Rozdział 21
DOMINIKA
Ze snu wyrywa mnie dzwonek mojego telefonu. Biorę go po omacku do ręki i zaspanym wzrokiem sprawdzam, kto budzi mnie o tak wczesnej porze. Rozbudzam się jednak od razu, kiedy na ekranie dostrzegam numer Browna. Szybko przecieram oczy, odbierając połączenie.
— Halo? — Podnoszę się do pozycji siedzącej. — Mike, czemu dzwonisz tak wcześnie? Co się stało? Coś nie tak z Kendallem? Był kolejny napad?
— Nie, Schmidt jest jeszcze w domu — twierdzi mężczyzna, co trochę mnie uspokaja. — Dzwonię, bo jestem już pod hotelem. Zejdziecie?
— Tak, jasne — odpieram, trochę zdziwiona, bo mieliśmy spotkać się dopiero za godzinę. — Daj mi tylko chwilę, żebym mogła obudzić dziewczyny i żebyśmy mogły się ogarnąć, okay?
— Dobra, to czekam — mówi wyrozumiale Brown, rozłączając się.
Najszybciej, jak umiem, podnoszę się z łóżka i biegnę obudzić moje przyjaciółki. Zaczynam walić w drzwi ich pokoi, jakby się paliło, bo wiem, że tylko to wyciągnie je z łóżka. Kiedy tylko słyszę, że Monika i Kamila zwlekają się z łóżek, pędzę z powrotem do swojej sypialni, wrzeszcząc tylko na całe mieszkanie, że dzisiaj zaczynamy wcześniej pracę.
Kilka minut później, już ubrana, wypadam jak burza z mojego pokoju, niemal zderzając się z dziewczynami. Co prawda są ogarnięte, ale ich miny zwiastują moją szybką śmierć. Nie chcę tracić czasu, więc staram się nie zwracać na nie uwagi i idę do kuchni, z nadzieją, że Kami i Monia choć trochę się uspokoją, jeśli na chwilę zejdę im z oczu.
— Dominika, stój! — krzyczy moja kuzynka, drepcząc za mną. — Czemu nas tak wcześnie obudziłaś?! Jest dopiero piąta rano!
— Właśnie, o chuj chodzi?! — wtóruje jej wściekła Kamila.
— Brown do mnie zadzwonił i stwierdził, że czeka już pod hotelem — wyjaśniam najzwięźlej, jak potrafię. — Prosił, żebyśmy zeszły, więc was obudziłam. Nie miałam innego wyjścia.
— Zegarek mu się zjebał, czy co?! — Wójcik jest coraz bardziej rozzłoszczona.
— Kami, możesz nie przeklinać? — proszę niepewnie, na co moja przyjaciółka wzrusza tylko obojętnie ramionami. — Dziewczyny, dajcie spokój. Widocznie Mike miał powód, żeby przyjechać wcześniej. Zaufajcie mu trochę, dobrze?
— A czemu miałybyśmy? — Monika patrzy na mnie ze zdziwieniem. — Od kiedy ty tak wierzysz ludziom, co?
— Chyba nie bez powodu jest prawą ręką szefa, prawda? — sugeruję, rzucając moim współlokatorkom po jabłku. — Poza tym, pomógł mi wykiwać pracowników agencji, kiedy miałam zakaz wychodzenia z budynku. Jak się go bliżej pozna, to naprawdę zachowuje się po ludzku, a nie jakby był stworzonym tylko do pracy robotem.
Słysząc moje słowa, Monika wzdycha ciężko, a Kamila przewraca oczami, ale nic już nie mówią. W ciszy wychodzimy więc z mieszkania, a następnie zbiegamy po schodach i wychodzimy przed budynek. Szybkim krokiem podchodzimy do, stojącego niedaleko, samochodu Browna i wsiadamy, zajmując tylne siedzenia.
— Dzień dobry, dziewczęta. — Mężczyzna od razu odpala silnik, nawet nie dając nam chwili na zapięcie pasów.
— Dla kogo dobry, dla tego dobry — odburkuje Kami. — Czy ty masz człowieku jakiś problem z zegarkiem? Zjebał ci się? Kupić ci nowy?
— Kamila! — strofuję ją razem z Moniką.
— No co? — Dziewczyna patrzy na nas z miną niewiniątka. — Przecież tylko zapytałam.
— Wybaczcie, że was obudziłem. — Odchrząkuje Mike. — Po prostu mam jeszcze coś do załatwienia i nie zdążyłbym przyjechać po was, a potem zdążyć pojechać jeszcze pod studio, w którym nagrywa Big Time Rush.
— Spokojnie, rozumiemy — zapewnia Monika, chcąc zatrzeć wrażenie, jakie zrobiła Kamila.
— Poza tym, chcę wam coś przy okazji pokazać. — Mężczyzna patrzy na nas we wstecznym lusterku. — Dominika, pamiętasz, jak powiedziałem ci, że nie przepadam za naszym szefem, a ty zapytałaś, dlaczego?
— Oczywiście — przytakuję.
— Dzisiaj poznacie odpowiedź. — Wzdycha Mike, skręcając w kolejną ulicę.
Patrzę ze zdziwieniem na dziewczyny, a one na mnie. Żadna z nas nie wie, co to ma znaczyć i co tak naprawdę zaraz zobaczmy, ale w każdej z nas zaczyna rosnąć niepokój. Ja wiem, że pracodawca zawsze może być nielubiany przez podwładnych, ale nasz zawód nie jest taki zwyczajny. Nie wiem, dlaczego, ale mam przeczucie, że pan Smith musiał popełnić jakiś poważny błąd, a w tej pracy każda, nawet najmniejsza, pomyłka, może nieść za sobą straszne konsekwencje.
O słuszności moich przypuszczeń przekonuję się już kilkanaście minut później, kiedy Brown parkuje obok pobliskiego cmentarza. Robię ze zdziwienia wielkie oczy, a moje usta lekko się uchylają. Patrzę z przerażeniem na moje przyjaciółki, automatycznie łapiąc Monikę za nadgarstek. Moja kuzynka przełyka głośno ślinę, ledwo oddychając.
