Rozdział 14
DOMINIKA
Dwa dni temu był ostatni dzień matur, przynajmniej dla mnie, ponieważ pisałam wtedy egzamin z języka polskiego na poziomie rozszerzonym, który był ostatnim testem, na jaki się pisałam. Tak się złożyło, że przedmioty podstawowe, a także rozszerzony język angielski oraz polski, miały miejsce w ciągu czterech pierwszych dni, dzięki czemu moja edukacja na ten moment została zakończona.
Zapewne powinnam się teraz cieszyć i szukać interesujących studiów, tak jak zawsze planowałam, ale wbrew oczekiwaniom, zupełnie nie mam do tego głowy. Po tym, co stało się pierwszego dnia matur, nie mogę znaleźć sobie miejsca. Ciężko jest mi skupić się na czymkolwiek, a przede mną trochę pracy, jeśli chcę utrzymać moją posadę w Tajnej Agencji Całodobowej Ochrony Sław, w skrócie T.A.C.O.S. Nie powiem, pierwsi szefowie mieli niezłe łby, że wymyślili taką nazwę...
Szczerze mówiąc, nie wierzę, że to wszystko naprawdę się dzieje. Nie dociera do mnie, że zdałam wewnętrzny egzamin, dzięki czemu jestem już pełnoprawnym pracownikiem, a w dodatku z dnia na dzień mam zostać wysłana na drugi koniec świata, żeby wypełnić swoją pierwszą misję. W zasadzie, nie mam nawet pojęcia, na czym ma ona polegać, a jedynym pocieszającym faktem jest to, że na szczęście nie wyjeżdżam sama, tylko z moimi dwiema najlepszymi przyjaciółkami.
Nie zmienia to jednak faktu, że najpierw na taki wyjazd wypadałoby się spakować. Nie wiem, jak dziewczyny sobie z tym radzą, ale ja jestem w rozsypce. Siedzę w piżamie pośrodku swojego pokoju, pomiędzy rozrzuconymi wszędzie ubraniami, wpatrując się w pustą walizkę. Błagam, niech ktoś mi pomoże...
— Domi? — Słyszę nagle głos mojego młodszego brata.
— Tak? — pytam nieprzytomnie, przenosząc na niego wzrok.
— Jak ci idzie? — Kuba wskakuje na moje łóżko, starając się nie nadepnąć na żadne z moich ubrań.
— Tak, jak widać. — Wzdycham zrezygnowana. — W takim tempie nigdy się nie spakuję.
— Pomóc ci? — pyta niespodziewanie chłopiec, ściągając na siebie mój zaskoczony wzrok. — No co? Im szybciej się spakujesz, tym szybciej wyjedziesz, a ja wezmę twój pokój.
— Ha, ha, bardzo zabawne — mówię z sarkazmem, przewracając oczami.
— Wiem o tym. — Kuba ze śmiechem zeskakuje z łóżka i siada obok mnie.
Następne kilkadziesiąt minut spędzam na porządkowaniu mojego pokoju, a mój brat przegląda listę rzeczy do zabrania, którą stworzyłam zaraz po dowiedzeniu się o wyjeździe. Wcześniej nie chciałam jej używać, bo coś mi tam nie pasowało i wciąż tak jest, ale to chyba jedyne wyjście, żeby jakkolwiek ruszyć z pakowaniem.
Powoli zaczynam panować nad stworzonym przez siebie bałaganem, układając wszystko w oddzielne stosy. Na razie nie wkładam jeszcze niczego do walizki, ale wygląda to o wiele lepiej niż wcześniej.
— No dobra, czas wziąć się w końcu za to pakowanie. — Wzdycham, kucając obok walizki.
— Doznałaś olśnienia? — Mój brat zerka na mnie znad kartki.
— Można tak powiedzieć — stwierdzam jak gdyby nigdy nic, delikatnie podnosząc z podłogi stos T-shirtów. Przenoszę je do torby i układam ostrożnie, żeby nie musieć jeszcze raz tego wszystkiego składać.
— Ty, a co po ci bluzy? — pyta nagle Kuba, patrząc na mnie z podniesioną brwią.
— Nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą. — Podwijam rękawy swojej koszulki od piżamy, bo czuję, że robi mi się gorąco ze stresu.
— Wiesz, że jedziesz do Kalifornii, prawda? Nie na Syberię! — Śmieje się chłopiec, widząc że naprawdę pakuję swoje bluzy.
— Mógłbyś mnie nie denerwować? — proszę, starając się opanować moje podenerwowanie.
— Wiesz, że nie mogę. Jestem w końcu twoim bratem. — Kuba patrzy na mnie z żartobliwym politowaniem, ale mi nie jest do śmiechu. — No dobra, to chociaż powiedz, czym mam się zająć.
— Możesz spakować mój laptop i te inne sprzęty — mówię, po chwili zastanowienia.
Chłopiec od razu przystępuje do działania, dzięki czemu w pokoju wreszcie zaczyna panować cisza. Wiem, że ten stan jest pewnie tylko chwilowy, ale cieszę się nawet z tych kilku minut. Muszę przez chwilę pomyśleć, żeby naprawdę nie zabrać czegoś niepotrzebnego. Z drugiej jednak strony, nie mam pojęcia, na jak długo tam jadę, ani na czym będzie polegała misja, więc wszystko może się przydać. Większość najważniejszych rzeczy mam na szczęście zapisane na liście, dzięki czemu na bieżąco mogę wykreślać przedmioty, które są już w walizce.
