Rozdział 3

Kamila

Wychodzę szybkim krokiem z salki teatralnej, zostawiając tam Domi. Wpycham do torby list od właściciela mieszkania, które wynajmuje od kilku lat moja mama, i niemal truchtem zmierzam na drugi koniec szkoły, mijając ostatnich uczniów, kierujących się na lekcje. Mam tylko nadzieję, że klasa, idąca dzisiaj z nauczycielką sztuki do teatru, wciąż jest w budynku, bo inaczej nie będę miała jak stąd niezauważenie uciec.

Na całe szczęście, kiedy docieram do wyjścia ze szkoły, nadal stoi tam grupka uczniów, więc wtapiam się w tłum, korzystając z okazji, że nauczycielki nie ma na korytarzu. Kilka osób patrzy na mnie ze zdziwieniem, ale w ich oczach widać też strach, dlatego jestem pewna, że nikt na mnie nie zakabluje.

Przez kilka minut wszyscy stoimy na korytarzu i w sumie nie wiem, na co czekamy. Nagle jednak daje się słyszeć głośny stukot obcasów, a ja kątem oka dostrzegam idącą w naszą stronę nauczycielkę sztuki, obok której idzie moja największą zmora. O kurwa...

Dyrektorka podchodzi do nas z dziennikiem w ręku, po czym zaczyna sprawdzać liczbę uczniów i wypuszcza ich po kolei ze szkoły, odznaczając każdego. Przeliczam szybko całą grupę. Cholera, wszyscy są obecni...

Powoli wycofuję się z coraz mniejszego tłumu, próbując niepostrzeżenie przedostać się na pierwsze piętro. To moje jedyne wyjście, jeśli nie chcę zostać złapana przez tę starą jędzę. Spoglądam to na dyrektorkę, to za siebie, zmierzając tyłem w stronę schodów. Wykorzystuję moment, kiedy kobieta patrzy w dziennik zamiast na uczniów i odwracam się, wbiegając na stopnie.

— Wójcik! — Zatrzymuję się wpół kroku, słysząc nagle przerażająco wściekły głos dyrektorki, po czym obracam się w jej stronę. Niech to szlag... — A ty co tutaj robisz?!

— Dzień dobry pani dyrektor — cedzę przez zaciśnięte zęby uprzejmość, uśmiechając się sztucznie. — Ja tylko brałam książki z szafki i już idę na następną lekcję, spokojnie.

— Robisz to po dzwonku?! Kiedy wszyscy już są w salach?! Myślisz, że jestem ślepa i nie zauważyłabym, że stoisz przy szafkach?! — No to wpadłam. — W tej chwili idź do mojego gabinetu! Zaraz tam przyjdę i sobie porozmawiamy!

Próbując trzymać nerwy na wodzy i nie zabić dyrektorki, zeskakuję ze schodów i zmierzam do azylu kobiety. Po wejściu do pomieszczenia siadam naprzeciwko biurka tej jędzy, rzucając swoją torbę na podłogę obok krzesła. Z kieszeni mojej skórzanej kurtki wyciągam telefon, a następnie piszę Dominice wiadomość o tym, co się stało. Przy okazji sprawdzam też godzinę, bojąc się, że nie zdążę na spotkanie z właścicielem mieszkania. Zostało mi jeszcze pół godziny. Jeśli dyrka będzie się streszczać, to powinnam zdążyć.

Kilka minut później rozwścieczona kobieta wpada do swojego gabinetu. Z hukiem rzuca dziennik na biurko, patrząc na mnie, jakby chciała mnie zabić. Obserwuję ją z obojętnością, czekając tylko aż zacznie swoje kazanie.

— Czy ty jesteś nienormalna, dziewczyno?! Czy ty wiesz, co chciałaś zrobić?! Czy ty wiesz, co mogłoby się stać, gdybyś wyszła w czasie lekcji poza teren szkoły?! — No i zaczyna się... —Zdajesz sobie sprawę, co by było, gdyby coś ci się stało?! Przecież ucierpiałaby na tym nie tylko reputacja szkoły, ale i moja reputacja, bo to ja bym za to odpowiadała! — krzyczy dyrektorka, a ja przewracam oczami. Jej reputacja i tak nie jest zbyt dobra, przynajmniej w tej szkole, więc nie wiem, czym się tak przejmuje. Za dużo by się nie zmieniło. — A twoja matka?! Pomyślałaś o tym, co ona by przeżywała?

