36


Ellie

Obudziłam się rano skołowana, miejsce obok było puste, a za oknem słońce świeciło na całego. Sięgnęłam po telefon z zamiarem sprawdzenia godziny, no tak było już po dwunastej. Wczoraj chyba dostałam końską dawkę leków uspokajających. Zwlekłam się z łóżka, czułam się jakbym miała życiowego kaca. Na wspomnienie wczorajszego wieczoru nieprzyjemny dreszcz ogarniał moje ciało, a szok wciąż krąży po mojej świadomości i chyba nie minie mi prędko. Pokręciłam sama do siebie głową ze zrezygnowaniem. Spodziewałam się wiele po wujku Tomie, ale nie tego. Nie aż takiej rzeczy, nie takiej...

Ukryłam twarz w swoich dłoniach, byłam zdruzgotana świadomością, że własna rodzina chciała mnie zabić. Czy to była cena za to co zrobiłam? A zrobiłam to, co uważała za słuszne. Nie każda osoba byłaby w stanie zdobyć się na taką rzecz mając w posiadaniu tak ogromne pieniądze. Prawdą jest, że za każdym razem wybrałabym to samo rozwiązanie. Przede wszystkim chciałam oddać ludziom im skradzione pieniądze, byłam altruistką być może, ale wierzyłam też w banały, takie jak nadzieja, wiara i uczciwość. Bo czym byłyby świat bez tych rzeczy? Każdy miał prawo nosić w swoim sercu nadzieję, wierzyć w uczciwość i postępować zgodnie z własnym sumieniem. A moje sumienie od początku podpowiadało mi co mam zrobić. I może chociaż z początku bałam się, a opina publiczna wątpiła we mnie i w moje intencję, tak naprawdę liczy się dla mnie tylko to, że wrócę tym wszystkim oszukanym ludziom wiarę w drugiego człowieka oraz w sprawiedliwość.

Zebrałam się w sobie, postanowiłam nie rozwodzić się nad tym co się wczoraj stało. Żyję i to się liczy, teraz z większym zaangażowaniem będę mierzyć się z samym życiem. Straciłam szmat czasu na użalaniu się, teraz kiedy odzyskałam spokój nie pozwolę by znowu, coś lub ktoś mi go zakłóciło. Nie będę już płakać, nie będę już chować się za nikim, nie będę już pasywna, nigdy więcej.

Ubrana zjechałam na dół widną, włosy wciąż miałam mokre, ale nie ociekające, na twarzy ani grama makijażu. Skierowałam się od razu do salonu, Daniel siedział rozparty na sofie wpatrzony w swój wielki plazmowy telewizor. Oparłam się o framugę drzwi. Uniosłam brwi zaskoczona tym o czym mówił spiker w wiadomościach. Zakryłam usta dłonią. Robert w eskorcie funkcjonariuszy FBI zakuty w kajdanki opuszcza swój gabinet w siedzibie sądu najwyższego i zostaje przeeskortowany do samochodu. A dziennikarze nie odstępują go nawet na krok, dopiero kiedy samochód rusza ci się rozstępują.

Dziś rano doszło do aresztowania prokuratora okręgowego Roberta Davidsona. Z nieoficjalnych informacji udało nam się dowiedzieć, że Prokuratorowi postawiono zarzuty: Utrudniania śledztwa, i ukrywanie informacji na temat obecności Thomasa Hendriksona w naszym kraju. 

 Musiałam usiąść by wszystko sobie poukładać. Ukryłam twarz w dłoniach. Na plecach poczułam ciepłą dłoń chłopaka.

-Czy to będzie koniec naszych...Moich problemów? - Zapytałam niepewnie, spoglądając w jego stronę.

-Mam nadzieje - Dłoń Daniela powędrowała na mój kark, ścisną mnie tam lekko i przyciągnął do siebie, tak że wpadłam w jego ramiona. Pocałował mnie na namiętnie, niespiesznie potem odsunął włosy z mojej twarzy i uśmiechnął się.

-Musiałem to zrobić, inaczej nigdy nie poczułabyś się bezpieczna.