— Domi, co to jest? — Ze stanu skupienia wyrywa mnie głos Kuby, który podaje mi pustą kartkę papieru, nadgryzioną przez ząb czasu. Jej rogi są zagięte, a sama kartka pożółkła.
— Nie mam pojęcia — odpowiadam zgodnie z prawdą, marszcząc ze zdziwieniem brwi. — Skoro to zatrzymałam, to mogło być to coś ważnego, ale naprawdę nie pamiętam, o co z tym chodziło.
— Dziwne— podsumowuje chłopiec, składając papier na pół.
Ja natomiast pakuję ostatnią parę szortów, a następnie powoli wstaję, próbując nie przewrócić stosu koszul, które też będę musiała jeszcze gdzieś wcisnąć, no nie ma innej opcji. Na razie jednak postanawiam zająć się swoją kosmetyczką.
Wchodzę do łazienki, po czym zaczynam chować do niewielkiej saszetki podstawowe środki higieniczne oraz moje leki. Na szczęście nie jest tego dużo, więc udaje mi się dość szybko z tym uwinąć. Zapinam moją kosmetyczkę, po czym wracam do pokoju i kładę ją na biurku.
W tym samym momencie Kuba stawia obok torbę z moim laptopem oraz innym sprzętem. Cieszę się, że pomimo jego wieku, zawsze mogę na niego liczyć. I choć przez naszą różnicę wieku oraz inne priorytety nie spędzamy ze sobą aż tak wiele czasu, to wspieramy się, kiedy jest taka potrzeba i stoimy za sobą murem. Dopiero teraz zaczynam uświadamiać sobie, jak bardzo będzie mi go brakować.
Odwracam się tyłem do Kuby, udając że robię coś przy walizce, a tak naprawdę ocieram napływające do oczu łzy, nie chcąc, żeby jednym z ostatnich wspomnień mojego brata o mnie, był mój płacz. Muszę być silna oraz uśmiechnięta, przynajmniej do czasu wylotu. W samolocie będę płakać tak bardzo, jak tylko będę chciała.
— Jak wam idzie, dzieci? — Do mojego pokoju wchodzą nagle nasi rodzice.
— W porządku, spakowałam już większość ubrań, kosmetyki i leki — twierdzę, patrząc na listę rzeczy do zabrania. — Zostały mi tylko buty oraz bagaż podręczny.
— Jesteś pewna, że chcesz tam jechać, córcia? — pyta niespodziewanie tata, patrząc na mnie z niepokojem w oczach. — Możesz jeszcze zrezygnować.
— Nie mogę. Nasza rodzina zawsze przyjmuje wyzwania i nigdy się nie poddaje, pamiętasz? — mówię z cwanym uśmieszkiem, obserwując reakcję ojca.
— Sam ją tego nauczyłeś. — Wzdycha mama, kiedy jej mąż ma zamiar protestować.
— Mi też to wmawiasz — dodaje Kuba i przybija mi piątkę, zostawiając tatę bez żadnej możliwości obrony.
— Dobrze, nic już nie mówię. — Mężczyzna poddaje się. — Pomóc wam w czymś?
— Nie, raczej nie, dziękujemy. — Uśmiecham się z wdzięcznością, wyciągając spod łóżka jeszcze jedną walizkę, tylko trochę mniejszą.
— Gdybyście czegoś potrzebowali, będziemy na dole. — Mama podchodzi do drzwi. — Kochamy was.
— My was też — odpowiadamy równocześnie, nawet nie patrząc na rodziców.
Grzebiemy już w mojej kolekcji butów, zastanawiając się, które powinnam zabrać. Gdybym mogła, spakowałabym wszystkie, ale Kuba mnie powstrzymuje. To był chyba dobry pomysł, żeby mi pomógł. Gdybym była tu sama, pewnie wzięłabym wszystko, co jest w tym pokoju.
Zazwyczaj to ja w naszym duecie jestem rozsądniejsza, ale kiedy chodzi o wyrzucanie, pakowanie lub chowanie rzeczy, które mają dla mnie jakieś znaczenie, to Kuba nad wszystkim panuje. W tym aspekcie jesteśmy zupełnie jak nasi rodzice – mama pakuje lub chomikuje wszystko, co wpadnie jej w ręce, a tata wyrzuca połowę, gdy ona nie patrzy.
Jakiś czas później, kiedy mniejsza walizka już do połowy zapełniona trampkami, mama woła mnie i Kubę na obiad. Niechętnie robimy sobie przerwę i biegniemy do kuchni. Ja, pomimo tego, że jest już południe, wciąż jestem w piżamie, co nie uchodzi uwadze moich rodziców. Postanawiam jednak, że dzisiaj nie będę się przebierać, bo w zasadzie nie mam po co, skoro nigdzie nie wychodzę. Taki dzień dobrze mi zrobi.
— A właśnie, miałem ci to dać — mówi w środku obiadu tata, wstając z krzesła. Mężczyzna podchodzi do kuchennego blatu i bierze leżącą tam płytę, po czym podaje ją mnie. — Robiłem dzisiaj porządki w szafce z grami i znalazłem to.
— A co to jest? — pytam zdziwiona, obracając płytę w ręce.
—Nagranie z twoich ósmych urodzin — oznajmia tata, a ja blednę.