— Zamknij się! — Reaguję ostro na wzmiance o mojej mamie, nie mając zamiaru pozwolić na to, żeby była jakkolwiek wplątana w tę sytuację.

— Nie! Oczywiście, że nie pomyślałaś! — Dyrektorka kontynuuje swój monolog, jakby w ogóle mnie nie usłyszała. — Jesteś taka sama, jak twój ojciec! — krzyczy kobieta, a we mnie coś pęka.

— Nie jestem jak ojciec! Nie masz prawa tak mówić! — Zrywam się z krzesła, zaczynając przekrzykiwać tę szmatę. — Nic nie wiesz ani o mnie, ani o mojej mamie! Nie masz prawa wypowiadać się na nasz temat!

— I tu się mylisz. Przypominam ci, że ja też w tym wszystkim uczestniczyłam.

— Tak, a potem olałaś całą swoją rodzinę! To automatycznie odbiera ci prawo do mówienia o nas! — Podnoszę moją torbę z podłogi, zarzucając ją na ramię. — I przysięgam, że jeśli jeszcze raz wspomnisz cokolwiek o moim ojcu, nie skończy się to dla ciebie dobrze. Doskonale wiesz, do czego jestem zdolna — mówię ciszej, żeby nikt nie usłyszał mnie na korytarzu.

— Grozisz mi, smarkulo? — Dyrektorka wygląda, jakby miała zaraz wybuchnąć.

— Na razie tylko ostrzegam, ale groźby mogą zacząć się w każdej chwili — stwierdzam, po czym, nie dając dojść kobiecie do słowa, wychodzę z impetem z jej gabinetu, a potem z budynku. Sprawdzam na telefonie godzinę i uświadamiam sobie, że już nie zdążę na spotkanie. Kurwa!

Idę szybkim krokiem do domu, dusząc w sobie frustrację i wściekłość. Z bezsilności do oczu zaczynają cisnąć mi się łzy, ale staram się opanować. Nie mogę płakać, nigdy. Płacz to oznaka słabości, a ja nie jestem słaba. Nigdy nie byłam i nigdy nie będę. Poza tym nie mam zamiaru płakać na środku ulicy, gdzie każdy może mnie zobaczyć. Nie po to przecież prowadziłam do tego, żeby ludzie ze szkoły się mnie bali. Nie mogę pozwolić, aby przestali. Kiedy się mnie boją, trzymają się ode mnie z daleka, a tak jest łatwiej. Zawsze tak było...

Jakiś czas później wchodzę do obskurnej kamienicy, której szczerze nienawidzę. Mój wzrok przykuwają nowe rysunki niewyżytych dzieciaków z patologii, mieszkającej w budynku. Widzę, że nie próżnowali i zamiast pójść do szkoły, ćwiczyli swoje artystyczne zdolności, o ile można tak nazwać obleśne i obraźliwe malunki.
Wspinam się po schodach na drugie piętro i wchodzę wreszcie do mieszkania. Zamykam drzwi na tyle cicho, na ile pozwala mi wciąż trwająca złość na dyrektorkę. Przechodzę przez salon, który jest też sypialnią mojej mamy, a następnie wchodzę do swojego pokoju i przestaję hamować wściekłość.
Trzaskam drzwiami tak mocno, że kawałek tynku odpada ze ściany, a moja torba ląduje obok biurka, uderzając w nie. Mebel chwieje się lekko, przez co spada z niego ramka ze zdjęciem, która po spotkaniu z podłogą rozbija się na kawałki. Jeszcze bardziej wściekła zdejmuję kurtkę i ciskam ją na łóżko, a buty rzucam gdzieś w kąt. Podchodzę do biurka i kucam obok niego, podnosząc ostrożnie ramkę. Szkło jest kompletnie zbite, a jego kawałki walają się po podłodze. No po prostu, kurwa, pięknie...

