PROLOG
MATTHEW
Niektórzy ludzie mówią, że Nowy Jork jest wspaniałym miejscem. Pomimo jego wad, wielu z nich chciałoby tutaj zamieszkać. Marzą o spełnieniu "amerykańskiego snu" i wydaje im się, że szczęście może dopisać im właśnie tutaj. Cóż, ja w Nowym Jorku mieszkam już od bardzo dawna i mogę powiedzieć tylko jedno... nienawidzę tego miasta. I nawet nie chodzi tutaj o niespełnienie swoich marzeń, czy o to jak wiele mankamentów tego miejsca dostrzegam, będąc tu na co dzień. Głównie chodzi o ludzi, których tu znam. O moją, tak zwaną, rodzinę i wszystkie wspomnienia z nią związane.
W Nowym Jorku przeżyłem, a właściwie wciąż przeżywam, koszmar. Co prawda mieszkałem już w wielu miejscach na całym świecie i widziałem okropne rzeczy, ale to, co zaczęło się tutaj, było dla mnie początkiem końca. Ludzie, z którymi mieszkałem pod jednym dachem zaczęli robić straszniejsze rzeczy niż zazwyczaj, choć nie sądziłem, że to jeszcze możliwe. Myślałem, że limit osiągnęli w Hiszpanii, ale widocznie się myliłem.
Ze strachem w sercu i napływającymi raz po raz do oczu łzami, wracam właśnie do domu, w którym mieszkam od pięciu lat. Ostatnie trzy dni spędziłem u jedynego kumpla, jakiego mam. Wspólne weekendy pełne grania na konsoli, obżerania się niezdrowymi rzeczami i zachowywanie się jak małpy wypuszczone z zoo około dwa lata temu zaczęły być swoistym symbolem naszej przyjaźni. Właśnie na te dni czekam najbardziej, bo tylko dzięki nim mogę wyrwać się z domu, co jest naprawdę miłą odmianą, zwłaszcza że przez wiele lat nie miałem takiej możliwości.
Moja... rodzina, nie należy do normalnych. Przez rzeczy, które robili w przeszłości, często się przeprowadzaliśmy. Wędrowaliśmy z kraju do kraju, a kiedy ich nawyk się powtarzał, jechaliśmy do kolejnego miejsca. W końcu trafiliśmy tutaj, do Nowego Jorku, gdzie miało być już normalnie. Ja jednak wiedziałem, że nigdy tak nie będzie. Osoby, które przez te wszystkie lata się mną "opiekowały" miały wyraźny cel i zamierzały go spełnić, nawet jeśli próbowali mydlić oczy mnie i jeszcze kilku osobom z mojego "rodzeństwa", którego zresztą mam całkiem sporo.
Wzdycham cicho na myśl o ludziach, do których wracam, a których tak bardzo chciałbym pozbyć się ze swojego życia, kiedy nagle słyszę dzwonek mojej komórki. Wyciągam z kieszeni spodni starego, wysłużonego smartfona, zastanawiając się, kto może do mnie dzwonić, skoro poza moim kumplem i "rodziną" nikt nie ma mojego numeru. To dziwne, bo moje "rodzeństwo" doskonale wie, o której dokładnie godzinie wrócę do domu, a przyjaciel nie miałby po co do mnie dzwonić, skoro dopiero przed chwilą od niego wyszedłem.
Ze zdziwieniem patrzę na ekran telefonu i zamieram, widząc numer służbowy mojego "ojca". Moje serce przyspiesza z przerażenia, a ja chyba na chwilę przestaję oddychać. Nie, przecież to niemożliwe! ON nigdy nie dzwoni do nikogo z nas ze swojej pracy! Dzwonienie na ten numer też jest zabronione! Chwila, a co jeśli to test? Co, jeśli chce sprawdzić, czy odbiorę pomimo jego zakazu? Nie, to głupie. Znaczy, "matka" może by tak zrobiła, ale "ojciec" nie bawi się w takie rzeczy. On dzwoni tylko, kiedy naprawdę czegoś od nas potrzebuje, więc prędzej urwałby mi głowę za to, że nie odebrałem. Cholera...
Lekko opieram się ramieniem o ścianę pobliskiego budynku, starając się nie zemdleć ze strachu, po czym odbieram. Drżącą dłonią przykładam słuchawkę do ucha i wsłuchuję się w dźwięki po drugiej stronie.
— Halo, Matt, jesteś tam? — pyta cicho jakaś dziewczyna, a ja oddycham z ulgą, słysząc znajomy głos.
