Rozdział 6

KAMILA

Siedzę na parapecie, wpatrując się w krople deszczu, rysujące wzorki na szybie zamkniętego okna. W rękach trzymam scyzoryk, którym się bawię, a w uszach mam słuchawki, z których płyną dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek, czyli Nothing Even Matters zespołu Big Time Rush. Idealnie pasuje do mojego dzisiejszego nastroju i pogody, panującej na zewnątrz.

Wzdycham cicho i odrywam wzrok od okna, przenosząc go na zegar w telefonie. Jest piąta rano – szybko zleciała ta noc. Przecieram zmęczone oczy, po czym znów zaczynam wpatrywać się w strugi deszczu.
Tej nocy w ogóle nie mogłam spać. Wczoraj po południu dyrektorka zawiadomiła moją mamę o tym, co wydarzyło się w szkole i zażądała spotkania. Nie mogę przestać myśleć o ich dzisiejszej konfrontacji i o tym, co może się stać, bo kobiety nie pałają do siebie nawet najmniejszą sympatią, pomimo że są siostrami. Właśnie dlatego widują się najrzadziej jak się da, ale kiedy już to robią, za każdym razem wybucha awantura. I o ile moja mama stara się być spokojna, o tyle moja ciotka nie ma żadnych hamulców, a przez to ja też wybucham.

Moja mama jest jedną z niewielu osób, dla której byłabym w stanie poświęcić wszystko, co mam, choć nie jest tego za wiele. Takobieta dała mi wszystko, co mogła, nie zważając na przeciwności losu. Walczyła o mnie i o to, żeby mogła mnie wychowywać. Fakt, nie zawsze jej się to udawało, a ja też nie byłam święta i przysparzałam sporo problemów, ale mimo tego nie zrezygnowała ze mnie. Nigdy.

*

— Mamo, gdzie teraz pójdziemy? — pytam niepewnie, schodząc z walizką po schodach.

— Jak najdalej stąd, skarbie. Pojedziemy do innego miasta, dobrze?

— A masz na to pieniądze?

— Nie martw się o takie rzeczy, słoneczko. Mam już załatwioną nową pracę, więc...

— A co, jeśli twoja wypłata nie wystarczy na utrzymanie nas? Wrócimy tutaj? — Staję na półpiętrze, mocniej ściskając rączkę walizki.

— Nie, kochanie. Niezależnie od tego, co będzie się działo, już nigdy tutaj nie przyjedziemy. Możemy mieć nawet najbardziej obskurne mieszkanie, jakie kiedykolwiek powstało, a i tak tu nie wrócimy, jasne? — Mama zakłada mi za ucho niesforne pasmo moich włosów. — A o pieniądzach naprawdę nie musisz myśleć. To ja jestem dorosła, więc to ja będę się tym przejmować.

— W porządku. — Biorę głęboki oddech i wychodzę z bloku, stając na podwórkowym trawniku.

Po raz ostatni patrzę na teren, gdzie spędziłam prawie szesnaście lat mojego życia i niestety kształtowałam swój charakter. Niemal całe podwórze porośnięte jest trawą, która teraz pokryta jest poranną rosą. Wczesna pora dnia nie przeszkadza jednak blokowej młodzieży w okupowaniu różnych części terenu.
Na wprost mnie, w drewnianej piaskownicy, bawią się już najmłodsze dzieci. Niektóre maluchy ze śmiechem rzucają w siebie nawzajem piaskiem, a te troszkę starsze próbują stworzyć jakieś budowle. Niestety nie idzie im to zbyt dobrze, więc jedna z dziewczynek biegnie po pomoc do siedzącej na trzepaku Amelii.
Nastolatka buja lekko nogami, skupiając się na szkicowniku, który leży na jej kolanach. Melka jeździ ołówkiem po białej kartce, tworząc jakiś kształt, ale z tej odległości nie jestem w stanie dokładnie zobaczyć rysunku. Świetnie widzę jednak, jak mała dziewczynka szturcha Amelię, próbując zwrócić jej uwagę, przez co na kartce pojawia się kreska, idąca przez całą długość szkicownika.
Wytrącona ze stanu skupienia Mel zastanawia się przez chwilę nad pytaniem stojącego obok niej dziecka, jednak kiedy jej wzrok pada na mnie, jej twarz blednie. Chwilę potem oczy nastolatki znajdują grupkę chłopaków, zebranych przy bloku, więc dziewczyna szybko odmawia wzięcia udziału w budowaniu zamku z piasku i wraca do rysowania.
Niechętnie zerkam w stronę nastolatków, ale szybko orientuję się, że to był błąd. Grupka naradza się szybko, dyskretnie na mnie wskazując, a chwilę później widzę, jak zaczynają iść w moim kierunku. Przewracam oczami i biorę głęboki oddech, szykując się na nieprzyjemną konfrontację.

— To co? Serio wyjeżdżasz, kochanie? — pyta kpiącym tonem najstarszy z chłopaków, mierząc mnie wzrokiem.

— Pierdol się — odpowiadam ze stoickim spokojem i pokazuję mu środkowy palec, co działa na niego jak płachta na byka. Mariusz rzuca się w moją stronę z pięściami, ale o dziwo jego koledzy szybko go łapią i powstrzymują przed pobiciem mnie.

— Spokojnie, stary, nie warto. Chcesz znowu wylądować na psach? Ta dziwka nie jest tego warta. — Adam spluwa mi pod nogi.

— Ja jebię. Jesteście, kurwa, żałośni. — Patrzę na chłopaków z rozbawieniem.

— No ale to nie nasze matki są puszczalskie, co nie? — Mariusz zaczyna śmiać się i przybijać piątki swoim zjebanym pachołkom, a mi puszczają nerwy. Zaciskam zęby oraz pięści, patrząc na moich dawnych kumpli z chęcią mordu w oczach. — Ojoj, zabolało?

— Moja matka przynajmniej się mną interesuje, a Wasze tylko chlają, ty chuju! — wrzeszczę, a od zabicia tego zjeba powstrzymuje mnie tylko Amelia, która wpada na mnie z impetem. Obydwie lądujemy naziemi, ale Mel szybko się podnosi i patrzy na mnie ze strachem, wbiegając do bloku ze łzami na policzkach.

