Rozdział 17
KENDALL
Razem z Loganem, Jamesem i Carlosem przemierzam ulice Los Angeles, zmierzając w stronę kawiarni, w której zwykle jemy lunch, kiedy pracujemy w studiu, a nie na planie serialu. Właściwie, ostatnie dni spędzamy tylko na nagrywaniu nowych piosenek. Do nagrywania nowych odcinków wracamy dopiero za jakiś tydzień, może trochę więcej.
Szczerze mówiąc, trochę nie chce mi się tam wracać, bo oznacza to dwa razy więcej obowiązków i o wiele późniejsze wracanie do domu. Z drugiej jednak strony, w mieszkaniu i tak na mnie nie czeka, więc zatracenie się w pracy nie jest aż tak złym pomysłem. Poza tym, wiem że nasi fani bardzo czekają na nowy sezon, a ja nie chcę ich zawieść. No i, przede wszystkim, lubię to robić, więc chyba nie mam na co narzekać.
Zakrywam usta pięścią, lekko ziewając. Wczorajsza noc była naprawdę ciężka. Sen, w którym widziałem tamto okropne wspomnienie, bardziej mnie zmęczył niż pozwolił wypocząć. Rozmowa z Alexą co prawda trochę mnie uspokoiła, a po powrocie do pokoju zasnąłem dość szybko, ale spałem zaledwie trzy godziny, więc nie czuję się zbyt dobrze.
Wiem jednak, że muszę jakoś wytrwać, bo nie dość, że po lunchu wracamy jeszcze do studia, to Lexi przysłała mi niedawno wiadomość, że Bridgit zgodziła się ze mną spotkać i jeszcze raz pogadać o Domi. Naprawdę mam nadzieję, że uda mi się coś załatwić, bo ta rozmowa jest moją ostatnią szansą na poznanie jakichkolwiek informacji o mojej dawnej przyjaciółce. Nie wiem, co zrobię, jeśli mi się nie uda, ale nie poddam się. Nie popełnię tego błędu po raz drugi.
Wchodzę z chłopakami do kawiarni, trzymając ręce w kieszeniach. Głowę mam lekko spuszczoną, a zmęczenie coraz bardziej daje mi się we znaki. Czując że muszę choć na chwilę usiąść, przekazuję moje zamówienie Loganowi. W moje ślady idą również Carlos i James, przez co lądujemy we trzech przy jednym ze stolików obok okna.
Wyglądam przez lśniącą szybę, kompletnie nie zwracając uwagi na rozmowę moich kumpli. Podpieram głowę ręką i zaczynam wpatrywać się w krajobraz Miasta Aniołów. Pamiętam, jak przyjechałem tutaj po raz pierwszy, jeszcze za dzieciaka. Wtedy L.A. wydawało mi się kolorowe, piękne, zupełnie jak z moich snów. Teraz jednak, kiedy mieszkam tu od tylu lat i codziennie widzę te same ulice, z każdym dniem stają się one coraz bardziej szare i nijakie. Chyba po prostu już się do nich przyzwyczaiłem, ale czasami chciałbym wrócić do czasów, kiedy byłem tym wszystkim bezgranicznie zachwycony. Wtedy było jakoś łatwiej...
— Stary, ej, Kendall, słyszysz mnie? — Słyszę nagle gdzieś z boku głos Carlos.
— Ta, co jest? — Odrywam wzrok od okna i przenoszę go ze zdziwieniem na kumpla.
— Bridgit przyszła — mówi cicho James, lekko wskazując głową na drzwi do kawiarni.
Patrzę niepewnie w tamtą stronę, dzięki czemu rzeczywiście dostrzegam Mendler. Szybko wyciągam z kieszeni komórkę i zaczynam przeglądać wiadomości, które wymieniałem dzisiaj z Alexą. Przecież miałem spotkać się z Bridge dopiero po południu, a przynajmniej tak mi się zdawało. Zanim jednak zdążę to sprawdzić, dostaję od Vegi kolejną wiadomość. Dziewczyna dopiero teraz informuje mnie, że Mendler prosiła o przeniesienie spotkania na wcześniejszą godzinę. Ja pierdolę...
— Witaj, Kendall. — Bridgit niespodziewanie pojawia się obok naszego stolika, a mnie przechodzi dreszcz.
