Rozdział 18

DOMINIKA

Z niespokojnego snu wyrywa mnie dźwięk budzika, dochodzący z mojego telefonu. Po omacku biorę do ręki smartfon i wyłączam budzik, po czym zwlekam się z łóżka, przecierając rękami oczy. Jestem strasznie zmęczona, ponieważ w nocy nie spałam zbyt długo. Wiele godzin za to wierciłam się na łóżku przez natłok myśli.
Po wczorajszym napadzie na Kendalla, dość długo nie mogłam dojść do siebie. Kiedy godziłam się na tę pracę, nie przypuszczałam, że to wszystko będzie dla mnie aż tak trudne. Przypuszczam, że byłoby też inaczej, gdybym chroniła kogoś, kogo nie znam. Bronienie Schmidta jest o tyle ciężkie, że znałam go bardzo dobrze i nie potrafię patrzeć na jego strach czy ból. To, co wydarzyło się wczoraj, spędziło mi sen z powiek na wiele godzin, bo za każdym razem, kiedy zamykałam oczy, widziałam przerażonego Kendalla z pistoletem przystawionym do głowy. Okropnie się czuję...

Wychodzę powoli z pokoju i drepczę do kuchni, gdzie pomimo wczesnej godziny siedzą już moje przyjaciółki. Siadam przy stole obok Kamili, a następnie sięgam do, leżącego na środku talerza z kanapkami, biorąc z niego kawałek chleba. Przez jakiś czas siedzimy w kompletnej ciszy, a każda z nas zatopiona jest we własnych myślach. Wiem, że Kami i Monię też trapi to, co stało się wczoraj.

— Więc... — Kamila przerywa wreszcie ciszę. — Jakie mamy plany na dzisiaj?

— Pracę — odpowiada krótko Monika, patrząc na Wójcik jak na idiotkę.

— No co ty nie powiesz? — pyta z sarkazmem moje rówieśniczka. — Chodziło mi o to, czy wiesz już, gdzie jest teraz Schmidt. Sprawdzałaś jego telefon, lokalizację, masz dostęp do monitoringu, cokolwiek?

— Monitoring będę mogła sprawdzać dopiero wieczorem, bo pani Evans cały czas to załatwia — twierdzi Monia, biorąc kolejny kęs kanapki. — A lokalizację sprawdziłam, na razie Kendall siedzi w domu.

— A telefon? — zadaję cicho pytanie, szybko uświadamiając sobie, że chyba jednak nie chcę znać na nie odpowiedzi.

— Nie zauważyłam, żeby pisały lub dzwoniły do niego żadne podejrzane numery, więc nie zagłębiałam się w nic — mówi moja kuzynka i wstaje od stołu. — Jedyne, co zauważyłam, to że wymieniał dużo wiadomości z Bridgit.

— To chyba normalne po tym, co zaczęło się wczoraj dziać, co nie? — Kami wzrusza ramionami.

— No właśnie, Bridge była z nim przecież podczas napadu i jako jedyna z jego znajomych też mnie tam widziała, więc...

— Ale ja nie mówię o tym. — Wójcik przerywa mi, ściągając na siebie mój zdezorientowany wzrok. — Wchodziłaś dzisiaj do Internetu?

— Nie, jeszcze nie — przyznaję. — A powinnam?

— Raczej tak, bo od wczoraj wszystkie media huczą o... — Monika rzuca na stół kolorowe pismo z Bridgit i Kendallem na okładce — ...tym.

Niepewnie biorę gazetę do ręki, a jej tytuł zwala mnie z nóg.

— "Kendall Schmidt i Bridgit Mendler: zwykła przyjaźń czy potajemny związek"? — czytam na głos, unosząc ze zdziwieniem brwi.

— Nawet jeśli kogoś by to interesowało, to z tego szmatławca się tego nie dowie, bo w "cudnym" artykule jest tylko wzmianka o dwóch spotkaniach w kawiarni i napadzie. Nie ma dosłownie żadnej odpowiedzi na pytanie z tytułu, serio. — Monika parska z zażenowaniem.

— A Bridgit i Kendall jakoś to skomentowali? — dopytuję zaciekawiona.

— Nie, ale wysłałam zdjęcie tej gazety Bridge — oznajmia moja kuzynka z cwanym uśmieszkiem. — Podobno poprawiłam jej humor. Uśmiała się.

— Mhm, a jak wyjaśniłaś jej, że ten szmatławiec jest napisany w języku angielskim? Bo wiesz, ona nie miała wiedzieć, że tu jesteśmy — twierdzę, zaniepokojona tym, jak ich rozmowa może wpłynąć na naszą dalszą pracę.

— Spokojnie, napisałam jej, że z okazji twojego ukończenia szkoły twoi rodzice zafundowali ci wakacje, a ty zabrałaś ze sobą mnie i Kamilę — wyjaśnia Monika, trochę mnie uspokajając.

— Miejmy nadzieję, że w to uwierzyła. — Wzdycham ze zmartwieniem.

Naprawdę boję się, co może się stać, jeśli Bridgit jednak nie kupiła kłamstwa Moni. Przecież nikt nie miał dowiedzieć się o naszym pobycie tutaj. To może wszystko zepsuć, a na pewno bardzo skomplikować. Gdyby Bridge dowiedziała się, że jej wieloletnie przyjaciółki przez tak długi czas ukrywały przed nią tak istotny fakt z ich życia... Nawet nie chcę myśleć, co by zrobiła.
Z jednej strony, rozumiem dlaczego agencja chce zachować to wszystko w tajemnicy, ale z drugiej strony, uważam że Mendler powinna wiedzieć o naszej pracy. Nie znamy jej od wczoraj i naprawdę wiemy, że można jej zaufać. Przyjaźnimy się od dziecka, a ona jeszcze nigdy nie zawiodła ani mnie, ani Moniki. Oczywiście, miałyśmy kilka sprzeczek, ale mimo tego, zawsze stałyśmy za sobą murem.

*

Siedzę na łóżku w swoim pokoju, nerwowo potrząsając nogą. Przy uchu trzymam telefon, z którego dochodzą sygnały wykonywanego przeze mnie połączenia. Zagryzam wargę, bojąc się, że osoba, do której dzwonię, nie odbierze. W głębi duszy mam jednak nadzieję, że pomimo niedawnej kłótni, zdecyduje się jakoś mi pomóc.

— Halo? — Słyszę nagle w słuchawce zaspany, dziewczęcy głos.

— Bridgit? — pytam niepewnie. — To ja, Domi.

— Domi? — powtarza nieprzytomnie Mendler, zaspanym głosem. — Czemu do choinki dzwonisz do mnie o trzeciej nad ranem?

— Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. Zapomniałam, że u ciebie jest teraz noc. W Warszawie jest południe, więc...

— Dobra, skończ — przerywa mi początkująca aktorka. — Co się stało?

— Potrzebuję pomocy, a w zasadzie Monika jej potrzebuje — mówię, ściszając głos przy każdym słowie w obawie o reakcję Bridge.

— Teraz nagle mnie potrzebuje? Jeszcze niedawno nie chciała ze mną gadać. — W głosie Bridgit wyczuwam narastającą złość. — Niech sama sobie radzi, skoro jest taka niezależna!

— Bridge, ona nie wie, że ja do ciebie dzwonię — mówię szybko, modląc się, żeby dziewczyna nie odłożyła słuchawki.

— Co? Jak to? — pyta ze zdziwieniem, schodząc z tonu.

— Monia nie chciała, żebym do kogokolwiek dzwoniła, ale ja nie umiem jej pomóc. Nie znam się na takich sprawach — twierdzę zgodnie z prawdą.

— Co się tam u was odwaliło? — Bridgit ze zdziwienia przechodzi w zmartwienie.

— Pamiętasz może Mateusza? — Drapię się po głowie, zastanawiając się, czy mam już oczekiwać wybuchu dziewczyny, czy jeszcze przez chwilę będzie spokojna.

— Co ten gnój zrobił?! — Mendler znów podnosi głos.