*

Na szczęście nigdy więcej nie wróciłyśmy już do tamtego mieszkania. Mama w tamtym momencie miała już załatwioną w miarę dobrą pracę. Wiadomo, nie miała w perspektywach zarabiania milionów, ale tyle, żeby starczyło nam na przeżycie, a mnie w zupełności to wystarczyło. Bywały przecież momenty, kiedy w ogóle nie miałam co jeść, bo bałam się wrócić do mieszkania, więc byłam przyzwyczajona do walki o przetrwanie. Jedynym, czego wtedy potrzebowałam, było poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że mogę wrócić bez strachu do domu.
Mama zapewniła mi to wszystko, kiedy po wielu latach w końcu powiedziałam jej, co tak naprawdę działo się, kiedy zostawiała mnie z babcią. Wiem, że kiedy wszystkiego się dowiedziała, miała ogromne wyrzuty sumienia, ale ja za nic jej nie obwiniałam. Nie mogła dostrzec tego, co się działo, jeśli przez niemal cały czas pracowała, a robiła to po to, żebym nie głodowała. Byłam i jestem jej więc wdzięczna, że pomimo wielu złych rzeczy, które się wydarzyły, ona cały czas walczyła, żeby nasza mała rodzina przetrwała.

Ściskam mocniej rękojeść scyzoryka, słysząc niespodziewanie, jak ktoś otwiera drzwi mojego pokoju. Szybko jednak odkładam ostre narzędzie, widząc mamę, patrzącą na mnie z zaniepokojeniem. Uśmiecham się do niej na powitanie, po czym bez słowa schodzę z parapetu i podchodzę do szafy, zaczynając przygotowywać się do szkoły. Mama wychodzi cicho z pokoju, a ja powoli zaczynam się ubierać. Wszystkie czynności wykonuję najwolniej, jak tylko mogę, chcąc do granic możliwości wydłużyć poranną rozmowę z mamą. Wiem, że znowu walnie mi kazanie, ale nie dziwię jej się. Pewnie cholernie boi się, że znowu wróciłam do tego, co odpierdalałam w przeszłości i będzie chciała ze mną o tym pogadać. Problem w tym, że ja nie chcę wracać do tego gówna. Szkoda, że nie mam wyboru...

Po kilkunastu minutach wychodzę wreszcie z pokoju, kierując swoje kroki do kuchni, gdzie mama po raz pierwszy od bardzo dawna pakuje mi do plecaka drugie śniadanie. Siadam na krześle przy małym stoliczku i biorę z talerza świeży tost z serem. Chwilę później moja rodzicielka siada naprzeciwko i wzdycha głośno, chcąc zwrócić moją uwagę. Przenoszę na nią wzrok i skupiam się na jej słowach.

— Kamila, proszę, opowiedz mi jeszcze raz, co się wczoraj stało, dobrze? Chcę znać wszystkie szczegóły, żeby móc jakkolwiek cię obronić. — Mama patrzy na mnie z wyczekiwaniem.

— Wszystko ci już powiedziałam. Julia od dawna czepiała się Dominiki, a wczoraj ukradła jej projekt. Domi dostała jedynkę i prawie się popłakała, więc musiałam jakoś zareagować —streszczam wszystko, mając nadzieję, że mama mnie zrozumie.

— Cieszę się, że chciałaś bronić swoją przyjaciółkę, ale wiele razy ci powtarzałam, że przemoc nie jest żadnym rozwiązaniem.

— Ale ja jej nawet nie pobiłam! Poszarpałam ją lekko i tyle! Jedyne, co mogłam zrobić, to może niechcący złamać jej paznokieć! — podnoszę głos, znowu tracąc cierpliwość.

— Dobrze, w porządku. Powinnam wiedzieć coś jeszcze? — Mama jest niewiarygodnie cierpliwa.

— Nie, to już wszystko. — Biorę głęboki oddech, próbując się uspokoić. — I tak, jestem tego pewna — dopowiadam szybko, wiedząc jakie będzie kolejne pytanie.

— Okay, w takim razie leć się przebrać i wychodzimy. — Zarządza kobieta, wstając od stołu.

— A czemu mam się przebrać? Co jest nie tak? — Patrzę na nią ze zdziwieniem.

— Kochanie, wiem że lubisz takie ubrania, ale bluza z motywem czaszek naprawdę nie jest dzisiaj najlepszym pomysłem. Proszę, nie prowokuj swojej ciotki jeszcze bardziej.

— Ale mamo...

— Ja już coś powiedziałam, Kamila — mama stanowczo ucina moją próbę sprzeciwu. — Nie dyskutuj ze mną i idź się przebrać, już.

Be zsłowa wstaję od stołu, po czym wchodzę do swojej sypialni, trzaskając drzwiami. Niechętnie przebieram się w jakieś „grzeczniejsze" ubrania, na wszelki wypadek przewiązując sobie jednak w pasie rozpinaną bluzę z kapturem i narzucam na siebie skajkę, a po kilku minutach wychodzę z mamą z mieszkania.

Drogę do szkoły pokonujemy w całkowitej ciszy. Każda z nas pochłonięta jest własnymi myślami, chociaż wiem, że obie martwimy się, jaką karę wymyśli dla mnie dyrektorka. To, że poniosę konsekwencje wczorajszej bijatyki jest akurat dosyć oczywiste, ale jakie one będą, wie tylko ta suka.
Najbardziej boję się chyba tego, że wylecę ze szkoły. Nie wiem, czy to legalne, ale ciotka uważa, że może zrobić wszystko. I chociaż nie znoszę tej budy, to będzie mi żal tych trzech lat, bo naprawdę starałam się dostawać dobre oceny i trzymałam się z dala od kłopotów.
Jedynymi problemami, w jakie wpadłam w Warszawie, była sytuacja z wczoraj i bijatyka sprzed trzech lat, dokładnie z pierwszego dnia liceum. A najlepsze jest to, że bójkę z tamtego okresu też wszczęłam w obronie Domi.

*

Dzisiaj jest pierwszy dzień roku szkolnego, a dla mnie początek liceum. Wchodzę z niechęcią do tej zjebanej budy, gdzie już na starcie zauważam dziwne spojrzenia i szepty, skierowane w moją stronę. Wypindrzone lalunie schodzą mi z drogi, a chłopcy zaczynają obgadywać mój wygląd. Odważniejsi z nich zaczynają za mną gwizdać, więc pokazuję im środkowy palec. Moja reakcja budzi jednak śmiech, więc niby od niechcenia wyciągam z kieszeni kurtki złożony scyzoryk, po czym rozkładam go, zaczynając obracać go w dłoni. Faceci wreszcie się zamykają, a dziewczyny jeszcze bardziej się ode mnie odsuwają. No i zajebiście!

