Rozdział 25
Dominika
Jest godzina pierwsza nad ranem, a Kendalla nie ma w domu odkąd wyszedł stąd późnym wieczorem. Siedzę roztrzęsiona na kanapie z telefonem przy uchu, próbując dodzwonić się do Schmidta, ale od kilku godzin jego numer nie odpowiada. Z chłopakami dzwonimy do niego na zmianę, mając nadzieję, że w końcu włączy komórkę, ale nie zapowiada się na to.
Monika i Kamila pojechały za to poszukać go w mieście, a ja zawiadomiłam też Browna. Początkowo chciałam, żeby po mnie przyjechał, ale stwierdził, że w takim stanie i tak nie dałabym rady pomóc Kendallowi na wypadek napadu. Mike poprosił mnie więc, żebym została w domu i obiecał, że da mi znać, jak tylko czegoś się dowie, ale ja nie potrafię usiedzieć w miejscu, wiedząc że Schmidtowi w każdej chwili może stać się krzywda.
— Domi, trzymasz się jakoś? — pyta niepewnie Alexa, siadając na kanapie.
— Nie — odpowiadam zgodnie z prawdą, ocierając wierzchem dłoni płynące z moich oczu łzy.
— Ej, spokojnie. Wiem, że się martwisz, ale Kendall jest dorosły, poradzi sobie. — Lexi podaje mi chusteczki.
— A co, jeśli dojdzie do kolejnego napadu? — Głos zaczyna mi się łamać.
— Nie dojdzie, nie możesz tak myśleć. — Vega patrzy na mnie ze zmartwieniem. — Poza tym, chłopaki dzwonią już do rodziny i znajomych Kendalla, na pewno znajdzie się cały i zdrowy.
— A co, jeśli nie? — Do moich oczu napływa coraz więcej łez. — To wszystko moja wina!
— Co? Dlaczego tak myślisz? — Alexa marszczy ze zdziwieniem brwi.
— Zraniłam go, ale nie chciałam, żeby tak wyszło. Po prostu mnie zaskoczył. — Chowam twarz w dłonie, całkowicie się rozklejając.
— Domi, nikt z nas się tego nie spodziewał, nie możesz się obwiniać. — Vega wzdycha ciężko.
Próbuję uspokoić płacz i wziąć się w garść, ale nie wychodzi mi to. Niezależnie od słów Lexi, ja wiem, że zniknięcie Kendalla to moja wina. Gdybym zareagowała inaczej, może udałoby się nam porozmawiać na spokojnie. Po prostu nigdy nie przypuszczałabym, że kiedykolwiek usłyszę od Kendalla, że coś do mnie czuje. Jego słowa zaskoczyły mnie do tego stopnia, że naprawdę mnie zatkało. Dotychczas byłam dla niego przecież tylko przyjaciółką. Kiedy to się zmieniło? Od jak dawna Kend patrzy na mnie inaczej?
Tak bardzo chciałabym znać odpowiedzi na te pytania. Marzę o tym, żeby zadać je Kendallowi i żeby móc powiedzieć mu też o swoich uczuciach. Wbrew pozorom, ten chłopak nigdy nie był mi obojętny. Najpierw był moim najlepszym przyjacielem, a kiedy przyjechałam do Los Angeles, udało nam zbliżyć się do tego stopnia, że zaczęłam czuć do niego coś więcej. Każde jego spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze, a jego uśmiech był jak promyk, który potrafił rozświetlić każdy mój dzień, niezależnie od tego jak bardzo byłam zmęczona czy zmartwiona. Jeszcze przy nikim nie czułam się tak, jak przy Kendallu. Żałuję tylko, że nie zdążyłam powiedzieć mu o tym zanim wyszedł te kilka godzin temu.
Pociągam nosem, a następnie biorę do ręki telefon i raz jeszcze wybieram numer Schmidta, modląc się w duchu, żeby przynajmniej usłyszeć sygnał, a nie komunikat o tym, że jego komórka jest wyłączona. O dziwo, tym razem pojawia się kilka sygnałów, a moje serce podskakuje mi do gardła. Zszokowana wstrzymuję oddech, czekając aż usłyszę głos Kendalla.
— Halo? — W telefonie słyszę co prawda znajomy, męski głos, ale nie należy on do Kenda.
— M-Michael? — pytam cicho, nie dowierzając. — Z-znalazłeś telefon Kendalla?