— Siema, co tam? — pytam ze sztucznym uśmiechem, chcąc jakkolwiek zacząć rozmowę.
— Posłuchaj, nie mam za wiele czasu, jasne? — Aktorka szybko sprowadza mnie na ziemię. — Powiesz co chciałeś, czy mogę już iść?
— Nie, zaczekaj — protestuję szybko. — Chcę z tobą porozmawiać o... różnych sprawach.
— To wy sobie pogadajcie, a my zjemy już w studio. — Logan podchodzi do nas z zamówieniami w rękach. — Zostawić ci to żarcie, czy zjesz potem?
— Możesz je zabrać, zjem jak wrócę do studia — podejmuję szybko decyzję, wiedząc że Bridgit nie będzie długo czekać.
Logan, James i Carlos czym prędzej odchodzą od stolika, a następnie wychodzą z kawiarni, życząc mi po cichu powodzenia. Pokazuję im kciuk w górę na znak, że dam radę, po czym przenoszę swój wzrok na aktorkę, która siedzi teraz naprzeciwko mnie. Dziewczyna wpatruje się we mnie obojętnym, a jednocześnie przenikliwym wzrokiem, co trochę mnie przeraża.
— Dobra, Bridgit, chciałem się z tobą dzisiaj spotkać, ponieważ uważam, że nie dokończyliśmy wszystkich spraw, które powinniśmy byli sobie wyjaśnić — zaczynam odważnie, czując nagły przypływ pewności siebie. — Jeśli pozwolisz, to najpierw ja chciałbym się wypowiedzieć, okay?
— Dawaj. — Dziewczyna wzrusza ramionami, a w jej oczach pojawia się zaciekawienie.
— Przede wszystkim, chciałbym cię przeprosić za tamtą sytuację z listem — mówię, chcąc trochę załagodzić postawę Mendler wobec mnie. — Wiem, że nie powinienem był nachodzić cię wtedy bez zapowiedzi, ale kiedy zobaczyłem tę kopertę i przeczytałem to wszystko, po prostu spanikowałem. Byłaś jedyną osobą, która mogła mi wtedy pomóc, a czułem, że gdybym poprosił cię o spotkanie, to i tak byś się nie zgodziła.
— No i dobrze czułeś — odpowiada z kpiną aktorka. — Nie wiem tylko, czemu teraz przyszła ci do głowy rozmowa ze mną. Myślałeś, że tak szybko zmienię zdanie?
— Nie, ale wciąż jesteś moją jedyną szansą na odnowienie kontaktu z Domi — twierdzę zgodnie z prawdą, a ona przewraca oczami. — Słuchaj, wiem, co pewnie o mnie myślisz, ale naprawdę mi na tym zależy.
— Serio? Jakoś przez ostatnie jedenaście lat nie było tego widać. — Bridgit kręci głową z niedowierzaniem.
— Nieprawda — zaprzeczam szybko. — Przez cały ten czas próbowałem skontaktować się z Dominiką. To nie jest moja wina, że o tym nie wiedziałaś.
— Gdybyś naprawdę się starał, znalazłbyś sposób w kilka sekund, jasne? — Dziewczyna kładzie łokcie na stole, przybliżając się do mnie z oschłym wzrokiem. — Znałeś jej imię i nazwisko, numer telefonu rodziców, adres, rodzinę, znajomych. Miałeś wszystkie informacje, których potrzebowałeś, a pomimo to, nic z tym nie zrobiłeś.
— Przez pierwsze osiem lat powstrzymywali mnie rodzice. W naszym domu Polska stała się jakimś cholernym tematem tabu, rozumiesz? — wyjaśniam z nadzieją, że Mendler mi uwierzy, ale ona tylko kręci z niedowierzaniem głową. — Przez wiele lat nie mogłem powiedzieć o Domi naprawdę ani słowa, a potem, kiedy mogłem decydować już sam o sobie, starałem się coś zrobić, ale nie wiedziałem nawet, czy jej stary adres jest wciąż aktualny.
— A co niby próbowałeś zrobić, co? — Dziewczyna patrzy na mnie nieufnie, marszcząc brwi.