Podchodzę do swojej szafki i otwieram ją, wrzucając do niej plecak. Ja pierdolę, to dopiero pierwszy dzień, a ja już nienawidzę tego miejsca. Mogłam nie obiecywać matce, że postaram się poprawić swoje oceny i zachowanie. Teraz jest już za późno i nie mogę iść nawet na wagary, zwłaszcza że moja despotyczna ciotka jest tu dyrektorką, więc dam sobie łeb uciąć, że będzie próbowała przyłapać mnie na jakimkolwiek wykroczeniu, żeby tylko mnie udupić.

Składam scyzoryk i chowam go z powrotem do kieszeni, jednocześnie wyciągając z niej telefon. Chcę zadzwonić do mamy, żeby spytać ją o jej dzisiejsze godziny pracy oraz plany na wieczór, kiedy nagle słyszę zza ściany jakieś krzyki i męski śmiech. Nauczona wydarzeniami z poprzedniej szkoły, włączam kamerę w smartfonie i wychylam się zza rogu.
Okazuje się, że zrobiłam to w samą porę, bo dokładnie w tym momencie jeden z kolesi z mojego rocznika podstawia nogę jakiejś lasce. Dziewczyna upada z hukiem na podłogę, na której lądują też wszystkie jej książki, trzymane przez nią w rękach. Upadek mojej rówieśniczki powoduje wybuch śmiechu u grupki dręczących ją chłopaków.
Nie zastanawiając się zbyt długo, zrywam się do biegu. W ciągu kilku sekund docieram na miejsce całej akcji i odpycham najodważniejszego z kolesi od przerażonej dziewczyny, próbującej pozbierać swoje rzeczy.

— Ty, co jest?! Kim Ty w ogóle jesteś?! Pojebało cię?! Wypad stąd, już! — Chłopcy przekrzykują się, a jeden z nich łapie mnie za ramię i popycha na ścianę. Bez wahania łapię go za nadgarstek, a następnie wykręcam mu rękę, jednocześnie trafiając kolanem w jego brzuch. Koleś zgina się wpół, dzięki czemu udaje mi się uderzyć go łokciem w plecy i przewrócić. Nastolatek z hukiem ląduje twarzą na podłodze, a ja znów wyciągam scyzoryk, po czym rozkładam go, celując nim w stronę grupki chłopaków, których uśmiechy już dawno zniknęły.

— Jak zrobicie chociaż jeden krok w moją stronę, to przysięgam, że was zajebię! — krzyczę, przyciskając stopą kolesia, który usiłuje podnieść się z podłogi.

— Nie odważysz się... — mówi najodważniejszy z tej całej żałosnej bandy, próbując zabrzmieć groźnie, ale w jego głosie i tak słyszę niepewność. Nawet chcę mu coś odpyskować, ale kątem oka widzę jego kumpla, kierującego się w stronę tamtej przerażonej dziewczyny, siedzącej teraz pod ścianą. Niewiele myśląc, rzucam scyzorykiem w jego stronę. Na szczęście koleś w porę reaguje, dzięki czemu ostrze wbija się w ścianę, a on wciąż jest cały. Moja rówieśniczka wydaje z siebie jednak wystraszony pisk i zakrywa głowę rękami. O kurwa, gdzieś już to widziałam...

— Ja pierdolę... Ty jesteś wariatką. — Nastolatek, który uniknął mojego scyzoryka patrzy na mnie z niedowierzaniem.

— Bierz swoich kumpli i wypierdalaj stąd, już! — drę się na cały korytarz. Mój głos odbija się echem od ścian budynku, a te zjeby aż podskakują ze strachu, tak samo jak dziewczyna, która teraz zamiast głowy, zasłania swoje uszy. Z żądzą mordu w oczach kieruję się w stronę chłopaka, a ten bierze w końcu nogi za pas. Jego kumple biegną za nim, nawet się nie oglądając.

Podchodzę powoli do zszokowanej dziewczyny i kucam obok niej, jednocześnie wyciągając ze ściany scyzoryk, znajdujący się nad głową mojej rówieśniczki. Chcę odezwać się do nastolatki, ale nie bardzo wiem, co jej powiedzieć. To pierwszy raz, kiedy kogoś obroniłam, więc nie mam pojęcia, jak się zachować. Zanim udaje mi się jednak cokolwiek wymyślić, dziewczyna jak oparzona zrywa się z podłogi i zaczyna zbierać swoje książki, a ja za plecami słyszę stukot obcasów, odbijający się echem po korytarzu. No to zajebiście...

— Co tu się dzieje?! — Za plecami słyszę wściekły głos mojej ciotki. — Kamila, wstań jak do ciebie mówię!

— Nic się nie dzieje. — Wstaję z podłogi, odwracając się przodem do dyrektorki.

— Nie kłam! To twój pierwszy dzień tutaj i już dręczysz nową koleżankę?! Nie wstyd ci?!

— Nic jej nie zrobiłam! Jacyś kolesie ją napadli, więc...

— Co „więc"? Może mi powiesz, że ją obroniłaś? Proszę cię, nie rozśmieszaj mnie. — Ciotka przerywa mi z kpiną, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że mogłabym zrobić coś dobrego. — Do gabinetu, ale już, obydwie. Zaraz wszystko wyjaśnimy.

— N-nie, nie trzeba — odzywa się cicho moja rówieśniczka. — Nic się nie stało.

— Bzdura! — Dyrektorka patrzy surowo to na mnie, to na tamtą dziewczynę. — Jeśli Kamila coś ci zrobiła, a wiem że to jej sprawka, to musi ponieść tego konsekwencje.

— Nie, nic nie zrobiła. Wszystko jest w porządku, naprawdę — mówi szybko nieznajoma i oddala się, zanim ciotka znowu się odezwie.

— Ej, czekaj! — krzyczę w stronę mojej rówieśniczki. — Jak masz na imię?!

— Domi! — odpowiada z daleka dziewczyna , a następnie znika za rogiem, zostawiając mnie sam na sam z dyrektorką.

*

Niewiarygodne, że od tego momentu minęły już prawie trzy lata. To był pierwszy raz, kiedy podpadłam w nowej szkole, ale nie żałuję tego, bo znalazłam przyjaciółkę. Poza tym, właśnie wtedy po raz pierwszy wybroniłam się z kłopotów, a wszystko dzięki filmikowi, który nagrałam zanim zaatakowałam tamtych debili. Właściwie, czasami zastanawiam się, co by było, gdybym wtedy nie zareagowała, albo nie nagrała tego filmiku. W sumie chyba wolę o tym nie myśleć, bo pewnie nie skończyłoby się to dla mnie dobrze. Może nawet trafiłabym do poprawczaka? Kto wie...