Z naszej trójki tylko Kamila nie wydaje się poruszona całym wydarzeniem. Dziewczyna nie okazuje żadnych emocji, wpatrując się z zamyślenie w rzędy grobów, widoczne przez okno samochodu.
Niepewnie wraz z Mikiem wysiadamy z auta, a ja cały czas staram trzymać się jak najbliżej Moni i Kami. Pomimo, że patrzę na świat dość realistycznie i nie wierzę w istnienie duchów ani żadnych sił nadprzyrodzonych, cmentarze zawsze wywoływały u mnie dziwny niepokój. Nigdy nie lubiłam chodzić w takie miejsca, więc teraz nie zamierzam odchodzić od moich przyjaciółek, zwłaszcza że nie wiemy jeszcze, dlaczego tutaj jesteśmy, ani co wydarzyło się pomiędzy Brownem, a panem Smithem.
Chwilę później mężczyzna wchodzi na teren cmentarza, trzymając w ręku dwa znicze, które wyjął z bagażnika. Ja, Monika oraz Kamila drepczemy za nim po cichu. Spoglądamy na siebie z niepokojem, nie mając pojęcia, czego możemy się spodziewać. Mężczyzna natomiast pewnym krokiem lawiruje pomiędzy grobami i zupełnie nie zwraca na nas uwagi.
W końcu, po pokonaniu kilku alejek, Brown zwalnia, po czym zatrzymuje się przed jednym z grobów. Jego ręce zaczynają drżeć, dłonie zaciskają się mocniej na zniczach, a oddech staje się szybki i płytki. Patrzę ze strachem na nagrobek i zamieram, odczytując dane osób zmarłych, którymi są Barbara oraz Melanie Brown.
— Mike... — zaczynam cicho, ale mężczyzna ucisza mnie gestem dłoni.
— Spokojnie, wszystko jest w porządku — twierdzi agent, jednak po chwili zaciska oczy, kiedy pojawiają się w nich łzy. — Wybaczcie, dziewczęta, dajcie mi chwilę.
— Chcesz, żebyśmy wróciły do auta? — pyta niepewnie Monika, patrząc na Browna ze współczuciem.
— Nie — odpowiada szybko mężczyzna. — Zapalę tylko te znicze i zaraz coś wam opowiem.
Odsuwam się o kilka kroków, ciągnąc za sobą moje przyjaciółki. Czuję, że Michael potrzebuje teraz choć trochę przestrzeni, pomimo że wciąż chce naszej obecności. Widzę, że nie jest mu łatwo ze stratą, jakiej doświadczył. Jego ręce trzęsą się do takiego stopnia, że nie jest nawet w stanie zapalić zniczy.
W końcu, po kilku minutach walki z zapałkami, mężczyzna poddaje się. Odkłada wszystko na ziemię, a sam kuca naprzeciwko nagrobka, opierając łokcie o kolana i chowając twarz w dłonie. Chwilę później do naszych uszu dociera stłumiony szloch i nawet Kamila całkowicie zastyga, poważniejąc.
Przez parę następnych minut, stoimy z dziewczynami w całkowitej ciszy, czekając aż Michael choć trochę się uspokoi. Mężczyzna wstaje powoli z ziemi i ponownie zaczyna męczyć się z odpaleniem zniczy. Na szczęście w końcu mu się to udaje, a ze świec zaczyna bić światło.
Powoli podchodzimy do Browna, stając u jego boku. Gdyby ktoś przechodził teraz obok, pewnie pomyślałby, że jesteśmy jego córkami. Cmentarz jest jednak o tej porze niemal zupełnie pusty. Tylko pojedyncze osoby przechadzają się między alejkami, patrząc z przygnębieniem w ziemię.
— To było dokładnie rok temu... — zaczyna nagle swoją opowieść Mike. — Dokładnie rok temu agencja odebrała mi dwie osoby, które kochałem nad życie. Odebrała mi rodzinę.
— Jak to? — pyta cicho Monika, patrząc na mężczyznę ze współczuciem.
— Melanie miała wtedy dziewiętnaście lat i to był jej pierwszy rok w agencji. — Brown uśmiecha się lekko na wspomnienie córki. — Ona bardzo lubiła tę pracę i pomimo, że ja oraz Barb nie byliśmy z tego zadowoleni, nie zamierzała z niej rezygnować. Mel zawsze była uparta, zupełnie tak, jak wasza trójka.
— I to doprowadziło do jej śmierci? — Kamila marszczy ze zdziwieniem brwi.
— Poniekąd — przyznaje Michael. — Rok temu pan Smith wysłał mnie na kilka dni do Chicago, żebym pomógł w tamtejszym oddziale. Barbara oraz Melanie wylądowały natomiast w tym czasie na bardzo niebezpiecznej misji, z której już nie wróciły.
— Co to ma wspólnego z upartością? — dopytuje niepewnie Monia.
— Wszyscy wiedzieliśmy, że szef chce je tam wysłać. Mogły jednak się wycofać ze względu na to, że zawsze działaliśmy we trójkę, a Mel była początkująca. Nawet prosiłem je, żeby odrzuciły to zadanie, ale moja córka nie posłuchała. — Oczy mężczyzny zachodzą łzami. — Melanie bardzo interesowała się tą sprawą, ponieważ była ona jedną z bardziej zagadkowych. Uparła się, że rozwiąże tę tajemnicę, a moja żona poszła z nią, chcąc ją chronić.
— Okay, ale chyba nie możesz mieć o to pretensji do Smitha, prawda? — Kami jest dość skołowana. — Przecież nie mógł wiedzieć, jak to się skończy.
— Masz rację, nie mógł przewidzieć, co się wydarzy. Mógł za to powołać się na regulamin T.A.C.O.S., poprzeć mnie i również zaprotestować, kiedy Melanie zgłosiła się jako jedna z chętnych do wypełnienia misji. — Brown bierze głęboki oddech, próbując się uspokoić. — Szef stwierdził jednak, że punkt w regulaminie, który mówił, że nie powinno się rozdzielać agencyjnych zespołów, nic nie znaczy. Powiedział, że to bzdura i że początkująca pracownica oraz jej mama, specjalizująca się głównie w technicznej części pracy, będą wspaniałym duetem na tak niebezpieczną akcję.
— Nie wiedziałam, że jest taki podpunkt. — Monika patrzy podejrzliwie na Mike'a.
