ROZDZIAŁ 5
Ciara
To już dzisiaj. Dziś jest pierwszy dzień mojego urlopu. Już za kilka minut samolot, w którym właśnie siedzę, wyląduje w Polsce, a ja spotkam swojego internetowego przyjaciela. Moja ekscytacja jest tak wielka, że nie mogę usiedzieć już w miejscu. Najchętniej wyskoczyłabym z jeszcze lecącej maszyny, żeby tylko jak najszybciej znaleźć się na lotnisku. Nie potrafię nawet skupić się na filmie, który włączyłam sobie podczas lotu. Zamiast tego przełączam ekran na widok trasy i ze zniecierpliwieniem obserwuję, jak samolot powoli porusza się po elektronicznej mapie. Po cichu odliczam minuty, a później sekundy pozostałe do lądowania. Z każdą mijającą chwilą, czuję też coraz większą ulgę.
Kiedy w końcu słyszę prośbę o zapięcie pasów oraz wyłączenie urządzeń elektronicznych, od razu się do tego stosuję. Wyglądam z uśmiechem za okno, gdzie widać już płytę lotniska. I choć naprawdę czuję ulgę, to muszę przyznać, że im bliżej ziemi jestem, tym bardziej nie dowierzam we wszystko, co się właśnie dzieje. Wciąż nie dociera do mnie, że rodzice z surowych managerów, dbających tylko o moją pracę, stali się normalni i nawet zgodzili się na mój przylot do Polski. Muszę przyznać, że od naszej ostatniej kłótni naprawdę się zmienili.
Wydaje mi się, że najbardziej dał im do myślenia bodziec w postaci mojej ucieczki z domu. Mam wrażenie, że potrzebowali takiego wstrząsu, żeby się opamiętać. Gdybym wtedy tego nie zrobiła, jestem pewna, że zamiast cieszyć się urlopem, siedziałabym teraz na planie jakiegoś filmu, serialu, czy na castingu. Mama nie pozwoliłaby mi odpocząć, zwłaszcza że moje plany na urlop, które miałam z byłą już przyjaciółką, Emmą, wzięły w łeb, kiedy okazało się, że przyjaźniła się ze mną tylko dla rozpoznawalności. Bardzo mnie to zabolało i do dzisiaj nie do końca mogę się z tym pogodzić, ale dla rodziców była to doskonała okazja na wyciągnięcie mojej kariery poza serial, z którego jestem najbardziej rozpoznawalna. Nawet nie chcę myśleć, jak teraz wyglądałoby moje życie, gdybym w dniu zerwania przyjaźni z Emmą nie wzięła spraw w swoje ręce i nie poznała osoby, do której właśnie lecę. Na szczęście nie mam już jednak czasu rozmyślać o tym, co działo się przedtem, bo samolot właśnie wylądował.
Po usłyszeniu odpowiedniego komunikatu opuszczam maszynę razem z innymi pasażerami. Od razu zarzucam też na głowę kaptur od bluzy, którą mam na sobie. Naciągam go prawie na oczy, bo boję się, że kiedy odbiorę bagaże i przejdę przez kontrolę celną, ktoś mnie rozpozna. Lecąc pierwszą klasą raczej mi to nie groziło, bo bardzo często pozostali celebryci również podróżują w taki sposób. Za chwilę znajdę się jednak na terenie lotniska, a tam mogę przecież spotkać swoich fanów. Nie mówię też, że to źle, bo to w końcu dzięki nim spełniam marzenie o byciu aktorką i jestem im za to wdzięczna, ale podczas urlopu mimo wszystko chciałabym mieć odrobinę prywatności.