Wzdycham cicho, widząc budynek szkoły, wyłaniający się zza rogu. Niechętnie wchodzę razem z mamą do placówki, gdzie od razu kierujemy kroki do gabinetu dyrektorki. Mama puka dwa razy i wchodzi do środka po usłyszeniu donośnego „Proszę!". Biorę głęboki oddech, po czym też wkraczam do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.

Ciotka siedzi przy biurku z nosem w papierach, coś podpisując. Kobieta kompletnie nie zwraca na nas uwagi, więc odchrząkuję głośno, kierując na siebie jej wzrok. Dyrektorka odkłada dokumenty, a następnie zaprasza nas gestem do zajęcia miejsca na krzesłach. Moja mama siada, ale ja nie mam zamiaru. Z założonymi na piersiach rękami opieram się o drzwi, patrząc oschle na ciotkę.

— Więc? Po co mnie tu wezwałaś? — pyta mama, zgrywając pewną siebie.

— Mówiłam ci już przez telefon, co zrobiła Kamila i mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że szkoła musi wyciągnąć konsekwencje z jej zachowania. — Dyrektorka splata ręce, wbijając lodowate spojrzenie w moją rodzicielkę.

— Oczywiście, ale Kami nie zrobiła tego bez powodu. Chciała bronić swoją przyjaciółkę. — Mama staje w mojej obronie.

— Tak, słyszałam tę wersję, jednak niezależnie od okoliczności, w mojej szkole nie ma przyzwolenia na agresję. — Ciotka stoi przy swoim. — Wiem jednak, że będziesz bronić swoją córkę, dlatego chciałabym, abyś poznała też wersję zaatakowanej uczennicy.

— W porządku, mogę z nią porozmawiać. — Moja rodzicielka zgadza się na propozycję dyrektorki, która przez radiowęzeł wzywa Wilk do gabinetu.

Chwilę później Julia wchodzi do pomieszczenia, a ja doznaję szoku. Dziewczyna ma podbite oko, a jej twarz jest cała podrapana. Na nadgarstku nastolatki widoczny jest natomiast bandaż. Ja pierdolę...

Przez kilka kolejnych minut Juliette opowiada wymyśloną przez siebie wersję wczorajszych wydarzeń, udając niewiniątko. Szkoda tylko, że w jej słowach nie ma ani krzty prawdy. Dziewczyna zmyśla jak rasowy kłamca, a ja z trudem powstrzymuję się od ponownej bijatyki. Jeszcze jedno słowo i przysięgam, że naprawdę ją pobiję, ale obrażenia będą o wiele większe niż te, które sobie wymyśliła...

— Fajna bajeczka. A teraz może powiesz wreszcie prawdę, co? — Wchodzę w słowo Julce, nie mogąc już słuchać tych wszystkich bredni, które wygaduje.

— Mówię jak było. Daj mi wreszcie spokój — szepcze ze strachem dziewczyna, patrząc na mnie ze łzami w oczach.

— Okay, przyznaję, aktorka jest z ciebie świetna, ale przestań wreszcie kłamać. Nie rozumiesz, że przez te bzdury mogą wywalić mnie ze szkoły? — Próbuję wjechać Julce na sumienie.

— I bardzo dobrze. To jest porządna placówka, nie potrzebujemy tutaj bandziorów, takich jak Ty. — Zapomniałam, że ta dziewczyna niema sumienia.

— Jak mnie nazwałaś?! — warczę przez zaciśnięte zęby, powoli tracąc cierpliwość.

— Kamila, natychmiast się uspokój. — Moja mama próbuje interweniować.

— Nie, mam dość! Ta aktoreczka już dawno powinna zostać wyjebana z tej szkoły za te swoje bajeczki! Ratuje ją tylko kasa jej starego, bo ta stara raszpla nie chce znaleźć uczciwego sponsora! — wrzeszczę, mając dość oszustw dyrektorki i Julki.

— Kamila, wystarczy już tego! — Mama podnosi głos.

— Masz rację, wystarczy już tego! Ta rozmowa i tak do niczego nie prowadzi! Te jebane oszustki wszystkiego pożałują! Dopilnuję tego! — krzyczę, a następnie wychodzę z gabinetu mojej ciotki, trzaskając drzwiami. Ignorując zdziwione i wystraszone spojrzenia, wychodzę ze szkoły, a następnie idę tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie.

Jakiś czas później wchodzę do jednego z warszawskich biurowców, od razu kierując się do windy. Chcąc nie chcąc, mijam dość dużo znajomych osób. Niektórzy coś do mnie mówią, ale nie zwracam na to za bardzo uwagi. Co niektórym odpowiadam tylko na zwykłe przywitanie, ale nie wdaję się z nikim w dłuższą rozmowę.
Czekając na przyjazd windy, wyłączam telefon i chowam go do jednej z kieszeni plecaka. Kilka minut potem zajmuję wreszcie miejsce między masą innych ludzi i wciskam przycisk z napisem -1. Dość starsi ode mnie pracownicy budynku patrzą na mnie dziwnie, zaczynając coś między sobą szeptać, ale mam to w dupie. Chcę już być jak najdalej stąd.

Mija kilka chwil, po których winda w końcu zatrzymuje się na podziemnym parkingu. Szybkim krokiem kieruję się więc na sam jego koniec. Już z daleka widzę czarny jednoślad, stojący na ostatnim miejscu postojowym. Uśmiecham się lekko na widok motocyklu, który od kilku miesięcy jest moją własnością.

*

— Laski, dajcie już spokój. Powiedzcie po prostu, gdzie mnie prowadzicie — marudzę, poprawiając zawiązaną na oczach opaskę.

— Przestaniesz wreszcie zrzędzić? Nie chcę kłócić się z tobą w twoje urodziny, ale naprawdę nie mogę już ciebie słuchać. — Monika trzyma mnie za lewę ramię, gdzieś mnie kierując.

— No przestań! Wiecie, że nie lubię żadnych niespodzianek. — Stawiam niepewnie kolejne kroki, próbując się nie wyjebać.

— Ta niespodzianka ci się spodoba, obiecuję — mówi Domi gdzieś z przodu, a ja oczami wyobraźni widzę już jej podekscytowany uśmiech. Wzdycham cicho, ale nic więcej nie mówię, bo wiem, że jeśli moja przyjaciółka coś obiecuje, to naprawdę musi być tego pewna.