— Owszem, znalazłem komórkę wraz z jej właścicielem — oznajmia Brown, a mi kamień spada z serca.
— Boże, nic mu nie jest? Gdzie jesteście? — Wstaję z kanapy i zaczynam chodzić w kółko po salonie, zwracając na siebie uwagę moich współlokatorów.
— Spokojnie, jest cały i zdrowy, ale nie do końca trzeźwy — twierdzi mężczyzna, a ja łapię się za głowę. Nie wierzę...
— Przywieziesz go do domu? — pytam, wzdychając cicho.
— Tak, tylko daj znać Kamili i Monice, żeby też wrócili — rozkazuje Mike.
— W porządku, dziękuję. — Rozłączam się i siadam z powrotem na kanapie, oddychając z ulgą.
Czym prędzej wysyłam SMSa do Kamili z informacjami, które przekazał mi Michael. Wszystko opowiadam też chłopakom i Alexie, oczywiście wciąż utrzymując, że Brown jest kumplem mojego taty. Zgodnie z prawdą mówię jednak, że napisałam do niego, bo najlepiej zna Los Angeles i wiedziałam, że byłby w stanie znaleźć Kendalla. Teraz wystarczy więc tylko czekać, aż tutaj dotrą.
Jakiś czas później, słysząc dzwonek do drzwi, zrywam się z kanapy i jak najszybciej biegnę otworzyć. Kątem oka widzę, jak pozostali rownież wstają, wpatrując się w otwierane przeze mnie drzwi. Na zewnątrz stoi Brown, trzymający za ramię Kendalla.
— To chyba twoje. — Mężczyzna lekko popycha w moją stronę muzyka, któremu ledwo udaje się złapać równowagę.
— Nie jestem jej — bełkocze Kend, a ja zdziwiona i jednocześnie przerażona stanem chłopaka, patrzę na Mike'a.
— Lepiej z nim już dzisiaj nie dyskutuj, jest kompletnie schlany. Nie zdziw się, jak jutro nie będzie nic pamiętał — ostrzega mnie facet.
— Dziękuję, że go przywiozłeś. — Wzdycham, patrząc na Schmidta, który lekko chwieje się na boki.
— Nie ma sprawy. Poradzisz sobie z nim sama, czy pomóc w czymś jeszcze? — pyta z niepokojem Michael.
— Dam radę. — Uśmiecham się smutno.
— No dobra. Gdyby coś się działo, to dzwoń. — Brown odwzajemnia uśmiech, po czym wsiada do samochodu i odjeżdża, zostawiając Kenda przed domem.
Łapię chłopaka za nadgarstek i ciągnę go lekko w moją stronę, chcąc żeby wszedł do domu. On jednak od razu wyrywa rękę z mojego uścisku i sam wchodzi do mieszkania, wymijając mnie.
Wzdycham zmartwiona, a następnie drepczę za Kendallem do kuchni, zastanawiając się, co zamierza zrobić. Podbiegam do niego szybko, kiedy widzę, że wyciąga z lodówki piwo. Odbieram mu butelkę i, nie zważając na jego protesty, chowam alkohol. Schmidt wychodzi obrażony z kuchni, mamrocząc coś pod nosem, a chwilę później daje się usłyszeć trzask drzwi jednego z pokoi. Zrezygnowana siadam na krześle przy wyspie kuchennej i zaczynam tępo wpatrywać się w ścianę.
Pierwszy raz widzę Kendalla w takim stanie i bardzo się o niego martwię. Nigdy nie pomyślałabym nawet, że jest zdolny, żeby tak się upić. Owszem, w klubie wypił kilka drinków, ale z tego, co mówiła Monika, nie był aż tak wstawiony. Zastanawiam się tylko, ile musiał dzisiaj wypić, żeby wrócić w takim stanie, w jakim jest teraz. Chociaż w zasadzie, chyba nie chcę tego wiedzieć...
Nie wiem, ile mija czasu, kiedy wreszcie wstaję z krzesła i kieruję się do swojej sypialni. Przechodząc jednak obok pokoju Kendalla, zatrzymuję się na chwilę, słysząc dość niepokojące odgłosy. Wchodzę niepewnie do pomieszczenia, ale chłopaka w nim nie ma. Dopiero po kilku sekundach zauważam otwarte drzwi, prowadzące do łazienki Kenda.