Pierwsze kłopoty z tym niestety pojawiają się już podczas kontroli celnej. Jeden z pracowników rozpoznaje mnie. Nie chcę być niegrzeczna, więc poświęcam chwilę na rozmowę z nim. Okazuje się, że jego dzieci są wielkimi fanami Big Time Rush jako serialu, a moja postać jest jedną z ich ulubionych. Za każdym razem, kiedy słyszę takie słowa, robi mi się ciepło na sercu. Tym razem nie jest inaczej. Słucham więc serca i proponuję mężczyźnie autograf, z dedykacją dla jego dzieciaków. Na początku pracownik wydaje się być w szoku, bo jak sam przyznaje, nie miał śmiałości mnie o to poprosić. Niedowierzanie natomiast zmienia się w radość, kiedy rzeczywiście podpisuję podstawioną przez niego kartkę papieru. Żegnana podziękowaniami przechodzę w końcu przez kontrolę celną i zmierzam tam, gdzie umówiłam się z moim przyjacielem.
Wchodzę niepewnie na teren lotniska, mocno ściskając rączkę walizki. Rozglądam się na boki, próbując dojrzeć w tłumie chłopaka, który miał tu na mnie dzisiaj czekać. Znamy się dość krótko, więc przez chwilę zaczynam bać się, że może mnie wystawił. Gdzieś z boku zaczynam jednak słyszeć swoje imię. Odwracam się w tamtą stronę, dzięki czemu dostrzegam uśmiechniętego szatyna, który trzyma w ręce kartkę z napisem Bieber i naklejonym obok zdjęciem Justina Biebera. Nie wierzę, że zamiast zrobić normalną tabliczkę, wykorzystał moje alter-ego – Cindy Bieber – za którą podawałam się na aplikacji, gdzie się poznaliśmy. Pamiętam, że zapytał wtedy żartobliwie, czy jestem jakoś spokrewniona ze sławnym piosenkarzem. Nie powiem, kreatywnie wykorzystał swoją pierwszą wtopę.
Podbiegam ze śmiechem do Kacpra, a on od razu rozkłada ramiona do uścisku. Przytulam się do niego i wreszcie czuję, że jestem tam, gdzie być powinnam. Nie na planie, ani na castingu, tylko przy moim najlepszym przyjacielu. Pomimo, że nie znamy się jakoś długo, naprawdę czuję, jakbyśmy znali się całe życie. Długie nocne rozmowy na kamerce, codzienne wymienianie wiadomości i rozmowy telefoniczne pomogły nam zbudować więź, o jakiej nigdy nawet nie marzyłam. Nie przyjaźniłam się tak bardzo nawet z Emmą, a po jej odejściu bardzo cierpiałam. Gdyby Kacper też odszedł, chyba bym się załamała.
— Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteś — odzywa się w końcu Kacper i wypuszcza mnie z uścisku.
— Ja też nie, ale bardzo się z tego cieszę. — Uśmiecham się szeroko.
— Czyli mam rozumieć, że jesteś gotowa na najbardziej szalony urlop w swoim życiu? — pyta zawadiacko.
— Myślę, że tak — mówię pewnie.
— Super. — Cwany uśmieszek nie schodzi z twarzy Kacpra. — W takim razie mnie złap!
Chłopak chwyta rączkę mojej walizki i zaczyna biec w stronę wyjścia. Zdezorientowana, ale i rozbawiona, ruszam za nim. Pędzimy przez lotnisko, wymijając po drodze wiele osób, którzy nie patrzą przychylnie na wygłupiających się nastolatków, ale po raz pierwszy w życiu nie obchodzi mnie to. Naciągam tylko mocniej kaptur na głowę, żeby na pewno nie zostać rozpoznana. Cieszę się też, że podczas przechodzenia przez kontrolę celną założyłam plecak, który mam przy sobie, na oba ramiona. W innym wypadku pewnie już dawno by mi spadł, bo Kacper nie daje mi forów. Pomimo, że staram się deptać mu po piętach, mój przyjaciel cały czas przyspiesza. Pomaga mu też jego doświadczenie piłkarskie, bo dzięki treningom potrafi przebiec naprawdę długi dystans w naprawdę krótkim czasie.
— No i jesteśmy — oznajmia Kacper, po dobiegnięciu do samochodu, przy którym stoi jego ojciec.
Pomimo, że już nieraz widział mnie podczas rozmowy z moimi rodzicami na Skype, mężczyzna oficjalnie mi się przedstawia i podaje mi rękę. Ściskam ją, również się przedstawiając, bo nie chcę wyjść na kulturalną.