— On... zostawił Monikę dla innej — mówię cicho, czując że te słowa ledwo przechodzą mi przez gardło.

— Wiedziałam, że to się tak skończy... — Wzdycha aktorka. — Gdzie jest teraz Monia?

— Zamknęła się w swoim pokoju i nikogo tam nie wpuszcza. Jej rodzice nie wiedzą, co się dzieje, a ja naprawdę nie wiem, jak jej pomóc. Wiesz, że nigdy nie miałam chłopaka.

— Tak, wiem. Zadzwonię do niej i postaram się z nią pogadać, okay? — obiecuje Bridgit. — Nie martw się, wszystko będzie dobrze.

— W porządku, powodzenia. — Uśmiecham się lekko, choć mam świadomość, że Mendler tego nie widzi, i rozłączam się.

Mam nadzieję, że Bridge pomimo kłótni da radę porozmawiać z Moniką i jakoś jej pomóc. Ja nie potrafię tego zrobić, ale musiałam coś wymyślić, bo stan, w jakim jest teraz moja kuzynka, naprawdę łamie mi serce. Odkąd wyjechał Kendall, to ona stała się dla mnie największym przykładem. Zawsze była radosna i energiczna. Nie załamała się nawet po wyjeździe Kevina, a ja marzyłam, żeby być taka jak ona.
Do tej pory wydawało mi się, że Monia niczym się nie przejmuje. Myślałam, że nie można jej złamać, ale teraz, kiedy Mateusz ją rzucił, widzę w jak wielkim błędzie byłam. Nie wiem, dlaczego, ale zawsze uważałam moją kuzynkę za niezniszczalną, więc teraz, widząc ją zapłakaną i niezdolną do normalnego życia, rzeczywistość mocno mnie uderzyła.

Wstaję z łóżka, a następnie podchodzę do biurka i staję na nim, otwierając okno. Wyglądam na zewnątrz, jedną nogę stawiając na parapecie od strony ogrodu. Obracam się tak, żebym mogła widzieć okno Moniki, dzięki czemu zauważam, że po raz pierwszy od tygodnia jest ono uchylone, a roleta jest odsłonięta.
Uśmiecham się lekko, widząc jak moja kuzynka wychodzi z łazienki z telefonem przy uchu. Co prawda dziewczyna nadal wygląda tragicznie z poplątanymi włosami i w poplamionych ubraniach, ale przynajmniej wstała z łóżka i przestała płakać, a to już jakiś postęp. Nie mam pojęcia, co powiedziała jej Bridgit, ale zazdroszczę daru przekonywania.

Nie chcąc dłużej podglądać Moni, wchodzę z powrotem do pokoju. Chwilę później dostaję od Mendler wiadomość z instrukcją, co powinnam teraz zrobić. Wychodzę więc ze swojej sypialni, a następnie zbiegam po schodach na parter i wchodzę do kuchni. Z lodówki biorę pudełko ulubionych lodów mojej kuzynki, a z kuchennej szuflady wyciągam dwie łyżeczki.
Kilka minut potem opuszczam mieszkanie, po czym przechodzę przez ulicę i siadam na schodkach domu mojego wujostwa. Bridgit napisała, że Monika się tu ze mną spotka, więc cierpliwie czekam, starając się nie zwracać uwagi na zdziwione miny niektórych przechodniów. Zaczynam jednak czuć się nieswojo i już mam dzwonić do mojej kuzynki, kiedy nagle słyszę za sobą otwieranie drzwi wejściowych oraz znajome kroki.

— Hejka, jak się czujesz? — pytam z uśmiechem, podnosząc głowę, żeby spojrzeć na Monię.

— Nieźle, ale na razie nie chcę rozmawiać o sama-wiesz-kim. — Siedemnastolatka z zamyśleniem siada obok mnie, opierając dłonie na jednym ze schodków.

— Nie ma sprawy, nie musimy gadać o Voldemorcie — rzucam żartobliwie, powodując u Moniki parsknięcie cichym śmiechem. — A tak w ogóle, mam lody waniliowe. Chcesz trochę?

— Dawaj. — Dziewczyna od razu sięga po pudełko z lekkim uśmiechem na ustach.

Chwilę później zaczynamy zajadać pyszny deser, rozmawiając o wszystkim oprócz Mateusza. Widzę, że Monikę nadal to boli i nie dziwię jej się, ale wiem też, że prędzej czy później się z tego podniesie. Jest najsilniejszą osobą, jaką znam, na pewno da radę, nawet jeśli będzie potrzebowała dłuższej chwili.

— Ej, wiesz, co właśnie sobie uświadomiłam? — pyta w pewnym Monia, a ja patrzę na nią zaciekawiona. — Jutro będę musiała coś zrobić, żeby spalić te kalorie.

— Możesz spróbować nawet teraz — mówię, jak gdyby nigdy nic, odkładając łyżeczkę do pudełka.

— Niby jak? — Dziewczyna patrzy na mnie ze zdziwieniem.

— Na przykład w ten sposób. — Spycham moją kuzynkę ze schodów, zrywając się do biegu.

— Osz ty! — Monika zaczyna ze śmiechem mnie gonić. — Chodź tu, ty mała kanalio!

— Chciałabyś! — Przyspieszam, a następnie skręcam w sąsiednią ulicę, biegnąc prosto pod dom naszego młodszego kuzyna.

*

Uśmiecham się radośnie na wspomnienie momentu, w którym wszystko zaczęło na nowo się układać, a następnie wstaję wreszcie od stołu i idę do salonu, gdzie chwilę temu przeniosły się moje przyjaciółki. Siadam obok Moniki, która akurat sprawdza lokalizację Kendalla. Z zaciekawieniem zaglądam przez ramię w jej telefon, na którym otwarta jest specjalna aplikacja. Na szczęście nic się nie dzieje, a czerwona kropeczka, którą oznaczony jest telefon Schmidta, nie porusza się.
Oddycham z ulgą i przenoszę wzrok na telewizor, gdzie leci serial Przyjaciele, włączony przez Kamilę. Próbuję skupić się na fabule odcinka, ale nie mogę usiedzieć w miejscu. Mam przeczucie, że coś się dzisiaj wydarzy, jednak nie jestem w stanie stwierdzić, czy będzie to dobre, czy złe. To wszystko jednak tak bardzo zajmuje moje myśli, że naprawdę zaczyna mnie nosić.

— Wiecie co? Ja chyba pójdę się przejść — oznajmiam nagle, zrywając się z kanapy.

— Że co? Niby gdzie? — Kami patrzy na mnie, podnosząc ze zdziwieniem brew.

— Nie wiem, pochodzę sobie po mieście, czy coś... — mamroczę pod nosem. — Gdyby coś się działo to dzwońcie.

— No dobra, ale uważaj na siebie — prosi Monia, więc obiecuję, że będę ostrożna.

Szybko przebieram się w jakieś luźne ubranie, a następnie na wszelki wypadek zarzucam swój służbowy plecak na ramię i wychodzę z mieszkania. Zbiegam po schodach na hotelowy parter, gdzie pomimo wczesnej pory kręci się już mnóstwo ludzi. Omijam ich, stwarzając pozory wesołej dziewczyny, która właśnie skończyła szkołę i przyjechała do Los Angeles na wakacje życia. Szkoda, że prawda jest zupełnie inna, ale może kiedyś uda mi się jednak zrealizować taki wymarzony urlop – bez problemów, bez zmartwień, bez pracy i bez czyhających wszędzie niebezpieczeństw. Byłoby naprawdę świetnie, ale pracując w agencji, mam na to raczej marne szanse. Teraz już wiem, dlaczego po moich narodzinach rodzice stamtąd odeszli...