*
— Mamo, tato! — Wbiegam do kuchni i zaczynam podskakiwać z radości. — To dziś, to dziś, to dziś!
— No proszę, nasza jubilatka chyba nie może spać. — Tata bierze łyk kawy, a ja się krzywię. Nie wiem, jak dorośli mogą to pić. Przecież to strasznie gorzkie.
— Idź się ubrać, kochanie, a ja przygotuję ci śniadanie. — Mama śmieje się z mojej miny. — Na co masz dzisiaj ochotę?
— Na naleśniki! — Uśmiecham się szeroko. — A Kendall może zjeść ze mną?
— Oczywiście, skarbie. — Tata zgadza się, zanim mama zdąża się odezwać. Dziwne.
Wzruszam ramionami i biegnę z powrotem do swojego pokoiku. Otwieram okno, apotem wspinam się na parapet, żeby wyjść. Przebiegam przez drewniany mostek połączony z domkiem na drzewie, a potem wychodzę stamtąd drugą stroną i przechodzę po drugiej części mostu do okna mojego najlepszego przyjaciela. Pukam dwa razy w szybę, zdmuchując z buzi włosy, bo wiatr ciągle je plącze.
— Cześć, ośmiolatko. — Kendall otwiera po chwili okno, a ja chichoczę. — Co tam? Gotowa na urodziny?
— Tak!— Podskakuję radośnie, przez co mostek zaczyna się bujać. Ojoj...
— Ostrożnie. — Kend od razu mnie łapie i sadza na swoim parapecie. — Zjesz z nami śniadanie, jak już tu jesteś?
— Myślałam, że ty zjesz z nami — twierdzę, machając bratu mojego przyjaciela, wchodzącego do pokoju.
— A co twoja mama gotuje? — pyta Kendall, nawet nie zerkając na Kennetha. Chyba znowu się pokłócili...
— Naleśniki— mówię z uśmiechem.
— Takie z czekoladą? — Kend patrzy na mnie podejrzliwie.
— Inne nie wchodzą w grę. — Chichoczę, a Kenneth przewraca oczami. Co go dzisiaj ugryzło?
— Mamo, wychodzę! — krzyczy po chwili Kendall i przechodzi przez okno, stając na mostku.
Mój przyjaciel zabiera mnie z parapetu, a potem ostrożnie stawia mnie na moście. Chłopak chce, żebym szła pierwsza, zresztą jak zawsze. Twierdzi, że to w razie jakiegoś wypadku. Na przykład, gdyby mostek się zerwał, on mógłby jeszcze zdążyć mnie złapać i wrzucić do domku, albo do swojego lub mojego pokoju. Zależy, z której strony idziemy.
Kilka minut później wbiegamy do kuchni, gdzie moja mama kładzie już na talerzach naleśniki. Wskakuję na krzesło, a Kendall siada obok mnie. Chwilę potem bierze mój talerz i robi na naleśniku buzię z owoców, czekolady i bitej śmietany. Nie wiem, dlaczego, ale takie bardziej mi smakują.
*
— Domi, żyjesz? — Słyszę nagle gdzieś z boku głos Kuby. Chyba trochę się zamyśliłam.
— Tak, jasne. — Wzdycham, wracając do teraźniejszości. — Chcesz obejrzeć to ze mną?
— Spoko. — Mój brat wpycha sobie do buzi resztę kotleta ze swojego talerza, po czym jak gdyby nigdy nic idzie do salonu. Fuj...
Następne dwie godziny mijają nam na oglądaniu starych nagrań. Tata przynosi więcej płyt, na których są też uwiecznione chwile z życia Kuby. Oglądając niektóre momenty, zaśmiewam się do rozpuku, zwłaszcza kiedy widzę popis tańca mojego brata, zarejestrowany jakiś rok temu na wakacjach. Nie powiem, Monika pewnie byłaby dumna...
Czas leci jednak nieubłaganie, więc muszę wciąż zerkać na zegarek, żeby zdążyć skończyć pakowanie. Cały czas zastanawiam się jednak, co jeszcze powinnam zabrać. Czuję, że jest coś, co powinnam ze sobą wziąć, ale nie mam pojęcia, co.
—Ej, a tak w sumie, to gdzie się podział ten miś? — pyta nagle Kuba, a ja patrzę na niego zdezorientowana.
— Jaki miś? — Marszczę brwi, zastanawiając się, o co chodzi.
— No ten. — Mój brat zatrzymuję nagranie, na którym miałam może jakieś dziesięć lat. Rzeczywiście, miałam wtedy w ręce pluszaka, którego już dawno nie widziałam. — Kiedyś ciągle go ze sobą nosiłaś.
— A, ten misiek. — Wzdycham z tęsknotą. — Powinien być gdzieś w domku na drzewie.
— Nie chcesz zabrać go ze sobą? — pyta Kuba, wznawiając film.
— Sama nie wiem. — Wzruszam ramionami. — Myślisz, że powinnam?
— Czemu nie?
— No to zaraz wracam. — Wstaję z kanapy, kierując się do swojego pokoju.
Tak jak jedenaście lat temu, wychodzę w piżamie przez okno, stając na drewnianym mostku, a wiatr znów plącze moje włosy. Tym razem jednak po wejściu do domku na drzewie, nie wychodzę z niego drugą stronę, bo nikt nie czeka już na mnie w sąsiednim oknie.