— To jak, jedziemy? — pyta Kacper.
— Za chwilkę — odpowiada jego ojciec. — Na razie wsiądźcie do samochodu i poczekajcie na mnie, dobrze?
— A gdzie idziesz? — Chłopak bierze od niego kluczyki.
— Do sklepu naprzeciwko — wyjaśnia mężczyzna. — Kupić wam coś? Macie na coś ochotę?
Oboje odmawiamy, więc pan Lipiński przechodzi przez ulicę i znika za drzwiami marketu. Kapi nie traci jednak czasu. Otwiera auto, a następnie podchodzi do bagażnika, do którego wkłada moją walizkę.
— Chcesz siedzieć z przodu, czy z tyłu? — dopytuje, zatrzaskują klapę.
— Chyba wolę z tyłu — decyduję szybko.
— To wsiadaj, pewnie zaraz zacznie padać — zgaduje Kacper, patrząc w górę.
Rzeczywiście, na niebie pojawia się kilka ciemniejszych chmur. Wsiadam szybko do samochodu, bo pomimo, że przyjaciel przygotowywał mnie na to, że pogoda będzie inna niż w Ameryce, to jakoś nie pomyślałam o deszczu. W Los Angeles nie pada prawie nigdy, tym bardziej latem, więc nie przyszło mi do głowy, że powinnam zabrać parasol. Mój błąd. Będę musiała kupić go tutaj. Dobrze, że rodzice dali mi dostęp do przynajmniej części pieniędzy, żebym na wyjeździe mogła sobie na wszystko pozwolić. Co prawda nie zamierzam się rozrzucać, ale dobrze wiedzieć, że jestem finansowo zabezpieczona.
— Finansowo zabezpieczona? — powtarza Kacper, kiedy kończę dzielić się z nim moimi przemyśleniami. Przytakuję niepewnie. — Jakim cudem używasz takich określeń, skoro ja tak nie mówię, a jestem starszy?
— Po pierwsze, dzieli nas tylko rok — mówię zgodnie z prawdą. — A po drugie, ty w dzieciństwie nie zarabiałeś, więc rodzice raczej nie rozmawiali z tobą o finansach rodziny.
— Dobra, punkt dla ciebie — przyznaje po chwili zamyślenia.
— A, właśnie, jeśli już mowa o moich rodzicach, mogę cię o coś poprosić? — zaczynam nieśmiało.
— Jasne. O co chodzi?
— Przed wyjazdem obiecałam im, że jak dotrę do Polski, to nagram im krótki filmik, żeby wiedzieli, że wszystko jest w porządku. Tylko że, nie mogę nagrać go sama, bo pomyślą, że wcale nie przyjechałam do kogoś, tylko będę spędzać urlop sama... — wyjaśniam pokrótce.
— A myślałem, że tylko moi mają taką paranoję.
— Proszę cię, po mojej ucieczce z domu mama rozważała nawet zabranie mnie na urlop do dziadków i rodzeństwa, żeby tylko ktoś miał mnie na oku.
— Dobra, daj ten telefon. — Kacper odbiera ode mnie urządzenie.
Z pomocą przyjaciela nagrywam kilka zdań. Zapewniam rodziców, że bezpiecznie dotarłam i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Opowiadam też o sytuacji podczas kontroli celnej, bo wiem, jak bardzo mama cieszy się z każdej mojej interakcji z fanami. Pod koniec nagrania również Kacper pokazuje się w kamerce, żeby rodzice nie pomyśleli, że siedzę sama w jakimś obcym samochodzie. Z szerokim uśmiechem macham do telefonu i, wiedząc że prawdopodobnie są już teraz u dziadków oraz, proszę żeby pozdrowili ich ode mnie.