— Jest, ale opcjonalny — mówię szybko. — Tak jak powiedział Michael, jego rodzina mogła się wycofać, ale nie musiała tego robić. Punkt o rozdzielaniu zespołów nie jest rozkazem, tylko wolną wolą każdego z pracowników.
— Zgadza się. — Brown przyznaje mi rację. — W przypadku jednak, kiedy rozdzielenie może spowodować znaczne zagrożenie życia, szef każdej filii może powołać się na ten punkt i oddelegować chętnych do innego zadania, na którego powodzenie mają jakiekolwiek szanse.
— Przykro mi, że cię to spotkało — szepczę, nie wyobrażając sobie, jak wielki musiał to być ból.
— Mnie też. — Mężczyzna wzdycha z żalem. — Niestety, czasu już nie cofnę. Teraz mogę jedynie spróbować pomóc wam, żebyście nie skończyły tak samo.
— Postaramy się przestrzegać regulaminu — deklaruje Monika.
— I tak dobrze wiem, że złamiecie go jeszcze nie raz — Brown rzuca nam rozbawione spojrzenie. — Takie prawo młodości.
Spędzamy jeszcze kilka minut na cmentarzu, w zupełnej ciszy. Musimy jednak w końcu otrząsnąć się z zadumy i wrócić do obowiązków. Wracamy więc do samochodu, a ja zaczynam rozmyślać o tym, czego przed chwilą się dowiedziałam. Niesamowicie współczuję Brownowi i nie mogę uwierzyć, że pan Smith dopuścił do takiej sytuacji. Teraz nie dziwię się już, dlaczego Mike za nim nie przepada. Szef przecież praktycznie skazał jego rodzinę na śmierć.
Drżącymi rękami wyciągam z kieszeni telefon, a następnie odpalam wiadomości i piszę krótkie SMS-y do mojej rodziny. Przypominam im, że bardzo ich kocham i tęsknię za nimi. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym ich stracić, ale tego już im nie piszę. Nie chcę jeszcze bardziej ich martwić, tym bardziej, że wiem, jak bardzo moi rodzice zestresowani są moją pracą w agencji i wyjazdem z Polski. Nie będę ich dobijać.
Jakiś czas później docieramy pod studio, gdzie Big Time Rush zaraz zacznie nagrywać nowe piosenki. Monika odpala już laptop z monitoringiem, a Kami na wszelki wypadek sprawdza broń. Ja natomiast zajmuję się obserwacją terenu wokół.
Podczas naszego pierwszego spotkania pan Smith mówił o jakimś samochodzie, stojącym ciągle pod budynkiem. Próbuję wypatrzeć więc jakiekolwiek podejrzane auto, ale wszystkie zaparkowane pojazdy są puste. W żadnym z nich nie ma kierowcy, więc opcje są trzy: napastnik nie przyjechał jeszcze na miejsce, postanowił zaatakować właśnie dzisiaj i dlatego nigdzie go nie ma, albo po prostu historyjka o samochodzie to była zwykła bujda. Z drugiej jednak strony, nie rozumiem, dlaczego manager chłopaków miałby kłamać. Zależy mu przecież na ich bezpieczeństwie tak samo, jak nam, prawda?
Kilka następnych godzin spędzamy pod studiem chłopaków. Na całe szczęście jest spokojnie. Nie widać nikogo podejrzanego, a Big Time Rush ciężko pracuje, co cały czas obserwujemy na kamerach. Z jednej strony cieszę się z tego, a z drugiej, przez to, że nic się nie dzieje, zaczynam myśleć o wczorajszym wieczorze oraz o mojej rozmowie z chłopakami na temat Dziewczyny w Bandance. Przypominają mi się też słowa Carlosa, który miał całkowitą rację, twierdząc że moje alter-ego jest tajną agentką. Co prawda pozostała trójka wzięła to za kompletną bzdurę, ale i tak mnie to przeraziło.
Przypuszczam, że chłopcy będą jeszcze rozmawiać pomiędzy sobą o dziewczynie, która chroni Kendalla, a Pena pewnie dalej będzie podtrzymywał swoją wersję, bo wydaje się być typem osoby, która mocno wierzy w to, co mówi, nawet jeśli jego słowa przez innych uznawane są tylko za teorie spiskowe, nie mające nic wspólnego z prawdą. Boję się, że jeśli czegoś nie zrobię, to Schmidt przejmie sposób myślenia swojego przyjaciela i prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw. On nie przestanie węszyć, a ja nie obronię się więcej, jeśli odnajdzie jakieś mocniejsze dowody. Przecież już zauważył, że ja i Dziewczyna w Bandance mamy ten sam kolor oczu. Nawet nie chcę myśleć, co będzie dalej.
— Hej, ziemia do Domi! — Słyszę nagle krzyk Kami, a przed oczami pojawia mi się jej ręka.
— Co jest?! — Otrząsam się od razu z zamyślenia, przyjmując gotowość do walki.
— Spokojnie, nic się nie dzieje — mówi bez emocji Brown, patrząc na mnie we wstecznym lusterku.
— Niby nic, ale myślę, że powinnaś tego posłuchać — odzywa się Monia, wyciągając z ucha jedną z słuchawek, podłączonych do laptopa.
Niepewnie biorę od niej sprzęt i wkładam go do ucha, zastanawiając się, kiedy właściwie moja kuzynka podpięła do laptopa te słuchawki. Szybko jednak przestaję się nad tym zastanawiać, słysząc rozmowę chłopaków z zespołu, która wprawia mnie w jeszcze większy niepokój.
— I co, widziałeś ją gdzieś jeszcze? — pyta Logan, siadając na skórzanym oparciu niewielkiej, brązowej kanapy.
— Właśnie nie, nie ma jej tutaj — odpowiada Kendall, wyraźnie czymś zawiedziony.
— A może po prostu dobrze się ukrywa? — sugeruje James, odkręcając butelkę wody.
— Może... — Schmidt przyznaje mu rację.
Kolejne parę minut Big Time Rush spędza w zupełnej ciszy. Zakładam, że Kendall, Logan oraz James czekają na Carlosa, którego widzę na drugiej kamerze, znajdującej się na korytarzu. Chłopak rozmawia przez chwilę przez telefon, po czym wraca z zamyśleniem do kumpli.