Druga połowa mostu zwisa smętnie z drzewa, dawno odczepiona od parapetu, który kiedyś należał do Kendalla. Teraz w domu obok mieszka małżeństwo z jednym dzieckiem, ale nie znam ich dokładnie. Po wyjeździe Schmidta zaczęłam omijać ten dom szerokim łukiem, ponieważ patrzenie na niego i wspominanie za bardzo bolało.
Biorę głęboki oddech, a następnie odrywam wzrok od okna pokoju, w którym teraz mieszka mała dziewczynka. Rozglądam się po domku, a w rogu dostrzegam misia z nagrania. Ostrożnie podnoszę go z podłogi, strzepując z niego kurz. Na szczęście nie ma go zbyt dużo, ponieważ pluszak jest regularnie prany, pomimo że od dawna go nie używam. Patrzę na niego z nostalgią, przy okazji przypominając sobie, co jeszcze powinnam zabrać.
Wracam do swojego pokoju, od razu chowając miśka do walizki z ubraniami. Nie zamykam jednak torby, mając do schowania jeszcze jedną rzecz. Niestety już od dawna nie trzymam jej w pokoju, ale doskonale wiem, gdzie ją znajdę.
Wychodzę z sypialni, a następnie schodzę na parter, gdzie wciąż siedzi Kuba. Mój brat dołącza do mnie po chwili, podchodząc do drzwi jednego z pomieszczeń, które jest bardzo rzadko otwierane.
Powoli przekraczam próg, zapalając światło, a moim oczom ukazuję się całe stosy starych rzeczy. Jest tu dosłownie wszystko od mojego łóżeczka sprzed dziewiętnastu lat do starego telefonu taty sprzed roku. Są tu nawet moje zabawki z dzieciństwa oraz stare ubrania. Mama naprawdę lubi chomikować, ale tym razem w końcu się to do czegoś przyda.
Rozglądam się za moją zgubą, a chwilę później dostrzegam ją na najwyższej półce, do której nie dam rady dosięgnąć samodzielnie. Chyba że...
Biorę rozpęd, po czym wskakuję na jeden ze stojących w pomieszczeniu stołów. Podbiegam do jego krawędzi i robię salto w przód, odbijając się na rękach. Łapię półkę, zawisając na niej. Biorę stamtąd różowy notes, a następnie puszczam półkę i ląduję na podłodze na ugiętych nogach. Zaraz potem robię fikołka w przód, w końcu stając pewnie na ziemi.
Wracam z notesem do pokoju, po czym kładę go ostrożnie na ubraniach i zamykam walizkę. Teraz mam już wszystko. Zapinam torbę.
KAMILA
Zaraz trafi mnie szlag! Od dwóch godzin siedzę przy tej jebanej walizce, próbując się spakować, ale mama skutecznie mi w tym przeszkadza. Wchodzi co chwilę do mojego pokoju i każe przymierzać mi jakieś stare ciuchy, które znalazła w odmętach szafy. Twierdzi, że przecież wszystko może się przydać, więc jak tylko ubranie jest na mnie dobre, od razu ląduje w mojej torbie, tak jakbym miała w niej za mało rzeczy. Przecież ja nigdy w życiu tylu ciuchów nie miałam! Nie mam pojęcia, skąd ona je bierze!
— Mamo, błagam, daj już spokój! — proszę, kiedy kobieta znów wchodzi do mojej sypialni.
— Kami, proszę cię, przymierz jeszcze to. — Moja rodzicielka pokazuje mi jakieś stare spodnie, a ja piorunuję ją wzrokiem. — To już będzie ostatnia rzecz, obiecuję.
— Mam już dość ciuchów, naprawdę — mówię, starając się nie pokazać, jak bardzo jestem wściekła. — Za chwilę nie dopnę walizki.
— A co, jeśli akurat te spodnie ci się przydadzą? — Mama nie odpuszcza.
— Niby do czego w Los Angeles przydadzą mi się ocieplane legginsy? — pytam, coraz bardziej zrezygnowana.
— Nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Musisz być przygotowana na wszystko.
— Wiesz, raczej wątpię, że L.A. nawiedzi nagła śnieżyca lub jakiekolwiek inne mrozy.
— Kamila, ja się po prostu o ciebie martwię, zrozum to. — Wzdycha z zaniepokojeniem mama, wkładając te cholerne spodnie do mojej torby. — Nigdy nie wyjeżdżałaś tak daleko, ani na tak długo.
— No wiem, ale przecież sama niedawno mówiłaś, że pewnie niedługo się wyprowadzę, pamiętasz? — Siadam po turecku na łóżku, a ona zajmuje miejsce obok mnie.
— Pamiętam, kochanie, ale nie myślałam, że to nastąpi tak szybko. — Moja rodzicielka zakłada mi kosmyk włosów za ucho i zaczyna przyglądać się mojej twarzy, tak jakby chciała zapamiętać każdy jej szczegół.
Uśmiecham się smutno, a następnie odsuwam się, nieprzyzwyczajona do takich sytuacji. Kucam z powrotem obok walizki i w końcu ją zapinam, choć nie jest to łatwe. W torbie jest zbyt dużo rzeczy, ale nie chcę wyciągać żadnej z nich, żeby nie sprawić mamie przykrości. Dość już przeze mnie wycierpiała, kiedy byłam głupią małolatą.