— Jestem — mówię równie cicho. — Czego chcesz i dlaczego dzwonisz z służbowego telefonu ojca? Już do reszty ci odbiło?
— Nie miałam innej opcji, żeby się z tobą skontaktować — twierdzi jedna z moich "sióstr". — Nie mam za wiele czasu, więc będę się streszczać, okay?
— Jasne — zgadzam się bez wahania.
— Świetnie, wróciłeś już do domu? — pyta niepewnie.
— Jeszcze nie, jestem w drodze — odpowiadam zgodnie z prawdą.
— W takim razie nie wracaj tam — radzi dziewczyna, kompletnie zbijając mnie z tropu.
— Że co? — Marszczę brwi, chociaż wiem, że ona tego nie zobaczy.
— Nie wracaj do domu — powtarza "siostra".
Chcę powiedzieć coś jeszcze, dopytać o szczegóły, dowiedzieć się, co w ogóle się dzieje, ale nie jest mi to dane. Niespodziewanie po drugiej stronie słuchawki słyszę pukanie do drzwi, a potem inny dziewczęcy głos. Nie wiem, dlaczego, ale wydaje mi się dziwnie znajomy, choć jednocześnie zupełnie obcy. Nie mam jednak możliwości wsłuchać się w ten głos, bo moja "siostra" już chwilę później zakańcza połączenie. Mówi tylko jeszcze, że ma nadzieję, że wiem, co mam robić, a potem po prostu się rozłącza.
Przez chwilę stoję nieruchomo w jednym miejscu z kompletnym mętlikiem w głowie. Nie mam pojęcia, co to wszystko ma znaczyć, ale wiem, że nie wróży to nic dobrego. Nauczony doświadczeniem, usuwam z historii połączeń numer służbowy ojca, a następnie chowam telefon do kieszeni i ruszam dalej w drogę. Pomimo słów mojej "siostry", postanawiam jednak wrócić do domu, chociażby po to, żeby zobaczyć, co się tam dzieje.
Na miejsce docieram około pół godziny później i od razu przekonuję się, że powrót był ogromnym błędem. Na miejscu zastaję zupełny chaos, a dźwięk policyjnych syren zaczyna wyć mi w uszach. Przerażony chowam się za rogiem i, lekko wychylając się zza ściany jakiegoś losowego budynku, z niedowierzaniem obserwuję, jak funkcjonariusze aresztują część mojego "rodzeństwa". Ludzie, z którymi żyłem przez ostatnie lata szarpią się i wrzeszczą na policjantów, próbując się im wyrwać. Z ogólnego hałasu udaje mi się tylko wyłapać słowa takie jak "niewinny", czy "pomyłka".
Parskam gorzkim śmiechem, nie mogąc uwierzyć w to, jakimi ci ludzie są dobrymi aktorami. Gdybym ich nie znał, naprawdę pomyślałbym, że policja popełnia błąd. Po tylu latach mieszkania z nimi wiem jednak, że nie ma tu mowy o żadnej pomyłce, ani tym bardziej o niewinności. Te osoby to czyste zło i zasługują na jak najwyższy wymiar kary. Szkoda tylko, że mnie też może się oberwać, bo przecież policja pozna mnie jako "brata" tych potworów i nie będą wtedy patrzyli na to, czy też zrobiłem coś złego, czy nie. Aresztują mnie, a potem będę musiał się modlić, żeby sąd uwierzył w moją wersję wydarzeń, na którą nie mam nawet żadnych dowodów.
Powoli zaczynam wycofywać się z miejsca zdarzenia. Wiem, że pewnie będą mnie szukać, tak jak kilku innych osób z mojej "rodziny", których akurat dzisiaj nie było w domu, ale jeśli nie aresztują mnie teraz, to przynajmniej będę miał chwilę czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Przede wszystkim muszę dobrze ubrać w słowa wersję wydarzeń, którą chcę przedstawić policji. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię, bo minęło naprawdę wiele lat, a każdy powrót myślami do początku przyprawia mnie o dreszcze i milion myśli naraz. W mojej głowie od razu robi się chaos, przez co zaczynam się jąkać i w rezultacie moja historia zupełnie się nie klei, chociaż jest w stu procentach prawdziwa.