Podchodzę do nich zaniepokojona, dzięki czemu dostrzegam, jak chłopak klęczy przy sedesie, trzymając się za brzuch. Moje westchnięcie sprawia, że Schmidt od razu zrywa się na równe nogi, mocno się chwiejąc. Na całe szczęście udaje się mu się jednak złapać równowagę, ale jego wzrok jest zamglony i szczerze wątpię, że wie, co się wokół niego dzieje.
Obserwuję ruchy Kenda, który chwiejnym krokiem podchodzi do umywalki i przemywa usta, a następnie zaczyna iść w stronę pokoju. Widząc, że muzyk zaczyna tracić równowagę, pomagam mu dojść do łóżka, a on na szczęście nie protestuje. Chłopak pada w ubraniach na materac, narzucając na siebie kołdrę, po czym zamyka oczy. Patrzę na niego przez kilka sekund, a następnie zaczynam cofać się w strona wyjścia z pokoju.
— Domi? — Słyszę nagle bełkoczący głos Kendalla.
— Tak? — Odwracam się w jego kierunku, trzymając już rękę na klamce.
— Mogłabyś zostać ze mną przynajmniej dopóki nie zasnę? — prosi niepewnie chłopak, unikając jednak kontaktu wzrokowego.
— Mogę tu posiedzieć, jeśli chcesz — mówię cicho, czekając na decyzję Kendalla.
— Chcę — oznajmia stanowczo muzyk, więc siadam na jego łóżku, ale on łapie mnie za rękę i ciągnie lekko w swoją stronę, żebym położyła się obok niego. Robię to nieśmiało, a po chwili czuję, jak Kend równie wstydliwie kładzie głowę na moim brzuchu, przytulając się do mnie.
— Przepraszam za...
— Przestań — przerywam chłopakowi wpół słowa. — Porozmawiamy o tym wszystkim jutro, dobrze? Na razie spróbuj zasnąć i wytrzeźwieć.
— Okay. — Na twarz Kendalla wstępuję lekki uśmiech, kiedy zaczynam głaskać go po głowie. Wiem, że kiedyś ta czynność go uspokajała, więc mam nadzieję, że podziała też tym razem i może go uśpi.
Na moje szczęście, Schmidt szybko zasypia, ale ja nie jestem w stanie zmrużyć oka. Nie mogę uwierzyć, że Kend mógł doprowadzić się do takiego stanu. Jutro będę musiała naprawdę poważnie z nim porozmawiać nie tylko o tym, ale i o naszej relacji, choć nie wiem, co powinnam mu powiedzieć.
Z jednej strony bardzo chciałabym, żeby poznał prawdę i żebyśmy mogli być razem, ale z drugiej strony, wciąż pracuję w T.A.C.O.S., a spoufalanie się z obiektem ochrony jest tam surowo zabronione. Poza tym, jeśli po rozwiązaniu sprawy Schmidta zdecydowałabym się na dalszą pracę w agencji, mogłabym niechcący sprowadzić na niego kolejne niebezpieczeństwa. Nie mam pojęcia, co zrobić...
Do samego rana wiercę się lekko na łóżku, starając się przy tym nie obudzić Kenda, którego głowa wciąż spoczywa na moim brzuchu. Głaszczę go delikatnie po włosach, wpatrując się w sufit. Niesamowicie chciałabym móc leżeć tak już wiecznie, ale obowiązki niestety szybko dają o sobie znać.
Około szóstej rano dostaję wiadomość od Browna. Mężczyzna informuje mnie w nim, że koleś, którego postrzeliłam podczas pierwszej akcji w kawiarni doszedł już do siebie na tyle, że możemy go dzisiaj przesłuchać. Mike daje mi i dziewczynom dwie godziny na przygotowanie się i spotkanie z nim kilka ulic dalej.
Przecieram rękami twarz, próbując choć trochę przepędzić zmęczenie, które zaczyna dawać mi się we znaki po nieprzespanej nocy, ale niewiele to daje. Odpuszczam więc i zaczynam próbować wydostać się z łóżka, nie budząc przy tym Kendalla.
Szybko łapię więc za poduszkę, leżącą niedaleko, a następnie podkładam ją pod głowę chłopaka, jednocześnie wydostając się z posłania. Kend przewraca się na drugą stronę, a ja zamieram. Na szczęście po chwili okazuje się jednak, że chłopak wciąż spokojnie śpi.