— Na przykład na każde urodziny Dominiki, wysyłałem jej list z życzeniami i do tego jakiś mały prezencik — oznajmiam, a na twarzy aktorki przez chwilę przewija się szok.
— Gówno prawda. — Bridge szybko odzyskuje fason. — Domi nigdy nie dostała od ciebie żadnego listu, przestań pieprzyć.
— Być może listy do niej nie dotarły, ale wysyłałem je. Jeśli chcesz, to nawet Kevin może to potwierdzić — tłumaczę cierpliwie, zastanawiając się, jakie procesy myślowe zachodzą teraz w głowie aktorki.
— On jest twoim bratem, to oczywiste, że stanie po twojej stronie — twierdzi z pewnością Bridgit. — W ogóle, o czym my tu gadamy?! Powinniśmy zacząć od tego, że gdybyś nie okłamał wtedy Domi, to ta rozmowa nigdy nie miała by miejsca!
— Wiem, że wtedy spieprzyłem, Bridge, ale byłem tylko dzieckiem. Myślałem, że to dobry sposób, żeby jej nie zranić. — Zrezygnowany odchylam się na krześle, opierając plecy o jego górną część.
— No to brawo, skrzywdziłeś ją jeszcze bardziej niż gdybyś powiedział prawdę! — unosi się dziewczyna.
— Wiem o tym — mówię cicho, spuszczając głowę w dół.
Przez kilka kolejnych minut siedzimy w milczeniu. Żadne z nas się nie odzywa, a ciszę pomiędzy nami przerywa tylko zgiełk kawiarni i odgłosy miasta, wpadające do budynku, kiedy ktoś wchodzi do środka. Naprawdę jest mi głupio za to, co zrobiłem w dzieciństwie, ale czasu już nie cofnę. Chcę to wszystko po prostu naprawić, ale nie uda mi się to, jeśli Bridgit nie da mi szansy.
Nie rozumiem, dlaczego Mendler się tak zachowuje. Kiedyś była zupełnie inna, miła, pomocna. Nie wiem nawet, kiedy się to zmieniło. Nie do końca pamiętam, czy wszystko zaczęło się sypać jeszcze przed moim wyjazdem z Polski, czy już kiedy byłem w Stanach Zjednoczonych. Chociaż w sumie, co to za różnica? Bridge jest jaka jest i to już się pewnie nie zmieni, a ja zostanę na lodzie, tak jak sobie na to zasłużyłem.
— Podaj mi jeden powód — odzywa się nagle aktorka — dla którego miałabym ci pomóc.
— Postaw się w mojej sytuacji — proszę, podnosząc wzrok. — Wyobraź sobie, że tracisz kontakt z Bartkiem i absolutnie, kurwa, nikt nie chce ci pomóc w odnalezieniu go, a jedyna osoba, która byłaby w stanie to zrobić, nienawidzi cię do granic możliwości i unika cię, jak tylko może.
— Nie nienawidzę cię — mówi ledwo słyszalnie Mendler, wbijając wzrok w swoje dłonie. — Niech będzie, spróbuję ci pomóc, ale nie wspominaj przy mnie o Bartku, dobrze?
— Dlaczego? — marszczę ze zdziwieniem brwi, w oczach dziewczyny zauważając łzy. — Chcesz o tym pogadać?
— Nie. — Bridgit zaciska mocno powieki, opanowując płacz. — Nie chcę do tego wracać.
— Jasne, rozumiem. — Uśmiecham się pocieszająco, domyślając się, że cokolwiek stało się pomiędzy Mendler a Lipińskim, to właśnie był powód zmiany zachowania dziewczyny.
— No dobra, to chyba będę się zbierać. — Aktorka powoli wstaje z krzesła i już ma odejść, kiedy nagle w kawiarni rozlega się huk otwieranych drzwi, a ludzie zaczynają wrzeszczeć ze strachu.
Zrywam się z krzesła, rozglądając się za źródłem hałasu, a Bridge powoli cofa się w moją stronę, patrząc z przerażeniem w stronę wejścia do budynku. Chwilę później ja również blednę, widząc że w drzwiach kawiarni stoi mężczyzna, ubrany cały na czarno. Na jego twarzy jest kominiarka, a w ręku ma broń, wycelowaną w klientów.
