24


Ellie


Wkroczyłam do apartamentu wynajętego przez ciotkę, w środku panował gwar rozmów, a w tle leciała cicha muzyka. Weszłam w głąb pokoju dostrzegłam ciocię siedzącą przed toaletką. Obok niej kręciły się dwie kobiety, makijażystka i fryzjerka.

- Ellie, jesteś w końcu! - Zawołała przyjaciółka ściągając moją uwagę na jej twarz. Lucy siedziała na sofie z szklanką szampana. 

-Czemu jesteś tak późno? - Dopytywała Alice, która kończyła prostować włosy Kamili.

-Coś mi wypadło - Odpowiadam rumieniąc się. Wciąż mam ciarki na ciele od tego co dziś wyczyniał ze mną mój chłopak, mało tego nie chciał mnie wypuścić z łóżka, przez co spóźniłam się prawię o godzinę. Miałam wyrzuty sumienia z tego powodu, ale jak widać nie słusznie, bo wszystko szło świetnie.

-Coś? Chyba ktoś - Wymruczała Lucy rozciągają usta w szerokim uśmiechu. Zaśmiałam się nerwowo i podeszłam do niej, ale napotkałam spojrzenie cioci w lustrze.

-No, no, no ta kolia idealnie do ciebie pasuje - Odruchowo złapałam się za naszyjnik, posyłając jej znaczące spojrzenie.

-Zaskakujące co skrywa firmowy sejf, no nie? - Rzuciła mrugając jednym nie pomalowanym jeszcze okiem. Makijażystka zrugała ciocię by ta w końcu przestała się wiercić, bo weźmie ślub w nie dokończonym makijażu. Linett uniosła ręce w geście poddania. I obiecała więcej nie przerywać jej pracy. Firmowy sejf? Hm...Ciekawe, znowu dotknęłam koli zadowolona. Było by naprawdę fajnie, gdyby ocalało więcej moich rodzinnych pamiątek. Poprawiłam sukienkę podciągając w górkę gorset. Wybór sukienek druhny był niecodzienny i niepraktyczny, ale Linett dała Alice wolną rękę w tym temacie i szkoda, bo ta poleciała po bandzie. Każda z nas miała na sobie pudrową sukienkę bez ramion z gorsetem, oraz rozkloszowaną spódnicą kończącą się przed łydką. Dół spódnicy zwieńczony był tiulem, który wystawał z pod materiału sukienki. Wszystkie wyglądałyśmy niczym Lolity z lat pięćdziesiątych. Jeżeli o mnie chodzi wybrałabym coś bardziej subtelnego i mniej rzucającego się w oczy, ponieważ to panna młoda ma być w centrum uwagi, a nie jej druhny. To był jeden szczegół, który tak naprawdę mnie uwierał dosłownie i w przenośni. Powiedziałabym swoje Alice, ale nie chce wszczynać kłótni, bo jeśli chodzi o Alice to lepiej mieć ją po swojej stronie, niż przeciwko. 

Alice wyjęła suknię ślubną z pokrowca, a ja pomogłam cioci ubrać sukienkę. Kiedy stanęła przed nami wszystkimi ubrana i wyszykowana, aż łezka zakręciła mi się w oku. Lucjan i Linett według mnie do lat zachowywali się jak stare dobre małżeństwo, dzisiejsza ceremonia będzie wisienką na wierzchołku ich wspólnego życia. Suknia była przepiękna prosta i elegancka. Góra sukni została uszyta z gładkiego materiału, długie rękawy doskonale podkreślały jej smukłe ramiona, były lekko marszczone i wykończone zostały prostymi mankietami z ozdobionymi, powlekanymi tkaniną guziczkami. Dół sukienki, był obfity i rozkloszowany, został cały uszaty z koronki. Wzór sprawiał wrażenie rozsypanych na wodzie świeżych kwiatów. Margaret objęła mnie ramieniem.

-Pięknie wygląda - Skomentowała.

-Aha - Zaczęłam machać dłońmi przed oczami, by odgonić nieproszone łzy. Przeżywałam ten ślub bardziej niż wszyscy, ponieważ Linett była dla mnie jak druga matka. Była nią nawet bardziej, wspierała mnie, pomagała, dbała, a przede wszystkim znała mnie jak nikt inny. Widziała mnie w najgorszych momentach moje życia i sprawiła aby znowu zaczęła żyć. Byłam jej ogromnie wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiła. A dzisiaj pierwszy raz nie mogę powiedzieć słowa, bo totalnie mnie zatkało. 