Przez chwilę rozważam posprzątanie tego bałaganu, ale szybko dochodzę do wniosku, że na razie nie mam na to cierpliwości. Odkładam ramkę z powrotem na szkło i wychodzę z pokoju, na wszelki wypadek przekładając tylko z kurtki do spodni mój składany scyzoryk. Jebać to.
Wchodzę do salonu. Przeskakuję przez oparcie kanapy i wygodnie na niej siadam, sięgając po pilot, leżący na stole naprzeciwko. Włączam telewizor, a następnie zaczynam skakać po kanałach w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Na moje nieszczęście, nie znajduję jednak nic interesującego i w końcu, po przejrzeniu prawie stu kanałów, ląduje na kanałach z kreskówkami i serialami dla nastolatków. W sumie czasami te produkcje są o wiele ciekawsze,a przede wszystkim śmieszniejsze od normalnych seriali. Można się przy nich fajnie zrelaksować.
Przełączam jeszcze jeden kanał, po czym zatrzymuję się, dostrzegając logo Nickelodeon. Sprawdzam program na dzisiaj i, widząc że za chwilę zacznie się maraton jednego z moich ulubionych seriali, idę do kuchni po jakąś przekąskę. Wyciągam z szafki paczkę chipsów o smaku bekonu, a kiedy wracam do salonu, na ekranie pojawia się czterech chłopaków, którzy są głównymi bohaterami serialu. Rozsiadam się wygodnie na kanapie, zaczynając oglądać odcinek i zajadać się chipsami.

Kilka godzin później leżę na kanapie do góry nogami i wciąż oglądam sitcom. Mama nie wróciła jeszcze z pracy, a Domi chyba dopiero kilka minut temu skończyła lekcje, więc na razie nie mam nic innego do roboty. Czując, że ścierpł mi kark, wstaję na chwilę i przeciągam się. Mam zamiar z powrotem usiąść, ale oglądanie serialu przerywa mi dzwonek do drzwi. Wyłączam telewizor i ze zdziwieniem patrzę w stronę wejścia. Ani do mnie, ani do mamy zazwyczaj nikt nie przychodzi, więc biorę do ręki mój scyzoryk i ostrożnie podchodzę do drzwi. Otwieram je i z zaskoczeniem dostrzegam moją przyjaciółkę.

— Domi? — Patrzę zdezorientowana na dziewczynę, po czym, słysząc kroki dochodzące z piętra wyżej, szybko wciągam ją do mieszkania. — Co ty tu robisz? Oszalałaś?

— Hej, również miło cię widzieć. — Dominika odkłada swój plecak na kanapę, a ja zamykam drzwi.

— Dlaczego tutaj jesteś? Przecież zawsze spotykałyśmy się u ciebie. Tu nie jest bezpiecznie. Nie powinno cię tu być — mówię z wyrzutem, na wszelki wypadek przekręcając klucz w zamku.

— Uważam, że trochę przesadzasz. Rozumiem, że twoi sąsiedzi nie są zbyt fajnymi ludźmi, ale przecież raczej nic by mi nie zrobili, prawda? — Domi podnosi z ziemi pustą paczkę chipsów. Ona ma jakąś manię czystości. Za każdym razem, kiedy u mnie jest, zaczyna sprzątać.

— Zostaw to. — Wyrywam dziewczynie paczkę i rzucam ją na stolik. — Nie przesadzam, jasne? Mieszkałam już w takim miejscu. Tacy ludzie, jak tu, są zdolni do wszystkiego, serio.

— Niech ci będzie, nieważne. — Wzdycha Dominika. — Lepiej mi powiedz, jak spotkanie z właścicielem. Masz pozwolenie na przemalowanie pokoju?

— A daj spokój, nie rozmawiałam z nim. — Siadam zrezygnowana na fotelu, zaczynając bawić się scyzorykiem.

— Jak to? Dlaczego? — moja przyjaciółka zajmuje miejsce na kanapie.

— Ta stara franca mnie zatrzymała. Napisałam ci SMS-a, nie przeczytałaś?

— Przeczytałam, ale myślałam, że zdążysz. Czemu tak długo siedziałaś u dyrektorki? Co się tam stało?

— W wielkim skrócie, pokłóciłam się z nią i prawie zaczęłam jej grozić.

— Znowu? Dlaczego? Czy wy nie możecie się w końcu pogodzić? Przecież to twoja...