— Wszyscy pod ścianę, już! — wrzeszczy nagle facet niskim, zachrypniętym głosem, przeładowując pistolet.
Wszyscy goście, łącznie ze mną i Bridgit, biegną czym prędzej w stronę ściany, obserwując jak bandyta przesuwa swój palec na spust broni. Staram się trzymać blisko aktorki, ale gubię ją gdzieś w chaosie. Nie mam jednak czasu jej szukać, ponieważ do kawiarni wbiega jeszcze trzech identycznie ubranych typów. Każdy z nich jest uzbrojony, a mi serce podskakuje do gardła.
Tak jak pozostali klienci, podnoszę dłonie w geście poddania, trzęsąc się jak galareta. Patrzę z przerażeniem na mężczyzn, którzy podchodzą do nas, z pistoletami gotowymi do wystrzału. Kątem oka widzę, jak roztrzęsione matki tulą swoje dzieci, próbując je ochronić, a maluchy płaczą, nie mając pojęcia, co się dzieje. Wszyscy zerkamy w stronę kasjerki, błagając wzrokiem, aby oddała wszystkie pieniądze, jakie ma i pomogła nam. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to nic nie da.
Patrzę niepewnie na bandytów, ale oni nawet nie patrzą w stronę kasy. Jeden z nich zamyka tylko na klucz drzwi kawiarni, patrząc na tłum z psychopatycznym uśmiechem. Ci faceci wcale nie chcą pieniędzy. Oni przyszli tu po kogoś z nas. Jakaś osoba, znajdująca się w tej kawiarni, coś im zrobiła. Te typki chcą wyrównać rachunki, albo po prostu kogoś załatwić. Być może są z mafii? A może krzywdzenie ludzi sprawia im po prostu przyjemność?
Nie mam pojęcia, która z tych opcji jest prawdziwa, ale nie mam też czasu się nad tym zastanawiać, kiedy zauważam, że jeden z bandziorów wpatruje się wprost we mnie. Chwilę później skinięciem głowy wskazuje mnie swoim koleżkom. W pewnym momencie jeden z nich zaczyna celować wprost w moją głowę, a ja robię się blady jak ściana, do której zaczynam się przysuwać. Nic mi to jednak nie daje, bo mężczyźni szybko otaczają mnie ze wszystkich stron i wyciągają na sam środek pomieszczenia.
I to już? To tak właśnie skończę? Nie, to niemożliwe. To tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę. Wszystko, co się teraz dzieje, jest na pewno koszmarem. Zaraz zacisnę mocno oczy, a kiedy je otworzę, będę leżał na kanapie w salonie mojego domu. Obok mnie będą stali moi kumple oraz Alexa, a ja opowiem im o tym śnie i jeszcze wszyscy będziemy śmiać się z idiotyzmów, jakie wymyśla mój mózg. Na pewno tak będzie.
Zamykam na chwilę oczy i potrząsam lekko głową, starając się obudzić, ale kiedy podnoszę powieki, nic się nie zmienia. Wciąż stoję na środku mojej ulubionej kawiarni, otoczony przez bandytów, którzy celują we mnie pistoletami. Z przerażenia przestaję mieć kontrolę nad własnym oddechem, przez co czuję, że zaraz mogę się udusić. Jeden z mężczyzn chce chyba jednak szybciej zakończyć moje męki, ponieważ zaczyna powoli naciskać na spust.
Nie! Błagam, niech mi ktoś pomoże! To nie może się tak skończyć! Proszę, niech stanie się cud! Ja nie chcę umierać! Nie!
DOMINIKA
— Domi, robi się gorąco. Jesteś gotowa? — Słyszę głos Moniki, dochodzący z elektronicznego komunikatora, który dostałyśmy od pani Evans.
— Tak, zaraz wchodzę — odpowiadam, zawiązując wokół twarzy moją różową bandankę.
— Podnieś ręce do góry — prosi Kamila, znajdująca się obok mnie, a następnie chowa za pasek moich spodni jeden z pistoletów.
Poprawiam bluzę, a na założoną już czapkę, narzucam jeszcze kaptur. Chwilę później odbieram od Kami specjalny pistolet, w którym zamiast nabojów, zainstalowana jest lina z hakiem, a następnie podchodzę do krawędzi dachu, na którym obie stoimy.