Po wyłączeniu nagrywania od razu wysyłam filmik SMSem zarówno na numer taty, jak i mamy. Nie mam pojęcia, kto odbierze go wcześniej, a chcę mieć pewność, że dotarł do moich bliskich. Naprawdę nie chcę, żeby się o mnie martwili. Podczas urlopu, kiedy nie muszą zajmować się moją karierą, powinni spędzić czas z pozostałą dwójką swoich dzieci. Myślę, że dobrze im to zrobi, zwłaszcza że ostatnio widzieli się z moim rodzeństwem w Boże Narodzenie, więc trochę czasu minęło.
Kacper jest pod wrażeniem tego, że udało mi się namówić rodziców, żeby pojechali do dziadków. Szczerze mówiąc, sama się pod tym względem podziwiam, bo nie było to łatwe zadanie. Mama, pomimo że kocha mojego brata i siostrę, bardzo nalegała na zostanie w Los Angeles, na wypadek, gdybym jednak chciała wrócić wcześniej. No i stwierdziła, że w tym czasie mogłaby poszukać nowych castingów, w których mogłabym wziąć udział. Dopiero po interwencji taty uświadomiła sobie, że znowu wraca do tego, co było przed moją ucieczką. Zgodziła się więc, żeby to ojciec zadecydował o ich urlopie, a on od razu zabukował bilety lotnicze do Kentucky, gdzie mieszka reszta naszej rodziny. Z tego, co wiem, ich lot był dwie godziny po moim. Mieli więc jeszcze czas odwieźć mnie na lotnisko i poczekać na wylot mojego samolotu.
Teraz jednak jestem zdana na siebie, a raczej na Kacpra i jego rodziców. Przez przednią szybę auta widzę, że jego tata wraca już ze sklepu. Chwilę później mężczyzna wsiada za kierownicę i wreszcie ruszamy. Nie mam pojęcia, jaka odległość dzieli lotnisko od mieszkania państwa Lipińskich, ani jak długo będziemy tam jechać, ale nie przeszkadza mi to. Szczerze mówiąc, lubię jazdę samochodem. Zawsze wtedy zatapiam się w moich myślach, albo wsłuchuję się w cicho grające radio. Audycja w samochodzie taty Kacpra jest prowadzona po polsku, więc wybieram ten pierwszy sposób na zabicie czasu.
Przez większość trasy wpatruję się w widoki za oknem i na ludzi, pędzących do swoich spraw. Na zewnątrz zaczęło kropić, ale o dziwo większość z nich nie ucieka. Idą sobie spokojnie, tak jakby w ogóle nie zauważyli deszczu. Tylko kilka osób zakłada na głowy kaptury, ale jeśli chodzi o parasole, to widzę chyba tylko jeden. Widocznie muszą być przyzwyczajeni do takiej pogody. A może jest coś, o czym jeszcze nie wiem? Może mieszkając przez chwilę w Polsce nauczę się czegoś nowego? Ciekawe...
— Ej, mam pomysł! — wykrzykuje nagle z podekscytowaniem Kacper, odrywając mnie od obserwowania tego, co dzieje się na ulicy. — Cia, pamiętasz jak kiedyś opowiadałaś mi o swoim dzieciństwie?
— Tak, a co?
— A pamiętasz, jak mówiłaś mi o rzeczach, które chciałabyś przeżyć po raz pierwszy albo powtórzyć coś, co już kiedyś robiłaś, ale przez karierę już nie bardzo mogłaś? — dopytuje.
— No tak, ale o co dokładnie ci chodzi?
— Tato, możesz się tutaj zatrzymać? — Przyjaciel zupełnie mnie ignoruje.
Pan Lipiński, zgodnie z prośbą syna zatrzymuje się w miejscu, które wygląda na osiedle domków jednorodzinnych. Ulice tutaj są zupełnie puste, a jakiekolwiek oznaki życia można zobaczyć tylko wtedy, kiedy spojrzy się w okna budynków. Nie mam pojęcia, co Kacper wykombinował, ale muszę przyznać, że trochę się tego boję. Nie pomaga też fakt, że wiem, jak głupie pomysły ma czasami ten chłopak i jak impulsywny jest we wszystkim, co robi.
— Słuchaj, do mojego mieszkania zostały już tylko jakieś dwie ulice, a na zewnątrz zupełnie nikogo nie ma — zaczyna wyjaśniać Kapi. — Co powiesz na przebiegnięcie tego dystansu w deszczu? Podobno za dzieciaka bardzo to lubiłaś, co nie?