— Stary, masz chwilę? — pyta Pena, kierując swój wzrok na Kenda. — Chciałem pogadać o tej twojej ochroniarce.
— O nie, błagam! — Logan zaczyna protestować. — Dajcie wreszcie spokój, to już się robi nudne.
— Czy ja wiem? Ja mam rozrywkę. — Wzrusza ramionami James, pociągając następny łyk wody. A niech to!
— Poza tym, to nie są przelewki — mówi stanowczo Carlos. — Stary, musimy się dowiedzieć kto to jest i co się dzieje.
— Wiem — przytakuje Kendall. — Jak?
— Właściwie mam pewien pomysł. Najpierw musimy ustalić, jak ta dziewczyna wygląda. Wczoraj mówiłeś coś, że jest podobna do Domi, prawda? — Los zaczyna wypytywać Schmidta, a mi staje serce.
— No tak, to znaczy, wydaje mi się, że mają taki sam kolor oczu i bardzo podobną figurę. Chociaż, to drugie dość trudno stwierdzić, bo Dziewczyna w Bandance zawsze nosi bluzy, które ją zakrywają — twierdzi po chwili namysłu Kend.
— No i co, mądrale, myślicie że Domi jest tą dziewczyną? — James mruży oczy, patrząc na nich podejrzliwie.
Otwieram lekko usta i mimowolnie łapię się za klatkę piersiową, nie mogąc złapać oddechu. Czuję, że robi mi się gorąco, a moje ciało zaczyna drżeć. W oczach czuję łzy, więc zaciskam zęby, z całych sił próbując się nie rozpłakać.
To wszystko nie miało być tak! Nikt nie miał się domyślić, a już na pewno nie Kendall, albo jego kumple! Poza tym, oni byli ostatnimi osobami, które podejrzewałabym o taki tok myślenia! To nie może być prawda!
— Sam nie wiem — odzywa się po dłuższej chwili Schmidt. — Myślicie, że Domi może być Dziewczyną w Bandance?
— No jasne, bo przecież tylko Dominika ma niebieskie oczy — mówi z sarkazmem Logan, co trochę mnie uspokaja.
— A co z figurą? — dopytuje Carlos.
— Nawet jej dokładnie nie widział! — Oburza się Henderson. — Poza tym, serio podejrzewasz Domi? Pojebało cię?
— O chuj ci chodzi? — Kendall wydaje się zdezorientowany.
— Stary, kurwa, z tego co widziałem i z tego, co opowiadałeś, ona muchy by nie skrzywdziła. — Logan marszczy z irytacją brwi. — Poza tym, zaraz obok masz tę, jak jej tam, Kamilę, a nadal podejrzewasz Domi? Poważnie?
— A co ma do tego Kami? — Schmidt wciąż nie rozumie logiki swojego kumpla.
— Ta laska prawie przypieprzyła ci przy pierwszej rozmowie! — wyjaśnia Henderson i w zasadzie ma rację.
— I właśnie dlatego nie mogłaby mnie chronić! Nie znosi mnie! — twierdzi jak gdyby nigdy nic Kendall.
— Mhm, a na jakiej podstawie oprócz wyglądu podejrzewasz Domi? — Logan krzyżuje ręce na piersi i opiera się ramieniem o ścianę.
— Za dzieciaka trenowała karate i gimnastykę! — oznajmia nagle Kend, a jego kumple robią wielkie oczy i momentalnie bledną.
Spanikowana wyciągam z ucha słuchawkę, oddając ją Monice, która patrzy na mnie z zaniepokojeniem. Kamila, choć nie słyszała tego wszystkiego, też chyba czuje, że coś jest nie tak, bo dawno nie widziałam w jej oczach takiego zmartwienia. Patrzę na moje przyjaciółki z paniką, zastanawiając się, co zrobić. Muszę coś szybko wymyślić.
— Michael, jak szybko jesteśmy w stanie dojechać do siedziby agencji? — Przenoszę wzrok na naszego kierowcę, ledwo oddychając.
— Pół godziny skrótami — oznajmia. — Dlaczego pytasz?
— Monia, Kami, zostaniecie tutaj same? — pytam z nadzieją.
— Jasne, nie ma problemu — zgadza się od razu Monika.
— Jedź i załatw to zanim będzie za późno — Kamila wysiada z samochodu, zarzucając na ramię plecak.
— Dziękuję. — Uśmiecham się do moich przyjaciółek, stojących już na chodniku.
Chwilę później Brown odpala auto i rusza, a ja widzę we wstecznym lusterku, że Monia i Kami zmierzają w stronę najbliższej kawiarni. Jest mi głupio, że zostawiam je z tym całym sprzętem i odpowiedzialnością, ale wiem, że sobie poradzą. W końcu, nie bez powodu przyjechałyśmy tu we trzy. Poza tym, jak tylko Kamila zauważy, że coś się dzieje, na pewno od razu wkroczy do akcji. Taki już ma charakter, a to bardzo pomaga w zawodzie, jaki wykonujemy.
Nie wiem, jak ona to robi, że nie boi się takich akcji, ale bardzo to w niej podziwiam. Też chciałabym potrafić bezmyślnie rzucić się w wir zdarzeń i po prostu działać. Marzę o tym, żeby nie bać się ryzyka i żyć chwilą. Kami tak żyje, twierdząc że przecież co ma być, to będzie i nie zmienimy tego. Naprawdę jej tego zazdroszczę.
Wzdycham ze zmęczeniem, kiedy Brown parkuje pod budynkiem agencji. Czuję, że to wszystko zaczyna mnie już przerastać, ale nie poddam się, dopóki nie rozwiążę tej sprawy. Szczerze mówiąc, nawet bym nie potrafiła. Gdybym teraz zrezygnowała, zjadłoby mnie to od środka. Każda sekunda mojego życia polegałaby na zastanawianiu się, kiedy będzie kolejny napad i czy ktokolwiek to powstrzyma. Pewnie ciągle wyobrażałabym sobie też, co by było, gdybym nie odeszła i myślałabym, co mogłam zrobić lepiej. Te myśli by mnie zabiły...