Oddycham z ulgą, po czym przykrywam go szczelniej i wychodzę z pokoju. Na korytarzu wpadam natomiast na swoje przyjaciółki, które też dostały SMSa od Browna. Obie wyglądają jak chodzące trupy, ale starają się trzymać się na nogach, chociaż na zmianę ziewają szeroko.
W ciszy idę z nimi do kuchni, gdzie bez słowa przyrządzam szybkie śniadanie. Żadna z nas się nie odzywa, chociaż czuję, że powinnyśmy porozmawiać. Mam wrażenie, że wszystkie tego potrzebujemy.
— Więc... — zaczynam w końcu, ściągając na siebie wzrok dziewczyn. — ...wy też nie mogłyście spać w nocy?
— Ni chuja, nie dałam rady. — Wzdycha Kamila. — Wierciłam się tylko przez cztery godziny na łóżku.
— Ja tak samo — potwierdza Monika. — A ty, jak się czujesz, Domi?
— Sama nie wiem... — przyznaję. — To wszystko jest tak dziwne i tak skomplikowane. Nie sądziłam, że nasz przyjazd tutaj rozwinie się w ten sposób.
— A co chcesz zrobić z Kendallem? — pyta niepewnie Kami. — W sensie, będziecie razem czy nie ma na to szans?
— Chciałabym, żebyśmy dostali szansę, żeby być razem — przyznaję, a na twarze moich przyjaciółek wstępują uśmiechy. — Tyle że agencja nigdy na to nie pozwoli.
— A nie myślałaś o odejściu z pracy? Wiesz, mogłabyś wtedy żyć normalnie — sugeruje Monia.
— Szczerze mówiąc, zastanawiam się nad tym — mówię cicho, wbijając wzrok w blat wyspy kuchennej, przy której siedzimy.
— No to chyba jak każda z nas. — Śmieje się Kamila, trochę szokując mnie tą informacją.
— Naprawdę? — pytam z niedowierzaniem.
— No tak — potwierdza Monika. — Po tym, co się tutaj dzieje, żadna z nas nie chce zostać w agencji.
— A będziecie czekać do końca tej sprawy, czy chcecie odejść jakoś z dnia na dzień? — dopytuję zaciekawiona.
— Ja poczekam do końca — oznajmia Kami, a Monia znów przytakuje.
Fajnie wiedzieć, że przynajmniej nie będę w tym sama, tylko do końca będziemy pracować razem.
— A słuchajcie, miałybyście coś przeciwko, żebym tylko ja pojechała dzisiaj z Mikiem do szpitala? — pytam niepewnie w pewnym momencie.
— Nie, spoko, ja mogę zostać w domu. — Kamila wzrusza obojętnie ramionami, biorąc kolejny gryz kanapki. — A co?
— Po prostu nie chcę zostawiać tutaj Kendalla samego. Na pewno będzie źle się czuł po wczorajszym piciu, więc lepiej byłoby chyba, gdyby któraś z nas została, tak na wszelki wypadek — tłumaczę. — Z drugiej strony jednak chciałabym porozmawiać też z tamtym bandziorem i spróbować dowiedzieć się, co nim kierowało, wiecie?
— Jasne, ale poradzisz sobie sama? — Monika patrzy na mnie z zaniepokojeniem.
— Tak, będzie dobrze, naprawdę — zapewniam, chociaż głowy nie dałabym sobie za to uciąć.
Jakiś czas później zanoszę więc Kendallowi talerz kanapek, szklankę wody oraz tabletki na ból głowy, a następnie wychodzę z domu, kierując się na spotkanie z Brownem. Witam się z mężczyzną, a następnie wsiadamy do auta i jedziemy na miejsce spotkania z kryminalistą.
Około pół godziny później docieramy pod jeden ze szpitali, znajdujących się w Los Angeles, gdzie leży mężczyzna, postrzelony przeze mnie podczas pierwszej akcji w kawiarni. Patrzę porozumiewawczo na Browna, a następnie wchodzę z nim do szpitala, udając zwykłych gości. Na szczęście agencja wcześniej ustaliła numer sali bandyty, więc nie musimy rozmawiać z recepcjonistką ani pielęgniarkami.