— Chyba oszalałeś — mówię ze śmiechem, bo mogłam spodziewać się wszystkiego, ale nie tego. — Przecież pada, przeziębimy się.
— Daj spokój, ledwo kropi. — Przyjaciel próbuje mnie jakoś przekonać. — No weź, podobno w wakacje chciałaś zaszaleć, więc szalej.
— No nie wiem... — waham się przez chwilę.
— Dobra, to może inaczej. — Kacper w sekundę wpada na kolejny plan. — Niedaleko jest dom mojego wujostwa. Jeśli będzie ci za zimno, albo nie będziesz miała siły dalej biec, pójdziemy do nich. Co ty na to?
— Zawsze masz na wszystko argument, prawda? — pytam sarkastycznie, a na jego twarz wstępuje satysfakcjonujący uśmiech. — Niech ci będzie, wygrałeś.
Wysiadam z auta, odruchowo zarzucając na ramię mój plecak. Od razu po wyczuciu na skórze spadających kropli zaczynam rozumieć też, czemu żadna z osób, które wcześniej widziałam, nie uciekała, ani nie szukała schronienia. Po prostu to letni, nawet ciepły, deszczyk, a nie żadna ulewa. Jako że pogoda mi nie przeszkadza, ponownie wprawiam nogi w ruch i, tak jak na lotnisku, zaczynam gonić Kacpra. Muszę przyznać, że miał naprawdę niezły pomysł, bo w pewnym momencie naprawdę zaczynam czuć się, jakbym cofnęła się do czasów dzieciństwa.
Pamiętam, jak rodzice pozwalali mnie i mojemu rodzeństwu bawić się w deszczu, a czasem nawet w błocie. Pamiętam jak szaleliśmy i biegaliśmy z otwartymi buziami, próbując złapać krople na język. Teraz, biegnąc po ulicy w taką pogodę, łapie mnie naprawdę mocna nostalgia. Uczucie deszczu na twarzy natomiast tylko ją potęguję, a ja wreszcie, po raz pierwszy od bardzo dawna, czuję się naprawdę wolna. Chcąc uchwycić ten moment, wyciągam z kieszeni spodni komórkę. Nie zwracam uwagi na to, czy się zepsuje, czy nie. Po prostu zaczynam nagrywać naszą trasę i otoczenie. Przez chwilę nawet biegnę tyłem i włączam przednią kamerkę. Próbuję uwiecznić na nagraniu zarówno mnie, jak i Kacpra. Kiedy chłopak po pewnym czasie to zauważa, odwraca się przodem do kamery i macha z szerokim uśmiechem.
Jakiś czas później dobiegamy roześmiani do bloku, w którym mieszka Kacper i jego rodzina. Ojciec chłopaka już dawno tam jest. Czeka na nas przy drzwiach wejściowych i upewnia się, że dotarliśmy cali i zdrowi. Zapewniamy, że nic nam nie jest, a ja dopiero po zatrzymaniu się zaczynam odczuwać ciężar plecaka, spoczywającego na moim ramieniu. Nie chcę jednak narzekać, więc bez słowa wdrapuję się z nim po schodach, podczas gdy Kacper niesie moją walizkę.
W mieszkaniu czeka na nas pani Lipińska, która wita nas z uśmiechem. Po oficjalnym przedstawieniu się jej, wchodzę w głąb domu. Miejsce nie jest co prawda zbyt duże, ani nowocześnie umeblowane, ale czuć w nim jakieś takie rodzinne ciepło, przez które nie chce się stąd wychodzić. Naprawdę podziwiam, że nawet po tragedii, która wydarzyła się lata temu i dotyczyła starszego brata Kacpra, ich rodzice zdołali dać mojemu przyjacielowi azyl, w którym mógł czuć się bezpiecznie.