Wzdycham ze smutkiem na myśl o mojej rodzinie. Z każdym dniem czuję coraz mocniejszą tęsknotę, która mnie dobija. Pomimo, że jestem w Los Angeles bardzo krótko, to naprawdę chciałabym już ponownie spotkać się z rodzicami, Kubą i Kacprem. Zastanawianie się, co teraz dzieje się w Polsce strasznie mnie rozprasza, więc na ogół staram się zająć myśli pracą, ale nie zawsze się udaje.
Teraz na przykład nie ma opcji, żebym wyrzuciła moją rodzinę z głowy, zwłaszcza że gdzieniegdzie na ulicach widzę rodziców z dziećmi, co załamuje mnie jeszcze bardziej. Szczerze mówiąc, nie myślałam, że aż tak będę przeżywać to rozstanie. Co prawda zawsze byłam bardzo przywiązana do swojej rodziny, ale wiedziałam, że moment wyprowadzki kiedyś nastąpi i sądziłam, że sobie poradzę. Cieszę się, że mam przy sobie przynajmniej Monikę, bo jeśli ona też zostałaby w Polsce, to nie wiem, co by ze mną było.

Nie wiem, jak długo biję się z moimi myślami, kiedy nagle dzwonek telefonu ściąga mnie na ziemię. Szybko wyciągam go z kieszeni, czując że ogarnia mnie panika. Boję się, że to dziewczyny dzwonią, a Kendall znowu jest w niebezpieczeństwie. Mój strach ustępuje jednak radości, kiedy na wyświetlaczu widzę zdjęcie Kacpra. Z uśmiechem przesuwam w prawo zielony znaczek i odbieram.

— Halo? — odzywam się, przykładając telefon do ucha.

— Domi, wreszcie odebrałaś! — Z drugiej strony słuchawki słyszę roześmiany głos mojego kuzyna.

— Też się cieszę, że wreszcie się zgraliśmy. — Śmieję się krótko. — Co słychać w Polsce, młody?

— To, co zawsze. Tu się prawie nigdy nic nie dzieje. — Słysząc ton głosu Kacpra mogę założyć się, że przewrócił oczami. — Lepiej opowiadaj, jak tam w L.A. Byłyście już na jakiejś akcji?

— Tak, ale nie wiem, czy mogę o tym mówić. Wiesz, to dość poufne — mówię, przepraszającym tonem.

— Oj, no weź. Nie musisz mówić szczegółów, ale powiedz cokolwiek. Na pewno cię za to nie zwolnią, bez przesady. — Młody wręcz błaga o kilka faktów z naszej pracy. — Poza tym, jak twój nowy szef dowie się, kim są twoi rodzice, to już na bank nic ci nie zrobi.

— Przestań, nie chcę wykorzystywać ich pozycji — stopuję nastolatka. — Mogę powiedzieć ci tylko o tyle, że jest już o tej sprawie głośno.

— Fakt, wczoraj mówili coś o jakimś napadzie, ale tam był też Kendall, więc pewnie jego ochrona wszystko załatwiła — twierdzi Kacper, a ja milknę, czekając aż połączy fakty. — Ej, czekaj...

— Na co? Na twoje olśnienie? — pytam sarkastycznie, wznosząc oczy ku niebu.

— O kurwa mać, to ty jesteś ochroną Schmidta?! — wrzeszczy siedemnastolatek, powodując że muszę na chwilę odsunąć telefon od ucha.

— Po pierwsze, ciszej — proszę, bojąc się, że ktoś w jego otoczeniu mógłby to usłyszeć. — Po drugie, gratuluję, Sherlocku. Jak wrócę do Polski, to przywiozę ci medal za to odkrycie.

— Dobra, jest coś "po trzecie", czy mogę już zacząć panikować? — pyta niepewnie chłopak, roztrzęsionym głosem.

— Po trzecie, nie przeklinaj — dopowiadam stanowczo. — Teraz możesz histeryzować.

— Nie powinnaś brać tego zlecenia, czy ty jesteś nienormalna?! Znasz przecież zasady agencji! Oni w ogóle wiedzą, że się znacie?! Jak długo chcesz to ukrywać?! Co jeśli odnowisz z Kendallem kontakt?! Jego też będziesz okłamywać?! A co, jak się dowie?! — Słowotok Kacpra z każdą chwilą przyspiesza.

— Skończyłeś już, czy chcesz jeszcze sobie pokrzyczeć? — pytam po dłuższej chwili, słysząc tylko przyspieszony oddech nastolatka.

— Nie odwracaj kota ogonem — prosi chłopak, zmartwionym głosem.

— Wiem, że zrobiłam źle, okay? — Wzdycham ze smutkiem. — Po prostu nie mogłam inaczej postąpić. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało.

— Domi, to się źle skończy — twierdzi Kacper, ściszając głos.

— Może i tak, ale teraz już za późno. Nie mogę się wycofać. Nie po tamtym napadzie. — Stoję przy swoim, wiedząc że mój kuzyn zaraz zacznie przekonywać mnie do zrezygnowania z pracy.

— Dobra, i tak nie przemówię ci do rozumu, więc bądź chociaż ostrożna, okay? — prosi chłopak, a ja oczami wyobraźni widzę, jak nerwowo przeczesuje ręką swoje włosy.

— Zawsze uważam, ale muszę na razie kończyć — mówię szybko, słysząc że ktoś inny próbuje się do mnie dodzwonić. — Ktoś dobija się na drugiej linii i boję się, że chodzi o kolejną akcję, więc...

— Czaję, leć. — Kacper przerywa mi wpół zdania. — Pozdrów dziewczyny i daj znać, czy wyszłyście z tego cało.

— Napiszę wieczorem, obiecuję. A ty pozdrów tam wszystkich i przekaż im, że bardzo tęsknię. Odezwę się do nich, jak tylko będę mogła — zapewniam, po czym rozłączam się, czując napływające do oczu łzy.

Biorę kilka głębokich oddechów, dzięki czemu powstrzymuję płacz, a następnie sprawdzam, kto próbował się ze mną skontaktować. Jestem już gotowa dzwonić do Moni lub Kami, kiedy ze zdziwieniem dostrzegam, że nieodebrane połączenie pochodzi z numeru Bridgit.
Nie mając pojęcia, o co może chodzić, chcę do niej oddzwonić, ale przyjaciółka mnie ubiega. Dosłownie sekundę przed naciśnięciem zielonej słuchawki, dostaję od Mendler wiadomość z prośbą, żebym jak najszybciej przyszła do Kenneth Hahn State Recreation Area. Z tego, co wiem, jest to jakiś park i to całkiem niedaleko stąd, więc nie myślę długo, tylko czym prędzej tam biegnę, bojąc się, że dzieje się coś złego.


KENDALL

— Mark, musisz nam załatwić ten wywiad! — błagam mojego managera już chyba drugą godzinę.

— Powiedziałem już, że na razie nie ma takiej opcji — twierdzi stanowczo mężczyzna. — Poza tym, prosiłem cię, żebyś nie wychodził dziś z domu.

— Jak niby sobie to wyobrażasz? Mam się teraz ukrywać przez całe życie? — pytam sarkastycznie, sfrustrowany podejściem Marka do tego, co się wczoraj stało.

— Nie powiedziałem tego — protestuje Williams. — Chciałem tylko, żebyś przez kilka dni się nie wychylał, tak na wszelki wypadek.

— Ciekawe, jak miałbym to zrobić. Big Time Rush ma przecież ustalone terminy nagrań w studio, nagrań do serialu, wywiadów, sesji zdjęciowych i koncertów — tłumaczę Markowi, tak jakby to nie on nam to wszystko ustalał.

— Dzisiaj wszystko przełożyłem — twierdzi nagle, przenosząc wzrok na ekran swojego komputera.

— Co zrobiłeś? — Wstaję gwałtownie z krzesła. — Tak po prostu pozmieniałeś terminy? A miałeś chociaż zamiar mi o tym powiedzieć?

— Pisałem do ciebie, ale akurat tu wszedłeś — wyjaśnia spokojnie. — Posłuchaj, to jest dla dobra was wszystkich. Dopóki policja nie ustali, dlaczego ten napad miał miejsce i dlaczego akurat ty byłeś jego ofiarą, powinniście trzymać się z dala od miejsc publicznych.