Jakiś czas później zakładam na twarz bandankę i wchodzę z impetem do szpitalnej sali, a Brown staje przed jej drzwiami, pilnując aby nikt mi nie przeszkodził. Rolety w pomieszczeniu są zasłonięte przez co, pomimo wczesnej godziny, panuje półmrok. Na krześle, stojącym niedaleko szpitalnego łóżka, leży ta sama bluza, którą bandyta miał na sobie podczas napadu w kawiarni. Na szpitalnej szafce dostrzegam natomiast telefon, który ma na sobie obudowę z narysowanym na środku misiem. Dziwne...
Podchodzę powoli do łóżka, na którym leży chłopak mniej więcej w moim wieku, ze zranioną po postrzale nogą. Facet gwałtownie podnosi się do pozycji siedzącej, kiedy tylko mnie zauważa. Patrzy na mnie z nienawiścią w oczach, a jego zęby zaciskają się, tak samo jak jego pięści. Wiedząc, że zaraz może narobić niezłego hałasu, postanawiam działać szybko.
— Czego tu szukasz, pieprzona szma... — Mężczyzna przerywa przemiłe przywitanie tak szybko jak je zaczął, kiedy podnoszę pistolet na wprost jego głowy.
— Dobrze ci radzę, uważaj na słowa i grzecznie odpowiadaj na pytania. — Przeładowuję broń, patrząc rannemu prosto w oczy.
— Bo co?! — wydziera się bandyta.
— Bo skończysz siedem metrów pod ziemią z dziurą w głowie! — wrzeszczę, kładąc palec na spuście.
— Czego chcesz?! — warczy chłopak przez zaciśnięte zęby.
— Informacji. Możemy porozmawiać na spokojnie, albo możesz odpowiadać z pistoletem przystawionym do skroni. Wybór należy do ciebie — oznajmiam, jak gdyby nigdy nic.
— Chuja ci powiem! — krzyczy mężczyzna, więc podchodzę jeszcze bliżej i ze stoickim spokojem przystawiam mu pistolet do głowy.
— Skoro tak chcesz rozmawiać, to przecież nie będę ci tego bronić. — Patrzę na niego obojętnie, starając się nie okazywać emocji. — A teraz gadaj dla kogo pracujesz, albo ściany tego szpitala będą ostatnim, co zobaczysz!
— Myślisz, że się ciebie boję?! — pyta z kpiną bandyta.
— Myślisz, że nie jestem w stanie nacisnąć na spust? — Odbijam piłeczkę.
— Jesteś na to za słaba! Nie masz tak silnej psychiki, żeby kogokolwiek zabić! Możesz kogoś pobić, możesz postrzelić, ale nigdy celowo nie zamordujesz! — twierdzi facet. — A nawet, jeśli zrobisz to przypadkiem, strzelając nie w to miejsce, które by tylko zraniło, sama skończysz pod ziemią następnego dnia! Nie wytrzymasz myśli, że zabiłaś człowieka! Nie jesteś taka twarda!
— Jesteś pewien? Takie myślenie może cię zgubić, a wiesz dlaczego? — Nachylam się nad pacjentem i patrzę mu prosto w oczy. — Kompletnie nic o mnie nie wiesz i nie masz pojęcia, do czego jestem zdolna, kiedy stawką w grze jest ludzkie życie.
— Spoko, strzelaj. — Na twarz mężczyzny wstępuje kpiący uśmieszek. — Nigdy nie zdradzę kogoś, kto przelał dla mnie krew i dał mi nowe życie.
— Jesteś głupszy niż myślałam. — Śmieję się krótko, zabezpieczając pistolet, który ląduje za paskiem moich spodni.
— I co? Jednak nie strzeliłaś. Miałem rację — twierdzi z satysfakcją bandyta.
— Nie, po prostu powiedziałeś mi więcej, niż chciałam wiedzieć. — Wychodzę z sali, zerkając jeszcze kątem oka na kartę pacjenta, która wisi na jego łóżko i zostawiam mężczyznę w stanie kompletnej dezorientacji.
W ciszy wychodzę z Brownem ze szpitala, a następnie wsiadam do jego samochodu, gdzie wreszcie mogę odpocząć chociaż przez chwilę. Zdejmuję bandankę i opieram się o zagłówek siedzenia, zamykając oczy, a Mike siada za kierownicą. Mężczyzna nie odzywa się, pozwalając mi zebrać myśli i uspokoić nerwy.
