodszy brat. Chłopiec zerka na nią co chwilę ze smutną minką. To trochę dziwne, bo zazwyczaj jest bardzo wesoły. Biega, skacze, śmieje się. Smutny jest tylko, jak jest przeziębiony, a nawet wtedy czasami udaje mi się poprawić mu humor.

— Coś się stało? — pytam niepewnie.

— Synku, twój brat chciałby ci coś powiedzieć — twierdzi mama.

— Co tam? — Uśmiecham się lekko, a młody podchodzi do mnie ze skwaszoną minką.

— Przepraszam — mówi cicho i pociąga noskiem. — Bawiłem się twoim autkiem i urwało się koło, ale ja nie chciałem.

Biorę do ręki zabawkę, którą podaje mi brat. Kółko mojego ulubionego samochodziku rzeczywiście jest urwane. Nawet nie chcę wiedzieć, co młody musiał z nim robić, żeby tak skończyło, ale jest jak jest.
Pomimo lekkiej złości, nie umiem gniewać się na tego małego krasnala. Poza tym, on już prawie płacze, a co dopiero, gdybym na niego nakrzyczał. Nie chcę pogarszać sytuacji, więc wzruszam obojętnie ramionami i rzucam autko na łóżko.

— Trudno, zdarza się. — Wzdycham cicho.

— Nie jesteś zły? — Braciak patrzy na mnie ze zdziwieniem.

— No pewnie, że nie. — Śmieję się krótko. — Poza tym, może da się to naprawić?

— Spróbujesz jak wrócisz? — pyta młody, wycierając oczka.

— No jasne — przytakuję i zarzucam plecak na jedno ramię. — A teraz chodź, musimy już jechać, bo się spóźnię.

Podnoszę na chwilę brata, a potem lekko go podrzucam. Młody zaczyna się śmiać i po smutku nie ma już śladu. Nie chcę, żeby dalej martwił się zabawką, więc zaczynam ścigać się z nim do prawdziwego samochodu naszych rodziców. A jak wrócę, to naprawdę spróbuję naprawić to autko.

*

Nigdy tego nie zrobiłem. Nie naprawiłem tamtej pieprzonej zabawki. Gdybym mógł cofnąć czas, nie zostawiłbym tego na później. Ale skąd mogłem wiedzieć, że to były chwile przed tragedią?! Skąd mogłem wiedzieć, że nigdy nie będę miał okazję zrobić tego, co zawsze odkładałem na potem?!

Z każdą kolejną minutą zbiera się we mnie coraz większa frustracja i wściekłość. Zaciskam mocno zęby, żeby się nie rozpłakać, ani nie zacząć krzyczeć. Moja dłoń zaciska się na samochodziku i przez moment mam ochotę rzucić nim o ziemię, albo w ogóle gdzieś na drugi koniec fabryki.

Staram się jednak opanować, bo wiem, że w niczym mi to nie pomoże. Nawet jeśli rzuciłbym zabawką, to w miejscu jej zderzenia z ziemią nie powstanie portal, do którego będę mógł wejść i cofnąć się w czasie. Nic nie wróci mi tamtych chwil. Choćbym krzyczał, płakał, rzucał się... nic nie sprawi, że będę mógł przeżyć wszystko od nowa i zmienić tę jedną decyzję, której tak bardzo żałuję.
To właśnie ta jedna decyzja sprawiła, że jestem tu, gdzie jestem. Cholernie żałuję teraz, że nie posłuchałem osoby, która mi to odradzała. Tłumaczę to sobie tym, że byłem tylko dzieckiem, a tamta osoba była nawet młodsza ode mnie. Co prawda tylko o rok, ale jednak. Wtedy myślałem, że bredzi. Była bardzo wrażliwa, więc myślałem, że mówi to przez emocje. Już po dwóch dniach okazało się natomiast, że miała rację, ale wtedy było już za późno.

Pociągam nosem i przecieram rękawem koszulki mokre oczy, po czym chowam niebieskie autko do plecaka. W sumie nie wiem, czemu. Po prostu czuję, że muszę to zrobić. Może w ten sposób choć trochę uspokoję moje wewnętrzne dziecko, które nigdy nie miało szansy na normalne dorastanie i naprawienie błędów? Chciałbym wierzyć, że to jakoś pomoże, ale po tylu latach, nie mam już na to nadziei. Teraz muszę zachować resztki wiary na ucieczkę od "rodziców". Jeśli naprawdę mi się to uda, to wtedy nie będzie już rzeczy niemożliwych.