— Pamiętaj, jak z nimi skończysz, to będę już na dachu naprzeciwko i cię wciągnę, jasne? — przypomina mi moja przyjaciółka.
Kiwam twierdząco głową, ale jej słowa słyszę już jak zza mgły. Teraz skupiam się tylko na celu, którym jest kawiarnia w budynku naprzeciwko, a raczej znajdujący się w niej bandyci. Cofam się o kilka kroków, po czym rozpędzam się i zeskakuję z dachu. Czym prędzej naciskam na spust specjalnego pistoletu, celując nim w przeciwległy budynek. Na szczęście lina od razu z niego wystrzeliwuje, a hak zahacza o elewację odpowiedniego dachu, dzięki czemu podążam wprost na zamknięte drzwi kawiarni.
Kilka sekund później przygotowuję się do ataku i puszczam pistolet, wlatując do wnętrze budynku. Nogami rozbijam szklane drzwi, które rozpryskują się na kawałki, powodując jeszcze większą panikę. Nikt jednak nie zdąża zorientować się, co się właśnie wydarzyło, a ja już wyciągam naprzód prawą stopę, a następnie z impetem uderzam w plecy jednego z bandytów, przewracając go na ziemię. Głowa mężczyzny zderza się z podłogą, a on traci przytomność. Jego pistolet ląduje natomiast pod nogami przerażonego Kendalla. Ja natomiast, po odbiciu się od pleców bandyty, robię w powietrzu salto wprzód. Spadam idealnie na broń i kucam przez moment na podłodze, chcąc złapać oddech. Podnoszę wzrok, natrafiając prosto na Kenda. Nasze oczy spotykają się i przez chwilę mam nawet wrażenie, że mnie rozpoznał.
Szybko jednak otrząsam się z tego, a następnie wstaję z kucek, wykonując półobrót. Moja stopa trafia prosto na dłoń drugiego z bandziorów, wytrącając mu pistolet. Po krzyku bólu stwierdzam, że chyba niechcący skręciłam mu nadgarstek, ale cóż, mógł trzymać się z daleka od Kendalla.
Robię salto w tył i odbijam się na jednej ręce, drugą cały czas przytrzymując kaptur oraz czapkę pod nim. Zmierzam w stronę wyjścia, a mężczyźni, którzy jeszcze są w stanie zaatakować, podejmują walkę. Jeden z nich podąża tuż za mną, kopiąc powietrze, żeby mnie podciąć, podczas gdy drugi łapie Kendalla od tyłu i przystawia mi do skroni broń. Staję na nogach, obserwując ze strachem palec faceta, znajdujący się na spuście. Teraz nie mogę popełnić żadnego błędu.
Niestety, moją nieuwagę wykorzystuje pierwszy bandzior. Nim się orientuję, on już mocno mnie trzyma, pokazując swojemu koledze, żeby skończył już ze Schmidtem. Widząc łzy w oczach chłopaka, wracają mi siły, a adrenalina uderza mi do głowy. Zabiją go dopiero po moim trupie!
Unoszę gwałtownie nogę i zginam ją, przez co trafiam prosto w czuły punkt mojego oprawcy. Mężczyzna zgina się wpół z bólu, a ja uderzam go z całej siły łokciem w brzuch, po czym łapię jego dłoń, która oplata moją talię, i przerzucam obolałe ciało faceta przez swoje ramię. Tracąc przytomność, bandyta ląduje bezwładnie na jednym ze stolików, doszczętnie go niszcząc.
Przenoszę szybko wzrok na oprawcę Kendalla, a następnie wyciągam zza paska spodni pistolet, przeładowuję go i naciskam spust, zanim zdąży to zrobić bandzior. Wystrzelony nabój trafia wprost w nogę mężczyzny, który upada z wrzaskiem na podłogę, puszczając Schmidta. W bólu facet upuszcza swoją broń, a ta zderza się z ziemią i rozpada się na drobne kawałki.
Patrzę przelotnie na ludzi, upewniając się, że nic im się nie stało. Na szczęście wszyscy są cali, tylko przerażeni, tak samo zresztą jak Kendall, który wygląda, jakby za chwilę miał zemdleć. Ten widok rozdziera moje serce, ale nie mam czasu się nad tym rozczulać, bo słyszę już syreny policji oraz pogotowia.