— Nie mów tego! — przerywam Dominice.

— Kami, ja wiem, że jej nienawidzisz, ale to nic nie zmienia. Czy tego chcesz, czy nie, jesteście rodziną — mówi dziewczyna, a ja zaciskam pięści i biorę kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. — Czemu nie możecie dojść do porozumienia? Powinnyście się dogadać, to twoja ciocia.

— Nie! Ona nie jest moją rodziną! — Zrywam się z kanapy. — Może na papierze jesteśmy spokrewnione, ale ja nie mam z nią nic wspólnego, rozumiesz?! Nic!

— Ale Kamila...

— Przestań! — Nie daję dojść Domi do słowa. — Wiem, że lubisz pomagać, ale tej sytuacji nic nie zmieni, jasne?! I nie próbuj naprawiać nas, ani naszej relacji!

— Dobrze, w porządku. — Dziewczyna niechętnie się poddaje. — A co zamierzasz zrobić z tym malowaniem pokoju?

— Nie mogę nic zrobić. — Oddycham z ulgą, ciesząc się ze zmiany tematu. — Właściciel zaraz po naszym spotkaniu miał samolot do Anglii, a ja nie mam pieniędzy na zapłacenie kary.

— A nie możesz porozmawiać z tym facetem przez telefon? Przecież chodzi tylko o przemalowanie pokoju. Naprawdę musisz spotkać się z nim twarzą w twarz? — pyta z niedowierzaniem Dominika.

— Wiesz, raz nawet próbowałam to zrobić. Stwierdził wtedy, że interesy załatwia tylko na żywo — przewracam oczami na wspomnienie tamtej rozmowy.

— Przecież to absurd. Tu chodzi tylko o przemalowanie ścian w jednym, małym pokoiku, a nie o wyremontowanie całej kamienicy — stwierdza oczywistość moja przyjaciółka.

— Ja też naprawdę nie rozumiem tego gościa. — Wzruszam ramionami.

Przez jakiś czas siedzimy w ciszy, przerywanej odgłosami ostrej kłótni, dochodzącymi z mieszkania wyżej. Znając moich sąsiadów zaraz dojdzie tam do jakiejś bijatyki, i pewnie powinnam jakoś zareagować, ale już dawno nauczyłam się, że lepiej nie wtrącać się w takie sprawy.