Naprawdę nie wiem, jak ona wtedy ze mną wytrzymywała. Przecież odpierdalałam takie akcje, że świętemu skończyłaby się cierpliwość. A ona pomimo wszystko próbowała spokojnie wytłumaczyć mi, że to, co robię jest złe. Ja oczywiście nie słuchałam, ale teraz jestem pod wrażeniem opanowania mamy.
Wstaję z podłogi, po czym odstawiam walizkę obok łóżka, zupełnie tak jak trzy lata temu, kiedy wyjeżdżałam z Poznania. Tamtego miejsca szczerze nienawidziłam, ale za tym będę trochę tęsknić. Może nie było idealnie, ale to tutaj moje życie zaczęło się zmieniać. Poznałam prawdziwe przyjaciółki, zaczęłam lepiej się uczyć, przestałam wpadać w kłopoty i znalazłam cel inny niż przeżycie z dnia na dzień. Wcześniej cały czas musiałam walczyć o przetrwanie, a od trzech lat mam zupełny spokój.
Odkąd przyjechałam do Warszawy, mogę wracać do domu kiedy chcę i nie muszę martwić się o kolejną kłótnię, czy przepychankę. Mogę też jeść co chcę, bo nikt już nie robi mi wyrzutów o wzięcie choćby kromki chleba. Czasami nie wierzę, że naprawdę udało mi się wyrwać z koszmaru, w jakim żyłam. Nie sądziłam, ze to się kiedykolwiek wydarzy. Nawet w dniu wyprowadzki myślałam, że tak naprawdę mama ulegnie i jednak nie wyjedziemy.
*
— Oszalałaś?! Gdzie wy niby pójdziecie?! — Słyszę zza ściany krzyk kobiety, której tak bardzo nienawidzę.
— Jak najdalej stąd! — odwrzaskuje moja mama, a chwilę potem słyszę jej kroki, wychodzące z kuchni.
— Nie możesz wyjechać! Nie poradzisz sobie sama z tą gówniarą! — twierdzi babsko. — Tylko ja wiem jak ją wychować!
— Czy ty się słyszysz?! — Mama przestaje nad sobą panować. — Ty jej nie wychowywałaś, ty robiłaś z jej życia piekło!
— No już nie przesadzaj. Po prostu starałam się trzymać dyscyplinę, bo ty nie umiałaś — twierdzi kobieta, a mi puszczają nerwy.
— Co ty niby nazywasz dyscypliną?! — Wypadam z pokoju, niemal wyrywając drzwi z futryny. — To że nie wpuszczałaś mnie na noc do domu, jeśli spóźniłam się choćby o minutę na twoją „godzinę policyjną", czy może to że wydzielałaś mi jedzenie jak psu?!
— Godzina policyjna miała nauczyć cię zasad, młoda damo. — Kobieta taksuje mnie wzrokiem. — A jedzenie wydzielałam, bo nie mamy pieniędzy i trzeba oszczędzać.
— Szkoda tylko, że na swoje zachcianki zawsze miałaś kasę, a ja nieraz głodowałam! — wrzeszczę rozwścieczona, a to babsko zaczyna śmiać mi się prosto w twarz.
Mam ochotę porządnie jej przyłożyć, ale mama mnie powstrzymuje. Zostaję wysłana z powrotem do swojego pokoju, żeby wziąć z niego rzeczy. Nie ma sensu więcej się kłócić, do tej kobiety i tak nic nie dotrze.
Ona myśli, że robiła dobrze, a prawda jest taka, że spieprzyła mi życie. To przecież przez nią wpadłam w złe towarzystwo. Gdyby wpuściła mnie kilka lat temu w nocy do domu, to pewnie nigdy nie zaczęłabym zadawać się z elementem, a przez to sama nie stałabym się patologią. Teraz jest już za późno.
Wychodzę z pokoju, ciągnąc walizkę na kółkach. Mama czeka ze swoimi rzeczami przy drzwiach wejściowych, nie zwracając już uwagi na naszą prawie byłą współlokatorkę, która patrzy na nas kpiącym wzrokiem.
Moja rodzicielka upewnia się, że wszystko wzięłyśmy, a następnie otwiera drzwi i wychodzi, nie odwracając się. Ja jednak ostatni raz patrzę na mieszkanie, w którym spędziłam tak wiele lat. Nikt nie ma pojęcia, jak bardzo cieszę się, że już nigdy tutaj nie wrócę. To było moje piekło, z którego mogę się wreszcie wydostać.
— Jeszcze tu wrócicie i będziecie błagać na kolanach, żebym was przyjęła.— Słyszę kobiecy głos, kiedy łapię za klamkę. — Nie poradzicie sobie beze mnie.
— Skoro przeżyłyśmy z tobą, to same tym bardziej damy radę — twierdzę, stając na korytarzu. — Żegnaj, babciu.
*
Uśmiecham się na wspomnienie szoku, jaki pojawił się na twarzy tamtej baby, kiedy nazwałam ją „babcią" po raz pierwszy od wielu lat. Prawda jest jednak taka, że była nią tylko na papierze. W życiu codziennym nie miałam babci, bo żadna babcia nie traktowałaby wnuczki tak, jak tamta kobieta mnie. Moją jedyną rodziną jest mama i niech tak pozostanie. A tak swoją drogą, muszę ją o coś zapytać.