— Czy ty się dobrze czujesz? — pytam z oburzeniem. — Mamy zrezygnować z pracy na nieokreślony czas? Przecież nie wiadomo, kiedy policja czegokolwiek się dowie, a my będziemy stać ze wszystkim w miejscu. A co z naszymi fanami? Obiecaliśmy im już nową muzykę i nowe odcinki serialu.

— W takim razie pomyśl w ten sposób: wolisz, żeby fani z radością słuchali waszych piosenek, czy żeby opłakiwali cię na cmentarzu, jeśli dojdzie do kolejnego napadu? — Mark patrzy na mnie poważnie, zbijając mnie z tropu.

— Dobra, chyba już rozumiem, dlaczego robisz to wszystko. — Siadam z powrotem naprzeciwko mężczyzny. — Problem w tym, że nie wiemy, ile będzie trwało dochodzenie, a dobrze wiesz, że mamy podpisane kontrakty, z których musimy się wywiązać.

— Oczywiście, że o tym wiem — zapewnia manager. — Na dniach załatwię wam lepszą ochronę, ale do tego czasu, proszę, siedźcie w domu. Potrzebuję tylko kilku dni.

— Masz tydzień — mówię stanowczo. — Jeśli do tego czasu nie znajdziesz zajebistej ochrony, to zacznę szukać dziewczyny, która uratowała mnie z tego wczorajszego gówna i to ją zatrudnię, jasne?

— Nie mam pojęcia, o kim mówisz, ale niech będzie. — Wzdycha ze zmęczeniem Williams. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

— Mówię o Dziewczynie w Bandance, która... — przerywam wpół słowa, słysząc dźwięk przychodzącej wiadomości, dochodzący z mojego telefonu.

Przepraszam Marka i wyciągam z kieszeni urządzenie, z niemałym zdziwieniem zauważając SMS od Bridgit. Dziewczyna prosi w nim, żebym jak najszybciej przyszedł do znajdującego się niedaleko parku. Mówiąc szczerze, mam pewne wątpliwości co do tego, czy powinienem tam iść, ale kiedy dostaję kolejną wiadomość z dopiskiem, że chodzi o Domi, nie zastanawiam się ani chwili dłużej.
Najszybciej jak mogę żegnam się z Markiem, a następnie wychodzę z jego biura i pędzę na parking, gdzie zostawiłem swoje auto. Po usadowieniu się w nim, od razu odpalam silnik, obierając najkrótszą drogę do parku, jaką znam. Na szczęście nie ma zbyt wielu korków, więc sprawnie docieram na miejsce.

Idąc alejkami, zastanawiam się, co chce powiedzieć mi Bridgit. Cholernie boję się, że Dominice coś się stało. Wczoraj dużo o tym myślałem, bo uważam, że ten napad, to nie był przypadek. Ci goście przyszli tam po mnie, ale nie sądzę, że zrobili to dla okupu. Gdyby tak było, przecież od razu by mnie porwali, a nie przystawiali mi do głowy broń. Oni po prostu chcieli mnie zabić, chociaż nie wiem, dlaczego. Nie mam żadnych wrogów i z nikim też nigdy nie zadzierałem, więc ten napad był naprawdę szokujący.
Boję się tylko, że jeśli tamci bandyci mają coś do mnie, to będą próbowali zemścić się, używając do tego moich bliskich. Jeśli znają moje powiązania z Domi, to przecież ją też mogą próbować dopaść. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się przeze mnie stało. Chciałbym móc ją jakoś ostrzec, albo ochronić, ale nie wiem, jak. Chociaż, szczerze mówiąc, w głębi duszy mam nadzieję, że Bridgit pomyślała o tym samym i teraz da mi kontakt do Dominiki. Wiem przecież, że jej też zależy na bezpieczeństwie Polki. Przecież się przyjaźnią, prawda?

Po kilku minutach spaceru wchodzę wreszcie w odpowiednią alejkę. Już z daleka widzę Bridgit, ale nie jest ona sama. Naprzeciwko niej stoi jakaś dziewczyna. Wygląda to tak, jakby się kłóciły, ale jestem jeszcze za daleko, żeby usłyszeć, o co chodzi. Nie widzę też twarzy nieznajomej, która stoi do mnie tyłem.
Podchodzę do dziewczyn, zwalniając kroku. Mam nadzieję, że usłyszę chociaż fragment ich rozmowy, ale obie milkną, jak tylko Mendler mnie zauważa.

— Cześć, Kendall. — Aktorka uśmiecha się szeroko. — Dobrze, że już jesteś.

— No hej — odpowiadam niepewnie, trochę przerażony, bo Bridgit ostatni raz uśmiechała się do mnie jakieś jedenaście lat temu.

Na dźwięk mojego głosu dziewczyna, stojąca naprzeciwko Bridgit, wreszcie odwraca się przodem do mnie. Jej długie włosy podczas obrotu przenoszą się z lewego na prawe ramię, gdzie opadają swobodnie, a niebieskie oczy nieznajomej zaczynają przeszywać mnie na wskroś.
Mam wrażenie, że już gdzieś widziałem tę dziewczynę, ale nie mogę przypomnieć sobie, gdzie. Zamiast się nad tym zastanawiać, skupiam się jednak na urodzie nieznajomej, która jest piękna. Dosłownie nie mogę oderwać od niej wzroku.

Chwilę później uświadamiam sobie jednak, że chyba zbyt długo patrzyłem na dziewczynę, ponieważ jej policzki czerwienieją, a ona spuszcza nieśmiało głowę, patrząc na mnie niepewnie. Uśmiecham się przepraszająco, odwracając w końcu wzrok.
Nie chcę, żeby nie znajoma się mnie bała, albo żeby miała o mnie złe zdanie, więc zamiast wpatrywania się w nią, patrzę pytająco na Bridgit. Chcę, żeby wyjaśniła mi, o co tu w ogóle chodzi.

— Co jest? Czemu tak na mnie patrzysz? — pyta Mendler z rozbawieniem w głosie. — Coś nie tak?

— Przedstawisz mi może swoją znajomą, czy będziemy tak stali dopóki nie zrobi się niezręcznie? — rzucam żartobliwie.

— Już chyba za późno, twój wzrok był wystarczająco żenujący — dogryza mi z uśmiechem aktorka. — Poza tym, wy już się przecież znacie.

— Jak to? — pytam ze zdziwieniem, marszcząc brwi, a następnie zerkam ponownie na dziewczynę, ale naprawdę nie mogę przypomnieć sobie, skąd ją znam.

— Wiecie co, ja chyba już pójdę — odzywa się nagle nieznajoma łagodnym, dziewczęcym głosem.

— Nie ma takiej opcji, siadaj. — Mendler delikatnie popycha swoją koleżankę na ławkę, na której dziewczyna niepewnie siada.

— Bridge, nie musisz tego robić — twierdzi dziewczyna, jeszcze bardziej mnie dezorientując.

— Muszę, bo oboje jesteście w tej sprawie kompletnie do dupy — oznajmia aktorka, patrząc na mnie znacząco. — Kendall, debilu, poznaj proszę ponownie Domi.

Słowa Bridgit trafiają we mnie niczym grom z jasnego nieba. Zszokowany uchylam lekko usta, wielkimi oczami patrząc na dziewczynę, siedzącą na ławce, a moje brwi podchodzą coraz wyżej i wyżej.
Nie mogę wydusić z siebie nawet jednego słowa, nie wierząc w to, co właśnie się dzieje. Mendler zorganizowała mi spotkanie z Dominiką. Nie myślałem, że to w ogóle możliwe!

Siadam powoli obok dziewczyny, próbując otrząsnąć się z szoku. Zerkam nieśmiało na Domi, uśmiechając się lekko. Kątem oka widzę, że dziewiętnastolatka też na mnie patrzy, drapiąc się lekko po ręce. Stresuje się.
Przenoszę wzrok na Bridgit, mając nadzieję, że uratuje jakoś tę sytuację, ale kiedy patrzę na miejsce, w którym przed chwilą stała, orientuję się, że już jej tam nie ma. Aktorka wychodzi właśnie z szerokim uśmiechem z alejki, machając nam radośnie. No to pięknie...