Przenoszę wzrok ze swojego scyzoryka na Dominikę, która pisze z kimś w telefonie. Mogę się założyć, że umawia się na jutro ze swoją kuzynką, Moniką. W każdą środę dziewczyny spotykają się i plotkują o wydarzeniach z minionego tygodnia. Mogą to robić tylko w ten dzień, bo Monia tylko wtedy ma wolne, a Domi ma najmniej lekcji. Jedynym dniem, który mógłby zastąpić środy jest chyba niedziela, ale wtedy dziewczyny wolą spędzić trochę czasu ze swoimi rodzicami, a Dominika też z bratem, bo ostatni dzień tygodnia jest u nich najspokojniejszy.
Pamiętam, że byłam kilka razy u Domi w niedzielę i za każdym razem byłam w szoku, jak jej rodzina wtedy funkcjonuje. W ich domu panuje wtedy wesoły gwar – każdy z każdym rozmawia, jest dużo śmiechu, czasami nawet muzyka i śpiew.
Posiłki przygotowane przez mamę Dominiki, rodzina je wspólnie. Podczas śniadania wszyscy siedzą jeszcze w piżamach, podczas obiadu każdy opowiada o tym, co stało się w minionym tygodniu, a podczas kolacji wszyscy debatują nad wyborem filmu, który będą oglądać po posiłku.
W międzyczasie rodzina Domi idzie też na spacer, gra w gry planszowe i spędza czas na dworze, a jeśli jest chujowa pogoda, to wszyscy siedzą w domu, rywalizując w grach na konsolę. Pamiętam, że ostatnio, kiedy tam byłam, wygrałam z bratem Dominiki w FIFĘ 13. Gorzej poszło mi za to w Just Dance 4, bo podczas jednego z obrotów, potknęłam się o własne nogi, lądując na podłodze.
Muszę przyznać, że świetnie się wtedy bawiłam, ale pomimo tego, chyba nie mogłabym spędzać tak czasu co tydzień. Wiem, że Domi to uwielbia i dziwi się, że ja nie byłabym w stanie tak funkcjonować, ale ja po prostu nie jestem przyzwyczajona do takiego trybu życia. W moim domu nigdy nie było takich dni, więc kiedy jestem w niedzielę u Dominiki, czuję się dziwnie. Powoli staram się jednak do tego przywyknąć i dobrze się bawić się z rodziną mojej przyjaciółki, bo wiem, że robią oni wszystko, żebym czuła się u nich jak najlepiej.
Prawdę mówiąc, mam nawet wrażenie, że czasami zapominają, że jestem tylko kumpelą Domi, i traktują mnie jak swoją własną córkę. Pomimo, że takie coś jest dla mnie niecodzienne, jestem im za to cholerne wdzięczna. Poza moją mamą, tylko oni nigdy nie traktowali mnie jak intruza. Kiedy po raz pierwszy przyszłam do domu państwa Lipińskich, oni po prostu mnie tam przyjęli i zaakceptowali, bez żadnych pytań czy zastrzeżeń. Nawet po poznaniu części mojej przeszłości ich zachowanie nie zmieniło się. I chociaż mieli oni wtedy mocne powody, żeby wyrzucić mnie ze swojego domu, nie zrobili tak. Zamiast tego zaproponowali jeszcze mojej mamie, żebym pojechała z nimi na wakacje. W zasadzie, to nie była nawet propozycja. Państwo Lipińscy po prostu stwierdzili, że wybiorę się z nimi nad morze, a kiedy moja mama próbowała zaprotestować, tłumacząc że nie mamy pieniędzy na takie wyjazdy, oni oznajmili, że za wszystko zapłacą i nie chcieli słyszeć nawet słowa sprzeciwu. Pamiętam, że mi i mamie było wtedy bardzo głupio, ale koniec końców, po długiej rozmowie, dostałam jednak pozwolenie na spędzenie wakacji z moją pierwszą prawdziwą przyjaciółką.

— O czym tak rozmyślasz? — Słyszę niespodziewanie głos Domi.

— Co? — pytam głupio, wytrącona ze wspomnień.

— Pytałam, o czym tak rozmyślasz — powtarza dziewczyna. — Wszystko w porządku?

— Tak, pewnie. — Uśmiecham się lekko. — Po prostu trochę wzięło mnie na wspominki. Wiesz, że niedługo miną trzy lata od kiedy się znamy?

— Oczywiście, że wiem.

— Musimy zrobić wtedy coś szalonego, nawet nie chcę słyszeć odmowy — oznajmiam z cwanym uśmieszkiem.

— Nie zamierzałam się sprzeciwiać — stwierdza Dominika, a ja patrzę na nią ze zdziwieniem. To do niej niepodobne. — Właściwie, to teraz też możemy zrobić coś szalonego.

— Co ty pieprzysz? Co niby chcesz zrobić? — pytam niepewnie, doskonale wiedząc, że moja przyjaciółka zna trochę inną definicję słowa „szalone".

— Mogłybyśmy na przykład pomalować twój pokój. — Proponuje Domi.

— Stara, przedawkowałaś dzisiaj leki? — patrzę na nią zdziwiona i trochę zaniepokojona. — Przecież już ci mówiłam, że nie mogę. Nie mam kasy na zapłacenie kary, jasne? Ten miesiąc nie jest finansowo łatwy dla mojej mamy, a ja nie mam wielu oszczędności.

— Wiem, ale ja mam — mówi jak gdyby nigdy nic dziewczyna, idąc w stronę drzwi. — Zapłacę tę karę.

— Co? Nie, Domi. Nie będę miała z czego ci oddać. — Protestuję, ale po minie Dominiki widzę już, że nie przyjmie tej odmowy.

— Przecież nie musisz mi nic oddawać, Kamila. Jesteś dla mnie jak siostra i jeśli mam możliwość zrobienia czegoś, co cię uszczęśliwi, to nic mnie przed tym nie powstrzyma. — Domi uśmiecha się życzliwie.