Po raz pierwszy przeprowadzałam rozmowę z jakimkolwiek bandytą. Pomimo szkoleń wiem już, że nie byłam na to psychicznie gotowa, a to, że tak ostro odpowiadałam na zaczepki mężczyzny, to tylko zwykła determinacja, żeby ochronić Kendalla za wszelką cenę. Coraz bardziej przekonuję się też, że praca w T.A.C.O.S. jednak nie jest dla mnie. Naprawdę chcę zakończyć już całą tę sprawę i wrócić do normalnego życia, ale najpierw muszę ułożyć w całość to, czego się dzisiaj do wiedziałam, choć nie ma tego zbyt wiele.
Jedynym plusem tego spotkania jest to, że znam już imię i nazwisko jednego z bandytów, dzięki czemu rozwiązanie zagadki powinno pójść już łatwo, chyba że nigdy nie był on karany. Muszę przyznać, że najbardziej jednak zaintrygowało mnie etui telefonu chłopaka. Wiem, że to błahostka, ale jakoś tak rzuciło mi się to w oczy. Poza tym, mam wrażenie, że już gdzieś widziałam tego miśka, ale nie mam pojęcia, gdzie. To wszystko jest bardzo dziwne, ale może, jeśli bardziej zagłębię się w temat, również ta drobna rzecz doprowadzi nas do rozwiązania sprawy? Przecież w tym momencie nawet najmniejsza błahostka może być pomocna, tym bardziej że nie znamy motywu napadów. Zresztą, ja po prostu czuję, że to etui nie było przypadkowe. Czuję, że to ma jakieś znaczenia, a mówiąc nieskromnie, moje przeczucie rzadko się myli.
Już za dzieciaka potrafiłam wyczuć złe rzeczy. Mama zawsze powtarzała, że to dlatego, że umiem obserwować ludzi i analizować ich zachowania, ale ja nie jestem tego taka pewna. Pamiętam, że przed zaginięciem Bartka też przeczuwałam, że może stać się coś złego, pomimo że mój kuzyn zachowywał się wtedy zupełnie normalnie. Żałuję tylko, że wtedy nie uparłam się bardziej i nie powstrzymałam tego wszystkiego, ale fakt jest taki, że byłam dzieckiem, którego dorośli nie chcieli słuchać.
Wzdycham głęboko, zauważając że Mike parkuje już kilka ulic od domu Big Time Rush. Żegnam się z mężczyzną, umawiając się, że dzisiaj postaram się zebrać wszystkie informacje razem, a jutro pojedziemy przekazać je szefowi. Naprawdę mam nadzieję, że coś to da i sprawa szybko się zakończy. W zasadzie, z pomocą pana Smitha, może pójść naprawdę łatwo. Jako szef, ma on przecież dostęp do baz danych, gdzie możemy poszukać tego chłopaka oraz innych informacji o nim. Zresztą, ja też spróbuję czegoś jeszcze się dowiedzieć. Jeśli ten bandzior jest na co dzień normalnym obywatelem, to przecież ma pewnie jakieś portale społecznościowe, więc jest szansa, że znajdę go gdzieś w Internecie, a przynajmniej tak sądzę. Co prawda nie jestem tego pewna, ale czuję, że muszę pokombinować, zwłaszcza że teraz na szali jest też moja relacja z Kendallem.
Uśmiecham się lekko na myśl o chłopaku, a po kilku minutach mogę zobaczyć go już przez okno, krzątającego się po salonie. Wchodzę po cichu do domu, a on staje wpół kroku, kiedy mnie zauważa. Widzę, że nie bardzo wie, jak powinien zacząć tę rozmowę albo czy w ogóle powinien to robić, ale ja też nie mam zielonego pojęcia, jak przerwać krępującą ciszę. Posyłam mu więc tylko nieśmiały uśmiech, a on spuszcza wzrok.
Po chwili jednak znów łapiemy kontakt, kiedy Kendall zerka na mnie spod grzywki. Widząc, że wciąż waha się nad tym, co zrobić, postanawiam dać mu czas. Jak gdyby nigdy nic zdejmuję buty i zaczynam zmierzać w kierunku swojego pokoju. Nie będę go pospieszać. Lepiej będzie, jeśli porozmawiamy na spokojnie.
— Domi? — Słysząc nagle za plecami głos Schmidta, zatrzymuję się w połowie schodów.
— Tak? — Odwracam się niepewnie w jego stronę.
— Możemy pogadać? — pyta z zakłopotaniem. — Wiesz, o tym, co się stało wczoraj.