Przez jakiś czas idę niepewnie, nadal prowadzona przez Monikę, słuchając jej rozmowy z Dominiką. Dziewczyny jak gdyby nigdy nic dyskutują o swoich rodzinach, planując jakieś rodzinne spotkanie, ale nie mam bladego pojęcia z jakiej to okazji. Prawdę mówiąc, w połowie gadania moich przyjaciółek, po prostu się wyłączam.

Zastanawiam się, jaką niespodziankę przygotowały dla mnie dziewczyny. W zeszłym roku, na moją osiemnastkę, zafundowały mi zrobienie wymarzonego prawa jazdy na motocykl. Co prawda żadnego jednośladu jeszcze nie mam, ale wierzę, że w końcu uda mi się uzbierać pieniądze na jakiś pojazd. Na razie dzięki pozostałym prezentom z osiemnastych urodzin, odłożoną mam połowę ceny na jeden z najtańszych motocykli na rynku i w dodatku używany, ale lepsze to niż nic.

— Dobra, stój. — Monika zatrzymuje mnie i łapie za miejsce, w którym zawiązała mi wcześniej opaskę.

— Jesteś gotowa? — pyta Domi z coraz większym podekscytowaniem.

— No powiedzmy. — Wzdycham zniecierpliwiona. — Dawajcie.

— Wszystkiego najlepszego! — krzyczą z radością dziewczyny, a ich głosy odbijają się od ścian podziemnego parkingu, na którym stoimy. Monia ściąga mi opaskę, a ja zamieram zszokowana.

Przede mną, na jednym z miejsc parkingowych stoi czarny motocykl marki Yamaha. Mój wymarzony pojazd cały lśni, a na siodełku zawiązana jest duża, czerwona kokarda. Patrzę z niedowierzaniem na moje przyjaciółki, patrzące radośnie na moją reakcję.

— Kupiłyście mi mój wymarzony motocykl? — pytam, chcąc upewnić się, że to się dzieje naprawdę.

— Brawo Sherlocku. Chcesz jakąś nagrodę za to odkrycie? — Monika patrzy na mnie z rozbawieniem.

— Przestań, wiesz że nie o to mi chodzi. Przecież... — Zastanawiam się, jak ubrać w słowa swoje myśli. — ...to musiało być w chuj drogie!

— Zaczęłyśmy zbierać pieniądze, jak tylko zdałaś prawko. — Śmieje się Domi, a ja dopiero wtedy przypominam sobie wszystkie sytuacje, które mogły na to wskazywać.

— Laski, nie mogę tego przyjąć. Nie odpłacę się wam do końca życia i...

— Dobra, przestań pieprzyć. — Monia wchodzi mi w słowo. — Domi dostaje dość spore kieszonkowe, a mi rodzice dają kasę zamiast miłości, więc zamknij się i przewieź nas wreszcie.

— Jesteście absolutnie pewne, że chcecie mi dać ten motocykl? Na pewno? — pytam jeszcze kilka razy, wciąż nie mogąc w to wszystko uwierzyć.

— Tak! — Dziewczyny przekonują mnie, że taki prezent nie jest dla nich żadnym problemem.

— Dziękuję. Uwielbiam was, wiecie? — Uśmiecham się z wdzięcznością i, choć tego nie lubię, przytulam moje przyjaciółki. — A macie jakieś kaski, żebym mogła was przewieźć, czy chcecie zaryzykować i pojechać bez nich?

— Mamy w samochodzie. Daj nam chwilę, zaraz wrócimy — informuje mnie Monika i zrywa się do biegu na drugi koniec parkingu, a zaraz za nią podąża Domi.

Podchodzę niepewnie do motocykla, po czym ostrożnie zdejmuję z niego kokardę, a z bagażnika wyciągam nowy, błyszczący kask, oczywiście w kolorze czarnym. Zamykam bagażnik, po czym zakładam ochronne nakrycie głowy i siadam na siodełku, łapiąc za kierownicę.
Z daleka widzę moje przyjaciółki, podchodzące do samochodu Moniki. Biorę głęboki oddech, a następnie przekręcam znajdujący się już w stacyjce kluczyk i ruszam z miejsca parkingowego. Objeżdżam parking dookoła, z każdą chwilą coraz bardziej przyspieszając. Jeszcze chyba nigdy w życiu nie czułam się tak wolna, jak teraz, a jeszcze nawet nie wyjechałam na otwartą przestrzeń. Oczami wyobraźni już widzę, jak zajebiście będę się czuła, wyjeżdżając na ulice Warszawy.
Nie chcąc jeszcze hamować, biorę ostry zakręt. Ledwo utrzymuję motocykl w równowadze, ale jakoś mi się to udaje. Przez jakiś czas jadę prosto, a po kolejnym mocnym skręcie, hamuję z piskiem opon przy aucie Moniki.

— To co? Która wsiada pierwsza? — Patrzę na roześmiane dziewczyny.

— Ja mogę. — Monia od razu zakłada swój granatowy kask i wsiada na miejsce za mnie. Ruszam z miejsca, czując jak dziewczyna łapie się mocniej moich ramion. Znów objeżdżam dookoła parking, mijając przy okazji wjeżdżające samochody innych pracowników firmy. Starsi z nich patrzą na mnie z dezaprobatą, ale na szczęście nie zatrzymują mnie, ani nie komentują mojej jazdy, więc staram się ich zignorować.
Po zrobieniu następnego kółka wokół parkingu, Monika zsiada z motocykla, a jej miejsce zajmuje Domi ze lśniącym, różowym kaskiem na głowie. Dziewczyna obejmuje mnie mocno w pasie, a ja robię kolejną rundkę wokół pomieszczenia. Tym razem jadę jednak odrobinę wolniej, bo wiem, że moja przyjaciółka nie lubi szybkiej jazdy i nie jest do niej przyzwyczajona.

Jeszcze przez jakiś czas jeździmy z dziewczynami po parkingu, ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. Jest już naprawdę późno, przez co Dominika musi już wracać do domu, a Monika razem z nią, bo obiecała rodzicom, że bezpiecznie odwiezie swoją młodszą kuzynkę. Żegnam się z przyjaciółkami, które wyjeżdżają z parkingu na ulicę. Jadę zaraz za dziewczynami, ale podczas gdy one skręcają w lewo i jadą do domu, ja kieruję się w prawo, planując pojeździć przez jakiś czas po ulicach stolicy.