Biorę głęboki oddech, wjeżdżając windą na najwyższe piętro budynku. W czasie drogi do T.A.C.O.S. obmyśliłam na szybko plan odciągnięcia chłopaków od związanych ze mną podejrzeń. Nie jest on idealny, ale mimo wszystko mam nadzieję, że szef się na niego zgodzi. Z drugiej jednak strony zastanawiam się, czy przypadkiem nie zostanę ponownie wyrzucona z pracy.
Smith, pomimo że potrafi być sympatyczny, jest też bardzo surowy, więc trochę boję się, jak zareaguje na wieść o kolejnych kłopotach oraz moim amatorskim planie. A może powinnam zrealizować to wszystko bez jego wiedzy? Sama już nie wiem...
Wychodzę z windy i pukam dwa razy do drzwi gabinetu szefa. Słysząc po kilku sekundach pozwolenie, wchodzę do pomieszczenia, gdzie również jest Ashley. Cieszę się na jej widok, ponieważ będę potrzebowała jej pomocy, więc zatrzymuję ją, żebym nie musiała za chwilę jej szukać po całym, wielkim budynku.
— Dominika? A co ty tutaj robisz? Nie powinnaś teraz obserwować zespołu? — pyta ze zdziwieniem Smith.
— Dzień dobry, szefie. Tak, powinnam, ale mam małą sprawę, która nie może czekać — mówię szybko, czując ścisk w żołądku.
— Co się znowu stało? — Mężczyzna patrzy na mnie ze zrezygnowaniem.
— Cóż, dzisiaj podczas obserwowania chłopaków, podsłuchałam ich rozmowę, w którym dyskutują o tym, kto może być dziewczyną, chroniącą Kendalla — wyjaśniam, zauważając jak mina Smitha powoli rzednie.
— Zdemaskowali cię? — pyta z niedowierzaniem.
— Prawie, ale wiem, jak to naprawić — oznajmiam ze strachem.
— Dominika, to już drugi raz, kiedy nasz cały plan bierze w łeb. Miałaś swoją szansę, żeby udowodnić, co potrafisz. Niestety, nie skorzystałaś z niej, więc muszę cię prosić o opuszczenie mojego gabinetu i powrót do hotelu. Spakuj się, a jutro wrócisz do domu — mówi surowo mężczyzna, a mi zaczyna kręcić się w głowie.
— Nie, niech pan mnie nie zwalnia — proszę, czując że uginają się pode mną nogi. — Nic się jeszcze nie wydarzyło, nie mają ostatecznego dowodu. Wiem, jak odciągnąć ich od tym myśli, tylko niech pozwoli mi pan zrealizować ten plan, błagam.
— Tato, pozwól jej. — Ashley staje po mojej stronie.
— Jaki jest ten plan? — pyta po dłuższej chwili Smith, dając mi tym samym jeszcze jedną szansę.
Najszybciej, a zarazem najdokładniej, jak potrafię, objaśniam szefowi swój pomysł. Widzę, że na początku jest do tego sceptycznie nastawiony, ale po kolejnej interwencji swojej córki, na szczęście się zgadza. Jestem niezmiernie wdzięczna Ashley za to, że tak się za mną wstawia. Nie wiem, czy to dlatego, że ma wyrzuty sumienia i próbuje zrekompensować mi tamtą nieudaną akcję, czy może po prostu mnie polubiła, ale cieszę się, że mam w niej poplecznika.
Kolejne kilkanaście minut mija mi na przygotowaniu do realizacji planu. We wszystkim pomagają mi Ashley, Mike oraz pani Jennifer i kilku techników. Pan Smith co prawda wszystko nadzoruje, ale nie wtrąca się. Pozwala nam zrobić wszystko zgodnie z moją wizją, a to naprawdę duże ułatwienie, zwłaszcza że mamy bardzo mało czasu. Chłopcy dzisiaj wyjątkowo mają być w studio dość krótko, więc musimy się streszczać.
Po przygotowaniu wszystkiego, schodzę wraz z pozostałymi osobami do piwnicy budynku, gdzie umieszczone są pokoje dla pracowników. Wchodzę do sypialni Ashley, która wygląda jeszcze ładniej niż wcześniej. Jest tam też bardzo dziewczęco, a to spełnia kolejny punkt planu.
Siadam na, o dziwo, wygodnym łóżku, a następnie pożyczam telefon od córki szefa i wchodzę w SMS-y. Rozpoczynam nową konwersację, wybierając numer Kendalla.
pt., 17.05 o 16:20
Jesteś sam?
Kto pisze?
Dziewczyna w Bandance.
Nie wierzę Ci.
Chcesz się przekonać? Zadzwoń przez kamerkę.
Czekam zestresowana, zastanawiając się, czy Kendall podejmie ryzyko i rzeczywiście zadzwoni. Z jednej strony nie zdziwiłabym się, gdyby po prostu zignorował ostatnią wiadomość. W końcu, nie ma pewności, że prawdziwa Dziewczyna w Bandance do niego pisze, prawda? To przecież mógłby być podstęp, zaplanowany przez bandytów, aby się z nim skontaktować i zacząć mu grozić.
Z drugiej jednak strony, Kend odpisywał mi tak szybko, że to aż dziwne. Chyba naprawdę bardzo chciałby porozmawiać z osobą, która go chroni. W zasadzie, jest to zrozumiałe, skoro mnie podejrzewa. Pewnie chciałby przekonać się, czy jego przyjaciółka może być jednocześnie osobą, która ryzykuje dla niego życie.
Tupię ze zniecierpliwieniem nogą, zagryzając wargę, kiedy nagle telefon zaczyna dzwonić, a na ekranie wyświetla się numer Schmidta. Zawiązuję na twarzy bandankę, po czym narzucam na siebie bluzę, zakrywając włosy kapturem, a następnie pokazuję moim współpracownikom, żeby byli cicho. Biorę głęboki oddech i odbieram, kierując na siebie przednią kamerkę, dzięki czemu widać tylko moją twarz oraz różowe ściany.
— Witaj, Kendall — odzywam się, imitując brytyjski akcent. We włożonej do uszu słuchawce słyszę również, że technicy zmienili też barwę mojego głosu, dzięki bezprzewodowemu mikrofonowi krawatowemu, który przypięty jest do bluzy.