— Dobra, ale ja też chcę zrobić coś dla ciebie, jasne? — Stawiam warunek, starając się ukryć wzruszenie. Chyba jeszcze nigdy nie byłam nikomu aż tak wdzięczna.

— Niech ci będzie. — Moja przyjaciółka zgadza się niechętnie. — Jeśli będę potrzebowała pomocy, to od razu ci o tym powiem. A teraz chodź, musimy przecież kupić farbę, pędzle i folię ochronną.

— Spoko, daj mi tylko chwilę. — Wstaję z fotela i biegnę do pokoju. Biorę z łóżka moją kurtkę, po czym zakładam ją, chowając do kieszeni scyzoryk. Chwilę później wracam do salonu, a potem wychodzę z Dominiką z mieszkania. Zamykam drzwi na klucz i, nie mając ochoty na nieproszonych gości, kilkukrotnie sprawdzam, czy na pewno są zamknięte.

Zbiegam z Domi na parter, mijając po drodze grupkę dzieciaków, okupujących półpiętro. Patrzę na nich przelotnie. Przewracam oczami, kiedy zauważam na ścianie następne obrzydliwe rysunki. Moja przyjaciółka krzywi się na widok nowych malunków i przyspiesza kroku, chcąc jak najszybciej wydostać się z budynku.

Wychodzimy z kamienicy i kierujemy się do sklepu budowlanego, żeby kupić potrzebne rzeczy. Nadal nie wierzę, że Dominika naprawdę chce zapłacić właścicielowi karę, mimo tego, że powinna zrobić to moja mama, jako lokator.
Domi jest naprawdę wspaniałą przyjaciółką. Doskonale zna moją sytuację rodzinną i już nieraz bardzo mi pomogła. Jeszcze nigdy nie odmówiła mi, kiedy ją o coś poprosiłam. Wiem, że mogę na nią liczyć. Zna całą moją historię i wspiera mnie, pomimo że w przeszłości zrobiłam dużo okropnych rzeczy. Co prawda, to nie moja przyjaciółka była ofiarą moich wybryków, ale wiem, że nie przepada za takimi ludźmi, więc to, że nie zakończyła naszej znajomości, jest dla mnie niesamowite i naprawdę wiele dla mnie znaczy.

— Humorek dopisuje? — pyta Dominika, widząc na mojej twarzy lekki uśmiech.

— No raczej — odpowiadam, uśmiechając się szerzej.

Chwilę później wchodzimy do najbliższego sklepu z materiałami budowlanymi, zaczynając szukać alejki z farbami. Na szczęście dość szybko ją znajdujemy. Rozglądam się w poszukiwaniu odpowiedniego koloru, a Domi idzie obok mnie.

— A tak właściwie, jaką farbę w ogóle chcesz kupić? — Dziewczyna patrzy na mnie z zaciekawieniem.

— Czarną — mówię, jak gdyby nigdy nic.

— Przecież wszystko w twoim pokoju jest w tym kolorze. Nic nie będzie odróżniało się od ścian — twierdzi Domi, przeglądając puszki.

— Oj, nie marudź. — Przewracam oczami. — Poza tym, nie wszystko mam czarne. Biurko mam brązowe.

— Tak, ciemnobrązowe. Wiesz, czasem mam wrażenie, że na drugie imię powinnaś mieć Mrok. — Moja przyjaciółka śmieje się cicho, biorąc z półki dwie puszki czarnej farby.

— Wypraszam sobie. — Protestuję szybko. — Jeszcze nie zamieniam snów małych dzieci w koszmary*. Chociaż, kto wie? — Uśmiecham się tajemniczo, na wszelki wypadek biorąc dwie dodatkowe puszki i ruszam w stronę kasy. Po drodze bierzemy jeszcze pędzle oraz folię ochronną na meble.

Przy kasie na szczęście nie ma dużej kolejki, więc szybko udaje nam się zapłacić ostatnimi pieniędzmi, jakie mam, i wrócić do mojego mieszkania, gdzie od razu idziemy do mojego pokoju. Po wejściu tam widzę, że Domi zauważyła zbitą ramkę. Dziewczyna nic jednak nie mówi, więc ja też się nie odzywam. Rzucam jej tylko moje stare ubrania, bo w drodze tutaj ustaliłyśmy, że założymy je na czas malowania, żeby nie pobrudzić naszych ciuchów.