-Pohamuj te łzy, to czas na świętowanie, nie na płacz! - Zrugała mnie Alice, której samej oczy lśniły od wzruszenia. Bez słowa przytuliłam ciocię, czułam, że musiałam. 

-Ellie, proszę cię, nie chcę psuć tak misternego makijażu swoimi łzami - Wydukała również wzruszona. Oddaliłam się od niej na jakieś kilka centymetrów.

-Wyglądasz wspaniale i...Kocham cię.

-Ja ciebie też skarbie - Ciocia dotknęła mojego policzka, kciukiem ścierając łzę. Alice zamarzycie otworzyła drzwi. 

-Nie każmy mojemu tacie czekać na swoją ukochaną! No już wychodzimy - Ciocia uniosła dół sukni, aby mogła swobodnie poruszać się. Wszystkie kobiety uformowały się do marszu, wpierw szła Alice, potem Kamila, Lucy i Margaret, a na końcu ja obok cioci. Kiedy ciocia poprosiła mnie abym to ja poprowadziła ją do "Ołtarza" Zgodziłam się od razu. Czułam się zaszczycona, że to właśnie ja będę odgrywać tę rolę. Rodzice cioci umarli parę lat temu, a rodzeństwa nie miała. Więc obie byłyśmy tak jakby sierotami bez rodziny, ale za to z najwspanialszymi przyjaciółmi. Chwyciłam ją za dłoń, uniosłam dumnie głowę i poszłyśmy do sali gdzie miała odbyć się uroczystość. 

-Czy to dziwne, że się denerwuję? - Zapytała, mnie chwile przed wejściem do sali.

-Ależ skąd, każda panna młoda odczuwa niepokój przed najważniejszym dniem w swoim życiu - Uspokajałam ją.

-Ellie - Ciocia głęboko westchnęła, poprawiłam jej lok zwisający tuż obok policzka.

-Tak? - Ciocia chwyciła mnie za obie dłonie.

-Kocham cię, mam nadzieje, że za niedługo to ja będę prowadzić cię przed oblicze twego przyszłego męża.

-Na pewno - Zapewniłam ją, tak naprawdę nie wiedziałam czy chcę w najbliższym czasie wychodzić za mąż, ale uznałam, że to nie jest odpowiednia chwila na polemizowanie na ten temat. Szybko poprawiłam jej tył sukienki. I obie weszłyśmy do sali przez wielkie drewniane drzwi. Rozległy się oklaski, co zwróciło uwagę Lucjana, który stał na tarasie w obecności urzędnika i swojego syna, pod okazałam altaną zrobioną z żywych kwiatów. Markowy smoking leżał na nim idealnie. Przez oszklone drzwi mógł podziwiać swoją piękną wybrankę, a ten uśmiech co wykwitł na jego twarz był cudowny i wiem, że był także zarezerwowany tylko dla niej. W końcu oddałam ją w ręce przyszłego męża.

-Dbaj o nią - Poleciłam, a Lucjan odpowiedział skinieniem głowy i szepnął w moim kierunku "Będę", oddaliłam się w bok po lewej stronie, gdzie stały już inne druhny. Stanęłam przed Alice, która wręczyła mi mały bukiecik składający się z białych róż. Na przeciwko nas po stronie pana młodego stali drużbowie, których także było pięciu. Ja stałam visa vi Donovana, Alice na przeciwko przyjaciela swojego ojca Jeamsa Cold'a, Kamila na przeciwko Daniela, Lucy, Sama a Meggi twarzą do swojego męża. Reszta zaproszonych gości, których było niewiele, bo to był bardzo kameralny ślub. Stanowili bliscy współpracownicy młodej pary, przyjaciele i rodzina. Urzędnik zaczął przemawiać, a wkrótce Linett wkładała obrączkę na palec Lucjana, pełna pasji i oddania wygłaszała własną przysięgnę małżeńską. Ten ślub był dla mnie niesamowitym przeżyciem, co rusz ocierałam łzy. Daniel stał wpatrzony we mnie, widziałam jak jego oczy świecą się od emocji. Bardzo brakowało mi jego dotyku, który wpływał na mnie uspokajająco i kojąco.

-Może pan pocałować swoją żonę - Oświadczył urzędnik, Lucjan nie czekając na dalszą zachętę. Objął Linett w pasie przechylił ją do tyłu i pocałował bardzo namiętnie. Zakryłam dłonią usta by ukryć szok i wzbierające we mnie emocje. Lucy piszczała dopingując im, tak jak i reszta gości.