*

Nadal nie wierzę, że od tamtych chwil minęły już cztery miesiące. Uśmiecham się sama do siebie na te zajebiste wspomnienia, a następnie podchodzę do mojego jednośladu. Już kilka minut później jadę po ulicach stolicy, lawirując pomiędzy autami. Na razie przemierzam miasto w miarę powoli, bo nie chcę spowodować wypadku, ale już nie mogę doczekać się momentu, kiedy wyjadę poza miasto, gdzie nie będą obowiązywały mnie już żadne ograniczenia prędkości.

Po jakimś czasie w końcu udaje mi się opuścić stolicę. Jadę jeszcze kawałek normalną drogą, po czym skręcam w ścieżkę prowadzącą do lasu. Mijając drzewa, coraz bardziej się rozpędzam. Pilnuję jednak tego, żeby prędkość nie przekroczyła moich możliwości, bo nie chciałabym stracić panowania nad kierownicą. Pomimo wszystkich ostatnich wydarzeń marzy mi się jednak dojechanie do miejsca docelowego w całości, a nie w kawałkach.
Pędzę pomiędzy drzewami, czując jak wiatr muska moją twarz i lekko rozwiewa włosy, wystające spod kasku. Prędkość, jaką osiąga mój motocykl staje się dość ryzykowna, ale uwielbiam to. Kocham tę adrenalinę i poczucie wolności, których z każdym dniem doświadczam coraz rzadziej. Kiedyś takie uczucia były moją codziennością. Dzisiaj są wyjątkiem, na który czekam z utęsknieniem.

Kilkanaście minut później z niechęcią zwalniam, widząc zarys drewnianej chaty, umiejscowionego w samym środku lasu. Pamiętam, jak znalazłam to miejsce trzy lata temu. To była pierwsza noc w Warszawie, podczas której moja mama była w pracy. Jakoś nie mogłam wtedy usiedzieć w miejscu, więc wyszłam z mieszkania i zaczęłam chodzić bez celu po ulicach stolicy. Zawsze lubiłam długie wędrówki, a tamtej nocy miałam bardzo dużo do przemyślenia i zanim się obejrzałam, wylądowałam odrobinę poza miastem, właśnie przy wejściu do tego lasu. Już wtedy brakowało mi adrenaliny, którą miałam w starym miejscu zamieszkania, więc nie myślałam długo. Po prostu weszłam w gęstwiny, zaczynając spacerować pomiędzy drzewami. Jakoś tak wyszło, że dotarłam aż do samotnego domu. Na początku nawet myślałam, że ktoś tutaj mieszka, ale wracałam w to miejsce przez kilka nocy, a pomimo to wciąż nikogo nie było. Było dla mnie jasne, że budynek jest opuszczony. Od tamtej pory ta chatka stała się moją oazą i miejscem do przemyśleń. Nikt nie wie o jego istnieniu, nawet Domi i Monia.

Parkuję motocykl obok werandy drewnianego domu, a następnie schodzę z pojazdu i wchodzę do budynku, zdejmując kask. Rzucam go na podstrzałą kanapę i podchodzę do starej, zakurzonej biblioteczki. Biorę z półki jedną ze znajdujących się tam książek, po czym zdmuchuję osiadły na niej kurz. Czuję, że muszę oderwać się od rzeczywistości, więc siadam na kanapie obok mojego kasku, zdejmując z ramion plecak i otwieram lekturę na pierwszej stronie. Po przeczytaniu kilku stron, powieść okazuje się mocnym horrorem. Z ciekawością połykam wzrokiem kolejne słowa, tworzące mroczne zdania, które świetnie budują klimat.

Nie mam pojęcia, ile mija czasu, kiedy z zaczytania wyrywa mnie szum, dochodzący zza okna. Niechętnie odrywam wzrok od książki i przenoszę go na szybę. Dopiero wtedy orientuję się, że chyba trochę się zasiedziałam, bo na zewnątrz jest już ciemno. Szum natomiast okazuje się ulewą, a chwilę później wnętrze domu rozjaśnia błyskawica, po której daje się słyszeć grzmot. Niech to szlag...
Wyciągam z plecaka komórkę i uruchamiam ją, chcąc napisać do mamy, żeby się nie martwiła, bo wrócę rano. Czekając na włączenie się telefonu, chowam go do kieszeni spodni, a następnie zakładam bluzę pod moją skajkę i narzucam na głowę kaptur. Wychodzę z chaty, po czym najszybciej jak mogę wprowadzam mój motocykl do środka, stawiając go obok schodów, żeby zbytnio nie zmókł. Przecieram go pierwszą, lepszą szmatką znalezioną w jednej z szafek. Wieszam kask na kierownicy, a następnie biorę książkę i udaję się z nią na piętro, do niewielkiej sypialni. Kładę się na łóżku, otwierając lekturę na stronie, na której skończyłam, po czym z powrotem wczuwam się w historię.

Jakiś czas później powoli zaczynam przysypiać, kiedy słyszę na parterze czyjeś głośne kroki. Zrywam się z łóżka, odkładając na bok książkę i wkładam rękę do kieszeni kurtki, chwytając za rękojeść mojego scyzoryka. W tym samym momencie drzwi pokoju otwierają się z hukiem, a ja staję oko w oko z wysokim, barczystym, i wygląda na to, że wściekłym, mężczyzną.

— Kim jesteś? — pyta niskim, zachrypniętym głosem, podchodząc do mnie.

— Nikim — odpowiadam krótko, powoli się cofając.

— Co tutaj robisz?! — Nieznajomy zadaje kolejne pytanie, a ja robię następny krok w tył i uderzam plecami o ścianę

— Ja... uciekam — twierdzę szybko, po czym kopię z całej siły zbliżającego się faceta w brzuch, odpychając go od siebie, a następnie wybiegam z sypialni.
Korzystając z kilkusekundowej przewagi, spowodowanej zaskoczeniem i bólem mężczyzny, przeskakuję przez barierkę schodów, lądując wprost na motocyklu zostawionym obok nich, Czym prędzej zakładam kask i odpalam jednoślad, a następnie, słysząc zbliżające się kroki nieznajomego, ruszam. Dzięki temu, że facet nie zamknął drzwi wejściowych, wyjeżdżam z domu na pełnym gazie i pędzę z maksymalną prędkością pomiędzy drzewami. Deszcz przesłania mi widok, a koła wariują na śliskiej nawierzchni. Ja natomiast modlę się tylko, żebym zdążyła wyjechać z lasu zanim pioruny zaatakują drzewa.