— No cześć. — Chłopak uśmiecha się niepewnie. Widać, że jest dość zakłopotany i nie wie, co powiedzieć. — Słuchaj, dlaczego się ze mną kontaktujesz? Ostatnio jak chciałem porozmawiać, to uciekłaś.
— Przepraszam za tamto, ale to nie był odpowiedni czas ani miejsce na pogaduchy — wyjaśniam.
— Okay, rozumiem. W takim razie, czy teraz jest odpowiedni moment? — pyta niepewnie Kend.
— Owszem, ale możesz zadać mi tylko cztery pytania i nie możesz prosić mnie o pokazanie twarzy, dobrze? — proszę, mając nadzieję, że gwiazdor uszanuje moją wolę.
— Jasne, nie ma problemu. — Schmidt uśmiecha się wyrozumiale. — To może na początek zdradzisz mi jak się nazywasz?
— Jestem Mary. — Podaję fałszywe imię, które wymyśliłam podczas przygotowań.
— Dlaczego mnie chronisz, Mary? — Najcięższe pytanie pada wcześniej niż myślałam.
— Znam ludzi, którzy na ciebie czyhają. Jeszcze do niedawna to ja byłam na celowniku. Mnie nie miał kto chronić, więc postanowiłam, że ci pomogę, ponieważ nie chcę, żeby znów kogoś skrzywdzili — opowiadam kolejną bajeczkę.
— Zastanawiam się tylko, co nimi kieruje. — Wzdycha ze zrezygnowaniem Kendall. — Nigdy nie zrobiłem nikomu nic złego, wiesz?
— Mam to traktować jako trzecie pytanie? — Podnoszę z zaciekawieniem brew.
— Nie, nie. Ja tylko... — Chłopak nie ma pojęcia, jak z tego wybrnąć.
— Spokojnie, żartuję. — Patrzę na niego z rozbawieniem, a on oddycha z ulgą. — Więc, jakie jest twoje kolejne pytanie?
— Może będzie trochę głupie, ale dlaczego teraz masz szare oczy? — Kend marszczy brwi ze zdezorientowaniem.
— Zawsze miałam — mówię, jak gdyby nigdy nic.
— To niemożliwe, przecież jeszcze wczoraj były niebieskie. — Upiera się gwiazdor. — Jestem pewien, bo od razu skojarzyły mi się z oczami mojej przyjaciółki.
— Mogło ci się tak wydawać, ponieważ moja twarz była skierowana wtedy w stronę światła, spójrz. — Kieruję wzrok na wiszącą na suficie lampę, a soczewki, które noszę, zyskują błękitny odcień.
— Rzeczywiście. — Kendall pomimo zdziwienia zdaje się wierzyć w moje kłamstwa.
— W takim razie, czas na ostatnie pytanie — przypominam mu. — Zastanów się dobrze.
— Czy jest szansa, że jeszcze kiedyś porozmawiamy i wyjaśnisz mi więcej rzeczy? — pyta po dłuższej chwili namysłu chłopak, trochę mnie zaskakując.
— Zależy, ile ta sytuacja potrwa, ale na twoim miejscu nie robiłabym sobie wielkich nadziei. W końcu, kiedy zniknie zagrożenie, zniknę też i ja — oznajmiam, puszczając Kendallowi oczko, a następnie rozłączam się.
Przez chwilę siedzę jeszcze na łóżku Ashley, czując jak każdy mięsień mojego ciała drży przez przeżyty przed chwilą stres. Muszę jednak szybko się otrząsnąć i głęboko odetchnąć, bo wpatruje się we mnie kilka par oczu, a poza tym muszę wrócić do pracy. Raz jeszcze odblokowuję telefon młodej Smith, po czym blokuję numer Kendalla, tak na wszelki wypadek. Na szczęście Ashley pomyślała o tym, żeby na czas rozmowy z nim ukryć swój numer, więc nie muszę martwić się, że chłopak skorzysta z telefonu któregoś ze swoich przyjaciół, żeby skontaktować się z moim alter-ego.
— Dziękuję, to tyle — mówię po dłuższej chwili, zdejmując bandankę, która ląduje na moim nadgarstku.
Oddaję telefon jego właścicielce, a następnie zdejmuję bluzę, przewiązując ją sobie w pasie. Zanim wrócę jednak do pracy idę jeszcze do łazienki, gdzie pozbywam się soczewek. Przy okazji dostaję też SMS-a od Moniki z prośbą, żebym nie wracała już na miejsce obserwacji, tylko przyjechała prosto do hotelu. To znaczy, że chłopcy skończyli na dzisiaj pracę i jadą już bezpiecznie w domu. Cudownie! Muszę przyznać, że ten dzień kończy się o wiele lepiej niż się zaczął.
W drodze do hotelu dużo rozmawiam z Michaelem o moim planie oraz pytaniach Kendalla. Mężczyzna jest dość zaskoczony, że tak dobrze z tego wybrnęłam, ale boi się też, że gwiazdor wciąż może węszyć i szukać kontaktu do Dziewczyny w Bandance. To już jednak moja robota, żeby go od tego odciągnąć. Przy każdym naszym spotkaniu będę po prostu unikała tego tematu, a jeśli Kend sam go zacznie, będę musiała wymyślić coś, żeby pogadać o czymkolwiek innym. Nawet najgłupsze pomysły mogą się tutaj sprawdzić.
Poza tym, Schmidt sam z siebie nie jest aż tak dociekliwy. To Carlos najbardziej to wszystko nakręca. Mam tylko nadzieję, że Alexa jakoś go przyhamuje, bo wiem, że jej też nie podobają się te jego domniemania i wymysły. Wydaje mi się, że ona mocniej stąpa po ziemi, podczas gdy on buja w obłokach. Chyba przeciwieństwa naprawdę się przyciągają...
Sama nie wiem, czemu, ale mówię to wszystko Mike'owi. Może po prostu chcę zająć mu czymś głowę, żeby nie myślał o tragedii, jaką przeżył? W zasadzie to możliwe. Naprawdę chciałabym mu jakoś pomóc. Chciałabym, żeby poczuł się lepiej, choć wiem, że to niewykonalne. Cały czas zastanawiam się jednak, czy może mogłabym zrobić cokolwiek, dzięki czemu poczułby się lepiej przynajmniej przez chwilę. Nagle do głowy przychodzi mi pewien pomysł.