Z takim podejściem wychodzę wreszcie z fabryki, rozglądając się za potencjalnym zagrożeniem. Na szczęście ruch na ulicy naprzeciwko jest na tyle duży, że mogę spokojnie wtopić się w tłum. Pod tym względem nie mogę narzekać na Nowy Jork. To miasto jest tak oblegane, że wszędzie zawsze jest masa ludzi. Poza tym, życie tu jest tak szybkie, że nikt nawet nie zwraca uwagi na osoby wokół. Wszyscy spieszą się, próbując załatwić swoje sprawy, czy dostać się do pracy. Dzięki temu też łatwo można odróżnić mieszkańców od turystów. Ci drudzy nie wiedzą, co to pośpiech. Spacerują powoli, oglądając wszystko dookoła. Gdzieniegdzie nawet przystają, żeby zrobić sobie kilka zdjęć. Zachwycają się chyba wszystkimi aspektami miasta, podczas gdy dla ludzi mieszkających tutaj na co dzień, nie jest to już nic niezwykłego. Oni chodzą wpatrzeni w telefony lub po prostu z opuszczonymi głowami. Nie chcą się wyróżniać. Chcą po prostu przetrwać.

W drodze do domu Milesa zachowuję się dokładnie tak samo. Patrzę pod nogi, nie chcąc złapać z nikim kontaktu wzrokowego. Drogę znam już na pamięć, więc nie muszę się rozglądać. Idę prosto przed siebie, trzymając mocno szelki plecaka. Kradzieże w Nowym Jorku to niestety codzienność, niezależnie od pory dnia, więc wolę nie ryzykować. Mam tam wszystko potrzebne do przeżycia, włącznie z resztką pieniędzy. Gdyby ktoś mi to ukradł, mój cały pomysł na ucieczkę z miasta już całkowicie wziąłby w łeb. I nawet pożyczka od kumpla by mi w żaden sposób nie pomogła.
Swoją drogą, mam nadzieję, że Miles jest w domu. Co prawda wiem, że nigdzie nie pracuje, ale często wychodzi na miasto, żeby po prostu się rozerwać. Koleś pod tym względem ma super życie. Jego rodzice mają tyle kasy, że za wszystko mu płacą. Kupili mu nawet mieszkanie na osiemnastkę. Nie jest ono ogromne, bo chcąc nauczyć Milesa odpowiedzialności, stwierdzili że jeśli będzie chciał przenieść się do większego lokum, sam będzie musiał na to zarobić, albo zaoszczędzić pieniądze, które przesyłają mu na życie. Ważne jednak, że nie musiał sam martwić się o wyprowadzkę, tak jak zresztą o nic innego.

Wzdycham, próbując odrzucić uczucie zazdrości. Chwilę później zatrzymuję się przed wieżowcem, w którym mieszka mój kumpel. Na recepcji jak zwykle siedzi ten sam facet, który już bardzo dobrze mnie zna. Nie muszę się już nawet przedstawiać. Macham mu więc tylko ze sztucznym uśmiechem, w głębi duszy mając jedynie nadzieję, że jeszcze nie został wysłany za mną żaden list gończy i że mężczyzna nie wyda mnie policji. Nie mam niestety dostępu do żadnego źródła informacji, więc jedyne, co mogę zrobić, to głęboko wierzyć, że podczas gonitwy było tak ciemno, że żaden z funkcjonariuszy nie dał rady dokładnie zobaczyć mojej twarzy, a co za tym idzie, nie ma możliwości stworzenia portretu pamięciowego.
Odźwierny kiwa mi z takim samym uśmiechem, jaki towarzyszy mu zawsze, i bez problemu przepuszcza mnie na schody. Będąc już na piętrze, wypuszczam z ulgą oddech, a kamień spada mi z serca. Muszę jednak pokonać jeszcze kilka kondygnacji, bo Miles mieszka dość wysoko. Czasami lubimy przez to sobie ponarzekać, bo w połowie drogi rzeczywiście zaczynamy się już męczyć. Szybko jednak nam przechodzi, bo widok z mieszkania jest nieziemski. Nie jest to co prawda apartament w chmurach, ale i tak widać z niego sporą część Nowego Jorku. Czasami, kiedy jestem u Milesa na weekend, lubię poobserwować stamtąd ludzi. Czasem zastanawiam się też, przez co akurat przechodzą, dokąd się spieszą. To pozwala mi przynajmniej na moment zapomnieć o własnych problemach.

Kiedy staję przed drzwiami odpowiedniego mieszkania, jeszcze przez chwilę zastanawiam się, czy proszenie kumpla o pożyczę to dobry pomysł, ale szybko dochodzę do wniosku, że nie mam innego wyboru. W końcu pukam więc do drzwi, próbując opanować narastającą nie wiedzieć czemu panikę.

— Matt? — pyta ze zdziwieniem Miles, otwierając. — A ty co tutaj robisz?

— No cześć — mówię nieśmiało. — Mam sprawę. Mogę wejść?

— Jasne. — Kumpel wpuszcza mnie do mieszkania, przybijając mi piątkę. — Chcesz coś do picia? Kawy, herbaty, piwa?