Nie widzę w tym jednak nic dziwnego, państwo Lipińscy wydają się ciepłymi, uprzejmymi ludźmi. Zwłaszcza mama Kacpra zachowuje się bardzo opiekuńczo. Przykładem może być to, że jak tylko zauważa, że jesteśmy choć trochę zmoknięci, bez pytania daje nam ręczniki i wręcz rozkazuje się osuszyć, żebyśmy się nie rozchorowali. Z wdzięcznością wycieram się w łazience, przy okazji odświeżając się trochę po locie. Kiedy natomiast wracam do salonu, gdzie siedzi Kacper, na stole czeka góra kanapek. Dopiero ten widok uświadamia mnie, jak bardzo jestem głodna.
— A twoi rodzice nie zjedzą z nami? — pytam niepewnie, siadając obok przyjaciela. Zawsze powtarzał mi, że jego rodzina każdy posiłek je wspólnie.
— Nie, nie dzisiaj. — Chłopak zerka w stronę sypialni, gdzie zamknęli się państwo Lipińscy. — Teraz muszą dobrze przygotować się na jutro.
— Mają kolejną konferencję w sprawie twojego brata? — zgaduję, wiedząc że Kacper nie obrazi się za poruszenie tego tematu.
— Nie tym razem — mówi z cwanym uśmieszkiem. — Pewnie w to nie uwierzysz, bo ja sam w to nie wierzę, ale zdecydowali się na terapię.
— Naprawdę? — Ogarnia mnie szok. — To świetnie!
— Też się cieszę — przyznaje Kapi. — Myślę, że to może być w końcu jakiś krok naprzód, który pozwoli im jakoś pogodzić się z tym cholernym zaginięciem Bartka.
Zgadzam się z nim ruchem głowy, po czym wgryzam się w kolejną kanapkę. Resztę kolacji spędzamy w całości na rozmowie. Przede wszystkim Kacper opowiada mi, co zaplanował na mój przyjazd. Są w Warszawie punkty , które postanowił, że koniecznie musi mi pokazać, ale zostawił też kilka dni na zupełną spontaniczność, gdybym ja też miała jakieś pomysły.
Przyznaje też jednak ze skruchą, że na dziś nie zaplanował zupełnie nic. Głównie ze względu na moje zmęczenie lotem. W zasadzie nawet się z tego cieszę, bo chyba naprawdę nie miałabym dzisiaj siły na zwiedzanie. Poza tym, jest już wieczór, więc nie ma opcji, żeby państwo Lipińscy puścili gdzieś Kacpra o takiej godzinie. W zamian za to proponuje mi natomiast coś innego.
— Pożyczyłem od kuzyna konsolę, chcesz zagrać? — pyta, biorąc do ręki pada.
— No pewnie.
— Super. Na jaką grę masz ochotę? — Kacper podaje mi drugi kontroler.
— Może na jakąś piłkarską? — proponuję nieśmiało. — Nauczyłbyś mnie grać w takie rzeczy?
— No raczej! — wykrzykuje entuzjastycznie przyjaciel.
Chwilę później Kapi uruchamia FIFĘ i zaczyna wyjaśniać mi działanie poszczególnych przycisków na padzie. Właśnie tak mija nam reszta dzisiejszego dnia. Nawet pomimo, że powoli zamykają mi się oczy, staram się pozostać przytomna. Kiedy jednak Kacper idzie na chwilę do łazienki, mój organizm nie daje już rady. Bezwładnie osuwam się po kanapie i kładę głowę na poduszkę. Przed zaśnięciem słyszę jeszcze tylko czyjeś kroki, ale nie mam już siły otworzyć oczu. Czuję jedynie, jak coś miękkiego jest zarzucane na moje plecy i jak ktoś odgarnia mi włosy z twarzy. Potem odpływam.
~*~
Hej,
dzisiaj nie mam zbyt dużo do powiedzenia. Jedyne, co chciałam Wam przekazać to, że w tym tygodniu w ramach rekompensaty za wszystkie moje poprzednie "obsuwy" pojawią się 2. rozdziały, zamiast jednego. Pierwszy właśnie przeczytaliście, natomiast drugiego możecie spodziewać się w piątek/sobotę ;)
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top