Wypadam z leśnej ścieżki i wjeżdżam na asfalt, mocno skręcając. W ostatniej chwili wyrównuję motocykl i jadę dalej, nie zwalniając ani na sekundę. Szczęście w nieszczęściu jest środek nocy, więc na drodze są tylko pojedyncze auta, czyli mam nikłe możliwości na spowodowanie wypadku. Kieruję mój pojazd z powrotem na podziemny parking, na który udaje mi się wjechać w ostatniej chwili, kiedy brama zaczyna zamykać się za samochodem innego pracownika zakładu.
Jadę na moje stałe miejsce parkingowe, cały czas utrzmując maksymalną prędkość. Kilka sekund później widzę już mój cel, więc skręcam, chcąc zaparkować. Niestety wzięty przeze mnie zakręt okazuje się zbyt ostry. Motocykl upada, a ja zlatuję z niego z hukiem, lądując kilka metrów dalej. Po mocnym zderzeniu z twardym betonem widzę przed oczami ciemne plamy, natomiast w głowie mam karuzelę. Z trudem otwieram opadające powieki. Jedyne, co widzę, to zamazane światła odjeżdżającego auta pracownika, z którym chwilę temu wjeżdżałam na parking. Chcę zawołać o pomoc, ale nie mam tyle siły. Zamykam bezwładnie oczy i poddaję się zawrotom głowy, odpływając w nicość.


MONIKA

Siedzę znudzona w archiwum firmy, porządkując stare papiery. Szczerze mówiąc, nie tak wyobrażałam sobie powrót do pracy. Z jednej strony cieszę się, że szef dał mi drugą szansę, ale z drugiej myślałam, że wyląduję raczej w pomieszczeniu z monitoringiem, a nie tutaj. Od początku czułam, że przełożony nie pozwoli mi wrócić na poprzednie, wyższe stanowisko, ale nie spodziewałam się, że ześle mnie do ciemnej piwnicy, żebym przekładała masę zżółkniętych, nikomu niepotrzebnych dokumentów sprzed ponad dwudziestu lat. W dodatku dzisiaj jest mój pierwszy dzień w firmie od dawna i już wylądowałam na nocnej zmianie. Po prostu pięknie...

Wzdycham sfrustrowana, wkładając kolejny dokument do niszczarki. Odgłos tej maszyny to jedyne, co przerywa denerwującą ciszę, panującą w archiwum. Nie wolno mi mieć tutaj nawet żadnego radia, a zasięgu też nie mam, więc nawet nie mogę zadzwonić do Domi, ani Kami. No przecież ja zwariuję...
Okej, muszę się uspokoić. Potrzebuję tej pracy, więc nie mogę narzekać. Muszę się ogarnąć i cieszyć się, że mogę tu być i zarabiać jakiekolwiek pieniądze. Nie są to krocie, ale wypłata jest na pewno większa niż w osiedlowym sklepiku, w którym do tej pory pracowałam.

Biorę do ręki kolejną teczkę z aktami i otwieram ją, chcąc coś sobie poczytać i zabić nudę. Kiedy jednak na pierwszej stronie widzę przyczepione do dokumentów małe zdjęcie znajomej mi osoby, znudzenie od razu odpuszcza. Poprawiam się na krześle i zaczynam przeglądać ze zdziwieniem papiery. Wiedziałam, że zakład przez chwilę zajmował się tą sprawą, ale nie przypuszczałam, że nadal trzymają te dokumenty, ani że jest w nich tak wiele nieznanych mi dotychczas faktów. Biorę głęboki oddech, próbując powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy. Czując, że emocje coraz bardziej zaczynają mnie przytłaczać, zamykam teczkę i zaczynam zastanawiać się, co mam z nią zrobić. Teoretycznie jest to sprawa niezamknięta, a akta tego typu powinny zostać nienaruszone, więc...

— Monika! — Podskakuję na krześle, słysząc nagle krzyk współpracownika, który wpada z hukiem do archiwum.

— Co jest? — Odwracam się zaskoczona w stronę drzwi, niechcący strącając akta na podłogę.

— Musisz nam pomóc, Kamila jest ranna. — Rzuca mężczyzna, wychodząc z pomieszczenia, a ja blednę z przerażenia.

— Co ty pieprzysz? — Zrywam się z krzesła i biegnę za nim. — Gdzie ona jest?

— Medycy już się nią zajmują, ale jest nieprzytomna. Nie wiadomo, czy nie wyląduje w szpitalu.

— Dlaczego?

— Może mieć poważne urazy głowy. Chodź, pokażę ci coś. —Facet wychodzi z piwnicy i kieruje się do pokoju z monitoringiem, a ja cały czas podążam za nim.

Wchodzimy do pomieszczenia, a jedna z pracujących tam kobiet od razu puszcza nam nagranie z kamer zamontowanych na podziemnym parkingu. Pochylam się nad monitorem, przybliżając się do niego. Przez chwilę jest całkiem spokojnie, jednak już po kilku sekundach widzę wjeżdżające na parking auto, a zaraz za nim rozpędzony motocykl Kamili. Dziewczyna próbuje zaparkować, jednak wywraca się i spada z motoru, uderzając głową o beton. O cholera...

Nie czekając na dalszą część nagrania, wybiegam z monitoringu, pędząc pod gabinet lekarski. Pukam dwa razy do drzwi, a następnie wchodzę do niewielkiego, białego pomieszczenia. Lekarz pochyla się nad kozetką, na której leży Kamila z bandażem owiniętym wokół głowy. Dziewczyna jest już na szczęście przytomna, a w tym momencie wodzi wzrokiem za światełkiem, wydobywającym się z diagnostycznej latarki. Medyk, widząc mnie, prosi, żebym zabrała rzeczy Kami i poczekała na nią na korytarzu.
Zgodnie z prośbą lekarza następne kilka minut spędzam pod gabinetem w towarzystwie kasku, kurtki oraz rozbitego telefonu mojej przyjaciółki. Jej komórka jest kompletnie zepsuta, a za to moja łapie w końcu zasięg i budzi się do życia. Dostaję pełno wiadomości sprzed dobrych kilku godzin, głównie od mamy Kamili. Czytam je z zaciekawieniem, dzięki czemu dowiaduję się o ucieczce dziewczyny ze szkoły i jej odcięciu się od świata. Okazuje się, że telefon Kami od rana jest wyłączony i właściwie nie wiadomo, co działo się z nią przez te wszystkie godziny. Ta laska jest nienormalna...