Czym prędzej wybiegam z kawiarni, po czym łapię za pistolet, zwisający z dachu. Patrzę po raz ostatni na Schmidta, nie mogąc uwierzyć, że wszystko, co się przed chwilą stało, działo się przez zaledwie kilka krótkich minut, podczas gdy ja czułam, jakby to była wieczność. Naciskam spust, a lina zaczyna wciągać mnie na dach budynku, gdzie czeka już na mnie Kami.
Z pomocą mojej przyjaciółki wdrapuję się na twardy beton i od razu siadam, czując że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. W moje ręce od razu trafia woda, którą zaczynam zachłannie pić, zrywając okrycie twarzy. Siedzę tyłem do głównej ulicy, więc nie boję się, że ktoś mnie zobaczy, a nawet jeśli, to w tym momencie mam to gdzieś. Teraz liczy się tylko to, że Kendall jest cały i zdrowy.
Biorę kolejny głęboki oddech, próbując się uspokoić, kiedy kątem oka zauważam, że ktoś jeszcze jest na dachu i idzie w moim kierunku. Nie mam nawet siły podnieść głowy, ale po butach rozpoznaję, że to Monika. Dziewczyna kuca obok mnie, a następnie mocno mnie przytula, chwaląc to, jak sobie poradziłam. Dziękuję jej skinieniem głowy, czując że nie dam rady się odezwać.
Dłuższą chwilę zajmuje mi uregulowanie oddechu, ale w końcu się udaje. Ponownie zakrywam swoją twarz bandanką, kiedy nagle czuję na policzku coś mokrego. Przez sekundę przechodzi mi przez myśl, że to krew, ale przecież żaden z tamtych bandziorów nie dotknął nawet mojej twarzy. Ostrożnie biorę ciecz na palce, ale na szczęście okazuje się, że to tylko łzy. Jejku, nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęły lecieć.
Pociągam nosem, po czym zakrywam twarz i odwracam się twarzą w stronę ulicy. Podnoszę się do pozycji klęczącej, dzięki czemu mogę obserwować chaos, dziejący się na dole. Widzę tam kilka karetek, obsługujących ludzi, a także parę radiowozów. Gdzieś w tłumie udaje mi się zauważyć też chłopaków z Big Time Rush i Bridgit. Logan i Carlos podtrzymują Kendalla, który przez roztrzęsienie oraz spadek adrenaliny ledwo słania się na nogach. James pomaga natomiast Mendler, która jest przerażona nie mniej niż Schmidt. Mam nadzieję, że naprawdę nic im nie jest, a ich stan jest spowodowany szokiem. Będę musiała później jakoś to sprawdzić.
— Chodź, Domi, nic tu po nas. — Kamila kładzie mi rękę na ramieniu, widząc zbliżające się furgonetki stacji telewizyjnych. Trzeba się zmywać.
Z małą pomocą dziewczyn podnoszę się do pozycji stojącej, a następnie opuszczam wraz z nimi dach, używając liny z hakiem. One również schodzą z pomocą sprzętu, a następnie wsiadają do auta, gdzie czeka już na nas Brown. Mężczyzna jednak nie odzywa się. W spokoju pozwala nam przetrawić całą sytuację i w zupełnej ciszy uruchamia silnik, ruszając w drogę do pobliskiego studia nagraniowego Columbia Records, gdzie przebywa teraz Big Time Rush.
Pomimo że chciałabym wrócić już do hotelu, położyć się i wypłakać ten cały stres, wiem że muszę być cały czas czujna. Nie mogę pozwolić zmęczeniu czy emocjom rozproszyć mnie. Pierwszy napad na Kendalla miał już miejsce, więc kolejne są tylko kwestią czasu, zwłaszcza jeśli szajka wie już, że ktoś chroni muzyka. Pewnie będą próbowali jak najszybciej się go pozbyć, w nadziei, że nic nie zauważę i nie uda mi się mu pomóc. Ich niedoczekanie. Zrobię wszystko, żeby ochronić Kendalla, nawet jeśli miałabym przypłacić to własnym życiem.