— Nie, dzięki. — Wchodzę do niewielkiego lokum i zamykam za sobą drzwi. — Słuchaj, wiem że to może dziwne pytanie, ale jak stoisz z kasą?

— Nie owijasz w bawełnę, co? — Śmieje się Miles.

— Sorry, ja tylko...

— Spokojnie — przerywa mi. — Potrzebujesz hajsu, czaję.

— Pożyczyłbyś mi trochę? — pytam niepewnie, czując jak z każdą sekundą jest mi coraz bardziej głupio.

— Jasne, daj mi tylko chwilę. — Miles podchodzi do niewielkiego stolika w kuchni i zaczyna przeglądać leżące na nim listy. — O, rodzice właśnie przysłali mi kolejną kwotę. Ile chcesz?

— A ile mogę? — Patrzę w podłogę, bo nawet nie mam śmiałości spojrzeć na niego.

— Tysiak starczy? — proponuje bez zastanowienia.

— T-tak, ja... — Nie wiem, co powiedzieć. — Oddam ci wszystko jak tylko coś zarobię, okay?

— Jasne, nie ma problemu — zgadza się Miles iw tym samym momencie z jego telewizora zaczyna dobiegać melodyjka, zaczynającego się programu informacyjnego. — Zaraz dam ci kasę, tylko obejrzę wiadomości, dobra? Rodzice chcieli, żebym koniecznie coś zobaczył.

Mój kumpel zasiada na fotelu przed ekranem, podczas gdy ja wciąż stoję przy drzwiach. Nieśmiałym krokiem podchodzę do niego, również zaczynając oglądać wiadomości. Już nie pamiętam, kiedy robiłem to po raz ostatni. W domu "rodziców" się tego nie robi. Jeśli już chcemy oglądać telewizję, to pod żadnym pozorem nie możemy włączać kanałów newsowych.
Z zaciekawieniem słucham słów prezentera, który opowiada o jednym z największych aresztowań ostatnich lat. Mężczyzna mówi o powodach aresztowania, jakimi były liczne napaści, kiedy nagle na ekranie zaczynają pojawiać się zdjęcia moich "braci". Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy, a kolana się uginają.

— Co jest, kurwa?! — wrzeszczy Miles i przenosi na mnie zszokowany wzrok. — Ja dobrze widzę?! To twoi bracia?!

— J-ja... ja... — jąkam się, nie mając pojęcia, jak to wyjaśnić.

— To po to chciałeś kasę, tak?! — Chłopak gwałtownie zrywa się z fotela. — Chciałeś wyciągnąć z paki braciszków bandytów?!

— N-nie, to nie tak... — zaprzeczam, a mój oddech przyspiesza.

— Wynoś się stąd — żąda niespodziewanie i cofa się w stronę jednej z szafek, stojących w salonie. — Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, wyjdź.

— Przestań, daj mi to wyjaśnić — proszę, czując że chyba będę musiał powiedzieć mu całą prawdę. — Znasz mnie przecież nie od dzisiaj, stary.

— Wynoś się, powiedziałem! — Miles wyciąga z szafki pistolet i celuje nim prosto we mnie.

O, cholera... Przerażony podnoszę ręce w geście poddania. Pomimo że mieszkam tu już pięć lat, czasami zapominam, że w Ameryce posiadanie broni jest legalne dla wszystkich mieszkańców, a mój kumpel może wykorzystać to przeciwko mnie.
Powoli cofam się w stronę drzwi, przez cały czas trzymając dłonie w górze. Widzę jak Miles cały trzęsie się ze strachu, myśląc że jestem takim samym kryminalistą, jak moi "bracia". Nie chcę bardziej go denerwować, ani się narażać, więc szybko opuszczam jego lokum.

Z sercem próbującym wyskoczyć mi z piersi zbiegam po schodach i, nawet nie żegnając się z odźwiernym, wybiegam z budynku na ulicę. Nie mogę uwierzyć, że Miles tak szybko mnie ocenił i nawet nie dał mi nic wyjaśnić, pomimo tego, że znamy się od liceum. Cóż, chyba spodziewałem się trochę innej reakcji, ale w sumie, czemu ja się dziwię? Tak naprawdę wiedziałem, że tak będzie. Gdzieś w głębi duszy cały czas czułem, że nawet jeśli tutaj przyjdę, to i tak zostanę sam. Zresztą jak zwykle...

~*~

Hejo!
Jak widzicie, dzisiaj wróciliśmy na chwilę do Matthew i jego problemów, a trochę ich jest. Właśnie dlatego będziemy powracać do niego regularnie, ale po tym rozdziale sądzę, że nie zobaczymy już w jego życiu Milesa. A może jednak...?

Piszcie koniecznie, co myślicie o kumplu Matta. Myślicie, że jeszcze o nim usłyszymy? A może to koniec ich przyjaźni? Ja już znam odpowiedź, ale jestem bardzo ciekawa Waszych przemyśleń, które z chęcią przeczytam ;)

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top