— Następnym razem proszę bardziej uważać i nie rozpędzać się do takich prędkości, dobrze? — Medyk wychodzi z Kamilą z gabinetu, dając jej ostatnie rady.

— Postaram się — mamrocze z niechęcią dziewczyna, biorąc z krzesła swoje rzeczy.

— Trzymam za słowo. Ma pani jak wrócić do domu? — Mężczyzna zerka w moją stronę.

— Ja ją odwiozę. — Oferuję od razu, nie czekając nawet na odpowiedź Kamili. — Czy powinnam zawieźć ją też do szpitala?

— Nie, nie ma takiej potrzeby. Na całe szczęście pani miała na sobie kask, dzięki czemu nie doszło do żadnych poważnych urazów głowy. Gdyby jednak było coś nie tak, jeśli koleżanka źle by się poczuła, to wtedy proszę zawieźć ją na SOR.

— Dobrze, dziękujemy. — Uśmiecham się sympatycznie i odwracam się w stronę Kamili, która jest już w drodze do wyjścia z budynku. — Kami, czekaj!

— Na co? — Dziewczyna zatrzymuje się, czekając aż ją dogonię.

— Na mnie. Odwiozę cię i nawet nie mów, że wrócisz sama, bo cię nie puszczę — ostrzegam ją od razu, widząc że zamierza się sprzeciwiać.

— Okej... — zgadza się niechętnie Kami. — A dasz mi kluczyki? Poszłabym już do samochodu.

— Jasne. Weź też mój telefon i zadzwoń do swojej mamy, bo bardzo się martwi. — Daję przyjaciółce swoje rzeczy. — Ja pójdę jeszcze po torebkę i przyjdę za kilka minut.

Kamila bez słowa zaczyna oddalać się w stronę windy, a ja wchodzę do łazienki, znajdującej się kilka kroków ode mnie. W kabinach nikogo nie ma, a to znaczy, że jestem całkiem sama. Podchodzę do rzędu umywalek i opieram się rękami o jedną z nich, patrząc w wiszące nad nią lustro. Moja twarz jest blada, a w oczach można dostrzec niepokój.
Naprawdę przestraszyłam się tą sytuacją z Kamilą. Wiem, że dziewczyna lubi jeździć szybko, ale zawsze miała wszystko pod kontrolą. Nie wiem, co musiało się wydarzyć, że doszło do tego wypadku. Mam tylko nadzieję, że naprawdę nic jej nie jest , a wizyta na SORze nie będzie potrzebna.
Biorę kilka głębokich oddechów, a następnie odkręcam kran, po czym przemywam twarz zimną wodą. To trochę pomaga mi w uspokojeniu się. Wiem, że nie mogę teraz się denerwować, bo nie chcę spowodować kolizji podczas powrotu do domu. Niestety cały czas myślę także o aktach, które wcześniej znalazłam, co też bardzo mnie martwi. Najchętniej wzięłabym je do domu i tam na spokojnie je przejrzała, ale to jest niedozwolone. Nie mam pojęcia, co zrobić...

W łazience spędzam jeszcze kilka minut, po których idę wreszcie do archiwum po resztę swoich rzeczy. Muszę przyznać, że jestem już trochę spokojniejsza, ale po wejściu do pomieszczenia i zobaczeniu na podłodze akt, mój puls znowu przyspiesza. Podchodzę powoli do biurka, a następnie kucam, biorąc teczkę do ręki. Niewiele myśląc, chowam dokumenty do torebki i zarzucam ją na ramię, po czym szybko wychodzę z pomieszczenia. Żwawym krokiem zmierzam do windy, nie chcąc, żeby ktoś mnie zatrzymał. Próbuję zachowywać się naturalnie, ale jestem przerażona. Jeszcze nigdy w życiu niczego nie ukradłam, tym bardziej z pracy. Naprawdę mam nadzieję, że to się nie wyda.

~*~

Hejka!

Jak widzicie, wracam do Was po kolejnej, długiej przerwie. Naprawdę mi głupio, że zostawiłam Was tak bez słowa, ale obiecuję, że zrekompensuję Wam to. Zacznę już w piątek, ponieważ właśnie wtedy pojawi się tutaj kolejny rozdział, co oznacza, że w tym tygodniu będziecie mogli przeczytać aż dwa długie rozdziały. Poza tym, następna część będzie dość ważna, ponieważ wydarzy się coś, co zacznie prowadzić do najważniejszych rozdziałów tej powieści. Nic więcej jednak nie mówię, ponieważ nie chcę psuć Wam niespodzianki.
A jeśli już mowa o niespodziankach, to planuję kilka kolejnych. Nie wiem jeszcze, kiedy opublikuję pierwszą, więc myślę, że dobrym pomysłem będzie wpadnięcie na moje social media, gdzie będę informować o wszystkim na bieżąco.
Kolejną niespodziankę planuję natomiast na wakacje i mam nadzieję, że się Wam spodoba, bo nie ukrywam, że pracowałam nad tym przez ostatnie tygodnie. CrazyMulan52 wie już, co prawda, o co chodzi, ale mam nadzieję, że się nie wygada ;)
Poza tym, mam zaplanowanych jeszcze kilka innych niespodzianek dotyczących tej powieści, więc mogę Wam obiecać, że będzie się działo!

A co do rozdziału, to oczywiście mam kilka pytań, jak zawsze. Po pierwsze, czy myślicie, że mężczyzna z drewnianego domu będzie miał w przyszłości jeszcze jakiś wpływ na fabułę? Myślicie, że jest kimś ważnym, czy po prostu jest to według Was postać epizodyczna?
A co sądzicie o zachowaniu Moniki? Czy na jej miejscu też byście tak postąpili, czy może zostawilibyście akta w spokoju, nie narażając się na problemy?

Dajcie znać w komentarzach, jakie są Wasze przemyślenia, a ja jeszcze tylko standardowo przypomnę, że na moich social mediach wciąż będą pojawiały się ciekawostki o tym opowiadaniu oraz zwiastuny nowych rozdziałów i materiały dodatkowe. Wszystkie nazwy znajdują się na samej górze, w miejscu, gdzie wstawiony jest zwiastun tego rozdziału.

No i to chyba wszystko, co chciałam dzisiaj przekazać. Jeśli spodobał Wam się ten rozdział, możecie zostawić gwiazdkę – będę wdzięczna. Jeśli natomiast macie jakieś zastrzeżenia, śmiało napiszcie to w komentarzu. Jestem otwarta na krytykę, ale tylko tę konstruktywną ;-)

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top