Przez kilka kolejnych minut siedzę z Dominiką w kompletnej ciszy. Dziewczyna przez większość czasu ogląda czubki swoich butów, a ja rozglądam się po całej alejce. Co jakiś czas jednak spoglądamy na siebie nawzajem, a na nasze twarze wstępują niezręczne uśmiechy.
Nie wierzę, że nasze spotkanie wygląda właśnie w ten sposób. Wiele razy sobie je wyobrażałem i nigdy tak nie było. Zawsze zastanawiałem się nawet, co powinienem powiedzieć i układałem sobie wszystko w głowie, ale teraz kompletnie wszystko zapomniałem. Wiem jednak, że nie możemy siedzieć tak w nieskończoność.

— Więc... — zaczynam w końcu rozmowę.

— Więc... — powtarza Domi.

— Posłuchaj, ja... — zacinam się, a ona patrzy na mnie wyczekująco. — Przepraszam, ale nie wiem, co powiedzieć.

— Rozumiem — mówi spokojnie dziewczyna. — Wiem, że się mnie nie spodziewałeś. Zresztą, ja też nic nie wiedziałam o naszym spotkaniu.

— Jak to? — pytam, podnosząc z zaciekawieniem brew.

— Nie prosiłam Bridgit, żeby załatwiła mi z tobą rozmowę — wyjaśnia dziewczyna, a ja czuję ukłucie smutku w klatce piersiowej.

— To znaczy, że wcale nie chciałaś znowu się ze mną zobaczyć, tak? — pytam, próbując ukryć smutek.

— Nie, to nie tak! — protestuje szybko Domi, nerwowo poprawiając się na ławce. — Po prostu uznałam, że po tyłu latach masz już swoje życie i nie chciałam się w nie wtrącać. Minęło w końcu bardzo dużo czasu, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni.

— To prawda — przyznaję. — A myślisz, że moglibyśmy zacząć wszystko od nowa?

— Jak to od nowa? — pyta niepewnie dziewczyna.

— Posłuchaj, ja nie chciałem, żeby tak wyszło — mówię po chwili zastanowienia. — Po prostu, kiedy opowiadałaś mi, skąd dowiedziałaś się o tamtym wyjeździe, byłaś cholernie smutna. A potem spytałaś, czy to prawda i spojrzałaś na mnie z taką dziecięcą nadzieją, że nie mogłem powiedzieć ci prawdy. Nie potrafiłem.

— No tak... — Wzdycha Dominika.

— Poza tym, nie miałem pojęcia, że po mojej przeprowadzce całkowicie znikniesz z mojego życia. Byłem przekonany, że znajdziemy jakiś sposób na dalszy kontakt — dopowiadam, chcąc żeby dziewczyna znała wszystkie powody mojego zachowania.

— Szkoda, że się nie udało. — Domi uśmiecha się ze smutkiem.

— Przepraszam — mówię w końcu, naprawdę wszystkiego żałując. — Jest szansa, żebyśmy o tym zapomnieli?

— O tym nie da się zapomnieć — twierdzi cicho dziewczyna, a ja zwieszam głowę, czując ścisk w żołądku — ale myślę, że możemy spróbować kontynuować to, co wtedy zostało przerwane. Oczywiście, jeśli chcesz.

— Poważnie? — pytam szybko, patrząc na nią z niedowierzaniem.

— Tak, przecież minęło już sporo lat, prawda? — dziewiętnastolatka uśmiecha się lekko z rozbawieniem w oczach.

— Cieszę się, że też tak myślisz — mówię, czując niesamowitą ulgę. — A masz może teraz czas?

— Raczej tak, a dlaczego pytasz? — Domi patrzy na mnie z zaciekawieniem.

— Wiesz, dzisiaj akurat mam wolne w pracy przez pewne wydarzenia — sprytnie omijam fakt napadu, mając nadzieję, że dziewczyna nie ma jeszcze o tym pojęcia — więc pomyślałem, że moglibyśmy pochodzić po mieście i nadrobić stracony czas.

— Bardzo chętnie bym z tobą pospacerowała, ale przyjechałam tu z przyjaciółkami, a obiecałam im, że razem zwiedzimy miasto — twierdzi dziewczyna, zerkając na mnie przepraszająco.

— Okay, no to może pójdziemy do pizzerii? — proponuję ponownie. — Znam bardzo dobry lokal niedaleko stąd.

— Pewnie, czemu nie — zgadza się w końcu Dominika.

Powoli zaczynamy się zbierać i wychodzimy z parku, rozmawiając o bieżącym dniu. Muszę przyznać, że dziewiętnastolatka nie bardzo zmieniła się, odkąd wyjechałem z Polski. Co prawda jest o wiele dojrzalsza, ale jej nieśmiałość jest wciąż taka sama, a może nawet większa niż wtedy. Domi wypowiada się dość ostrożnie, ważąc każde słowo. Mówi też dość cicho i spokojnie, czyli tak, jak zapamiętałem.
Dziewczyna już jako dziecko była wycofana oraz nieśmiała, a odzywała się tylko wtedy, kiedy już koniecznie musiała lub kiedy rozmowa była o czymś, co ją interesowało. Co prawda przy mnie oraz reszcie naszej paczki bardziej się rozkręcała. Mówiła o wiele więcej, bo po prostu nam ufała i czuła się przy nas swobodnie.

Zerkam na Dominikę, która od jakiegoś czasu idzie obok mnie w zupełnej ciszy. Dziewczyna rozgląda się z zaciekawieniem po parku, wsłuchując się w ćwierkanie ptaków. Jej włosy lekko rozwiewane są przez wiatr, a twarz okalana promieniami słońca, wpadającymi przez liście drzew. Domi uśmiecha się lekko, a następnie spuszcza nieśmiało głowę, zauważając mój wzrok.
Nie chcąc psuć atmosfery, powstrzymuję się od rozmowy. Wiem, że za chwilę i tak dotrzemy do samochodu, więc będziemy mogli spokojnie pogadać. Teraz mam wrażenie, że dziewiętnastolatka zniknie, jeśli się odezwę. To wszystko wygląda dla mnie jak sen, z którego nie chcę się budzić.

Po kilku minutach powolnego spaceru, zauważam w końcu moje auto. Wyciągam z kieszeni spodni kluczyki i otwieram Mercedesa. Chwilę później otwieram też drzwiczki od strony pasażera, pozwalając Dominice wsiąść pierwszej, a ona obdarza mnie wdzięcznym uśmiechem.
Siadam za kierownicą, a następnie odpalam samochód, włączając się do ruchu ulicznego. Przez dłuższy moment jedziemy słuchając tylko grającego cicho radia, a ja co jakiś czas spoglądam na Domi, wciąż nie do końca wierząc w to, co się dzieje.

— Kendall, dlaczego tak na mnie patrzysz? — pyta w końcu speszona dziewczyna.

— Wiesz, tak się zastanawiam... — Próbuję wymyślić jakąś wymówkę, nie wyobrażając sobie powiedzenia prawdy — ...czemu nie bałaś się wsiąść ze mną do auta? To znaczy, wiesz, jestem od ciebie starszy i silniejszy, a wariatów nie brakuje.

— Sugerujesz, że powinnam zacząć panikować i wezwać pomoc? — Dominika patrzy na mnie niepewnie, a ja uświadamiam sobie, że mogło tak to zabrzmieć. Kurwa...

— Nie, no co ty? Chodziło mi tylko o to, że trochę niepokoi mnie to, że ot tak sobie wsiadłaś z facetem do auta i kompletnie się na niego zdałaś — staram się wybrnąć, ale jeszcze bardziej się wkopuję.

— Jestem tu teraz z tobą, bo cię znam. Nie pojechałabym nigdzie z żadnym obcym typem — wyjaśnia dziewczyna, poprawiając na kolanach swój plecak. — Poza tym, przyjechałam tu z dwiema przyjaciółkami, a osobą, która załatwiła mi spotkanie z tobą, jest Bridgit. Gdybyś mi coś zrobił, zabiłaby cię.