— Mike? — zaczynam niepewnie, zwracając na siebie wzrok mężczyzny. — Co będziesz robił, jak mnie odwieziesz? Masz jakieś plany?
— Cóż, zapewne pojadę do swojego mieszkania i posiedzę sobie przed telewizorem. — Wzdycha Brown. — A dlaczego pytasz?
— Tak sobie pomyślałam, że może zamiast siedzieć samemu, zjadłbyś późny obiad lub wczesną kolację ze mną i dziewczynami? — proponuję niepewnie.
— Dominika, to bardzo miłe, że nie chcesz mnie zostawiać w takim dniu, ale nie chcę wam przeszkadzać — twierdzi.
— Nie będziesz przeszkadzał — zapewniam go. — Dla nas to żadna różnica czy zjemy we trzy, czy dołączy do nas ktoś jeszcze.
— Sam nie wiem... — Michael zaczyna się zastanawiać. — Przecież jestem dla was obcym facetem, a nie chcę, żebyście czuły się skrępowane moją obecnością.
— Daj spokój — proszę. — Ja znam cię już na tyle, że mówię ci po imieniu, Monika umie zachować się w towarzystwie i dostosować, a Kamila nigdy nie jest skrępowana.
— No dobrze, jeśli dziewczyny się zgodzą, to chętnie zjem z wami posiłek — zgadza się mężczyzna, a ja posyłam mu szeroki uśmiech. Naprawdę cieszę się z takiego obrotu spraw.
Pod Sheraton dojeżdżamy około godzinę później, w trochę lepszych nastrojach niż przedtem. Brown nawet lekko się uśmiecha, co nie zdarza się u niego często, ale jego dobry humor szybko znika, kiedy zauważa coś przy budynku. Zdezorientowana jego miną również patrzę w tamtą stronę i blednę, widząc tłum ludzi, paparazzich oraz dwóch policjantów, rozmawiających z Monią i Kami. O nie...
Najszybciej, jak tylko mogę, wysiadam z samochodu, po czym zasłaniam twarz ręką i biegnę w stronę dziewczyn, przeczuwając najgorsze. Słyszę, że Mike pędzi za mną, ale nawet nie odwracam się, żeby na niego spojrzeć. Jedyne, o czym teraz myślę, to żeby dowiedzieć się, co się stało.
— Monika, Kamila, co się stało?! — Podbiegam przerażona do moich przyjaciółek.
— Chwileczkę, kim pani jest? — pyta jeden z policjantów.
— To nasza współlokatorka i moja kuzynka — odpowiada Monika.
— Dobrze, czy mogę zobaczyć pani dowód tożsamości? — prosi drugi z funkcjonariuszy.
— Tak, oczywiście. — Rozpinam plecak, po czym wyjmuję z niego portfel, a stamtąd polski dowód osobisty i podaję go policji. — Czy mogę wiedzieć, co się tutaj wydarzyło?
— Nastąpiło włamanie do mieszkania, które panie wynajmują — oznajmia pierwszy policjant, a pode mną uginają się nogi.
— J-jak to? — pytam głupio.
— Spokojnie, pani współlokatorki mówią, że nic nie zginęło — twierdzi drugi funkcjonariusz, a dziewczyny przytakują. — Nie zmienia to jednak faktu, że nie mogą tu panie dłużej zostać. Musimy zebrać odciski palców i rozpocząć śledztwo, a to może potrwać. Czy mają panie jakieś miejsce, w którym mogą się zatrzymać?
— Mogą na jakiś czas zamieszkać u mnie — wtrąca się nagle Brown.
— Kim pan jest? — Wyższy z policjantów podnosi ze zdezorientowaniem brew.
— To dobry przyjaciel mojego taty — oznajmiam szybko. — Jest dla nas jak wujek.
— Skoro tak, to nie widzę przeciwwskazań. — Niższy funkcjonariusz uśmiecha się pocieszająco. — Jeśli panie chcą, mogą panie zabrać swoje rzeczy. Sypialnie nie zostały w żaden sposób naruszone.
Zgadzamy się na sugestię policji, a mężczyźni przechodzą do kolejnych obowiązków. Chowam twarz w dłonie i opieram się o ścianę hotelu, mając ochotę się rozpłakać. To wszystko nie tak miało wyglądać. Co prawda od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale myślałam, że jakoś sobie poradzimy, ale tak nie jest! Jesteśmy tutaj dopiero czwarty dzień, a ja czuję, jakby minął rok. Wszystko wali się w takim tempie, że naprawdę trudno za tym nadążyć.
Wzdycham załamana, a następnie osuwam się po ścianie hotelu, kucając pod nią. Opieram głowę o kolana i obejmuję je ramionami, mając ochotę zwinąć się w małą kulkę, której już nikt nigdy nie zobaczy. Równie dobrze mogłabym zapaść się teraz pod ziemię. Zrobiłabym wszystko, żeby tylko być teraz sama, w swoim pokoju w Polsce, bez napadów, włamań i tych głupich dziennikarzy! Chcę, żeby było jak dawniej...
— Domi?! — Słyszę nagle znajomy głos. — Domi, jesteś gdzieś tutaj?!
Biorę głęboki oddech i zaciskam zęby, po czym podnoszę się do pozycji stojącej. Ocieram twarz z pierwszych łez, zaczynając się rozglądać. Gdzieś w tłumie zauważam blond czuprynę Kendalla, zmierzającą w moją stronę. Szybko zrywam z nadgarstka bandankę, a z talii bluzę i wpycham je na siłę do plecaka. Przynajmniej tego nie muszę ukrywać, bo gwiazdor widział tę torbę, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy latach i jakimś cudem nie skojarzył jej z plecakiem Dziewczyny w Bandance.
Zarzucam plecak na ramię, a następnie macham Kendowi. Na szczęście chłopak szybko mnie zauważa i podbiega, a wraz z nim Logan, James oraz Carlos. Faceci witają się z Monią i Kami, a ja patrzę w bok, gdzie jeszcze przed chwilą stał Brown. On jednak powoli wycofuje się w cień, tak jak zresztą zawsze.