Wychodzę z pokoju, kierując się do kuchni, gdzie urzęduje moja rodzicielka. Kobieta krząta się po pomieszczeniu, sprzątając je. Czyżby Czarek znowu przychodził? W sumie, nie zdziwiłabym się. Mam tylko nadzieję, że nie przyprowadzi ze sobą tej rozpuszczonej smarkuli, bo chyba za siebie nie ręczę.
— Szykuje się kolejna wizyta Czarka? — pytam, biorąc z miski winogrono.
— Dlaczego tak myślisz? — Mama patrzy na mnie ze zdziwieniem.
— Bo kupiłaś owoce i sprzątasz — twierdzę, wrzucając kolejne winogrono do ust.
— Jutro przyjdzie, żebym nie siedziała sama po twoim wyjeździe. — Wzdycha ze smutkiem.
— A właśnie, wiesz może, gdzie jest mój paszport? — Zmieniam szybko temat, nie chcąc dzisiaj się smucić. Jutro będzie na to czas.
— W salonie, w którejś szufladzie. Poszukaj, dobrze? Ja mam tu jeszcze trochę roboty. — Mama wdrapuje się na krzesło, chcąc umyć lodówkę.
— Jasne. — Biorę jeszcze jedno winogrono i wychodzę z kuchni.
Podchodzę do komody, stojącej obok drzwi do mojego pokoju. Usadawiam się wygodnie na podłodze, a następnie zaczynam grzebać w szufladach, nie mając pojęcia, w której z nich może być mój paszport. Większość rzeczy, które znajduję, należą jednak do mamy. Są tam jej dokumenty, stare zdjęcia oraz jej paszport. Zaraz, od kiedy ona ma paszport? Przecież nigdzie nie wyjeżdżała, a przynajmniej tak twierdziła.
Zaciekawiona biorę książeczkę do ręki i otwieram ją. Z wnętrza dokumentu wypada jakieś małe zdjęcie. Na początku myślę, że to zdjęcie mojej mamy, więc podnoszę je z zamiarem schowania do paszportu, jednak kiedy przyglądam się bliżej fotografii, zamieram. Na zdjęciu znajduje się szczęśliwa para, patrząca wprost w obiektyw na tle fontanny w Parku Wilsona w Poznaniu. Kobietą z fotografii jest moja mama, ale mężczyzny nie znam, choć po jego wyglądzie domyślam się, kim może być. Facet ma kruczoczarne włosy i ciemne oczy, a styl jego ubioru jest cholernie podobny do mojego. Skórzana kurtka glany i poprzecierane spodnie, z których kieszeni wystaje niedbale włożony tam składany scyzoryk. Mój scyzoryk...
MONIKA
Wchodzę po cichu do domu, po mojej ostatniej służbie nocnej w polskiej siedzibie Agencji. Pomimo zmęczenia tym razem staram się być jak najciszej, żeby znów nie zezłościć rodziców. Nie chcę kłócić się z nimi przed wylotem do L.A. Chcę rozstać się z nimi w zgodzie.
Zamykam ostrożnie drzwi, a z kuchni wychodzi moja mama. Kobieta nie jest jednak ubrana tak jak zazwyczaj w garnitur, tylko ma na sobie zwyczajne ubrania, co jest do niej nie podobne. Pomimo że jest niedziela, ona powinna teraz pracować. Przecież zawsze tak było.
Zdziwiona wymijam matkę, a następnie biegnę do swojego pokoju, gdzie panuje straszny bałagan. Kilka dni temu zaczęłam się już pakować, ale przez pracę musiałam sobie ciągle przerywać i zostawiać ciuchy tak, jak je rzuciłam. No cóż, trzeba będzie to dzisiaj ogarnąć.
Czuję jednak, że najpierw powinnam zdrzemnąć się na pół godzinki lub wypić dużą kawę, bo oczy same mi się zamykają. Poczekam tylko aż mama wyjdzie z kuchni, bo naprawdę nie chcę spięcia, a w tym czasie przejrzę dokumenty, które powinnam wziąć.
Siadam przy biurku, otwierając jego szufladę. Wyciągam moje papiery, po czym zaczynam je przeglądać i segregować. Większość z nich pakuję do plecaka, na wszelki wypadek biorąc też swoją umowę o pracę. Przy okazji piszę do Dominiki i Kamili, żeby też wzięły swoje umowy, tak jakby co.
Po spakowaniu pierwszej przegródki plecaka zapinam torbę, stawiając ją przy biurku. Wstaję z krzesła, a następnie podchodzę do drzwi i uchylam je, wyglądając na zewnątrz. Słysząc że mama wciąż krząta się po kuchni, wracam do sypialni, żeby jednak się zdrzemnąć. Nie ma sensu czekać, aż kuchnia będzie wolna, bo za długo może to trwać.
Kładę się na łóżku i nastawiam budzik w telefonie na za pół godziny. Tyle snu powinno wystarczyć mi na resztę dnia, a przynajmniej mam taką nadzieję. Układam się wygodnie, odsuwając kilka rozrzuconych ubrań, a następnie wkładam rękę pod głowę, po czym zamykam oczy.
Nie jest mi jednak dane zasnąć, bo słyszę, że ktoś wchodzi do mojego pokoju. Uchylam niepewnie oczy i ze zdziwieniem dostrzegam moją mamę. Podnoszę się do pozycji siedzącej, obserwując kobietę, która podchodzi do mnie z kubkiem kawy w ręku. Matka siada obok mnie, a następnie podaje mi napój. Ostrożnie biorę kubek do ręki, patrząc na moją rodzicielkę ze zdezorientowaniem.