Cholera, boję się, że jedynym wyjściem, żeby ktokolwiek uwierzył w moją wersję wydarzeń, byłoby pokazanie jakiegoś dowodu. Problemem jest jednak to, że wszystkie rzeczy, które mogłyby mi pomóc, "rodzice" zawsze wożą ze sobą. Doskonale wiedzą, że nie ma czegoś takiego jak zbrodnia doskonała i, że prędzej czy później wpadną. Właśnie dlatego wszystkie dowody swoich zbrodni, których nie mogli zatrzeć, czy ukryć, zgromadzili w swoim ukochanym samochodzie. Mają tam zresztą taki jakby "podwójny" bagażnik za sprawą umiejętności "ojca", który świetnie go przerobił, więc nawet, jeśli policja zatrzyma ich gdzieś na drodze, to wciąż nic nie znajdą.
Czując, że zaczynam trząść się z nerwów, obieram kierunek do jedynego miejsca, w jakim wiem, że będę w stanie się uspokoić. Jakiś czas później wchodzę więc do Central Parku i siadam na jednej z ławek, znajdującej się w głębi najbardziej rozpoznawalnego miejsca w Nowym Jorku. Wpatruję się pustym wzrokiem w fontannę naprzeciwko, bo to jedyne miejsce, gdzie słońce nie świeci mi prosto w oczy. Poza tym, woda zawsze mnie uspokajała. Już jako dzieciak uwielbiałem chodzić na plażę, a wpatrywanie się w fale po prostu pozwalało mi się wyłączyć. Zapominałem wtedy o wszystkich problemach, nawet jeśli były one tak błahe jak zła ocena, czy jakaś sprzeczka z ówczesnymi kumplami.
Teraz też wpatrywanie się w wodę pozwala mi skupić myśli. Powoli zaczynam przypominać sobie wszystko, co przeżyłem i ponownie to analizować. Choć nie jest to dla mnie łatwe, staram się na spokojnie ułożyć sobie, co będę chciał powiedzieć policji. Gdzieś z tyłu głowy ciągle jednak myślę o tych nieszczęsnych dowodach. Przecież, nawet jeśli powiem prawdę, to wiem, że "rodzice" się tego wyprą. To będzie słowo przeciwko słowu, a oni są zdolni do spreparowania każdej rzeczy, jaką będą potrzebowali, żeby wygrać tę sprawę.
A może nie powinienem mówić niczego policji? Może to aresztowanie to znak, żebym odciął się od tego gówna i zaczął nowe życie? Może nawet mógłbym spróbować kontynuować życie, które wiele lat temu musiałem zmienić? W zasadzie, i tak nie mam już dokąd wrócić, bo mogę się założyć, że funkcjonariusze jeszcze nieraz zjawią się w domu, w którym dotychczas mieszkałem, najprawdopodobniej w celu dokładnego przeszukania go. Nie może mnie wtedy tam być, bo skończę za kratkami. Poza tym, i tak nie ufam policji, więc czemu niby miałbym z nią współpracować? Służby nigdy mi nie pomogły. Nigdy nie były na tyle kompetentne, żeby wyciągnąć mnie z tego bagna, więc teraz też mi nie pomogą.
Może to głupie, ale szczerze mówiąc, wydaje mi się, że ucieczka z Nowego Jorku jest teraz jedynym wyjściem z sytuacji. Przecież, skoro "rodzice" przez tak długi czas potrafili ukrywać się przed wymiarem sprawiedliwości, to ja na pewno też potrafię. Chociaż nie chcę być jak oni, to przecież znam metody ich działania. Jedyne, co może mi to uniemożliwić jest fakt, że mam przy sobie zaledwie dwadzieścia dolarów, a z taką kwotą raczej nic nie zdziałam.
Siedzę w Central Parku do późnego wieczora, zastanawiając się, jak zdobyć potrzebne mi pieniądze. W sumie, mógłbym pożyczyć je od mojego kumpla, ale nie chcę tego robić. Jeśli naprawdę miałbym wyjechać i odciąć się od tego gówna, to nie chcę zawierać tu żadnych układów, czy umów. Nie chcę, żeby ktokolwiek stąd mnie szukał, a przecież jeśli pożyczę od kogoś pieniądze, to ten ktoś prędzej czy później zacznie zastanawiać się gdzie z nimi zniknąłem i kiedy je oddam. A z drugiej strony, mój inny pomysł zdobycia potrzebnej gotówki jest o wiele bardziej ryzykowny, ale wiem, że w tej chwili chyba jedyny.