-A więc ty? - Daniel złączyła nasze czoła

-Wczoraj myślałem, że dostanę zawału, chociaż ty byłaś tego bardziej bliska. Nikt z nas nie spodziewał się, że twój wuj posunie się do tak drastycznych środków, stało się omal wczoraj nie zginęłaś - Opuścił swoje dłonie, zaciskając dłonie mocniej w pięści, zmartwiona jego wzburzeniem, chciałam złączyć nasze dłonie, po chwili rozluźnił ucisk swoich pięści i pozwolił mi spleść nasze palce ze sobą.

-Ale jestem tu przy tobie - Powiedziałam z żarliwością patrząc mu prosto w oczy - Tylko to się liczy - Kontynuowałam - Tylko my - Daniel puścił moje dłonie, by podnieść mnie i posadzić sobie na kolanach. Wtuliłam się w zagłębienie jego szyi.

-Spotkałem się wczoraj z moim znajomym, dałem mu pewne dokumenty a teraz dzieje się to - Wskazał dłonią na telewizor.

-Myślisz, że złapią Toma?

-Już go mają, siedzi na dołku od północy - Niezaprzeczalna ulga zalała moje serce. 

-Boże - Pocałowałam go mocno i zachłannie.

-Kocham cię - Wtuliłam się w jego umięśnioną klatkę piersiową. Byłam przeszczęśliwa. Jednak on wydawał się wciąż podenerwowany. Coś ewidentnie ciążyło mu na sercu, tylko co? Osunęłam to niepokojące odczucie na bok, bo na razie chciałam się cieszyć tym, że jednak sprawiedliwość istnieje i w końcu dosięgnie ona Toma, a ten dostanie to na co zasłużył.

Później tego samego dnia Daniel zawiózł mnie do cioci. Była tam również Alice, która o wszystkim jej powiedziała. Pod skóra czułam palącą wściekłość na mojego wujka. Z całego serca kiełkowała we mnie nienawiść do niego. Nic już nie będzie takie samo, nic. Chociaż nie mieliśmy ze sobą kontaktu po za tym jedynym spotkaniem w którym wręczył mi kopertę z logowaniem do konta. Nie miałam do niego nic, poza żalem, że wolał uciec niż zadbać o mnie, czy chociaż o nasze dobre relacje. Wsparcia udzieliła mi obca osoba a nie własna rodzina. Więzy krwi niby wiążą na zawsze, jednak nie są nierozerwalne. Wczorajszego wieczora pozbyłam się wszystkich złudzeń. Czułam wielkie zawiedzenie, chociaż nie miałam oczekiwań, to było poniekąd dziwne.

Kiedy przekroczyłam próg domu, ciotka zerwała się z sofy i podbiegła do mnie. Zamknęła w niedźwiedzim uścisku.

-Boże, kiedy Alice powiedziała mi co się stało - Szlochała - Nie mogłam w to uwierzyć. Ale jesteś cała i zdrowa? Tak? Nic ci nie zrobił? - Dopytywała, przyjrzała się uważnie mojej twarzy, ręką, a potem całemu ciału. 

-Ciociu proszę cię przestań - Rzuciłam lekko poirytowana jej zachowaniem. Przerażenie i ulga mieszały się w jej spojrzeniu. Nie chciałam jej pokazać jak mnie to wszystko rozbiło, ponieważ ciężko pracowałam na swój nowy początek. Nie chciałam znowu użalać się nad sobą, ani nie chciałam żeby inni też to robili. Tak było łatwiej zamieść wszystko pod dywan, albo upchać na dnie szafy w swojej podświadomości i udawać, że to się nie zdarzyło.

-Muszę mieć pewność, że nic ci nie jest - Naciskała.

-Linett - Powiedział Lucjan podchodząc do nas, chwycił ją za ramie i odsunął ode mnie. Ciocia schowała głowę w załamaniu jego ramienia. Próbowała pohamować łzy, ale pocieranie oczu przy stworzyło jej tylko czarnych palm na twarzy od tuszu.

-Wszystko ze mną w porządku - Tłumaczyłam i chociaż starałam się grać twardą. Jej zachowanie mną w pewien sposób przygnębiło. Ukryłam swój grymas obracając się do nich plecami. A kiedy pozbierałam się w sobie, wymusiłam uśmiech i powiedziałam.

-Mam ochotę na wino - Rzuciłam. Linett pokiwała głową na znak, że się ze mną zgadza. Chwyciła moją wyciągniętą dłoń i obie poszłyśmy do kuchni. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top