— Napij się, Monia. —Mama po raz pierwszy od dawna używa zdrobnienia, szokując mnie jeszcze bardziej.
— Zrobiłaś mi kawę? Czemu? — pytam podejrzliwie, biorąc łyka. Fuj, bez cukru...
— Po prostu widzę, że jesteś zmęczona, a masz chyba jeszcze trochę do zrobienia, prawda? — Kobieta rozgląda się po mojej sypialni.
— Może...— Odstawiam kubek na biurko. — Mamo, o co tak naprawdę ci chodzi?
— O nic! — oburza się moja rodzicielka. — Czy ja już naprawdę nie mogę przyjść do własnej córki, żeby z nią porozmawiać?
— Jakoś do tej pory tego nie robiłaś — twierdzę zgodnie z prawdą. — Poza tym, od kiedy masz dla mnie czas? Nie powinnaś być teraz w pracy?
— Wzięłam sobie dzisiaj wolne. Twój ojciec też — oznajmia jak gdyby nigdy nic.
— Dlaczego?— Siadam z powrotem na łóżku, patrząc na mamę z coraz większym zaciekawieniem.
— Ze względu na ciebie — oznajmia kobieta, niepokojąc mnie. — Posłuchaj, dużo rozmawiałam z twoim tatą o tym wyjeździe i dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę, że cię zaniedbaliśmy.
— Sami do tego doszliście, czy ktoś wam w tym pomógł? — Unoszę brew, czując że Domi mogła mieć z tym coś wspólnego.
— To nie sprawka Dominiki, jeśli o to ci chodzi. — Moja rodzicielka chyba czyta mi w myślach. — Po prostu uświadomiliśmy sobie, że za chwilę cię tu nie będzie. Do tej pory nawet nie myśleliśmy o tym, że kiedyś się wyprowadzisz, więc kiedy powiedziałaś nam, że wyjeżdżasz, byliśmy w szoku.
— Nie powiem, żebym ja też to planowała — mamroczę, bo byłam tak samo zaskoczona wieściami o awansie.
—No właśnie. A w świetle tych wydarzeń porozmawialiśmy raz jeszcze o twojej przyszłości — oznajmia nagle stanowczo mama. Oho, świetnie się zaczyna...
— No i? — pytam, przyjmując bojowe nastawienie.
—Nie pójdziesz na prawo i nie będziesz pracować w naszej kancelarii, prawda? — Kobieta patrzy na mnie niepewnie.
— Nie — odpowiadam oschle ze znudzonym wyrazem twarzy. W środku jednak cała trzęsę się ze strachu. Nienawidzę tych rozmów.
— W takim razie, co chcesz robić? — Matka nie daje za wygraną.
— Na razie popracuję chwilę w Agencji, a za zaoszczędzone pieniądze pójdę do szkoły tańca — opowiadam swoje plany, bojąc się, co powie na nie moja rodzicielka.
— No cóż... — zaczyna kobieta. — ...w takim razie chyba nie możemy cię zatrzymywać.
— Co? Poważnie? — pytam, zszokowana brakiem kłótni.
— Tak, córciu, poważnie. — Mama uśmiecha się lekko. — Dokończ się pakować i przyjdź do nas, dobrze? Będziemy naprzeciwko, u cioci i wujka.
—Okay, w porządku — mówię powoli, wciąż nie mogąc pozbyć się zdziwienia.
Jestem jednak jeszcze bardziej zszokowana, kiedy mama bierze moją twarz w dłonie, a potem całuje mnie w czoło. Tak dawno tego nie robiła, że nie sądziłam, że może to jeszcze kiedykolwiek wrócić.
Do moich oczu napływają łzy, ale powstrzymuję je do czasu wyjścia matki z pokoju. Przez chwilę poczułam się, jakbym znów była jej małą, idealną córeczką, którą tak bardzo kochała. Wiem, że to nieprawda, ale chcę zatrzymać to uczucie jeszcze przynajmniej przez jedną chwilę.
*
Siedzę na schodkach do domu, czytając książeczkę, którą kupili mi wczoraj rodzice. W książce jest bardzo wiele słów. Nie wszystkie jeszcze rozumiem, ale mama mówi, że to dobrze. Podobno jak będę dużo czytać, to poznam je wszystkie. Tata twierdzi, że ta książeczka jest edu... edu... taka do uczenia się. Jest nawet fajna, ale wolałabym się teraz w coś pobawić.
— Siema, Monia! — Słyszę nagle głos mojego przyjaciela, Kevina.
— Cześć!— odkrzykuję po angielsku. Ostatnio bardzo dużo uczę się tego języka, bo nasi sąsiedzi nie są z Polski i nie znają naszych słów.
— Co robisz? — pyta chłopiec, siadając obok mnie.
— Czytam — mówię krótko i powoli, bo nie chcę się pomylić.
— Nudy! — Przewraca swoimi zielonymi oczami Kevin, a potem zamyka mi książkę. — Idę z rodzicami i Kennethem na plażę. Idziesz z nami?
— Nie wiem. Muszę zapytać rodziców. — Kładę książeczkę na kolanach.