Idę do łazienki się przebrać, a kiedy wracam w podartych dresach i bluzce z jednym odciętym rękawem, Domi jest już przebrana w koszulkę, na której jest jakaś zaschnięta, czerwona substancja i spodnie poplamione wybielaczem. Trochę dziwię się, że naprawdę dała radę ubrać moje ciuchy z gimnazjum. Ja sama bym się w nie nie zmieściła. To, co mam na sobie, jest z zeszłego roku.

Podchodzę do dziewczyny, sprzątającej bałagan, który zrobiłam po powrocie do szkoły. Uśmiecham się do niej z wdzięcznością, a ona odwzajemnia gest, po czym wyrzuca do kosza pod moim biurkiem zamiecione resztki szkła i wstaje z podłogi, odkładając na biurko zdjęcie, które wypadło z ramki.
Biorę do ręki fotografię, przedstawiającą mnie i moją mamę. Zrobiłyśmy to zdjęcie trzy lata temu, kiedy przeprowadziłyśmy się tutaj z Poznania. To miał być początek naszego nowego, lepszego życia. Naprawdę bardzo się cieszę, że tu przyjechałyśmy, bo nie wytrzymałabym dłużej w moim starym otoczeniu. Mama doskonale się o tym przekonała, kiedy prawie doszło do tragedii. Tamto zdarzenie przeważyło szalę i po długiej rozmowie postanowiłyśmy przenieść się tutaj. Co prawda nie miałyśmy zbyt dużo pieniędzy, kiedy przyjechałyśmy do Warszawy i w sumie do tej pory jest nam ciężko, ale wszystko jest lepsze niż nasze stare życie.

Biorę głęboki oddech i wkładam fotografię do małej kieszonki w moim plecaku, po czym zaczynam zakrywać meble folią. Domi dołącza do mnie, dzięki czemu udaje nam się szybko z tym uporać.
Łapię za jedną z puszek, otwierając ją, a następnie zanurzam w farbie pędzel i zaczynam malować jedną ze ścian. Dominika idzie natomiast na drugi koniec pokoju, po drodze kładąc na moim biurku telefon z włączoną muzyką naszego ulubionego boysbandu, i też bierze się za malowanie. Coś czuję, że czeka nas sporo roboty.

~*~

*Nawiązanie do filmu animowanego Strażnicy Marzeń, w którym antagonistą jest Mrok, zamieniający sny małych dzieci w koszmary.

~*~

Hej!
Na samym początku chcę przeprosić Was za to, że rozdział pojawia się z dwudniowym opóźnieniem. Niestety sesja zabiera cały mój czas, ale postaram się jakoś wszystko pogodzić i znów regularnie dodawać części powieści.

Co do rozdziału, w zeszłym tygodniu zapytałam Was, czy zauważyliście może pewien szczegół, związany z Kamilą i, oprócz CrazyMulan52, która wiedziała o tym już od dawna, tylko MajkaSz zauważyła, o co chodzi. Szczegółem, o który pytałam, były natomiast takie sama nazwiska Kamili i dyrektorki, co wyjaśniło się w tym rozdziale. Jesteście zaskoczeni takim obrotem spraw, czy może spodziewaliście się tego?

A, właśnie. Tydzień temu zapytałam Was też, czy powinnam według Was dodawać tutaj zwiastuny rozdziałów. MajkaSz doradziła mi, żebym dodawała filmiki w przestrzeni nad rozdziałem, więc zrobiłam to. Dajcie znać, jak podobają Wam się zapowiedzi nowych części.

Jeśli chcielibyście natomiast dowiedzieć się czegoś o nowej postaci, która pojawi się w przyszłym rozdziale, polecam zajrzeć jutro na moje sociale, gdzie zostanie opublikowany krótki filmik na jej temat.

No i to raczej tyle, co chciałam przekazać. Jeśli spodobał Wam się ten rozdział, możecie zostawić gwiazdkę – będę wdzięczna. Jeśli natomiast macie jakieś zastrzeżenia, śmiało napiszcie o nich w komentarzu. Jestem otwarta na krytykę, ale tylko tę konstruktywną ;-)

Do następnego!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top