— Trafna uwaga — przyznaję rację Domi, doskonale wiedząc, jakie podejście do mnie ma Mendler. — A właściwie, z kim tutaj przyjechałaś? No i w ogóle, dlaczego?

— Pamiętasz moją kuzynkę, Monikę? — pyta z zaciekawieniem dziewiętnastolatka, a ja przytakuję i przenoszę na nią wzrok, stając na czerwonym świetle. — Jestem tu z nią i przyjaciółką z liceum, Kamilą. Przyjechałyśmy tu na wakacje, żeby świętować skończenie szkoły przeze mnie i Kami.

— Super! — Uśmiecham się szeroko, ciesząc się, że dziewczynie udało się tutaj przyjechać. Od zawsze o tym marzyła. — A jak wspominasz szkołę? Będziesz tęsknić?

— Nie — mówi bez wahania Dominika, trochę szokując mnie pewnością, którą słychać w jej głosie. — Nigdy w życiu nie chciałabym wrócić do tego koszmaru.

— Naprawdę było aż tak źle? — Marszczę ze zdziwieniem brwi.

— Tak, ale nie chcę o tym rozmawiać, dobrze? — prosi dziewczyna, na co bez wahania się zgadzam.

Do mojej ulubionej pizzerii dojeżdżamy dopiero po godzinie, ale droga mija nam na przyjemnych rozmowach, więc nie mogę narzekać. Trochę tylko dziwi mnie to, że Domi bardzo często zerkała we wsteczne lusterka, pisząc coś w telefonie. Chociaż, podejrzewam że pisała po prostu do przyjaciółek, żeby się nie martwiły. To bardzo w jej stylu.

Po dotarciu do lokalu zajmujemy miejsce w najdalszym jego zakątku, żeby nikt mnie nie rozpoznał i nie zepsuł nam tego dnia. Przez chwilę boję się trochę reakcji Domi, ale ona nie ma nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, a nawet zdaje się je rozumieć. Muszę przyznać, że czuję dzięki temu ogromną ulgę.
Następne kilka godzin spędzamy w pizzerii, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wydaje mi się, że próbujemy nadrobić te stracone lata w jeden wieczór, ale wiem, że jest to niemożliwe. Cieszę się jednak, że w ogóle dostałem drugą szansę i wierzę, że tym razem tego nie zmarnuję.


DOMINIKA

Od paru godzin siedzę z Kendallem w jednej z amerykańskich pizzerii, świetnie się bawiąc. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Już dawno nie byłam taka szczęśliwa, a radość, która zazwyczaj szybko się ulatniała, teraz towarzyszy mi nieprzerwanie od początku spotkania.
Wspominam ze Schmidtem dzieciństwo i zaśmiewam się do rozpuku, przypominając sobie po latach niektóre sytuacje. Chłopak często rzuca też żartami, które za dzieciaka tylko my dwoje rozumieliśmy, wywołując u mnie nostalgię wymieszaną z rozbawieniem.

— Ej, a tak właściwie, co tam u Kacpra? — pyta nagle Kendall, wracając wspomnieniami do naszej paczki. — On był chyba najmłodszy z nas, co nie? Kiedy wyjeżdżałem, miał jakieś sześć lat, racja?

— Tak, to prawda — przyznaję, ciesząc się, że chłopak pamięta aż takie szczegóły. — Teraz ma siedemnaście lat i w tym roku poszedł do liceum.

— Wow, szybko zleciało... — Wzdycha z niedowierzaniem Schmidt. — A jak sobie radzi? Podoba mu się w nowej szkole?

— Sama nie wiem... — Marszczę brwi, zaczynając się nad tym poważnie zastanawiać. — Wiesz, od jakiegoś czasu jest dość zbuntowany, więc ciężko do niego dotrzeć.

— To znaczy, sprawia jakieś problemy? — chłopak patrzy na mnie z zaciekawieniem.

— Trochę tak, ale jestem pewna, że to tylko taki etap — ucinam szybko temat, nie chcąc zdradzać prywatnych problemów Kacpra.

— Pewnie masz rację. — Kendall uśmiecha się pocieszająco. — A Bartek nie może z nim pogadać? Nie może jakoś na niego wpłynąć?

— B-Bartek? — Gwałtownie podnoszę wzrok znad talerza, czując jak moja twarz robi się blada.

— No tak, Bartek, starszy brat Kacpra. — Gwiazdor patrzy na mnie ze zdziwieniem. — Ty też się z nim pokłóciłaś, czy co?

— Nikt się z nim nie pokłócił. O czym ty mówisz? — Podnoszę z niedowierzaniem jedną brew.

— Bridgit zareagowała podobnie, kiedy o nim wspomniałem, więc pomyślałem, że się pokłócili — wyjaśnia Schmidt.

— Nie, to nieprawda — zaprzeczam szybko. — Chodzi po prostu o to, że Bartek...

— Słuchaj, Domi, nie wiem, co się między wami wszystkimi wydarzyło — mówi chłopak, kiedy milknę na kilka minut — ale jeśli nie chcesz, to nie musimy o tym rozmawiać.

— Dziękuję. — Uśmiecham się z wdzięcznością, ciesząc się, że nie muszę na razie do tego wracać.

Na następne kilka minut zapada pomiędzy nami zupełna cisza, ale nie trwa ona długo. Nie chcąc tracić czasu, zamiast wsłuchiwać się w odgłosy jedzenia i brzdęk sztućców, wracamy z Kendallem do rozmowy. Gwiazdor zaczyna opowiadać mi o swojej karierze, a ja z zaciekawieniem wsłuchuję się w opowieści zza kulis Hollywood. Od czasu do czasu wtrącam też jakieś pytania, nie ukrywając, że dość mocno mnie to ciekawi.

W pizzerii siedzimy do późnego wieczora. Tematy nam się nie kończą, a w swoim towarzystwie czujemy się świetnie, ale oboje wiemy, że to spotkanie nie może trwać wiecznie. Na Schmidta czekają przecież gwiazdorskie obowiązki, a ja muszę przygotować się na jutrzejszy dzień, aby być na siłach, żeby znów go chronić. Pomimo to, próbuję jednak jak najdłużej przeciągnąć zakończenie tego dnia, ponieważ wiem, że jutro znów może zacząć się horror. W każdej chwili może wydarzyć się koszmar.

Jest już ciemno, kiedy Kendall zatrzymuje samochód na hotelowym parkingu. Dziękuję mu za podwózkę oraz za miło spędzony dzień. Jeszcze tylko wymieniamy się numerami telefonów, aby nie stracić ze sobą kontaktu, a następnie rozdzielamy się. Każde z nas idzie w swoją stronę – ja wracam do hotelu, a on jedzie do domu, aby wyspać się przed jutrzejszą pracą w studio nagraniowym. Uśmiecham się lekko i macham Schmidtowi, kiedy odjeżdża, po czym wchodzę wreszcie do hotelu.

Wchodzę po cicho do apartamentu i opieram się plecami, próbując ochłonąć po dniu pełnym wrażeń. Wiem, że muszę w końcu wrócić do rzeczywistości, ale do końca życia będę wdzięczna Bridgit za zaaranżowanie tego spotkania. Dzięki temu mogłam choć na chwilę oderwać się czarnych myśli oraz niepokoju.

— Domi, to ty?! — Słyszę nagle głos Moniki, który od razu sprowadza mnie na ziemię.

— Tak, wróciłam — mówię, wchodząc do salonu, gdzie siedzą moje przyjaciółki.

— Jak było ze Schmidtem? — pyta z zaciekawieniem Kamila, sięgając po leżącą na stole paczkę chipsów.

— W porządku, dużo sobie wyjaśniliśmy — twierdzę zgodnie z prawdą, a następnie siadam obok Moniki, zdejmując z ramion służbowy plecak.

— To dobrze, ale nie powinnaś się z nim na razie spotykać. Wiesz o tym, prawda? — Moja kuzynka patrzy na mnie ze zmartwieniem.