— No to leć, poczekam. — Uśmiecha się mój przyjaciel, więc wstaję i pędzę do domu.
Wbiegam do kuchni, ale mojej mamy tam nie ma. Zaczynam biegać po wszystkich pokojach, szukając rodziców. Znajduję ich dopiero w jednym z gabinetów, czyli tam, gdzie pracują. Zazwyczaj nie wolno mi tam wchodzić, ale teraz muszę. Mam nadzieję, że nie będą na mnie źli.
— Monisia, a co ty tutaj robisz? — Mama bierze mnie na ręce. — Miałaś być przecież na dworze i czytać.
— No wiem, ale Kevin przyszedł. Mogę iść z nim na plażę? — pytam szybko, bojąc się, że mój przyjaciel pójdzie beze mnie.
— A on idzie sam? — Mama poprawia mi kokardki, które są na moich włoskach.
— Nie. — Kręcę główką. — Idzie ze swoimi rodzicami i starszym bratem.
— Hmm...— Mama zaczyna myśleć. — W takim razie nie widzę żadnych przeszkód.
— Jej, super! — Klaszczę w łapki.
— Tylko przebierz się w domowe ubrania, dobrze? — prosi tatuś.
— Dobrze! — krzyczę radośnie, a mama odstawia mnie, całując mnie w czoło.
Pędzę do pokoju przebrać się w ciuchy, które mogę pobrudzić, a potem wybiegam z domu i gnam z Kevinem na plażę.
*
Muszę przyznać, że tamte czasy były świetne. Wiem jednak, że już nie wrócą, a ja muszę żyć dalej. Nie chcę więcej o tym myśleć, więc biorę się z powrotem za pakowanie. Na szczęście nie zostało mi już dużo rzeczy. Jedynie ubrania porozwalane na moim łóżku, ale to da się łatwo ogarnąć. Przynajmniej mam taką nadzieję...
Po kilku godzinach oraz paru kubkach kawy więcej, zamykam wreszcie walizkę. Rodzice wciąż nie wrócili do domu, więc zgodnie z prośbą mamy kieruję się w stronę domu cioci i wujka. Przed samymi drzwiami wpadam jednak na Domi i Kubę. Byli poza domem? Przecież jutro z samego rana wylatujemy do Stanów, Dominika powinna się pakować, a nie spacerować.
Patrzę na nich ze zdziwieniem, a podekscytowany dziesięciolatek zaczyna opowiadać mi o dniu, jaki spędził ze swoją starszą siostrą. Okazuje się, że poszli do przyjezdnego Wesołego Miasteczka, a po drodze wstąpili jeszcze na plac zabaw.
Z uśmiechem oglądam filmiki, które nagrał Kuba podczas dzisiejszych przygód. Wygląda na to, że Domi naprawdę dobrze się bawiła. Widocznie potrzebowała chwili relaksu i odrobinę szaleństwa. Poza tym, znam ją, więc podejrzewam, że najpierw dokończyła przygotowywania do wyjazdu, a dopiero potem wyszła z małym na miasto. Ona nie dałaby radę dobrze się bawić bez wypełnienia wszystkich obowiązków. Jest na to zbyt odpowiedzialna...
Wchodzę z Lipińskimi do ich domu, tłumacząc przy okazji mojej kuzynce, dlaczego w ogóle wpadam z wizytą. Dziewczyna jest zaskoczona nagłą zmianą moich rodziców, ale cieszy się, że być może uda nam się w końcu dojść do porozumienia.
Zamykam za sobą drzwi wejściowe, a Domi zapala światło i obydwie zamieramy. W mieszkaniu jest cała nasza rodzina. Moi rodzice, rodzice Dominiki, a nawet ciocia i wujek z Kacprem. Nie wierzę...
Resztę wieczoru spędzamy z naszymi bliskimi. Wspominamy, śmiejemy się, czasami trochę płaczemy. Przy okazji uświadamiam sobie też, jak bardzo będzie mi ich wszystkich brakować. Jutro będzie bardzo ciężko się z nimi rozstać, ale nie chcę teraz o tym myśleć. W tym momencie chcę cieszyć się chwilą, bo jest ona zbyt ulotna.
~*~
Hejka!
Wiem, że dzisiejszy rozdział jest trochę spóźniony, ale pod poprzednimi częściami uprzedzałam, że mój lipiec będzie dość zajęty. Nie chcę się znowu tłumaczyć, więc powiem tylko, że na pewno Wam to zrekompensuję i to prawdopodobnie już w ten weekend. W piątek pojawi się bowiem rozdział, który zakończy pewien etap powieści, a w sobotę lub niedzielę na moich social mediach opublikuję niespodziankę, o której wspominam chyba od pierwszego rozdziału. Nie mogę doczekać się, aż to zobaczycie! :D
Jeśli chodzi o standardowe pytania, dotyczące rozdziału, to dzisiaj mam je tylko dwa. Co sądzicie o relacjach dziewczyn z ich rodzinami? A co myślicie o wspomnieniach bohaterek?
Piszcie!
No dobra, to raczej wszystko, co chciałam dzisiaj przekazać. Jeśli spodobał Wam się ten rozdział, możecie zostawić gwiazdkę – będę wdzięczna. Jeśli natomiast macie jakieś zastrzeżenia, śmiało napiszcie to w komentarzu. Jestem otwarta na krytykę, ale tylko tę konstruktywną ;-)
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top