Wzdycham cicho, próbując opanować chęć płaczu. Podciągam nogi pod brodę, dzięki czemu kulę się na tylnym siedzeniu auta i na chwilę zamykam oczy. Wszystkie emocje, które wstrzymywałam podczas walki, chcą teraz ujrzeć światło dzienne, ale nie mogę im na to pozwolić. Jeszcze nie teraz. Nie mogę jednak powstrzymywać ich w ten sposób, ponieważ kiedy tylko zamknę oczy, widzę przerażonego Kendalla, z przystawionym do skroni pistoletem. Powoduje to u mnie jeszcze większą chęć płaczu, więc szybko podnoszę powieki i skupiam się na małym monitorze, wbudowanym w deskę rozdzielczą samochodu.
Na ekranie widać na żywo, co dzieje się teraz w Columbia Records, gdzie dotarli właśnie chłopcy razem z Bridgit. Widzę wciąż przerażonego Schmidta, który opada bezwładnie na kanapę. Obok niego siadają Logan, James i Carlos, a Bridgit siada na jednym z oddalonych odrobinę foteli. Po chwili na transmisji pojawia się również menager Big Time Rush, Mark Willson. Mężczyzna wygląda na bardzo zdenerwowanego, a jednocześnie zmartwionego.
— Mamy tam podsłuch? — pytam cicho, wciąż skupiając się na obrazie z kamer.
— Owszem, mamy — odpowiada krótko Brown, pogłaśniając dźwięk.
Zdejmuję nogi z samochodowego siedzenia, a następnie pochylam się w stronę monitora, opierając łokcie na ramionach. Słyszę, jak manager zespołu zaczyna wypytywać Kendalla o sytuację z kawiarni. Muzyk nie wie jednak do końca, co powiedzieć. Chłopak jąka się oraz plącze w tym, co mówi i tylko Bridgit, potwierdzająca wszystkie jego słowa, ratuje sytuację. Po minach pozostałych członków BTR doskonale widzę, że niewiele z tego wszystkiego rozumieją, a w Dziewczynę w Bandance, jak nazwał mnie Schmidt, w ogóle nie wierzą.
Uśmiecham się lekko na dźwięk nazwy, jaką nadał mi Kend. Muszę przyznać, że nawet nieźle to brzmi. Niestety uśmiech szybko schodzi mi z twarzy, kiedy Carlos sugeruje, że tajemnicza dziewczyna może być rządową agentką. Brown patrzy na mnie zszokowany, tak samo jak Mark na Penę. Menager chłopaków chyba uświadomił sobie właśnie, że to nasza agencja może za tym stać. Na całe szczęście nikt nie wierzy w jego teorię spiskową, więc na razie mogę być spokojna, ale trzeba będzie jeszcze bardziej uważać.
Reszta wieczoru mija dość spokojnie, nie licząc paparazzich oraz telewizji, dobijających się do studia chłopaków. Zespołowi udaje się jednak wydostać z budynku tylnym wyjściem, dzięki czemu unikają tych wszystkich wścibskich hien. Brown jedzie jeszcze przez chwilę za chłopakami, ale ostatecznie rozdzielamy się na jednym z zakrętów, a obserwację przejmuje Monika, mająca dostęp do telefonu Kendalla oraz monitoringu miasta. Mam tylko nadzieję, że dzisiejszej nocy nie zdarzy się nic złego. Coś czuję, że następne dni mogą być koszmarem dla nas wszystkich, ale jednocześnie wiem, że z tego wyjdziemy. Wierzę w to.
~*~
Hejka!
Jak pewnie zauważyliście, ten rozdział jest jak na razie najmocniejszym rozdziałem tej powieści (a przynajmniej tak myślę), więc mam nadzieję, że się Wam podobał. Takich rozdziałów będzie o wiele więcej, więc jeśli lubicie akcję, bijatyki, strzelaniny i walki, to czekajcie, bo jest na co ;)
Jeśli spodobał Wam się ten rozdział, możecie zostawić gwiazdkę – będę wdzięczna. Jeśli natomiast macie jakieś zastrzeżenia, śmiało napiszcie to w komentarzu. Jestem otwarta na krytykę, ale tylko tę konstruktywną ;-)
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top