— Domi, nic ci nie jest? — pyta w końcu Schmidt.
— Nie, jestem cała — mówię jak gdyby nic, przenosząc wzrok na chłopaka. — A wy co tu właściwie robicie?
— Usłyszeliśmy o włamaniu w telewizji, wszędzie o tym trąbią. W Sheratonie dawno nie było takiego zamieszania, to prawdziwa sensacja! — wyjaśnia Logan z nutką ekscytacji w głosie.
— No tak, zapomniałam że dziennikarze w Los Angeles są wszechwiedzący i zawsze na miejscu. — Uśmiecham się sztucznie.
— Przestańcie gadać o tych hienach! — krzyczy Kamila. — Mamy ważniejsze sprawy na głowie!
— No właśnie, przecież nie możecie tu zostać, prawda? — zgaduje Carlos.
— Brawo, chcesz za to odkrycie Nobla, czy wystarczy, że cię nie zabiję? — pyta moja przyjaciółka, marszcząc brwi ze sztucznym zaciekawieniem.
— Macie chociaż gdzie się zatrzymać? — James ignoruje humorki dziewczyny.
— Tak jakby. — Monika wznosi oczy do nieba, zastanawiając się nad czymś.
— Dobra, powiem wprost — odzywa się Kendall. — Jak tylko usłyszeliśmy napadzie, od razu tutaj przyjechaliśmy, a w drodze trochę rozmawialiśmy i wspólnie uzgodniliśmy, że jeśli chcecie, to możecie zamieszkać z nami.
— Że co?! — wykrzykuje z niedowierzaniem nasza trójka.
— Czemu się dziwicie? Mamy duży dom, pomieścimy się. — Schmidt wzrusza ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
— Prawie nas nie znacie — twierdzi Kami, co akurat jest prawdą.
— Wcale nie! — oburza się Kend. — Monikę znam od dwudziestu lat, a Dominikę od dziewiętnastu. Tylko ty jesteś obca, ale przyjaźnisz się z nimi dwiema, więc mam nadzieję, że nas nie zabijesz.
— Jeśli się u was zatrzymamy, będziesz modlił się o to każdej nocy — mówi groźnie dziewczyna, wyciągając z kieszeni spodni swój scyzoryk.
— Daj spokój. — Monia posyła jej spojrzenie pełne dezaprobaty.
— W każdym razie, co wy na to? Chciałybyście z nami zamieszkać? — pyta niepewnie Kendall.
— A moglibyście dać nam chwilę na zastanowienie się? — proszę nieśmiało. — W końcu niecodziennie trzy dziewczyny muszą podjąć decyzję o zamieszkaniu z czterema starszymi facetami, prawda?
— Nie jesteśmy aż tak starsi, ale niech wam będzie — zgadza się James.
Odchodzę z Moniką i Kamilą od chłopaków, zastanawiając się co zrobić. W trójkę podchodzimy do Browna, licząc że on coś nam doradzi. Dziewczyny zaczynają wyjaśniać mu sytuację, ale ja, choć chcę uczestniczyć w rozmowie, kompletnie się wyłączam. Myśli w mojej głowie biegną jak oszalałe, bijąc się ze sobą. Z jednej strony wiem, że nie powinnam zgadzać się na propozycję chłopaków, bo wiem, że to wbrew zasadom T.A.C.O.S., a nie chcę zostać wyrzucona. Poza tym, istniałoby ryzyko, że tym razem nastąpi włamanie do domu Big Time Rush, co spowodowałoby, że musiałybyśmy się zdemaskować.
Z drugiej jednak strony coś mi mówi, że powinnyśmy się zgodzić. Praca mogłaby być wtedy o wiele łatwiejsza, bo miałybyśmy zespół na oku przez całą dobę. No i, może znalazłybyśmy tam coś, co pomogłoby nam ustalić, dlaczego ta szajka uwzięła się na Kendalla? Sama już nie wiem...
— Jedźcie z nimi... — mówi nagle Mike, wyrywając mnie z zamyślenia.
— Oszalałeś? Przecież nie możemy tego zrobić, wyjebią nas z pracy! — przypomina mu Kamila.
— Nie bójcie się, załatwię to — twierdzi mężczyzna. — Zamieszkajcie u nich na kilka dni. Agencja zorganizuje wam pokój w innym hotelu najszybciej, jak to będzie możliwe.
— A co z dzisiejszym dniem? — pytam niepewnie, czując wyrzuty sumienia.
— Zajmę się pracą, nie przejmuj się — uspokaja mnie Michael. — Biegnijcie po swoje bagaże i jedźcie z chłopakami. Zaufajcie mi, tam będziecie teraz najbezpieczniejsze.
— Okay, ale ty weź tę karteczkę i przekaż ją szefowi, okay? — Monika wciska mężczyźnie jakiś skrawek papieru.
— Co to? — pytam zdziwiona, marszcząc brwi.
— Nieważne, później ci powiemy — obiecuje Kamila.
— No cóż, w takim razie, dziękujemy i widzimy się jutro, tak? — Uśmiecham się lekko do Mike'a, a on przytakuje.
Chwilę później żegnamy się z Brownem i wracamy do chłopaków, na których propozycję się zgadzamy. Niestety, zespół zaczyna dopytywać, kim jest mężczyzna, więc im też wmawiam bajeczkę o dobrym znajomym mojego ojca, który jest dla nas jak wujek. Jako, że Kendall, Logan, James i Carlos zdają się w to wierzyć, biegniemy z dziewczynami po nasze rzeczy, gotowe rozpocząć kolejny etap naszej niebezpiecznej przygody.
~*~
Hejka!
Dzisiaj chciałam powiedzieć tylko, że niespodzianka, którą szykuję, musi zostać przełożona na styczeń. Przepraszam, ale studia wysysają ze mnie całą energię, a czas ucieka gdzieś w przestworza. Mam jednak nadzieję, że będziecie cierpliwi, bo myślę, że to, co tworzę, jest warte czekania ;)
A jeśli ten rozdział Wam się spodobał, możecie zostawić gwiazdkę – będę wdzięczna. Jeśli natomiast macie jakieś zastrzeżenia, śmiało napiszcie to w komentarzu. Jestem otwarta na krytykę, ale tylko tę konstruktywną ;-)
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top