Dzierżąc w dłoni kieliszek szampana, obserwowałam pierwszy taniec młodej pary, chociaż tutaj bardziej pasowały słowa dojrzałej pary. Ciocia była tak szczęśliwa, buzia pewnie będzie ją jutro bolała od tego uśmiechu. Daniel nachylił się do mnie i pocałował w szyję. Bez przerwy chciał mnie całować, a ja za każdym razem rozpływałam się pod wpływem jego pocałunków. Czułam się jak zakochana nastolatka. Nasze czułości przerwała Lucy.

-Muszę do toalety, Ellie chodź ze mną - Wyjęczała przyjaciółka.

-Dobrze - Pocałowałam Daniela w policzek oddałam mu szampana i podążyłam za nią, weszłyśmy do toalety.

-Boże, ależ mi gorąco - Jęknęła Lucy wachlując się rękami, odkręciła kran ochlapała swoją twarz zimną wodą.

-Nie boisz się, że makijaż ci spłynie? - Zapytałam się jej.

-Nie, mam tak mocną tapetę, że pewnie jutro będę musiała ją ściągać szpachelką - Zaśmiałam się na to stwierdzenie.

-A powiedz mi, jak tam ty i Daniel? - Zapytała wymownie poruszając brwiami.

-To po to mnie tu ściągnęłaś!? A mogłam dalej oglądać taniec cioci i Lucjana i rozpływać się na tym widokiem - Rzekłam z lekkimi pretensjami.

-Och no daj spokój, żądam szczegółów! To jak się dziś rumieniłaś znaczy, iż było bzykanko - pokręciłam głową na jej słowa, mimo to zaśmiałam się wesoło.

-A było, było. Boże jaki on jest cholernie seksowny!- Zajęczałam rozmarzona.

-A no jest- przyznała Lucy, dwrzi toalety otworzyły się, więc obie spojrzałyśmy w tamtą stronę. To była Alice.

-O dziewczyny tu jesteście, właśnie zaczęła się zabawa na parkiecie, a po za tym chciałam ci coś powiedzieć Ellie - Skierował do mnie.

-Co takiego ?- Zdziwiłam się. Przecież przez ostatni tydzień widywałyśmy się prawie codziennie gdyż wszystkie pomagałyśmy Linett przy organizacji wesela.

-Okazało się, że do Rubens Cosmetics  firma matki Bianki Moretti dostarcza pewne surowce.

-Bianki!? Tej Bianki - Zapytała Lucy wybałuszając swoje skośne oczy.

-Tak tej samej suki! I wiesz co? Rozwiązałam z nim umowę! Za pozwoleniem Linett oczywiście - Machnęła  przejęta dłonią.

-Co? - Wydukałam zszokowana.

-Pozbawiłam tej głupiej suki przychodów - Powtórzyła zadowolona z siebie.

-Alice! - Westchnęłam zła - Ale po co?

-Jak to po co? Po to by zemścić się na tej jędzy co rozdzieliła cię z Danielem!

-Ale to firma jej matki tak? - Próbowałam to sobie jakoś poukładać w głowie.

-Uwierz mi jej matka jest taka sama jak córka, obie siebie warte! - Tłumaczyła.

-Zwariowałaś, a co jeśli Rubens na tym ucierpi!? - Zrugałam ją. Ok doceniałam fakt, że wstawił się za mną, ale to co zrobiła było wysoce nieprofesjonalne.

-Nie ucierpi, właśnie kończyła się umowa, ja po prostu jej z nimi nie przedłużyłam - Oświadczyła wesoło.

-Och - Wydukałam zakłopotana.

-Bianka była ze mną na spotkaniu, gdybyś mogła zobaczyć jej minę.

-Nie wątpię, że była zła - Powiedziałam.

-Zła!? Ona była wkurwiona i powiedziałam jej swoje - O Boże, coś czułam, że to się nie skończy dobrze, a co gorsza odbije się na mnie rykoszetem. Och! Ta Alice, wiecznie w gorącej wodzie kąpana, odkąd ją znam zawsze była tak impulsywna i szczera. 

-Powiedziałam jej, że już dawno powinnam zakończyć naszą współpracę, bo Jesteś moją siostrą, zmieszałam ją z błotem, bo wiesz ktoś powinien to zrobić wiele lat temu! - Lucy przybiła piątkę Alice i pogratulowała jej pomysłu. Ja zrobiłam to samo, ale z trochę mniejszym entuzjazmem.