— Oczywiście. — Zgadzam się bez wahania. — Chcesz rozmawiać tutaj?
— Nie, może chodźmy do ogrodu, co? — proponuje Kend. — Tam przynajmniej nikt nam nie przeszkodzi.
Kiwam twierdząco głową, a następnie schodzę do schodu i idę do ogrodu, a Kendall drepcze za mną. Z każdym krokiem czuję coraz większy stres, a moje ręce zaczynają drżeć. Kiedy siadamy na bujanej ławce, zdenerwowanie całkowicie przejmuje kontrolę nad moim ciałem. Nie jestem w stanie nawet spojrzeć Schmidtowi w oczy, przez co wbijam wzrok w ziemię i zaczynam bawić się palcami, modląc się w duchu, żebym była w stanie jakoś się uspokoić.
— Przepraszam — odzywa się w końcu chłopak. — Nie powinienem był mówić tego wszystkiego, ani upijać się, ani wkurzać się o tego całego Piotrka. Naprawdę mi głupio.
— Wiesz, nie podejrzewałam, że możesz doprowadzić się do takiego stanu, w jakim wróciłeś do domu, ale nic nie szkodzi. — Uśmiecham się wyrozumiale.
— Cieszę się, że się nie gniewasz. — Muzyk klepie mnie lekko po plecach. — A będziesz w stanie zapomnieć o tym, co wygadywałem?
— A co, jeżeli nie chcę zapomnieć? — pytam, zbierając się na odwagę.
— Co? Jak to? — Schmidt patrzy na mnie zszokowany.
— Kendall, czy ty mówiłeś wczoraj na poważnie? Naprawdę mnie kochasz? — Błądzę wzrokiem po jego twarzy, próbując cokolwiek wyczytać.
— No tak, ale wiem, że ty masz Piotrka i naprawdę nie chcę wpieprzać ci się w życie, więc...
— Więc nawet nie interesuje cię, jaka mogłaby być odpowiedź? — Zakładam włosy za ucho, patrząc na niego z zaciekawieniem.
— Przecież widziałem jak zareagowałaś — twierdzi chłopak. — Byłaś przerażona.
— Nie, Kend, byłam po prostu zaskoczona — poprawiam go. — Może gdybyś został, dowiedziałbyś się, co czuję.
— To znaczy? — Schmidt wygląda na coraz bardziej zdezorientowanego.
— Wiesz, prawda jest taka, że jeszcze nigdy przy nikim nie czułam się tak, jak przy tobie — wyznaję, czując jak zaczyna trząść mi się głos. — Zawsze byłeś w moim życiu bardzo ważną osobą, a odkąd przyjechałam do Los Angeles, z każdym dniem stawałeś się coraz ważniejszy i wydaje mi się, że ja też cię kocham.
— N-naprawdę? — Muzyk patrzy na mnie z niedowierzaniem, a ja przytakuję. — Czekaj, czy to znaczy, że jest dla nas szansa?
— Myślę, że tak. — Uśmiecham się lekko.
— W takim razie sądzę, że mam do ciebie jedno, bardzo ważne pytanie. — Chłopak łapie mnie za rękę i patrzy mi głęboko w oczy, a moje serce przyspiesza. — Domi, zostaniesz moją dziewczyną?
— Tak. — Szepczę, nie będąc w stanie wydukać nic więcej.
Kendall powoli przybliża się do mnie, a mój oddech przyspiesza. Już chwilę później usta moje i Schmidta stykają się, a w moim brzuchu wybucha stado motyli. Nieumiejętnie odwzajemniam pocałunek, zamykając oczy. Czuję jak Kend delikatnie łapie mnie w talii i przyciąga jeszcze bliżej do siebie. Przesuwam swoje dłonie z jego torsu na jego ramiona, mając wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. W jednym momencie zapominam o wszystkich moich zmartwieniach. Nie myślę już nawet o agencji, ani o czyhających zagrożeniach. Teraz liczymy się tylko my.
~*~
Hejka!
Zgodnie z obietnicą dodaję dzisiaj kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się Wam podobał i że Wasze oczekiwania z poprzedniej części, spełniły się ;)
Myślicie, że Kendall i Domi stworzą szczęśliwy i trwały związek? A może agencja zniszczy ich plany i będą musieli się rozstać? Cieszycie się, że główni bohaterowie w końcu są razem? Piszcie! :D
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top