Wstaję powoli z ławki, na której spędziłem ostatnie godziny i zaczynam kierować się w stronę domu. "Rodzice" zawsze trzymali w swoim gabinecie pieniądze na czarną godzinę, więc teraz to mój jedyny ratunek. Muszę tylko dostać się do mieszkania, zabrać kasę i uciec, zanim znowu przyjedzie tam policja. Mam też nadzieję, że w domu nie będzie nikogo z reszty mojego "rodzeństwa", bo wtedy raczej się stamtąd nie wydostanę. Oni nie pozwolą, żebym zwiał. Będą chcieli, żebym poniósł takie same konsekwencje, jak oni, pomimo że nie mam nic wspólnego ze wszystkimi złymi rzeczami, które zrobili.
Kiedy docieram na miejsce, to jednak nie "rodzeństwo" okazuje się moim największym problemem. Wyglądając zza rogu tego samego budynku, co rano, dostrzegam wokół mojego domu żółtą taśmę policyjną, a przed drzwiami dwóch funkcjonariuszy, którzy w ręce trzymają broń na wypadek, gdyby ktoś niepowołany chciał się tam zbliżyć. Niech to szlag... Chowam się z powrotem za róg i zamykam oczy, próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście z sytuacji. Mieszkałem w tym domu przez wiele lat, muszę przecież znać jakieś zakamarki i sposoby na dostanie się tam.
Biorę głęboki oddech, powoli wycofując się z mojej kryjówki. Zawracam w stronę, z której przyszedłem, jednak w odpowiednim momencie skręcam w kolejną ulicę, a potem jeszcze jedną, dzięki czemu już kilka minut później udaje mi się dostrzec tył mojego domu. On jednak też jest obstawiony. Świetnie! I co ja teraz zrobię?! W tym domu były schowane pieniądze, których potrzebuję! Były tam też moje ubrania oraz jedzenie! No po prostu wszystko tam było!
Zamykam na chwilę oczy, zwieszając głowę, a następnie biorę parę głębszych oddechów, żeby uspokoić frustrację i strach. Kilka sekund później podnoszę wreszcie wzrok i zamieram. W ciemności dostrzegam, że jeden z policjantów, stojących na straży, patrzy wprost na mnie, mówiąc coś do krótkofalówki. Nie sądzę, żeby widział jakiekolwiek szczegóły mojego wyglądu, bo stoję jednak w cieniu, ale nie zmienia to faktu, że zaraz może zrobić się nieprzyjemnie. Powoli zaczynam się cofać, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy z mężczyzną. Patrzymy na siebie przez krótką chwilę, po czym zaczyna iść w moją stronę, a ja od razu biorę nogi za pas.
Łapię mocniej spadający z mojego ramienia plecak i przyspieszam bieg, słysząc za sobą krzyki policjanta i wzywanie wsparcia. Pędzę przed siebie, nawet się nie oglądając. Wbiegam w obce mi uliczki, próbując zgubić policjantów, których z każdą chwilą jest coraz więcej. Gdzieś za sobą słyszę wycie syren radiowozów, a po chwili ostrzegawczy strzał. Zszokowany i przerażony potykam się o własne nogi, upadając na ziemię. W ostatniej chwili udaje mi się jedynie wyciągnąć przed siebie ręce, dzięki czemu przynajmniej moja twarz unika bolesnego spotkania z betonem.
Biorę kilka głębszych wdechów, próbując choć trochę się uspokoić i znaleźć siły, żeby wstać, kiedy nagle, tuż nad moim uchem, słyszę dźwięk przeładowywanego pistoletu i męski głos, każący mi wstać. Zaczynam powoli się podnosić, czując okropnie pieczenie w moich zdartych dłoniach. Bicie mojego serca jest bardzo przyspieszone, a ciało trzęsie się ze strachu. Cały czas stoję tyłem do policjanta i w ciągu tych kilku sekund zanim się odwrócę, staram się wymyślić nowy plan ucieczki, ale nie jestem w stanie. W głowie mam totalną pustkę, a jedynym, o czym teraz myślę, jest moje dawne życie. Wiem, że jeśli teraz się poddam, prawdopodobnie już nigdy nie będę mógł do niego wrócić. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę zrezygnować z najważniejszego celu, jaki mam. Po prostu nie mogę...