— Tak, wiem — mówię cicho, wbijając wzrok w podłogę. — To była jednorazowa sytuacja. Więcej się to nie powtórzy.

— A na pewno nie jesteś zła, że jechaliśmy za wami z Brownem? — pyta niepewnie Monia, przypominając mi, że cały czas byłam obserwowana.

— To był wasz obowiązek, nie mam za co być zła. — Wzruszam ramionami i sięgam po pilota, ucinając temat.

Przez jakiś czas skaczę bez celu po kanałach, ale żaden z nich nie jest interesujący na tyle, żeby zatrzymać się na nim na dłużej. Z braku innych opcji odkładam pilota, kiedy docieram do kanału plotkarskiego. Reporterka opowiada coś o domniemanych podbojach miłosnych gwiazd Hollywood, ale szczerze mówiąc, nie za bardzo mnie to interesuje.
Zamiast słuchać tych bzdur, dołączam do Moniki, monitorującej położenie Kendalla. Chłopak na szczęście jest już w domu, więc mam nadzieję, że nikt z szajki go tam nie znajdzie. Nie wiem, czy zdążyłybyśmy dojechać tam na czas. Pewnie gdyby coś się działo, wysłaliby tam agentów, którzy byliby najbliżej. Tak przynajmniej zakładam, bo inaczej nie miałoby to sensu.

— O kurwa, Domi! — krzyczy nagle Kamila, a ja aż podskakuję.

— Coś się stało? — pytam niepewnie, podczas gdy ona dopada do leżącego obok mnie pilota i pogłaśnia telewizor.

Ze zdziwieniem przenoszę wzrok na portal plotkarski i zamieram. Na ekranie pojawiają się, zrobione przez paparazzich, zdjęcia z mojego dzisiejszego spotkania z Kendallem. Moje oczy powiększają się w przerażeniu, a usta lekko rozchylają, próbując złapać oddech. Czuję, że robi mi się duszno, a w uszach zaczyna szumieć. Z całych sił staram się jednak przezwyciężyć swój organizm i wsłuchać się w to, co mówi kobieta z programu.

— Kilka godzin temu Kendall Schmidt, wokalista popularnego zespołu Big Time Rush, został zauważony w towarzystwie tajemniczej dziewczyny — zaczyna opowiadanie newsa reporterka. — Początkowo spacerowali oni po ulicach Los Angeles, cały czas ciesząc się swoim towarzystwem, aż skierowali się w stronę całodobowej pizzerii. Młodzi ludzie byli tak zajęci sobą, że nie zwracali uwagi na to, co się wokół nich działo, a obserwujący tę stację nasi dziennikarze odnieśli wrażenie, że znają się od lat — kontynuuje kobieta, a na ekranie pojawia się coraz więcej zdjęć. — Po paru spędzonych razem godzinach, Kendall odwiózł swoją towarzyszkę do hotelu Sheraton, uprzednio wpisując sobie nawzajem numery telefonów do swoich komórek. Następnie Schmidt jak gdyby nigdy nic wrócił do domu.

— O ja pierdolę... — komentuje Kamila, a Monika zakrywa z niedowierzaniem usta.

— Nie wiemy kim jest tajemnicza dziewczyna, która towarzyszyła Schmidtowi. Wydaje się, jakby pochodziła znikąd i dopiero co się pojawiła — mówi dalej reporterka. — Przypominamy, że Kendall Schmidt jest podejrzewany o romans z Bridgit Mendler, a biorąc pod uwagę wystosowane przez ich menadżerów oświadczenia oraz to, jak bardzo ta dwójka idzie w zaparte, zaprzeczając że łączy ich coś więcej niż stosunki koleżeńskie, tajemnicza dziewczyna może być wynajętą aktorką, którą dwójka gwiazdorów chce wykorzystać jako przykrywkę przed tym, co ich tak naprawdę łączy — wysnuwa wniosek reporterka, przez co Kami wybucha nieopanowanym śmiechem. — Czy tajemnicza dziewczyna, jak nazywają ją media, godzi się na taki układ? A może to forma miłosnego trójkąta? A może Kendall przez cały czas okłamuje nie tylko media, ale i swoich fanów, a tak naprawdę cały czas jest w związku z tajemniczą pięknością? Nadal czekamy na ich komentarz w tej sprawie. Śledźcie dalej nasz program, będziemy Was informować na bieżąco.

Chowam twarz w dłonie, a Monika wyłącza telewizor. W głowie mam kompletny chaos. Nie potrafię zapanować nad milionem myśli, które biją się ze sobą nawzajem. To wszystko nie tak miało być. To spotkanie nie miało się tak skończyć. Paparazzi nie mieli nas zobaczyć, a telewizja nie miała pokazać naszych zdjęć.
Jestem idiotką. Mogłam sprawdzić, czy nikt nas nie śledzi. W tym całym podekscytowaniu i szczęściu zapomniałam na chwilę, że przyjechałam tu, żeby chronić Kendalla. Nieważne, czy byłby to paparazzi, czy najgroźniejszy na świecie gangster – miałam bronić Schmidta i być czujna.

Siedzę na kanapie w jednej pozycji, bojąc się nawet poruszyć, kiedy nagle z ulicy dają się słyszeć kliki aparatów i krzyki, a chwilę później pukanie do drzwi naszego mieszkania. Patrzę z przerażeniem na dziewczyny, nie wiedząc, co się dzieje. Monika podbiega do okna, a Kamila otwiera drzwi. Klikanie nasila się, a Kami woła nas, żebyśmy jej pomogły. O nie...

Biegnę z Monią do przedpokoju, do którego próbują dostać się paparazzi. Mężczyźni przepychają się między sobą, a Kamila stara się zamknąć drzwi. Dołączam z Moniką do próby zatrzaśnięcia drzwi, zanim nachalni dziennikarze zdołają dostać się do naszego mieszkania.
Po kilku próbach na szczęście udaje nam się w końcu wyrzucić niechcianych gości. Przerażona osuwam się po drzwiach i ląduję na podłodze, uspokajając oddech. Moje przyjaciółki siadają obok mnie, patrząc tępo w przestrzeń.

— Co teraz będzie? — pytam cicho po dłuższej chwili.

— Kłopoty — twierdzi krótko Kami.

— Musimy uciekać — oznajmia niespodziewanie Monia, wstając gwałtownie, a my patrzymy na nią ze zdziwieniem, nie mając pojęcia, co chce zrobić. — Są dwie opcje: albo dzwonimy do szefa i ryzykujemy, że przyśle tu kogoś, kogo sfotografują paparazzi, albo znajdujemy miejsce wolne od tych hien, uciekamy z hotelu i biegniemy do agencji.

— Stara, nie wydostaniemy się stąd, jeśli te chuje nadal będą stać pod mieszkaniem — mówi Kami, z czym w zupełności się zgadzam.

— A kto powiedział, że musimy wyjść przez drzwi? Mamy jeszcze przecież okna, prawda? — Monika uśmiecha się cwanie.

Kilka minut później zakładamy na ramiona firmowe plecaki, wyglądając przez okno w pokoju Kamili. O dziwo paparazzi nie otoczyli całego hotelu, więc mamy pole do ucieczki. Zarzucam na głowę kaptur założonej chwilę temu bluzy i biorę w dłoń pistolet, w którym znajduje się lina z hakiem. Wyciągam kawałek liny, po czym zahaczam hak o parapet, dzięki czemu mogę bezpiecznie i cicho zejść po ścianie. Staję na chodniku, a następnie chowam pistolet do plecaka i ruszam biegiem przed siebie. Dziewczyny dołączają do mnie chwilę później.
We trzy pędzimy ulicami Los Angeles, zmierzając do budynku agencji. Nie zwracamy uwagi na narastające zmęczenie ani plecaki, ciążące na naszych ramionach. Wszystkie mamy świadomość, że musimy jak najszybciej dostać się do siedziby T.A.C.O.S. i porozmawiać z szefem. W innym przypadku prawdopodobnie zostaniemy zadręczone przez wścibskich paparazzi, żądnych afer. Co gorsza, możemy zostać przez nich zdemaskowane, a wtedy cały plan weźmie w łeb.