-Wiecie czuje niebywała satysfakcję z tego powodu - Wyszczerzyła się moja przyszywana siostrzyczka.

-Dobra, dobra koniec- Zapiszczała Lucy - Pipa dostała to na co zasłużyła, a my teraz idziemy się świetnie bawić.

Około dwudziestej drugiej ciocia oświadczyła, że będzie rzucać bukiet. Więc wszystkie wolne panny zostały zaproszone do przodu. Ociągałam się, ale Alice mnie wyciągnęła na sam środek sali. Stałam pomiędzy kilkoma pannami, ale nie wyrywałam się tak jak one do złapania bukietu. Lucy była najbardziej podniecona, Kamila stała obok mnie i śmiała się pod nosem z tego cyrku.

-Czy to nie jest śmieszne? - Wydukała.

-Komiczne - Przyznałam jej rację.

-Wszystkim babką śpieszy się tak do ołtarza?

-Mi nie - Odparowałam, jeszcze nie.

-No to jest nas dwie - Przewróciła oczami. Zaczęłyśmy się śmiać obje.

Finalnie okazało się, że bukiet złapała Lucy, Boże ale ona była szczęśliwa, wymachiwała nim niczym trofeum zdobytym na zawodach. Za to Macalister jak zorientował się co się wydarzyło, zniknął. A wkurzona przyjaciółka poszła go szukać, pewnie myślała, że poszedł do toalety. Biedak pewno przestraszył się, że będzie musiał wziąć z nią ślub. Przecież złapanie bukiety jeszcze nie zobowiązuje do tak poważnych decyzji, ale z drugiej strony było to bardzo niedojrzałe zachowanie z jego strony. Lucy pewnie zrobiło się przykro, kiedy odkryje że zwiał. Odnalazłam Daniela

-Zadzwoń do Sama - Poleciłam mu - Powiedz żeby nie wygłupiał się i wrócił na przyjęcie, gdziekolwiek się teraz ukrywa. Albo nie powiedz mu, że jak nie wróci to urwę mu jaja - Pogroziłam.

-Ale cię poniosło - Skomentował, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki telefon i wyszedł na taras. Zauważyłam jak Lucy siedzi zrezygnowana przy swoim stoliku, a obok niej Alice. Poszłam do nich. Lucy opróżniała właśnie swojego drinka, a w pogotowi u stał kolejny.

-Co za gnojek! - Zawodziła.

-Hej, Daniel do niego dzwoni - Powiedziałam.

-Ellie , ja chciałam mieć tylko frajdę ze złapania tego bukietu, u mnie w rodzinie było dużo ślubów bo mam liczne kuzynostwo, ale nigdy żadnego nie złapałam. Nie chcę jeszcze brać ślubu, bo jestem za młoda na tak poważny krok, nie przypuszczałam, że Sama to wystraszy! - Tłumaczyła rozgorączkowana, było mi jej żal.

-Więc o co się tak denerwujesz? - Dopytałam zdziwiona

-O jego zachowanie, zamiast poczekać i porozmawiać ze mną, zwiał jak ostatni dupek! Jakby grunt palił mu się w dupie! - No cóż. Nie wiedziałam, czym mam ją pocieszyć, bo ona miała rację. Jak na zawołanie pojawił się Sam koło naszego stolika, już miałam mu na zdać, ale kiedy dostrzegłam jego pokrążone oczy i poważną minę powstrzymałam się. Coś się stało, bo wyglądał na przygnębionego.

-Sam? Wszystko w porządku? - Zapytała zmartwiona Lucy, wstała i podeszła bliżej niego.

-Kochanie? - Dopytywała zmartwiona.

- Mój ojciec miał zawał - Powiedział bez emocji i opadł na krzesło. Zanurzył twarz w dłoniach.

-Boże tak mi przykro! - Przyjaciółka objęła go ramieniem i przytuliła go do swojej piersi.

-A ja myślałam, że....- Sam uniósł głowę i popatrzył na nią zaszklonymi oczami. Kurde.

- Że zwiałem, jak złapałaś bukiet? - Wszystkie trzy popatrzałyśmy po sobie zawstydzone. Myliłyśmy się, wyszło naprawdę głupio.

 -Mama zadzwoniła w tym samym czasie, wyszedłem, bo było tu za głośno - Tłumaczył.

-Jezu - Rzuciła skruszona Alice. No to się porobiło, a my już go skreśliłyśmy. Czułam się paskudnie to mało powiedziane. Kiedy tych dwoje wyjaśniło sobie wszystko, opuścili nas by udać się do szpitala.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top