Nie myśląc długo, biorę głęboki oddech, a następnie wprawiam nogi w ruch, ponownie zwiewając policji. Od razu jednak zaczynam tego żałować, kiedy słyszę kierowane we mnie strzały. Biegnę coraz szybciej i szybciej, modląc się tylko, żeby żaden z pocisków we mnie nie trafił. Wbiegam za róg ulicy, ponownie się wywracając. Ląduje na kolanach, łapiąc w locie spadający z mojego ramienia plecak. Wystrzelony przez któregoś z gliniarzy pocisk przelatuje zaledwie kilka milimetrów od mojej stopy, a ja od razu zrywam się na równe nogi. W tym momencie nie mam już nawet sekundy na postój.
Przebiegam kilka ulic w zawrotnym tempie i już mam wrażenie, że zgubiłem policję, kiedy nagle wpadam w ślepy zaułek, z którego jedynym wyjściem jest drabinka, prowadząca na dach jednego z budynków. Bardzo nie chcę tam wchodzić, jednak słysząc zbliżające się radiowozy, raczej nie mam wielkiego wyboru. Poprawiam plecak, zakładając go na obie ramiona, po czym łapię się drabinki i wchodzę na jej pierwszy stopień. Moje serce jeszcze bardziej przyspiesza, a dłonie zaczynają się pocić. Skupiając się na wspinaczce, staram się jednocześnie ustabilizować oddech i jakkolwiek zapanować nad swoim lękiem wysokości, który z każdym stopniem coraz bardziej daje mi się we znaki. Jedynym powodem, dzięki któremu jakimś cudem udaje mi się zebrać siły i wejść na dach, jest coraz głośniejsze wycie policyjnych sygnałów. Mimo wszystko, nie mam jednak odwagi stanąć na szczycie budynku, więc na czworakach zaczynam czołgać się w stronę zejścia z dachu.
Nie wiem, ile mija czasu, kiedy wreszcie docieram do drzwi. Dłonie trzęsą mi się tak bardzo, że ledwo daje radę złapać klamkę, ale w końcu jakoś mi się to udaje. Na całe szczęście drzwi są lekko uchylone, więc jedynie lekko je popycham, żeby chwilę później wczołgać się na szczyt schodów, prowadzących do wnętrza budynku.
Zatrzaskuję wyjście z dachu dokładnie w momencie, w którym pierwszy z radiowozów wjeżdża na ulicę. Kulę się pod ścianą, próbując powoli się uspokoić, ale okazuje się, że potrzebuję na to dłuższej chwili. Dopiero potem będę kombinować, co mam zrobić dalej. Nie mam co prawda pojęcia, jak teraz będzie wyglądało moje życie, ale wiem, że dam radę. Zawsze daję radę...
~*~
Hejka!
Nawet nie wiecie, jak miło jest mi powitać Was w drugiej części mojej powieści z serii "Przeszłość nigdy nie znika". Czekałam na ten moment naprawdę bardzo długo, bo przez prywatne sprawy często musiałam przekładać premiery rozdziałów spin-offa tej serii (Teraźniejszość zmienia wszystko), a przez to opóźniała się również premiera tej książki.
Z drugiej jednak strony, cieszę się, że publikuję to dopiero teraz, bo miałam więcej czasu na przemyślenie fabuły tej części powieści. I chociaż wiedziałam od początku, jaką historię chcę tutaj opowiedzieć, to muszę przyznać, że parę rzeczy się pozmieniało, mam nadzieję, że na lepsze ;)
Nie chcę Was za bardzo zanudzać, ale mam jedno ogłoszenie. Otóż, pewnie zauważyliście, że kilka dni przed opublikowaniem tego prologu, opublikowałam też jego zwiastun. Przy poprzednich książkach, nie robiłam tego. Zwiastuny wisiały tylko na moich social mediach. Teraz zapowiedź opublikowałam w ramach swoistego eksperymentu. W ramach tego samego eksperymentu w przyszłym tygodniu pojawi się tutaj również materiał dodatkowy. Nie powiem Wam jeszcze, co to będzie, ale gwarantuję, że dzięki temu bardziej poznacie bohaterów.
Takie zwiastuny oraz materiały dodatkowe będę tworzyć do każdego rozdziału. Chcę Was jednak zapytać, czy macie ochotę w ogóle je oglądać? Jeśli nie, nie obrażę się, po prostu zostawię je tylko na swoich social mediach. Jeśli jednak macie ochotę oglądać to, co stworzę poza rozdziałami, wszystkie materiały będą lądować również tu, na Wattpadzie. Dajcie mi więc znać, co myślicie, bo sama na pewno nie podejmę decyzji.
No, i to chyba na tyle. Mam nadzieję, że prolog Wam się spodobał i zostaniecie ze mną oraz z bohaterami do końca tej przygody :)
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top