Nie mam pojęcia, ile mija czasu, kiedy w końcu docieramy do agencji, gdzie czeka już na nas Brown. Mężczyzna wpuszcza nas do budynku, od razu prowadząc nas do gabinetu szefa, który według jego słów już na nas czeka. To znaczy, że już o wszystkim wie, a mnie przeraża to jeszcze bardziej. Strasznie boję się, jakie będą konsekwencje tego reportażu, ale mam nadzieję, że uda się to jakoś wyjaśnić i nie będzie miało to większego wpływu na naszą pracę. Modlę się też o to, żeby moje przyjaciółki nie oberwały za coś, czego nie zrobiły.

— Dzień dobry — witamy się chórkiem z szefem, wchodząc do jego gabinetu.

— Witam, dziewczęta. Usiądźcie. — Mężczyzna wydaje polecenie, które od razu spełniamy. — Dominika, chciałabyś mi coś powiedzieć?

— Przepraszam? — mówię niepewnie, czując że ogarnia mnie coraz większy strach.

— Niezły początek. Wyjaśnij mi teraz, co się dzisiaj stało — prosi Smith.

— Cóż, znam się z Kendallem nie od dziś, ale przez wiele lat nie mieliśmy ze sobą kontaktu, więc nasza wspólna znajoma postanowiła zaaranżować nasze spotkanie. Schmidt zabrał mnie do jego ulubionej pizzerii, żeby porozmawiać, a po kilku godzinach odwiózł mnie do hotelu. To wszystko — opowiadam wszystko zgodnie z prawdą.

— Wierzę, że nie wspomniałaś mu o agencji — mówi z nadzieją mężczyzna, co potwierdzam. — No dobrze, w takim razie teraz musimy zrobić coś z tymi wszystkimi dziennikarzami.

— Ma szef jakiś pomysł? — pyta z zaciekawieniem Kamila, drapiąc się po głowie.

— Owszem. Po prostu Dominika na jakiś czas zniknie z powierzchni ziemi, a tym samym z oczu wścibskich paparazzi — oznajmia jak gdyby nigdy nic Smith.

— Jak to zniknie? — dopytuje zaniepokojona Monika.

— Do czasu ucichnięcia afery pomieszka sobie tutaj, w naszej agencji. Potem odeślemy ją do domu, a jej obowiązki przejmie Ashley Smith — wyjaśnia szef, wywołując w nas szok.

— Słucham?! Nie zgadzam się! — Zrywam się z krzesła i zaczynam kierować się w stronę drzwi. Nie mam zamiaru oddawać nikomu obowiązku ochrony Kendalla.

— Nie musisz się zgadzać, to jest rozkaz — mówi stanowczym tonem mężczyzna, a do gabinetu wchodzi pan Michael, który dotychczas stał na korytarzu. — Teraz pójdziesz z Brownem do swojego nowego pokoju, ale najpierw oddaj mi swój telefon.

— Że co?! Nie może pan! — Monika i Kamila stają w mojej obronie, ale nic to nie daje.

— Mogę i robię to. No już, Dominika, telefon. — Smith wyciąga rękę, a ja, nie mając wyjścia, niechętnie oddaję komórkę. Poza tym, trochę boję się, co Brown mógłby mi zrobić, gdybym nie wykonała polecenia.

Chwilę później zostaję wyprowadzona z gabinetu szefa w akompaniamencie krzyków dziewczyn, które zapewniają, że wyciągną mnie z tego. Monia wspomina coś nawet o swoich rodzicach, ale nie wiem, czy będą w stanie pomóc w tej sytuacji, pomimo tego, jak świetnymi są prawnikami. W głębi duszy mam jednak nadzieję, że uda im się znaleźć jakąś lukę w mojej umowie i będę mogła wrócić do pełnienia służbowych obowiązków.

Przerażona zjeżdżam windą do piwnicy agencji, gdzie znajdują się pokoje. Zazwyczaj mieszkają w nich pracownicy, którzy są potrzebni w T.A.C.O.S. przez całą dobę. Nie wiedziałam tylko, że może przebywać tutaj również personel, który coś przeskrobał.
Brown prowadzi mnie do pomieszczenia, znajdującego się na samym końcu długiego, ciemnego korytarza. Wzdycham cicho i wchodzę do niewielkiego pokoju, który wyglądem bardziej przypomina jednak celę. Szare ściany, jednoosobowe łóżko, szafa i niewielka lampa, zwisająca z sufitu, to jedyne, co się tutaj znajduje.

— Jak długo będę musiała tu być? — pytam zrezygnowana.

— Myślę, że jakieś dwa tygodnie — twierdzi pan Michael, patrząc na mnie z czymś na kształt współczucia. — Przez ten czas możesz poruszać się wyłącznie po budynku. Przyniosę ci twoje rzeczy, jak tylko je przywiozą.

Mężczyzna wychodzi z pomieszczenia, a kiedy drzwi się za nim zamykają, robi się zupełnie ciemno. Zapalam lampę i siadam załamana na niewygodnym łóżku. Nie mam pojęcia, co teraz będzie, ale wiem, że nie mogę stąd wyjechać. Muszę za wszelką cenę ochronić Kendalla. Nie mogę pozwolić, żeby kolejny napad zakończył się sukcesem, a wiem, że jakiś napad będzie miał niedługo miejsce. Czuję to. Muszę szybko coś wymyślić, bo inaczej Kend za moją nieuwagę zapłaci najwyższą cenę.

~*~

Hejka!
Wiem, że dawno mnie tutaj nie było, ale jeśli pomimo mojej nieobecności wciąż czekaliście na nowy rozdział, to bardzo dziękuję i myślę, że było warto ze względu na to, co zaraz Wam powiem. Mam dzisiaj dla Was dwa ogłoszenia, ale pozwólcie, że zostawię je na później, ponieważ najpierw chciałabym komuś szczególnie podziękować.

Tego rozdziału nie napisałam sama. Reportaż do programu plotkarskiego stworzyła niezastąpiona CrazyMulan52, za co jestem jej naprawdę bardzo wdzięczna. Według mnie wyszło to świetnie i cieszę się, że zechciała mi pomóc. Jeszcze raz, wielkie dzięki! :D

A teraz czas na ogłoszenia ;)

Po pierwsze, od wczoraj jestem na TikToku! Na razie są tam tylko dotychczasowe zwiastuny, ale niedługo zamierzam zacząć tworzyć kontent typowo TikTokowy, oczywiście dotyczący bohaterów tego opowiadania. Jeśli więc jesteście tym zainteresowani, to serdecznie zapraszam. Mój nick jest tam taki sam jak tutaj. Zdjęcie profilowe również niczym się nie różni.

Po drugie natomiast, mam jeszcze bardziej ekscytujące ogłoszenie. Otóż, od tego momentu zaczynam tutaj daily! Jeśli ktoś nie wie, co to znaczy, to już spieszę z wyjaśnieniem. Oznacza to po prostu, że rozdziały "Przeszłości" będą pojawiały się tutaj codziennie. Na razie będę publikowała w ten sposób przez najbliższe dwa tygodnie, ale może w przyszłości jeszcze zrobię taką akcję ;)

Mam nadzieję, że ogłoszenia oraz ten rozdział Was cieszą, bo mnie bardzo. Zastanawiam się natomiast, co myślicie o tej całej akcji z ponownym spotkaniem, paparazzimi oraz odsunięciem Domi od pracy. Myślicie, że wszystko skończy się dobrze, czy Dominika jednak będzie musiała wrócić do Polski?

Jeśli spodobał Wam się ten rozdział, możecie zostawić gwiazdkę – będę wdzięczna. Jeśli natomiast macie jakieś zastrzeżenia, śmiało napiszcie to w komentarzu. Jestem otwarta na krytykę, ale tylko tę konstruktywną ;-)

Do następnego!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top